wtorek, 25 października 2016

24 października - jak mój eR. ostatecznie nie został burakiem roku

24 października 2016 r.
Poniedziałek



Mania: 6 miesięcy, tydzień i 2 dni
Bu: 3 lata, tydzień i 1 dzień
Waga: nie wiem, waga się zepsuła. Serio. A nie, że tylko bateria padła.
Pogoda: Świetna. Ciepło - kilkanaście stopni, ciepły wiatr i jesienne, złote słońce. Momentami się chmurzy - tak, by nas nie rozpieszczać, ale i tak czuję się rozpieszczona. Od razu zrobiłam duże pranie.




21:30



Ostatnio często gęsto na blogach lifestyle'owych czy parentingowych widuję wpisy z gatunku: jestem mężatką, obcy facet mnie poderwał i chociaż grzecznie się wymigałam, poczułam się jak nastolatka. Powiedziałam wszystko mężowi, on zbaraniał i zaprosił mnie na randkę, jak za starych dobrych czasów. Wniosek: mężczyźni dbajcie o swoje kobiety, nawet jeśli sądzicie, że już są przez was upolowane.

Pomyślałam: "A może i ja się przyznam, zobaczymy, co na do eR..." Co prawda na obiad czy kawę nikt mnie nie zaprosił. Nikt też mnie ostentacyjnie nie podrywał... ostatnio. Co nie znaczy, że odkąd jesteśmy małżeństwem (czy wcześniej) takie rzeczy się nie zdarzały, np. kiedy jechałam do kumpeli i wychodziłyśmy do klubu, na przystanku, w autobusie... Inna rzecz, że ostatnio moje wyjścia z domu to spacery po własnym ogródki, zakupy w Biedrze czy szybki myk na ciuchy. I to prawie zawsze albo z wózkiem, albo z fotelikiem na ręku. 
Kiedy jednak udaje mi się wyskoczyć samej na te zakupy, często mi się zdarza łapać mężczyzn czy chłopaków na tym, że mi się przypatrują; czy kiedy po prostu jak w taniej komedii jakiś się za mną oglądnie. 
No to wczoraj wyparowałam:
- Nie mówiłam ci, ale ostatnio facet siedzący w samochodzie, obok którego przechodziłam obejrzał się za mną. Z uśmiechem.
- Taaaa...? A to nie był mój brat przypadkiem? Pewnie jak zwykle go nie rozpoznałaś - odparował, nawet na mnie nie patrząc.
- A ja nie wiem, jak twój brat wygląda niby? Byłam blisko i widziałam. - Rozmowa zaczynała przybierać obrót niekoniecznie jaki, jaki powinna była...
- Pewnie z tyłu siedziało dziecko - zaśmiał się. - I gość po prostu pokazywał mu twoją rozczochraną fryzurę. - Teraz zrobiło mi się przykro. Nie tak ta rozmowa się miała skończyć. Miał być trochę zazdrosny i powiedzieć, coś w stylu: "Ale nie odwzajemniłaś tego uśmiechu..., prawda?"
- Na pewno - powiedziałam cicho. Wyszłam. Na mojej twarzy od razu odbił się żal.

Czyli według mojego męża atrakcyjna już mogę być tylko w jego oczach? Czyli raczej nikomu się nie podobam, tylko jemu? Czyli widać po mnie męża i dwójkę dzieci? Czyli o dupę rozbić moje ćwiczenia, mój codzienny makijaż, fryzura, ubrania? Niech go szlag, pomyślałam.

Weszłam do pokoju, gdzie Bu coś jeszcze malowała, wyciszając się przed snem. 
- Coś się stało? - spytała, przyglądając mi się uważnie. Zdziwiło mnie to jej pytanie. Chyba mi dziewczyna dorasta...
- Coś ty! - uśmiechnęłam się. - Pokaż no mi ten rysunek...

Pół wieczoru czułam się beznadziejnie. Aż eR. sam mi wyznał:
- Wiesz, sądzę, że nie tylko możesz się podobać, ale na pewno się wielu facetom podobasz. A jak jeszcze teraz ćwiczysz, to w ogóle...
Trochę mnie wmurowało. Zwłaszcza po tym, co usłyszałam wcześniej.
- Zawsze byłem dumny z tego, że to ze mną jesteś. I zawsze się trochę bałem, że jednak spotkasz kogoś lepszego... 
- Mówisz, jakbyś był jakąś ofermą czy życiowym nieudacznikiem. I do tego brzydalem. - Zaśmiałam się. - A jesteś mega zaradny, przystojny, ogarnięty, myślący... Sam wiesz, że ci się powodziło u dziewczyn.
- Ja byłem jak te proszki do prania z średniej półki. Nie to co ty:górna półka - powiedział to całkiem serio.
- Ty i te twoje homeryckie porównania! - parsknęłam śmiechem.
- Powiedziałem ci tak z tym gościem, bo... tak chyba działa mój system obronny...
- I naprawdę poczułeś się lepiej, mówiąc mi, że pewnie patrzy jaka jestem rozczochrana?
- No właśnie nie. Dlatego ci to teraz wszystko mówię...
- To dobrze. Przez pół wieczoru myślałam, że mój mąż okazał się totalnym burakiem.


Żeby było jasne: eR. nie dokucza mi co wieczór, ani też nie strzela takich wyznań. Co prawda czasem jego poczucie humoru potrafi mnie doprowadzić do granic wytrzymałości - on nie z tych, co powie zaraz "żartuję", a raczej z tych, którzy poważnie pieprzą jakieś głupoty a reszta się musi sama zorientować w sytuacji. Ale do jego "stylu" już się przyzwyczaiłam. Natomiast mimo częstych komplementów, prób podrywu (tak, tak, eR. często mnie podrywa, nawet przy dzieciach), takie wyznania należą raczej do rzadkości. Dlatego mimo odrobiny buractwa, w sumie się wybronił.

wtorek, 18 października 2016

18 października - Codziennik, cz.1

18 października 2016 r.
Wtorek



Mania: pół roku i 3 dni
Bu: 3 lata i 2 dni
Waga: 58, 5 kg. Tak, to raczej efekt zaniedbania ćwiczeń i "niedojedzenia".
Pogoda: Jesienna. Może nie nieprzyjemna, ale szału nie ma. Za to jest spacer i sesja zdjęciowa z ogrodu.




14:12


Dziś obudziłam się zmęczona. Tak dla odmiany, chciałoby się dodać z przekąsem. Ale pomyślałam: "jakoś to rozchodzę" i od razu zrobiło mi się lepiej, bo reklamę raczej wszyscy kojarzą. I to właśnie taki dzień, na rozchodzenie. Udało się.

Pogoda za oknem tak naburmuszona, jakby chciała mi wejść do domu na złość. I zapaskudzić podłogę  brudnymi buciorami. Tymczasem, tradycyjnie już, po pierwszej drzemce udałam się do babci. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie ma co dramatyzować. Temperatura okazała się łaskawa, bez przenikliwego wiatru.

Ostatecznie poszłyśmy na półgodzinny spacer. Mania to jednak uwielbia spacery i swoją "wózkownię". zabawowym tamburynem z wizerunkiem świnki Peppy obwieszczała całej wsi, że idziemy - w końcu - na spacer. 

W rezultacie mamy bardzo jesienne zdjęcia, chociaż nie przywołują na myśl złotej, cieplutkiej, łaskoczącej delikatnie jesieni. To raczej ta jesień, kiedy wiele krzewów krzyczy kolorami, ale człowiekowi bliżej do tych kolorów z głębi kominka.

Postanowiłam pokusić się o nowy cykl. Codziennik. Moje wpisy generalnie traktują o moim życiu codziennym, jednak dotąd nie pojawiały się moje zdjęcia. Chcę zachować anonimowość. Nie zrezygnowała z tego, w żadnym razie. Będę jednak wstawiać zdjęcia różne. Ale moje, a nie zdjęcia CC0*.


 chciałam zrobić zdjęcie kwiatom - a tam paź. królowej!

jedna z ostatnich. jak u Małego Księcia

jesień w ogrodzie. albo raczej: koniec lata

jesienny optymizm.

jesienny optymizm, tylko zasuszony na pamiątkę

na werandzie

pytanie: czyje to odbicie?



*CC0 - Creative Common Zero. Rodzaj licencji, jaką zdjęcie może posiadać. Najprościej: darmowe zdjęcia, bez konieczności wyjaśniania umieszczania źródła ich pochodzenia (czy autora). Więcej: tutaj.


A Wasza jesień jaka jest? Pociągająca nosem? Opatulona ciepłym kocem? A może trzyma w ręku Pumpkin Spice Latte (btw, dziś wieczorem będzie przepis)? Czy przypadkiem nie zbiera kasztanów i kolorowych liści? Nie skacze po kałużach w różowych kaloszach? Piszcie, czy lubicie jesień.



wtorek, 11 października 2016

11 października - smutna jesień z pozytywnym akcentem

11 października 2016 r.
Wtorek


Mania: 5 miesięcy, 3 tygodnie i 5 dni
Bu: 2 lata, 11 miesięcy, 3 tygodnie i 4 dni
Pogoda: A pogoda listopadowa, niech ja szlag! - za przeproszeniem. Jeszcze śniegu z deszczem brakuje do tak zwanego szczęścia






14:55
 

Jeden z tych dni, kiedy dziecko, które zazwyczaj mało śpi w dzień (chociaż powinno), pewnego dnia zasypia kamiennym snem na dwie godziny...

... a ty nie wiesz, czy powinnaś się niepokoić, czy z radością rzucić w wir pracy odkładanej tygodniami.

Oczywiście nigdy nie wiesz, kiedy taki dzień nadejdzie. Nastawiasz się, że - jak zwykle - dziecko obudzi się po trzech kwadransach (wersja optymistyczna), więc nawet nie myślisz, że mogłabyś coś zrobić.
 
Ja w takich sytuacjach zabieram laptopa i odpoczywam z małą. Zawsze mogę ją "dolulać", by zasnęła jeszcze na nadprogramowe 5-10 minut.

Kiedy się budzi, robię wszystko inne. Wróć: usiłuję. 
Bo bywają też dni okrutnie męczące. W czasie "skoku" albo przy ząbkowaniu, kiedy to dziecię buczy w zasadzie cały dzień. A ty musisz powiesić pranie bez niego na rękach. No przecież też bym się zbuntowała. Uch!

A późnym popołudniem, kiedy mąż wraca z pracy lubi palnąć, biedak nieświadomy: "nie noś jej, bo się potem od ciebie nie odklei". Włączam wówczas bajkę Starszej i rozpoczynam krucjatę przeciwko słownemu znęcaniu się nad matką, która słucha jęków dziecka od samego rana, więc ma już dość i niech sobie Tatuś tak jeden cały dzień znosi takie jęki a potem wieczorem "pozwala się dziecku wypłakać".
Kończy się to zazwyczaj pokojowo, zawarciem porozumienia o zajściu nieporozumienia.
 

Nie dalej jak wczoraj postanowiłam umyć lodówkę, bo kiedy ją otwierałam to było "coś tak czuć", jak mawiała moja śp. prababcia. 

Mania nie była zachwycona, że zostawiłam ją na "placu zabaw" z zabawkami, a sama sobie poszłam. Mój głos, jak się okazało, to nie było coś, co takiego półroczniaka mogłoby satysfakcjonować. Ale, jak wiemy, są takie prace w domu, które zaczęte po prostu muszą być dokończone. I do takich należy np. mycie lodówki. Musiałam jednak na tym poprzestać, bo dziecko buntowało się tak głośno i rozpaczliwie, że ostatnią półkę myłam drącymi rękami. Rozmrażanie musiałam sobie darować, bo - jak nic! - osiwiałabym w tym czasie.


15:06

Dziś po raz pierwszy od urodzenia (a nawet ciut wcześniej) będę miała korki! Jestem tak podekscytowana, jakby za drzwiami pokoju nie stało biurko, a lustro z jakimś cyber-przejściem do innego świata, w którym na godzinę jestem poddawana przyjemnym zabiegom relaksacyjnym, niczym w spa. Taki powrót do tego, co było przed, do mini-niezależności (to w końcu moja kasa, a nie jakieś tam 500+ czy macierzyński, który idzie głównie na pieluchy, mleko i inne takie). I kupię sobie za to buty. 

Ktoś pomyśli: śmiech na sali, żeby mi mąż nie dał na buty. Ależ on mi chce dać. Tylko to nie o to chodzi. Trudno wyjaśnić to komuś, kto zarabia. Ja zarabia(ła)m korepetycjami, z którymi musiałam skończyć na czas opieki nad dzieckiem. Nie potrafię opisać, jak mi źle z tym, że "mąż mi wydziela". To tak brzmi, chociaż nigdy tak nie wygląda. Nigdy nie było sytuacji, w której bym nie dostała tyle, ile potrzebuję. Bez cienia wątpliwości, że chcę za dużo. Zawsze dostanę. Na cokolwiek, co uważam, że jest potrzebne i służy. Nie trwonię kasy (nawet własnej) na coś, co stoi w kącie i zbiera kurz. Ale mimo wszystko zależność finansowa mi ciąży. 



Też tak macie? Niby nic, niby to moje zarabianie na ten moment jest symboliczne - Mania jest wciąż za mała, żebym mogła wrócić do dawania lekcji na pełen etat - a jednak zmienia wszystko. Samopoczucie przede wszystkim. Niektóre kobiety chcą wychodzić za mąż za milionera, by nie pracować, tylko dostawać. Nie umiałabym tak. Nie tak mnie nauczono. 

PS. U mnie dziś taka zupa. Spróbujcie kiedyś, bo u mnie wszyscy ją chwalą, że najlepsza cukiniowa :)

poniedziałek, 3 października 2016

3 października - #CzarnyProtest

3 października 2016 r.
Poniedziałek



Mania: 5 miesięcy, 2 tygodnie i 4 dni
Bu: 11 miesięcy, 2 tygodnie i 3 dni
Waga: 59 kg (ale spodnie lecą i brzuch już prawie płaski)
Pogoda: Jakby ją kto zaczarował - cały czas, miarowo i ze smutkiem pada deszcz. "Niebo płacze, mama" - taka kwintesencja.




11:06



Wchodzę na facebooka i widzę, jak na moich oczach przewala się czarna fala: połowa znajomych zmieniła zdjęcie profilowe na #CzarnyProtest.

Ponieważ już pisałam, dlaczego sama nie biorę udziału w tym niemym krzyku liter i obrazów, nie będę się powtarzać, ale też zamierzam tego zmieniać. 

Czy to oznacza, że jestem przeciwko? Nie. Wręcz przeciwnie. Bardzo przeciwnie. Chociaż mogłoby się wydawać, że jest zgoła inaczej, bo ostatnio pisałam o 4 kłamstwach związanych z projektem ustawy antyaborcyjnej. Po prostu nie znoszę pseudomądrej gadaniny, która jest oparta o cudzych wypowiedziach. Tylko i wyłącznie.

Prawda jest jednak taka, że ustawa jest bardzo zła i krzywdząca. Ma tyle niedociągnięć, że aż strach pomyśleć, ile wariantów interpretacji może się pojawić. Wiemy, że to projekt obywatelski, więc z założenia nie może być doskonały. Ale skierowano go do dalszych prac. A istotą protestu jest zmuszenie władzę do tego, by go wycofała.

Mimo, że podoba mi się, iż życie ludzkie według ustawy zaczyna się w chwili poczęcia i od tej chwili należy o niego dbać, a nie - harat!, bo ma zespół Downa, co się przecież do tej pory zdarzało.
Ktoś zakrzyknie: "A jeśli płód nie ma rąk i nóg, ma wady genetyczne i źle zbudowane serce, to mamy pozwolić mu żyć?" Ja na to odpowiem pytaniem: "A jeśli po wypadku ktoś zostanie bez kończyn, w połowie będzie sparaliżowany, to już nie człowiek? Nie należy mu się szacunek i opieka?"

Ale ustawa ma mnóstwo punktów, których się boję:


1. Karalność kobiet.



Rozumiem przypadek kobiety, która w ciąży pije, rodzi pod wpływem alkoholu biedne dzieciątko, które wita świat mając 2 promile. I pamiętam taką głośną sprawę. Kobiecie nie można było zbyt wiele zarzucić. Taki punkt gdzieś powinien być w jakiejś ustawie.

We wspomnianym tekście o kłamstwach pisałam, że kobiety nie będą karane, a niektóre media, osoby publiczne i inne trąbią o więzieniach. To nie tak. Zapewne sprawy będą umarzane i wszystko będzie się rozchodzić po kościach. Tylko pytanie, czy to o to w tym chodzi. Widzę wyraźnie różnicę pomiędzy "nie podlega karze" (jak zapisano w projekcie) a "nie popełnia przestępstwa". W pierwszym wypadku trzeba uznać, iż przestępstwo miało miejsce, a dopiero później, po zbadaniu sprawy, odstąpić od wymierzenia kary. Bo jeśli gdzieś napisano "nie popełnia przestępstwa" to znaczy, że nie ma sprawy: człowiek jest niewinny i kropka. Nawet biorąc pod uwagę zasadę domniemania niewinności, mówimy cały czas o tym, że podejrzanie wyglądające poronienie może być przedmiotem śledztwa.

2. Usunięcie trzech wyjątków



Ustawa nie może czegoś nakazywać – od do. Może nakazać dzieciakom uczyć się. Ale już nie może powiedzieć im, jak i gdzie mają tę wiedzę zdobywać. Wiele mam decyduje się na naukę dzieci w domu, prawda? Tymczasem kiedy mamy do czynienia z ludzkim życiem, nagle okazuje się, że rząd, który popchnął obywatelki (mniejszościowy) projekt ustawy ma na ten temat swoje – mojsze – zdanie. Celowo nie piszę, że „państwo” tylko raczej władza i ta mniejszość, która podpisała poparcie dla projektu, by wylądował on w sejmie, bo to jednak co innego...
Państwo powinno robić wszystko, by nam, obywatelom żyło się dobrze. Nie powinno ułatwiać aborcji na życzenie, bo to jest – mówiąc dość brutalnie – w interesie państwa. Dzieci mają się rodzić. Ile znacie przypadków wśród innych gatunków, by zabijało swoje młode? No właśnie. Aborcji mówimy nie. Ale co, jeśli mamy do czynienia z taką sytuacją...?


a ) wyjątek dopuszczenia możliwości aborcji w przypadku gwałtu.



Nie ma chyba większego upodlenia dla kobiety, jak gwałt. Akt, który powinien być święty, piękny i prowadzić (bo taki jest w swym założeniu) do cudu, jakim jest nowe życie, nowy człowiek; staje się nagle przekleństwem. Już samo to zostawia na kobiecie blizny, które potrafią do końca życia boleć niczym świeże, otwarte rany. A teraz wyobraźmy sobie, że – mimo rzadkości występowania takich sytuacji – kobieta jest w ciąży. I co teraz? Nie jestem w sobie w stanie wyobrazić tego, co może czuć. Nie mogę się też wypowiadać tak, jakbym wiedziała. I chyba nie o to tu chodzi. Chodzi raczej o możliwość wyboru. Prawda jest taka, że dopóki nie wiesz, jak to jest być w tej tak skrajnie trudnej i okropnie bolesnej sytuacji – nie dowiesz się. I nie zrozumiesz. Państwo powinno nam w takich sytuacjach możliwość wyboru. I opiekę. I zrobić wszystko, by kobieta podejmując decyzję, wiedziała, co to w konsekwencji oznacza dla niej i dziecka.


b) wyjątek dopuszczenia możliwości dokonania aborcji w przypadku zagrożenia życia matki (niezależnie od wieku dziecka)



W ustawie wyraźnie podkreślono, że kobieta, której życie jest zagrożone musi dostać najlepszą opiekę medyczną. Nawet jeśli miałoby się to zakończyć śmiercią dziecka. I niby „gra muzyka”, a jednak nie, ponieważ z ustawy wynika, że opieka ta dotyczy tylko w przypadku zagrożenia życia. Jeśli istniałoby tylko podejrzenie poważnego (i w konsekwencji zagrażającego życiu kobiety) schorzenia – tutaj być może kobieta mogłaby mieć problem z wyegzekwowaniem leczenia. Prewencyjnie nie można stosować praktyk, które mogę zagrażać życiu dziecka.


c) wyjątek dopuszczenia możliwości dokonania aborcji w przypadku choroby dziecka (np. genetycznej), w wyniku której umrze tuż po porodzie.



Osobiście nie uważam, by śmierć dziecka tuż po porodzie była dla mnie wyznacznikiem terminacji ciąży. Czytałam wypowiedzi rodziców, którzy cieszyli się z podjętej decyzji o urodzeniu. Dzięki temu mogli chociaż na chwilę potrzymać dziecko na rękach, a potem mogli wyprawić mu pogrzeb a na cmentarzu maleństwo ma grób. Ktoś, kto nie ma dziecka nie zrozumie, jaki to dar, by potraktowano je jak człowieka.
Ale wiem, że jest to bardzo trudna sytuacja. Dlatego także w tym wypadku jestem za tym, by państwo pozostawiło tę decyzję rodzicom. Kto zadecydowałby o urodzeniu – zadecyduje i tak. Nawet jak w prawie będzie pozostawiona ta furtka.
Wiem jednak – czytam wypowiedzi lekarzy – że bardo wiele usuwanych ciąż, to dzieci z zespołem Downa. I to jest przesada. Takie dziecko jest prawie normalne. Trzeba mu pomagać, jest to ogromny ciężar i trud, ale wszystkie narządy działają normalnie. Są cofnięci umysłowo. Czy to znaczy, że nie mają prawa do życia? Czasami takie dzieci normalnie funkcjonują w środowisku. A stopnia upośledzenia nie dowiemy się w ciąży. Na przykład w przedszkolu u Bu, w jej grupie jest taki chłopiec. Wszystkie dzieci go lubią, chociaż wymaga większej uwagi, to jednak dzieci bardzo mu pomagają. Już nie wspominam o tym, że taka sytuacja uczy dzieci od małego wrażliwości i tolerancji.


***



Nie biorę jednak udziału w proteście. Nie zmieniam zdjęcia profilowego, nie strzelam sobie selfie w czerni, nie zasypuję swojej ściany na facebooku masą hashtagów. 
 
Łączę się w proteście z tymi (nie tylko kobietami, bo protestują też panowie), którzy chcą, by kobiety nie bały się zachodzić w ciążę.
Mogą o siebie dbać i robić wszystko, co mogę, by ich dziecko było zdrowe. Ale odkąd dojdzie do zapłodnienia, cały proces jest poza jej zasięgiem. W jej ciele dzieje się prawdziwy cud, ale nie ma ona żadnego wpływu na to, czy nie będzie to zaśniad, ciąża pozamaciczna, choroba genetyczna, schorzenie, które spowoduje, że dziecko umrze. Dlaczego więc w takich sytuacjach ma być w ogóle podejrzana?! Niech dopiszą punkt o karalności ciężarnych, które ćpają i piją, krzywdząc w ten sposób dzieci.
Łączę się w proteście z tymi, którzy chcą, by kobieta miała prawo wyboru w sytuacjach, których nawet w marny sposób nie można sobie wyobrazić „teoretycznie”.


Ale nie łączę się z tymi, którzy wykorzystują Czarny Protest po to, by zamanifestować jedyne prawo do decydowania o swojej macicy (a kogo interesuje czyjaś macica?).
Nie łączę się z tymi, którzy w dniu dzisiejszym chcą zawsze i wszędzie decydować, czy ich dziecko się urodzi, czy nie. Niezależnie od tego, czy jest zdrowe czy chore.
Nie łączę się z tymi, którzy dziś pod Sejmem krzyczą, że skoro to ich brzuch, to mają prawo „wygonić intruza”, kiedy chcą.
Nie łączę się z żadną z tych kobiet, która przyjdzie dziś na protest z kartką „chrońmy kobiety przed episkopatem”, tak, jakby to Episkopat posłał ustawę do dalszych prac. A księża uważają, jak uważają, bo „taki mają zawód”. Ale nie oni ustanawiają prawo. I nikomu niczego nie każą/nie zabraniają. A tak jak księża zdarzają się różni, tak i nauczyciele bez powołania się zdarzają, więc ja tam księży dzisiaj „rozgrzeszam”.

Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric