wtorek, 30 sierpnia 2016

30 sierpnia - jestem złą matką

 

30 sierpnia 2016 r.
Wtorek




Mania: 4 miesiące, 2 tygodnie i 2 dni
Bu: 2 lata, 10 miesięcy i 2 tygodnie
Waga: Nawet nie wiem jaka. Chyba taka łazienkowa.
Pogoda: Skwaszona. Chłodna, bura, bez słońca i wit. D. Generalnie depresyjna i błagająca o kawę. Siekierę.






10:35



Jestem złą matką. Albo mam kryzys. Jest jeszcze przytłaczająca trzecia opcja: i jedno, i drugie. Wolę się jednak nie katować nią za szybko. I tak siedzę w wyjątkowo głębokim dole.

Mam poczucie, że dzieci mnie dobijają. Na każdym kroku. Ich zachowanie, ich potrzeba ciągłej uwagi, wiecznie te same irytujące scenariusze najtrudniejszych momentów dnia... Jestem zmęczona. I to nie tak, że dzieci są cudowne a ich głos niczym ćwierkające ptaszyny raduje mnie i dodaje energii, tymczasem mi, matce wyrodnej, przeszkadza sama ich obecność. Zawsze oczywiście jest coś, co zakwasi ciąg zdarzeń, psując cały tydzień z góry, a wtedy ja siadam i zalewam się łzami, że to ponad moje siły. Czasem rzecz jasna tak jest, ale najczęściej jednak nie ma wyjścia i po prostu muszę się pozbierać do kupy. A kiedy to zrobię, kiedy opadnie kurz, pewnego zwykłego dnia, jak ten dzisiaj, moje podświadome ja postanowi to całe ZUO odreagować. 

Znacie? No to odreagowuję. I mam wrażenie, że dzieje się to praktycznie poza moim udziałem. Myślę o tym np. jak dzieci mnie ograniczyły. Jak - mimo najszczerszych chęci - nie mogę zapomnieć o straconych szansach na spełnienie kilku największych marzeń. Jak nie mogę robić tego czy tamtego, jak muszę teraz robić to czy tamto, chociaż już mam "do wyrzygania jeden krok". Jak nie potrafię pewnych rzeczy odpuścić i skupić na innych, nie potrafię oczyścić głowy, którą wciąż "zaśmiecają" jakiej zaprzeszłe sytuacje z dziećmi, jak po prostu nie potrafię pójść dalej. Dosłownie, jakbym miała kulę u nogi. Za każdym razem myślę: "Dobra, od dziś..." i tu lecą postanowienia. Pomijam te najbardziej stereotypowe z odchudzaniem i ćwiczeniami na czele. Tu chodzi o te postanowienia dotyczące powrotu do tego, co robiłam wcześniej. To jak uwięzienie w głupim przekonaniu o tymczasowości mojej sytuacji. To wbrew logice, bo przecież wiadomo, że sytuacja nie ulegnie większej zmianie. Przecież nie urodziłam dziecka po to, by na chwilę się nim "pobawić". Więcej, nie będzie lżej! Bo jak wiadomo: małe dzieci - mały problem, duże dzieci - duży problem.


Nie mogę nabrać rozpędu. Powłóczę beznadziejnie nogami, aż przykro patrzeć. To już druga kawa, organizm się chyba uodpornił - jakbym bezkofeinową piła. Głowa mi pęka. Mięśnie karku boleśnie napięte. Trudno wziąć mi głębszy oddech. Nie mogę patrzeć na potwornie brudne okna, podłogę pełną miauczących kotów czy na górę prania do prasowania. Na samą myśl chce mi się płakać. 

Może to wina tego trudnego weekendu. eR. poszedł w góry nad ranem, a ja z dziewczynkami spałam u rodziców. Duchota na piętrze, zakatarzone noski, wypadający smoczek i tego typu problemy sprawiły, że spałam być może niecałe 3h. Szaleństwo. Od 5:20 obie dziewuszki na nogach. A w miarę upływu czasu sytuacja robiła się coraz trudniejsza do zniesienia. Postępujący upał i postępujące przeziębienie u obu. Szybka decyzja: Nurofen Forte. Niby coś zadziałał, ale nie przegonił przeziębienia. Dwójka maluchów praktycznie pokonała naszą dorosła trójkę. I tak dotoczyliśmy się do godziny 16:30, kiedy to zmęczony fizycznie, ale mimo wszystko szczęśliwy ojciec moich dzieci wrócił z gór. Robiłam wszystko, by się nie rozbeczeć wycieńczona i wybebeszona psychicznie. 

Dzieci jujczą do dziś. Nie przeszło im. A ja już nie mam siły. Mam ochotę rzucić wszystkim. Chociaż wiem, że kiedy to wszystko rzucę, od razu przylecę zobaczyć, co z dziećmi. 


A gdzie moja radość życia? Moja determinacja do dążenia do celu? Gdzie ta moja szalona dusza, która chce spełniać marzenia? Ja się pytam: gdzie?! 

Dziś mam wrażenie, że została na porodówce.
Zapytajcie mnie o to jutro. Może sobie przypomnę, gdzie ją naprawdę zostawiłam.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Czego nauczy cię dziecko zanim skończy trzy lata?

 

10 rzeczy, które może nauczyć cię dziecko nim skończy 3 lata



Ciekawe, że zawsze nam, rodzicom, wydaje się, że to my czegoś musimy uczyć nasze pociechy. Od samego początku to my pobudzamy je do rozwoju fizycznego. Potem staramy się rozwijać w nich różne umiejętności od poprawnego mówienia, trzymania kredki, przez ubieranie się, samodzielne jedzenie i mycie zębów na  umiejętnościach społecznych kończąc. Bo przecież chcesz, by za sobą sprzątało, umiało zachować się w towarzystwie, powinno też umieć się dzielić, przegrywać (ale wygrywać też trzeba się nauczyć, btw), bawić z innymi i słuchać starszych. Chcesz, by miało poukładane w głowie, dobre priorytety, by było ambitne, empatyczne, miało różne zainteresowania... Tego też w pewien sposób uczy się od nas. Ono się uczy, a my go uczymy. Ale dzieci tak naprawdę bardzo wielu rzeczy potrafią nauczyć swoich rodziców...

O ile rodzice chcą się czegoś nauczyć.




1. Poświęcenie

 



To jest właśnie to, czego wiele kobiet się boi. Bo kiedy patrzysz na to z zewnątrz, myślisz: "Podziwiam, ja bym nie mogła/ nie dała rady". A potem okazuje się, że nie wyobrażasz sobie, by postąpić inaczej. Mniej egoistycznie. Jeśli przed dzieckiem był mąż, to już wiesz, co znaczy z miłości odmówić sobie ostatniej kostki czekolady, wstać i przygotować dla was kolację pomimo zmęczenia i tak dalej. Ale to nawet nie jest ułamek tego, co potrafisz jako matka zrobić dla swoich dzieci. I - uwaga - to wbrew pozorom przychodzi stosunkowo łatwo.



2. Cierpliwość

 



Klasyk. Jeśli zawsze miałaś wszystko zaplanowane co do minuty, teraz możesz być nieco rozczarowana. Dziecko nie tylko całkowicie zmieni ci grafik, uniemożliwiając wypicie porannej ciepłej kawy, która nota bene wśród mam małych dzieci stała się synonimem luksusu. Dziecko przede wszystkim potrafi zmieniać swój grafik średnio raz na dwa tygodnie. I ma w nosie to, czy się na to zgadzasz. A im dziecko starsze, tym bardziej testuje nasza cierpliwość. Tutaj cudnie o tym pisze Joanna z raptularius-matris.blogspot.com. Tak czy inaczej, jeśli jesteś matką, pierwszą (pomijam umiejętności "fizyczne" krzątania się przy małym człowieczku) nauką zawsze jest cierpliwość.

3. Wielozadaniowość

 




I znów oczywista oczywistość. Najpierw wydaje ci się, że chociażbyś się potroiła, nie ogarniesz płaczącego niemowlaka, sprzątania, gotowania, zakupów... Hormony tuż po porodzie nie pomagają - zawsze ukierunkują cię na dziecko i myślenie o tak przyziemnych rzeczach jak umycie zębów i ubranie się po prostu schodzi na drugi plan. A potem najczęściej masz kryzys, bo poziom hormonów wraca do normy a do ciebie zaczynają docierać bodźce z zewnątrz: jak ogarnąć to wszystko?! W głowie masz chaos. W miarę upływu czasu zaczynasz powolutku ogarniać, aż w końcu wpadasz w rytm, który łączy się z rytmem dziecka. Nie zawsze wszystko idzie perfekcyjnie płynnie i bezboleśnie, ale wiesz, że po prostu panujesz nad tym i masz poczucie, że w końcu nowa rola życiowa wpisała się w twoje życie.


4. Dystans 

 

 

Jeśli to twoje pierwsze dziecko, to pewnie na początku ześwirujesz na punkcie sterylizacji smoczków i butelek, na punkcie snu, karmienia, przewijania, o cyrkach przy kąpieli nie wspominam nawet. Ale w miarę upływu czasu, kiedy pogodzisz się już ze swoją nową życiową rolą, zobaczysz, że nie musisz codziennie gotować dwudaniowego obiadu, codziennie innego, ścierać kurzu i myć okien co tydzień. Nie musisz szaleć. Możesz pozwolić się dziecku wybrudzić i nabałaganić, zjeść czasem batonika i pójść spać trochę później. O ile nie robisz z tego standardu. Ważne stają się szczęśliwe dzieci i szczęśliwy mąż.


5. Empatia w stosunku do dzieci


 


Już w ciąży nie jesteś w stanie oglądać filmów, zdjęci, czytać książek, w których dzieciom dzieje się krzywda. Kiedy już urodzisz, płaczesz przy każdych wiadomościach dotyczących dzieci. Małe, głodne murzyńskie dzieciątka spędzają ci sen z powiek. I tak już będzie zawsze. Pocieszę cię: kiedy urodziłam drugie dziecko moja wrażliwość jeszcze wzrosła. Strach pomyśleć, co będzie w przyszłości...


6. Zdrowe odżywianie

 

 

To jest jeden z tych punktów, które nie są obligatoryjne. Niektóre kobiety źle jedzą w ciąży i źle się odżywiają po urodzeniu. A potem uczą dzieci złych nawyków i tak dalej. Ale jednak wydaje się, że większość kobiet, które spodziewają się dziecka jednak zaczyna myśleć, co wpada im do żołądka, a potem żywi według zaleceń dla niemowląt i dzieci. Nawet jeśli wcześniej na jej talerzu lądowało kiepskie jedzenie. A potem już leci :)


7. Oczy dookoła głowy

 



I wszystko jasne. O ile na początku sama biegniesz, kiedy bobas zakwili, chociaż nie ruszył się z łóżeczka nawet na centymetr, o tyle, kiedy nauczy się chodzić i zaczynają się jego podboje, nie można go spuścić z oczu. I wydaje ci się, że już nigdy nie zrobisz niczego na spokojnie. No chyba, że dziecko śpi. Ale, umówmy się, kto zapieprza po domu, kiedy dziecko na chwilę daje ci wypocząć?! No kto?! 


8. Słuchanie

 

 


To jest jedna z tych rzeczy, której rodzic może się nauczyć i będzie to procentować w przyszłości. Ale może się też nie nauczyć i będzie tego żałować, gdy dziecko będzie starsze. Słuchanie dziecka nie jest trudne, kiedy  wyczekuje się pierwszych słów i zachęca dziecko do mówienia. Ale kiedy trzylatkowi przestaje się buzia zamykać? Pyta o to samu kilkanaście razy, chociaż z dużą, chociaż później już wymuszoną cierpliwością odpowiadałaś prawie za każdym razem? A może wciąż opowiada coś w swoim stylu i nawet nie wiesz, do czego zmierza ze swoją historią, bo nie trzyma się kupy? A może powtarza jakąś frazę z bajki (albo jeszcze lepiej: jakieś jedno słowo) w kółko i nie możesz po prostu nic z tym zrobić? I to jest właśnie ten moment. Kiedy teraz będziesz mówić: "Nie teraz, zaraz", "Uhm..., tak, tak...", "Sekundkę...!" lub "Moment!", który nigdy nie nastąpi, to nie zdziw się, kiedy twoje dorastające dziecko będzie ci serwować podobne hasła, jako synonim: "nie mam ochoty z tobą gadać". Naucz się szanować swoje dziecko, a będzie cię szanowało. Naucz się go słuchać, by kiedyś chciało z tobą rozmawiać.


9. Pilnuj się! Jesteś wzorem

 



To ta zasada, której naukę zapewnia dziecko w każdym wieku. Obserwuje cię cały czas, podgląda twoje miny, słowa, całe zwroty, ale przede wszystkim zachowanie. Jeśli krzyczysz, nie dziw się, że nie ma efektów, kiedy zabraniasz dziecku krzyków. Nie miej pretensji, że przeklina, skoro nie masz oporów używać przy nim niecenzuralnych słów. Ale chodzi też o bardziej przyziemne kwestie jak upominanie dziecka, że chodzi boso w sytuacji, gdy ty śmigasz na bosaka. Bo jakim prawem niby ty możesz, a ono nie? Pamiętaj: w walce "słowa - czyny" zawsze wygrają czyny. I kropka. A skoro tak jest, to twoje zachowanie ma kluczowy wpływ na wychowanie latorośli. Taki wniosek.

 10. Rozsądek (odpowiedzialność)

 



Bardzo ważna sprawa. Kiedy na świat przychodzi dziecko od razu czujesz się za nie odpowiedzialna. Sama zmiana diety świadczy o tym, że rozsądek powoli zaczyna brać górę nad szaleństwem i beztroską. Nawet po ślubie człowiek wciąż czuje się dość swobodnie. Odpowiedzialność za męża to wówczas dość abstrakcyjna kwestia, chociaż bardzo istotna, ale o tym innym razem. Kiedy jednak za horyzoncie majaczy malutki człowieczek, totalnie nieuformowany - jak plastelina, której nadasz kształt wychowując go. I jak tu nie poczuć odpowiedzialności! Chcesz nie tylko dobrze wychować dzieciaka, ale też chcesz jego szczęścia. Pogodzenie tego z czasem wydaje się coraz trudniejsze... Przestajesz myśleć o całonocnych imprezach. Kiedy mama bierze malucha/y do siebie na noc, idąc na imprezę już wiecie, że powinniście się wycofać wcześniej, by się wyspać. Kiedy są dzieci to jest właśnie ten dylemat: świetna impreza do białego rana (a później zdychanie, bo niestety przy małych dzieciach kac już nie jest taki swobodny, że się położysz i w spokoju przemordujesz) czy raczej wczesny powrót do domu, wyspanie się (określenie umowne, jeśli masz małe dzieci) i przywitanie kolejnego dnia z ulgą, że jednak rozsądek poprzedniego dnia zwyciężył. Mnie już pierwsze dziecko nauczyło tego rozsądku. Kac nigdy mnie nie bawił. A kac z małymi szkrabami u boku, to już w ogóle tortury.



To dla mnie najważniejsze kwestie. Czy znacie jakieś równie ważne, o których zapomniałam? Piszcie, czy i Wasze pociechy nauczyły Was tego, czy może część z tych punktów wciąż przed Wami?

piątek, 19 sierpnia 2016

19 sierpnia - przetrwać dzień



19 sierpnia 2016 r.
Piątek


Mania: 4 miesiące i 4 dni
Bu: 2 lata, 10 miesięcy i 3 dzień
Waga: 59, 4 kg
Pogoda: Upał. Może nie ma dramatu, ale jednak szok termiczny po tych ładnych kilku barowych dniach...



21:33


Wczoraj zadzwoniła do mnie przedszkolanka, że Bu obudziła się z płaczem i skarży się na ucho. Kaszle i wydaje się, że ma gorączkę.

Stęknęłam i wymamrotałam, że już dzwonię po męża, by ją wziął.
Rozglądnęłam się: M. miała średnie samopoczucie, ale byłam już nastawiona na robienie knedli i właśnie skończyłam trzeć ugotowane ziemniaki. Na płycie zupa cebulowa potrzebowała jeszcze 20 minut. A w planach miałam jeszcze placki z malinami. Ha. ha.

Ostatecznie przetrwałam natarcie małego nieszczęścia, które od progu śliptało "mamuuuusia...!". Usadowiłam małą na kanapie, włączyłam boskie Shimmer i Shine, które ostatnio Bu lubi zaraz po Dorze,   (na chwilę ucichła fascynacja Blaze i megamaszyny. Pfff! Jaka nazwa!), wcisnęłam w buzię jakiś Ibum i syrop prawoślazowy, przykryłam kocykiem i nakazałam eR, by sobie z nią poleżał.

W trymiga usmażyłam te placuszki z malinami i bananem. Zjadła z pięć. Po godzinie w ogóle nie wyglądała na chorą, ale katar i kaszel trochę ją męczył, więc dziś nie posłałam jej do przedszkola.



Znacie ten ból? Dwójka w domu, z czego jedno jest chore? Bo dziś, mimo że temperatura spadła, to małą Bu była dziś miaucząca, pojękująca o byle co, z płaczem przy byle niepowodzeniu. M., umówmy się, też nie była swoja najlepszą wersją. Raczej tą, która mało śpi i jest pogoda, o ile chce się jej być pogodną. A dziś średnio jej się chciało. Nie bardzo miała ochotę na polegiwanie na tzw. placu zabaw, czyli takiej okrągłej macie z "rusztowaniem" a la namiot, na którym wiszą różne cudeńka pobudzające zmysły dziecka. Niechętnie też bujała się w bujaczku. Generalnie, jakby rzucała palenie.

A to wszystko daje razem... mnóstwo przekleństw w myślach, bajek na uspokojenie i noszenie na rękach. Dobrze, że były też dobre momenty. Głównie rano, bo było znośnie na zewnątrz. Potem zaczął się upał i problemy. Ale do południa było zbieranie malin, spacerek, praca twórcza, jak malowanie farbami, wycinanie, klejenie i rysowanie.

Tak czy inaczej, musiałam odreagować: pojechałam do rodziców podlać im kwiaty (wyjechali na wakacje), wyzbierać im maliny i śliwki, bo mają dużo i tylko się zmarnują nim przyjadą i na zakupy. Bo nie znoszę robić ich w sobotę. Wszyscy robią wtedy zakupy. Nie można nigdzie zaparkować, w samym sklepie brakuje koszyków i wózków, kolejki do kas przyprawiają o mdłości i człowiek ma wrażenie, że jest w ulu. I chce się z niego wydostać. Też tak macie? Dlatego przestawiłam się na piątek. Ale nie późnym wieczorem, bo inaczej nie uświadczy już chleba, warzyw, owoców, mięsa... Raz się wybrała o takiej porze i już wiem na przeszłość.


Tak czy siak: od razu lepiej mi się zrobiło. Przetrwaliśmy ten dzień.


PS. Przyznać się, kto zamiast pić zimnej kawy podgrzewa ją w mikrofali?


poniedziałek, 8 sierpnia 2016

8 sierpnia - jak wróciłam z zaświatów i o przywołaniu do porządku mamy





8 sierpnia 2016 r.
Poniedziałek


Mania
: 3 miesiące i 24 dni
Bu: 2 lata, 9 miesięcy i 23 dni
Waga: 59 kg
Pogoda: Chłodny poranek (ukochane 19*C), ale zapowiadają 31*C, więc już zaczęłam świrować z otwieraniem-zamykaniem okien, zasłanianiem ich i tego typu rzeczy, które mają mi pomóc w utrzymaniu cudownych 20* w domu. Co i tak ich nie zatrzyma, ale nie przeszkadza mi to z uporem maniaka szaleć z oknami i drzwiami...




08:51


Patrzę na tę datę w kalendarzu i wciąż nie wierzę, że to 8 sierpnia. Magiczna data, która jeszcze 23 lipca była tak odległa, jakby nigdy nie miała nadejść. A jednak!
Skończyły się dwa tygodnie przerwy wakacyjnej w przedszkolu. Odżyłam.
A teraz czekam, aż zaleje mnie fala krytyki: bo przecież jaką ja jestem matką, skoro nie wyczekiwałam tych dwóch tygodni, nie smuciłam się, że to już koniec?! Bo przecież dzieci to skondensowana radość rodziców. No, może to i po części prawda, ale nie w mojej sytuacji...
Otóż, trzylatka być może potrafi sama się ubrać, zjeść, pobawić się, wysikać i wyartykułować swoje potrzeby, ale jednak przy ubieraniu potrafią być problemy, a kiedy je, to i z nią je bluzka (mimo śliniaka), stół i podłoga. Potrafi się zabawić, ale bardzo często trzeba jej wskazać lub nawet zorganizować zabawę. No i chce to robić ze mną najczęściej. Wysikać się wysika, ale najpierw musi głośno oznajmić całemu światu swoją potrzebę, następnie biegnie w stronę łazienki, jakby miała kopyta a nie małe stópki po czym musi wrzeszczeć na całe gardło, że to jednak nie chodzi o siku, tylko ona będzie co innego tak robiła. 

Niestety trzylatki tak mają: 
- nie, bo nie chce,
- nie, ona chce co innego,
- nie, ona chce, żebym ja, eR., M....
- nie, ona jednak chce, ale najpierw...
- nie, bo ona chce sama.

A do tego M., która teraz-zaraz musi zjeść, być przebrana, uśpiona, zabawiona... 

Wszystko razem plus upały daje kombinację, której nie da się przejść bez wieczornego wina, ewentualnie mocnych środków uspokajających, pięciu kaw dziennie i wieczornego obściskiwania się z mężem. 

Przynajmniej dwa razy dziennie dostawałam smsa od eR., czy żyjemy, czy może to dzieci jeszcze jakoś ciągną, ale ja już beczę, leżąc na podłodze przygnieciona ciężarem dwójki. Nawet nie starałam się dobijać próbą sprzątania. W takich sytuacjach bałagan się rozgarnia, a w najlepszym wypadku przekłada rzeczy w inne miejsce, byleby nie przeszkadzały w funkcjonowaniu. 

I wiecie co? Po raz pierwszy pomyślałam sobie, że chyba jestem do dupy matką, skoro przeraża mnie zajmowanie się własnymi dziećmi! Ta prawda mnie tak przygniotła, że powiedziałam pewnego wieczoru, iż nie nadaję się na matkę i chociaż chciałabym mieć czwórkę dzieci, to chyba nie powinnam ich więcej mieć. 

Na to eR.:
- Moja mama - No, świetnie się zaczęło, pomyślałam - to wyjątek, który potwierdza regułę. 
- Że..?
- Że kobiety generalnie mają problemy z ogarnianiem wszystkiego.
- ...
- Nie musisz wszystkiego zrobić idealnie. To nie tylko niewykonalne, ale i nienaturalne. I wcale nie znaczy, że jesteś złą matką. 




12:53


Ostatnio przewinął się przed moimi oczami wpis pewnej mamy, która opisuje to, jak przewartościowała swoje życie po tym, jak urodziła dziecko, jak zmieniło ono perspektywę patrzenia na życie i jak z łatwością potrafiła zmienić swoje dawne nawyki, zrezygnować z wielu swoich pasji na rzecz dziecka. No, niewątpliwie chciała właśnie to pokazać światu. 

Może sądziła, że trafi z tym tekstem wprost do matczynych serc, które zmiękną, kiedy przeczytają o tym, jak zamykając oczy widzi się te dobre chwile, mimo że było ich znacznie mniej danego dnia niż tych - nazwijmy je - trudnych. To wszystko prawda. Doskonale pamiętam to przedziwne zjawisko pędzącego czasu (widoczne na zdjęciach, których mnóstwo robiłam małej Bu), kiedy pojedynczy dzień wlókł się niemiłosiernie, jakby na złość nie chciał się skończyć. I wówczas tylko te rzadkie uśmiechy dźwigały mnie z łóżka (i wierzcie mi, nie wyskakiwałam z niego pełna życia, raczej mrucząca pod nosem przekleństwa: "żeby się człowiek RAZ, k***, nie mógł wyspać!") dzień w dzień o 5 z minutami (bo tak wstawało to moje pierwsze dziecko). 

Pamiętam też swój czas reorganizacji priorytetów, do której po części zmusiło mnie dziecko, a po części czułam tę odpowiedzialność na swoich barkach i wiedziałam, że po prostu inaczej nie mogę. Czy było to łatwe? Oj, zdecydowanie nie. O ile początkowo hormony pomagały w przestawieniu się na życie dla dziecka (bo bez matki nie jest w stanie przetrwać), o tyle później została już tylko zimna kawa i przeciwbólowe na ból dupy. Bo tak naprawdę cierpiało moje egoistyczne ego. No, ewentualnie niskie ciśnienie.

Kiedy już obie miałyśmy się dość, bo Bu tylko "mama!", a mama "tylko nie Bu!", mała poszła do Klubu Malucha, a ja niczym feniks z popiołów odżyłam i wiedziałam, że tego właśnie potrzebowałam: czasu, by móc dalej robić to, co kocham, a kiedy mała Bu wracała z przedszkole spędzałyśmy szalone popołudnia, ciesząc się swoją obecnością. Mogłyśmy razem robić praktycznie wszystko, ale dopiero wówczas sprawiało mi to przyjemność. Dzięki temu mogłam zarazić ją tańcem, śpiewem, książkami, pichceniem w kuchni...


Kiedy po raz pierwszy pani z Klubu powiedziała, że Bu ma swoją ulubioną koleżankę i taką, z którą nie lubi się bawić ani nawet siedzieć obok niej, dotarło do mnie, że ona za jakiś czas (nie wchodźmy w szczegóły, kiedy to dokładnie będzie) będzie miała swoje życie, którego - uwaga! - ja nie będę dobrze znała, jeśli mi o nim nie powie. Czy mnie to zaczęło przerażać? Na pewno zrobiło mi się... dziwnie smutno, że nie będę mogła jej ustrzec przed różnymi błędami (i dopiero teraz widzę, jakie to uczucie jest paskudne), ale też dotarło do mnie, że kiedyś ona po prostu będzie chciała żyć własnym życiem. A ja tego życia nie będę wypełniała w takim stopniu jak teraz. Będę jednym z jego elementów. Jeśli teraz zrezygnuję z własnych pasji, nie przekażę dziecku niczego prócz poświęcenia, które oczywiście jest chwalebne, ale które albo doceni bardzo późno, albo w ogóle - co w dzisiejszych czasach jest niestety coraz bardziej popularne. Nie chcę, by żyła w przekonaniu, że poświęciłam wszystko dla własnych dzieci. A potem one dorosną i zostanę z... niczym. Ok, zostanę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Ale i z tym dobrze, to też nigdy nie wiadomo, bo czy nie wiemy, czy taki a nie inny sposób wychowania jest dobry i czy dzieci wyjdą ostatecznie na ludzi, czy nie? Nie wiemy. Zresztą nieistotne to teraz.
Na pewno zostanę z poczuciem, że dzieci wychowałam, ale moje życie mi uciekło. 
I tu pojawią się konserwatyści z chrześcijańskimi hasłami "dobra wyższego" nad życie doczesne. Zgoda. Jestem osobą wierzącą, żadną udawaczką, która deklaruje, ale robi jak uważa, lub gorzej: wstydzi się wiary. Nie, nie wstydzę się. I w tym duchu też twierdzę, że życie kobiety wcale nie musi polegać na umartwianiu się przy wychowywaniu dzieci, bo "jestem pyłkiem w tym wszystkim, ale pyłkiem koniecznym" do wychowywania dzieci. 
//Co innego, jeśli kobieta się w tym spełnia i kocha to ponad wszystko, ale takich coraz mniej na świecie.// 

Dzieci powinny być dla dorosłych źródłem najróżniejszych emocji. Tych pozytywnych, byśmy mogli, jako rodzice, przekazać im tę naszą najlepszą stronę: z pasjami, z ukochaniem życia! W końcu życie to dar, nie wolno go nam zmarnować! Ale dziecko potrafi wywołać w nas też negatywne emocje, testować naszą cierpliwość itd., w końcu dzieci - jak ludzie - są różni. I mają różne dni i humory. Raz lepsze, raz gorsze. 

Mama i tata powinni pokazać dziecku, że rodzice, to nie tylko rodzice (i do tego ograniczeni): to ludzie z pasjami, zaangażowani w życie, spontaniczni, chętni, by rozmawiać na wiele tematów.

PS. Oczywiście nie poruszam tematu dzieci niepełnosprawnych. To zupełnie inna para kaloszy i ABSOLUTNIE nie wolno tych sytuacji mierzyć jedną miarą. 




Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric