9 marca 2017 r.
Czwartek
Mania: 10 miesięcy, 2 tygodnie i 8 dzień
Bunia: 3 lata, 4 miesiące i 2 tygodnie i 7 dni
Waga: 56 kg. Cały czas.
Pogoda: Jest szaro. I tak okrutnie smutno, że patrząc za okno można się rozpłakać. Albo rozchorować.
19:10
Dziś będzie apel. Z okazji Dnia Kobiet. Tak, celowo dzień po, bo wszyscy uzewnętrzniali swoje emocje dokładnie 8-go marca, więc mój apel przeszedłby w ogóle niezauważony.
Co to za apel i do kogo? No właśnie.
Wszyscy krzyczą, że kobiety takie poszkodowane, takie bidule, że obrażają nas określeniami z gatunku "słaba płeć"... Ja już nie wchodzę w to, czy rzeczywiście mężczyźni traktują nas jak gorszy gatunek. Tutaj jest kwestia mentalności. No i wychowania. Jeśli mężczyzna był wychowywany w domu, gdzie rządził facet, a kobita musiała wokół niego robić i nie usłyszała nawet zakichanego "dziękuję", to jak taki chłopiec ma być mężczyzną, który rozumie potrzeby kobiet? W tym temacie, jak już pisałam - wypowiedziano się na wszystkie możliwe sposoby, więc po co do tego jeszcze ja?
Ja bym chciała poruszyć problem, o którym mało kto mówi. Otóż kobiety same siebie dyskryminują, podkładają nogę, obmawiają wzajemnie, robią sobie świństwa i oczerniają nawet publicznie [sic!]. No cóż, taka mentalność. Chociaż oczywiście - jak wiemy - jeśli chodzi o biedną macicę, wszystkie w jej imieniu będą walczyć. Razem. No, bo przecież się wspierają.
Ale ja bym nawet nie chciała tu apelować do wszystkich kobiet. Chciałabym stanąć w obronie wizerunku młodej matki Polki, od której oczekuje się w ostatnich czasach więcej niż na stanowisku kierowniczym w korpo. Taka matka musi być przede wszystkim dobrą matką, wzorem do naśladowania i stać na straży małych dziecięcych brzuszków. Musi posiadać umiejętności organizatorskie i logistyczne, by wszystko tak poukładać w domu i życiu rodziny, by wszyscy byli zadowoleni. Nie zapominajmy, że matka musi umieć przyzwoicie gotować, malować bądź rysować i koniecznie śpiewać (3 latki wiedzą, o co chodzi). Najlepiej, by umiała sprzątać (nie wszystkie kobiety to potrafią!), była wysportowana (wyścigi z dziećmi, walka ze znoszeniem wózka ze schodów) a do tego zawsze uśmiechnięta i zadbana (tutaj potrzeba umiejętności magicznych, by makijaż zatuszował chroniczne niedosypianie).
A do tego oczekuje się, że będzie wydajnym pracownikiem (albo prowadziła swój biznes - taka mama siedząca w domu to po prostu wypowiadana z pogardą kura domowa).
Nie zapominajmy, że jest ona najczęściej czyjąż żoną. No cóż, musi ona dbać o męża. On o nią też, ale jednak wciąż dla tego męża to i tamto... W znaczeniu: powinna być i seksi, i zawsze "zrobiona" na twarzy, dobry ciuch, a nie jakiś powyciągany dres, no i oczywiście sprawy łóżkowe też powinny mieć się dobrze.
Plus powinna się realizować - wiecie - coś tworzyć, być fit, ćwiczyć albo przynajmniej biegać. Dobrze jeszcze, żeby w tym wszystkim była pasjonatką.
Mało, nie?
A jaki jest tak naprawdę wizerunek kobiety, która zdecydowała, że zostanie z dzieckiem w domu (może nie na stałe, ale na jakiś czas)? Jest to kobieta, która zrezygnowała z siebie. I nie tylko zatrzymała się, ale wręcz zaczyna cofać. Pasja? Taka matka przecież nie może mieć pasji przy tylu obowiązkach! Czyli to raczej bezkształtna masa (eh, te kilogramy po ciąży...), wiecznie niewyspana, z przetłuszczonymi włosami, o niezdrowej cerze nieregularnie jedzącej osoby. Koniecznie w dresie, w butach i płaszczu, w których chodzi już trzeci sezon. Dla wielu jest to obraz kobiety, która już raczej niczego wielkiego nie zrobi i nie osiągnie zbyt wiele.
No to kobiety zaczęły walczyć z tym obrazem: zaczęły robić to wszystko jak roboty. Nieważne, co w domu, ważne, by pokazać światu, że mimo dziecka i tak nic mnie nie ogranicza, żeby ci wszyscy myślący stereotypami zakrztusili się tymi swoimi mylnymi przekonaniami.
Ja nie wiem, czy o to chodzi. Ale ja nie chcę być fit. Nie chcę biegać w sportowych ciuchach, popijając powereidy. Nie, bo nie. Bo to nie mój styl. Jestem mamą. I chcę być szczęśliwa jako mama. Ja jestem z tych, którzy idą do celu powoli. Mam swoje marzenia, które spełnię, kiedy przyjdzie czas, bo "wszystko ma swój czas". Robię małe kroki. Nie zdobywam góry szturmem, spektakularnie. To, że ktoś nie widzi, że cały czas - chociaż każdy ma gorsze dni - staram się w tym kierunku coś robi, nie znaczy, że się kiszę w domu. Okey, czasami się w nim duszę i mam dość, bo potrzebuję odmiany. Ale idę dalej. A to, że tu nie piszę o tym, jaką górę zdobywam, to tylko dlatego, że nie chcę zapeszać. I ocenianie siedzącej w domu mamy jako tej, która nic nie robi dla siebie, tylko wypruwa sobie żyły dla dzieci (albo gorzej: nie robi w ogóle nic), bez poznania jej jest jakimś nieporozumieniem. Już nawet nie mówię, że to niesprawiedliwe potraktowanie sprawy, skoro wszyscy wiemy, że sprawiedliwości nie ma na tym świecie.
Może się niektórzy zdziwią, tak naprawdę jest. I prócz kilku wyjątków, wszyscy wciąż mnie wypytują, czy już coś robię. Bo skoro mam nerwicę i siedzę tylko w domu, to może powinnam coś zrobić dla siebie, dla samorozwoju, to bym o głupotach nie myślała. Ja już nie wchodzę w kulturę wypowiedzi, ale taki jest przekaz.
To teraz tak dla wszystkich: otóż robię wiele rzeczy dla siebie, ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie dla kogoś, kto patrzy na innego człowieka przez pryzmat tego co widać na zewnątrz?
Tak, przyznaję, że ostatnio u mnie bardziej kryzysowo, ale nerwica wraca do mnie teraz głównie w swej fizycznej postaci. Dlatego znów mogę ruszyć po marzenia. Tylko na ten moment stawiam mniejsze kroki.
Może się niektórzy zdziwią, tak naprawdę jest. I prócz kilku wyjątków, wszyscy wciąż mnie wypytują, czy już coś robię. Bo skoro mam nerwicę i siedzę tylko w domu, to może powinnam coś zrobić dla siebie, dla samorozwoju, to bym o głupotach nie myślała. Ja już nie wchodzę w kulturę wypowiedzi, ale taki jest przekaz.
To teraz tak dla wszystkich: otóż robię wiele rzeczy dla siebie, ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie dla kogoś, kto patrzy na innego człowieka przez pryzmat tego co widać na zewnątrz?
Tak, przyznaję, że ostatnio u mnie bardziej kryzysowo, ale nerwica wraca do mnie teraz głównie w swej fizycznej postaci. Dlatego znów mogę ruszyć po marzenia. Tylko na ten moment stawiam mniejsze kroki.
Uważam, że najważniejsze to być sobą i nie myśleć o tym, co powiedzą inni. Ja akurat lubię być w dobrej kondycji fizycznej i chcę pracować, ale nie robię tego, dlatego że to modne. Tylko z własnej potrzeby. Nie mam też w zwyczaju oceniać matek, które wybrały inną drogę. Jeśli im z tym dobrze to co komu do tego? A jeśli źle, to może potrzebują impulsu do zmiany w postaci rozmowy z kimś, inspiracji... ale na pewno nie krytyki. Niestety ciągle jesteśmy poddawani presji otoczenia - jedni bardziej, drudzy mniej.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, ale najtrudniejsze. To nawet nie chodzi o to, że trzeba się tak cholernie zaniedbać, żeby pokazać innym, że nie podążam drogą matki sukcesu. I to jest to, o czym napisałaś: jeśli komuś tak dobrze. Co innego, jeśli człowiek źle się czuje i nie ma siły się wydostać z tego, w co się sam zakopał... Ale ta presja może naprawdę dać w dupę..
UsuńMasz rację, od matek oczekuje się zbyt wiele. Ja się na to wszystko wypięłam i robię po swojemu, jak mi wygodnie. I dla mnie, ten czas spędzony z dzieckiem, wcale nie jest na ciśnieniu, albo zmarnowany. Ja nigdy w życiu nie byłam taka spokojna, szczęśliwa i poukładana. Pardon, że z prywatą wyjeżdżam, ale w wolnej chwili zapraszam w swoje skromne progi http://bit.ly/2mkzwZb. W tym tekście ujęłam sedno wszystkich zmian, które przeszłam, jako matka.
OdpowiedzUsuńTo bardzo ważne, by patrzeć na czas z dzieckiem jako na taki, który już nie wróci. Wtedy człowiek otrzepuje się z powierzchownego myślenia i znów się cieszy. Co do prywaty- wybaczam. Czasem można :). W wolnej chwili zaglądnę.
UsuńPozdrawiam i zapraszam częściej!:)