czwartek, 28 stycznia 2016

nr 19, 28 stycznia



28 stycznia 2016 r.,
Czwartek

Ciąża: 30 tydzień, 0 dzień
Waga: 64,5 kg
Pogoda: Ciepło. Kwadrans przed ósmą był dziesięć stopni. Na plusie! Poza tym raczej szaro. I śnieg jest już niestety szary. 



9:01

Dziś trochę lepiej, chociaż ból odkręgosłupowy towarzyszy mi prawie cały dzień i noc. eR. zawiózł małą do Klubu, ja zjadłam śniadanie w łóżku (muesli z maślanką + kawa zbożowa), tak jak jem od tygodnia. I napawam się tym luksusem. O tej godzinie samotność mi nie doskwiera. W ogóle dziś, muszę powiedzieć, czuję się wyjątkowo zmobilizowana do działania. Nie, skąd, nie zamierzam rzucić się w wir sprzątania, bo kolejny weekend przepadłby, a ja spędziłabym go pod szyldem: "nie dotykać, nie zbliżać się, staram się nie istnieć a jednocześnie przetrwać". 

Niestety mija tydzień od ostatniego sprzątania i wiem (równa się z "przerabiałam to", a nie "tak zakładam"), że jeśli prysznic nie zostanie umyty w tym czasie, kamień osadzi się dużo trwalej na ściankach i baterii. A wygląda przeokropnie. Jakbym po prostu nie miała w zwyczaju go czyścić. 

Swoją drogą nie wiem, czy to kamień. To jakiś osad z wody, bo zostaje na każdej baterii w domu. Może ktoś zna jakiś środek, który by mi ułatwił czyszczenie tego? Pucuję naprawdę dobrym mleczkiem a ostatnio nawet środkiem do "uporczywych silnych zabrudzeń", czy coś w tym stylu. I efekt nie jest zadowalający...

9:11

Ostatnio widzę, że całodzienne sprzątanie (chociaż delikatne, z przerwami, bez forsowania i dlatego trwa cały dzień) tylko pogarsza sprawę. Muszę je sobie rozbić na dwa dni. Już ostatnio tak zrobiłam i było niestety tylko trochę lepiej, ale nic na to nie poradzę. Nie mogę jeszcze tego zwalić na eR. Bidula już i tak ledwo ciągnie. Już przebąkuje, że w sumie nie obraziłby się, gdybym miała wcześniej rodzić. 
- Cesarkę by ci zrobili i byłoby z głowy - mówi.
- Aha - przytakuję kpiąco - a potem przez ładnych parę tygodni przeklinałbyś moment, w którym chciałeś, żebym ją miała. Nawet nie wiesz, jak powoli, w stosunku do naturalnego porodu, dochodzi się po cesarce. 
-  Ale już byłoby po wszystkim - próbuje zawalczyć.
- Umówmy się: jak coś jest szybciej, nie znaczy, że jest lepiej - wzdycham. 
- No wiem przecież. - Jak zwykle on to wszystko wie. Strasznie typowo.
- Poza tym, teraz na ten moment zastępujesz mnie w pewnych kwestiach z H. A teraz wyobraź sobie, że masz musisz dalej się nią zajmować, bo ja nie jestem w stanie; do tego musisz mi pomagać przy wstawaniu, siadaniu, chodzeniu i zajmowaniu się dzieckiem - np podawać mi je do karmienia. - Dobiłam go.
To znaczy to jego marzenie. A może po prostu otworzyłam mu oczy, bo od jakiegoś czasu temat przepadł. I dobrze. 

Tak czy inaczej dziś postanowiłam przygotować więcej CV i podań o pracę. Niby złożyłam w kilka miejsc, ale teraz widzę, że muszę jeszcze o kilku pomyśleć, w innych miejscowościach. 

10:24

Dobrze, że mama postanowiła wziąć ten roczny urlop i zaoferowała mi pomoc przy dziecku na czas jaki będę w pracy.
- Zwariuję, jak nie zrobię sobie przerwy po tych dziewięciu latach pracy - mówi rozgoryczona. I zmęczona. A był kwadrans po ósmej. Rano.
- Ja się dziwię, że tyle wytrzymałaś - mówię do słuchawki telefonu.

A w skrócie praca mojej mamy to kwestie administracyjne szkoły wyższej. Plus projekty unijne, plus organizacja pobytu i nauki dla zagranicznych studentów, plus dodatkowa praca, która przecież zawsze się znajdzie. Limit godzin? Jest, ale kto by się nim przejmował, prawda? Bo przecież tak się złożyło, że dziś musi zostać dłużej.  Co prawda pojutrze może przyjść godzinę później, tylko nikt nie bierze pod uwagę tego, że godzina więcej po południu to więcej czasu dla rodziny. A godzina rano w pustym domu, bo pozostali już w pracy/ szkole? Nie daje nic. Dosłownie.

A relacja szef - pracownik? To najtrudniejszy temat. Tata, jako osoba naprawdę wyważona, spokojna, którą trudno wyprowadzić z równowagi na co dzień, robi się siny jak tylko słyszy o "eM."*. 
- Hej - dzwonię do domu pewnego razu, jest coś osiemnasta z hakiem. Mama pracuje do szesnastej trzydzieści. - Mama jest?
- Cześć. Nie, nie ma - odpowiada tata. On jest raczej lakoniczny przez telefon.
- A wiadomo kiedy będzie? - pytam, celowo używając strony biernej. Tego typu rozmowy mają miejsce dość często, więc z doświadczenia wiem, że tak zadane pytanie zabrzmi lepiej.
- Nie. A na pewno ja tego nie wiem - odpowiada. - Wciąż w pracy.
- Rozumiem.
Nie chcę denerwować taty. Już i tak widzę, że samo poruszenie tematu podniosło mu ciśnienie, dlatego to jemu mówię z jakim interesem dzwonię. 

Bardzo typowa rozmowa. Różnice zachodzą tylko w detalach. 
Jak zareagował mój tata na wieść, że jestem drugi raz w ciąży? Bardzo entuzjastycznie. Nawet za pierwszym razem aż tak go to nie cieszyło, jak teraz. Kolejny wnuk/czka, to raz. Ale od razu wspomniał, że mama nareszcie znajdzie sposób, żeby się zwolnić z pracy. Będzie miała pretekst do rozmowy.

Pretekst. Czy to już nie mówi wiele o tej pracy? Pracownik chce odejść - odchodzi. A w tym przypadku na samą myśl o rozmowie na ten temat człowiekowi się odechciewa.

I tu wchodzimy głębiej w temat, jakim jest uzależniający stosunek pracownika do pracodawcy. Nie mówimy to o jakimś zaćmieniu, klapkach na oczach i ślepym zapatrzeniu. Mówimy tutaj o bardzo destrukcyjnej (przede wszystkim psychicznie) relacji zbudowanej o zobowiązania i poczucie wdzięczności (wynikającej z dobrego wychowania). W główniej mierze, choć nie tylko. 

To koło jest zamknięte, chociaż niewątpliwie podsycane przez pracodawcę. Świadomie, czy nie - wolę tego nie wiedzieć, bo znam tę osobę osobiście. I dotyczy to nie tylko mojej mamy. Zaczyna się od sporej różnicy wieku. Od tego, że kiedyś rozmawiało się per "pan/i" a dziś już jest się na "ty". Z czasem, rzecz jasna, bo później jakoś ta granica wieku zawsze się zaciera. W następnej kolejności należy dołożyć "prezenty". Wszelkiej maści. Zaczynając od mnóstwa jedzenia (osoba ta zarządza też kateringiem, upraszczając sprawę), przez ubrania po sponsorowane wyjazdy, wycieczki (nie jakoś drogie, ale zawsze!). Osoba ta jest apodyktyczna i nie sposób jej odmówić. A już na pewno nie tak, by nie było z tego wojny. I potem kiedy pracodawca prosi o coś, to w głowie (czytaj: w podświadomości) siedzą wszystkie te placki, sukienki, bluzki, bielizna [sic!], wyjazdy... I w taki sposób od lat dziewięciu mama walczy z tą pseudohojnością. Chociaż widzę, jak psychicznie jest uwiązana. Ona "po prostu nie może". Nawet nie będę w skrócie opisywać, dlaczego doszło do tego, że moja mama się u tej osoby zatrudniła. Trochę nie było wyjścia (wersja mamy), ale trochę też przyzwyczailiśmy się (ani ja, ani siostra wówczas jeszcze nie byłyśmy zamężne) do poziomu życia, z którego - w razie gdyby oferty nie przyjęła - musielibyśmy zrezygnować. Ale tak naprawdę potrzeby nie było (wersja taty i moja). Zaznaczę, że to nie tak, że wszyscy naciskaliśmy na mamę, bo chcieliśmy żyć dostatnie, tylko jeden tata był przeciwny. Nie. Nas nie zapytano o zdanie, mama po prostu tak założyła. Tata był jednak bardzo przeciwny. I widzę, jak rośnie w nim rozgoryczenie, bo kolejne lata tylko utwierdzają go w przekonaniu, że miał rację. I miał. On to nawet przewidywał (mama się śmiała), a teraz kobieta mi mówi, że zwariuje. No pewnie. A nawet jak nie zwariuje, to czeka ich kryzys małżeński.

___________
*Skojarzenie z Bondem nie jest tu takie nietrafione. Nawet pasuje.

środa, 27 stycznia 2016

12 rzeczy, które powinnaś zrobić zanim urodzi się dziecko

Doświadczenie poprzedniej ciąży oraz obserwacje krewnych i znajomych uświadomiły mi, że jest kilka ważnych kwestii, które warto rozważyć przed porodem po to, by ułatwić sobie życie. Kobietom wydaje się, że z noworodkiem są w stanie normalnie prowadzić dom: przecież maleństwo je i śpi. Plus wymiana pampersów.



Akurat. O ile wiem, bardzo mało dzieci tak ma. A jeszcze jak dziecko będzie miało jakieś alergie czy kolki? To pozamiatane: dom zamiera i wszystkie prace domowe zostają zawieszone. Na okrągło chodzi tylko pralka i czajnik elektryczny. Zakupy? Mowy nie ma, żebyś pamiętała o chlebie - o takim luksusie jak wędlina nawet nie wspominam. Co innego pampersy, chusteczki nawilżane czy mleko modyfikowane (różnie bywa).



Wielu rzeczy nie przeskoczysz i musisz odpuścić. Pewne nawyki odejdą w niepamięć, ale po jakimś czasie zapomnisz, że je miałaś. Tak to się dzieje z nawykami: przyjdą nowe, to zastąpisz nimi stare.



Ale są pewne rzeczy, o których w ogóle nie myślimy. Do czasu aż stwierdzisz z bólem w głosie: „jaka szkoda, że nie zrobiłam tego przed porodem”. 






12 rzeczy, które dobrze zrobić zanim urodzi się dziecko



Pomijam tutaj przygotowanie wyprawki dla dziecka, dla mamy i przygotowanie specjalnej torby do szpitala.
 

1. Gruntowne sprzątanie domu/mieszkania.


Bez dwóch zdań będzie jak znalazł, kiedy wrócisz ze szpitala totalnie wypompowana. Jedyne czego tu nie przeskoczysz to pranie, które zgromadzi reszta domowników przez te dwie-trzy doby. Chyba, że przeszkolisz małżonka, który dopilnuje, by go nie tyle wyprać, ale też powiesić. W szpitalu jednak możesz nie mieć głowi do tego, by mu o tym przypomnieć, więc na to trzeba się nastawić.

Przynajmniej o tym nie będziesz myśleć na początku i na pewno tydzień będziesz mogła zapomnieć o porządkach.

Osobiście znam 2 dobre sposoby na organizację porządków z już naprawdę dużym brzuchem:

a) 1 pokój - 1 dzień - codziennie należy gruntownie posprzątać jeden pokój/pomieszczenie;
b) 1 dzień - 1 rodzaj zabrudzeń - można powiedzieć, że sprzątamy „tematycznie”, np. tylko kurz, tylko podłogi itp.

Oba sposoby są dobre. Wszystko zależy od tego, jaki sposób wyda się najbardziej odpowiedni dla Ciebie.

Jeśli nie czujesz się na siłach i/lub stać cię na to, wynajmij kogoś, kto pod twoim okiem wyręczy cię z ciężysz prac, jak mycie okien lub podłóg.

(Już niebawem!) tym miejscu będzie można ściągnąć checklisty, które pomogą ci ogarnąć dom w trzecim trymestrze, kiedy gruntowne porządki nie są łatwym przedsięwzięciem. Oba są dostosowane do możliwości kobiet w ciąży.



2. Zaplanuj posiłki na tydzień lub dwa po porodzie.


Oczywiście nie wiesz, czy i na co będziesz mieć apetyt. Ja miałam jadłowstręt przez bite dwa tygodnie. Moja dieta oparta była głównie o jogurty i to bardzo konkretne dwa smaki jednej firmy. Ale umówmy się: do wyżywienia masz męża, a może jeszcze jedno lub więcej dzieci.

Oczywiście można szykować dwa posiłki: dla siebie (lekkostrawny) i dla rodziny, ale wierz mi: stanie przy garach to nie jest coś, o czym marzy kobieta w połogu. Ona chce spać, ewentualnie leżeć i odpoczywać.

Biorąc pod uwagę preferencje swej drugiej połówki i dzieciaków, siądź na spokojnie i z ołówkiem w ręku skomponuj dla was posiłki. Ważne, byś zadała sobie kilka pytań i kierowała się kilkoma zasadami:

a) jakie posiłki zjadacie w domu?


czy codziennie są to 3-4 posiłki, czy tylko w niedzielę?
czy któreś z was jada posiłki w szkole/przedszkolu/pracy?

c) co dotychczas jedliście?

czy te posiłki da się szybko przygotować?
co lubi twoja rodzina? Jakieś konkretne dania czy składniki
czy do ich przygotowania wymagany jest hałasujący sprzęt?

d) zasada lekkostrawności

- jedzenie nie musi być jałowe, bez przypraw czy ziół, ale nie może ich być zbyt wiele (kuchnia azjatycka, hiszpańska i meksykańska raczej wypadnie z obiegu na jakiś czas).
- sposób przygotowania nie może obciążać żołądka: eliminujemy, smażenie, pieczenie a skupiamy się na gotowaniu, duszeniu czy parowaniu.
- składniki również nie mogą być ciężkostrawne: skupiamy się na mięsie drobiowym (nie ograniczajmy się do kurczaka, sto razy lepszy będzie indyk pod wieloma względami!) bez skóry, nie jemy tłustych potraw, czy grzybów, oleje - tłoczone na zimno - tylko do sałatek.
- zawsze dobrym rozwiązaniem będzie zupa, o ile nie zagęścimy ja mąką i dużo ilością tłustej śmietany.

e) zasada ograniczenia alergennych składników

- ograniczamy to, co z założenia uważane jest za wysoce alergenne: mleko krowie, jajka, orzechy, nasiona, miód, cytrusy, produkty wzdymające (strączkowe i kapustne, pieczywo na zakwasie bez drożdży)*.

Ograniczenie nie oznacza eliminacji z diety. Te produkty najlepiej wprowadzaj stopniowo i jeśli dziecko nie będzie sygnalizować nietolerancji poprzez kolki, wysypki czy luźne stolce, nie rezygnuj z nich - wręcz wprowadź do diety na stałe.

O ten punkt spierają się położne między sobą i z matkami. Ja jestem za tym, by nie eliminować przedwcześnie niczego. Ale coś, co z reguły uczula nawet osoby dorosłe można ograniczyć. Zjadać w maleńkich porcjach i obserwować dziecko. Ono da nam naprawdę wyraźny sygnał, że tego nie chce w naszej diecie.


* Te produkty należy bardzo ograniczyć, bo ich spożycie może powodować wzdęcia u dziecka, którego układ pokarmowy jest bardzo delikatny. Po miesiącu lub dwóch wprowadzaj je stopniowo.

f) zasada wykluczenia niezdrowego jedzenia i alkoholu

- jeśli nawet w ciąży zjadałaś śmieciowe jedzenie, teraz koniecznie je wyklucz w diety: sama chemia, tłuszcze trans i wzmacniacze smaku - do wyrzygania jeden krok.
- to samo dotyczy słodkich napojów i słonych przekąsek - nawet jeśli któreś wydają się być w porządku - czytaj skład.
- alkohol nie wchodzi w grę chyba, że odciągniesz wcześniej mleko dla malca, a później odciągniesz i wylejesz to niezdatne do jedzenia

g) zasada zbilansowanych posiłków

- posiłek powinien składać się z warzyw (50%), węglowodanów złożonych (25%) i białka (25%)
- pod hasłem „węglowodany złożone” może się kryć: pełnoziarniste pieczywo, kasza, makaron razowy, ryż brązowy itp.
- pod hasłem „białko” mamy mięso, rybę
- tłuszcze też są nam potrzebne, ale traktujmy je naprawdę ostrożnie, bo już w mięsie jest go sporo; pamiętać też należy o tych tzw. dobrych tłuszczach rybich czy roślinnych, tłoczonych na zimno.

h) zasada 5 posiłków dla mamy

- niezależnie, ile przypadnie ci skomponować posiłków wspólnych dla wszystkich, pamiętaj o sobie!
- jedz 4-5 posiłków dziennie, niech to będą wielkości małej przekąski, jeśli masz problem z apetytem; pamiętaj, że teraz żywisz małego człowieka i jeśli nie dostarczysz potrzebnych składników, organizm „wyssie” z ciebie to, co jest niezbędne dla malca. Bez obaw: jemu nie zabraknie niczego, ale to ty będziesz miała kłopoty. Posypią się włosy, paznokcie będą łamać, nie wspominam już o zębach.
- zatem: energetyczne śniadanie, mała węglowodanowa przekąska (owoc), obiad zbilansowany (patrz wyżej), podwieczorek (węglowodany złożone/ białko/ warzywo) i kolacja (lekka)

Tutaj będzie można pobrać przeze mnie przygotowane porady dotyczące planowania/przygotowania posiłków.
 

Niebawem także pojawi się menu na pierwszy tydzień. Do pobrania.

3. Mrożone posiłki


Przygotuj 2-3 zestawy dań, które twoi bliscy odmrożą, kiedy ciebie nie będzie lub zrobią to w dniu twojego powrotu, by było co jeść, kiedy wrócisz. Ten dzień będzie pełen emocji i nikt nie będzie myślał o gotowaniu. A ty raczej nie powinnaś jeść ani gotowej pizzy, ani chińszczyzny ani też żadnych dań na wynos. Zasada jest prosta: nie jesz dania, jeśli nie wiesz, co dokładnie ma w środku. Poza tym ugotowanie np. jednogarnkowego dania na dwa dni i zamrożenie go w dwóch porcjach (na 2 dni) wyjdzie z pewnością taniej niż jedna średnia lub duża pizza. Nie mówiąc już o wartościach odżywczych.

Przykładowo:
  • pierogi, które później zamrozisz (farsz w zależności od upodobań) lub inne dania, które umożliwiają mrożenie.

4. Przygotuj półprodukty


Wcześniej możesz przygotować także odpowiedniki produktów, które można można kupić, ale
  • albo są drogie
  • albo zawierają dodatkowe a niekoniecznie zdrowe składniki, których nie chcesz w swojej diecie (np. dodatkowy cukier, wzmacniacze smaku czy wiele składników typu E XXX).

Przykładowo:
  • muesli 1 (można przygotować zarówno w piekarniku jak i na suchej patelni z dowolnymi nasionami czy orzechami)/ muesli 2 / granola
  • wędlina domowa (którą częściowo możesz zamrozić, część zjecie już teraz, bo jest o niebo lepsza od sklepowej)
  • przetwory (jeśli akurat w czasie ciąży jest sezon na owoce/ warzywa, które można przerobić na dżemy i soki)
  • upiec blachę zdrowych ciasteczek owsianych, albo takich (może brakować ci czegoś słodkiego lub czekoladowego i wtedy nie sięgniesz po batonik)
Linki prowadzą do przepisów sprawdzonych, smacznych i zdrowych (propozycja).

5. Zrób długoterminowe zakupy


Z rodzeniem nigdy nic nie wiadomo. W terminie rodzi średnio 5% kobiet. To mówi samo za siebie: prawie nie sposób przewidzieć kiedy „się zacznie”, dlatego trudno codziennie stać przy garach i tylko czekać, że może to dziś...

Co innego, kiedy jesteś umówiona na cesarkę, wtedy, dokładnie wiesz, kiedy urodzisz i możesz dzień wcześniej ugotować porządnie dla całej rodziny obiad na dwa dni i napełnić lodówkę. Ja zakładam, że jednak cesarskie cięcie dotyczy mniejszości wśród kobiet w ciąży.

Co to są „długoterminowe zakupy”? To są takie zakupy, które można robić na zapas (mniejszy lub większy) i skorzystać z nich później. Wśród nich znajdą się też produkty, jakoś nie bardzo przez nas lubiane (kojarzą się głównie z biwakami), ale idealnie nadają się w sytuacjach kryzysowych.

Przykładowo:
  • konserwy mięsne
  • konserwy rybne
  • puszki: pomidory (kilka puszek), kukurydza, groszek, fasolka czerwona/biała itp.
  • mrożonki (jeśli mamy miejsce w zamrażarce): warzywa, ale najlepiej mieszanki warzyw na zupę (uniwersalne), czy tzw. warzywa na patelnię, mrożone ryby (z minimalną ilością glazury!) czy kilka skrzydełek bądź nóżek (umyć, osuszyć, spakować do woreczka i zamrozić)
  • mleko (jeśli pijacie w dużych ilościach, jak my) w kartonie (3 kartony) - wytrzyma dość długo, jeśli nie będzie otwierane i w ten sposób wam go nie zabraknie. Osobiście nie jestem fanką, zawsze kupuję to tzw. świeże, ale jego data przydatności do spożycia jest krótka i musi być (otwarte czy nie) przetrzymywane w lodówce, co zajmuje miejsce.

Do listy można dopisać: duże ilości niegazowanej wody, kilka pudełek jednorazowych chusteczek, oraz tych wilgotnych.

Dobrze jest na 2 tygodnie przed terminem zrobić przegląd szafek z suchymi produktami (mąki, kasze, ryże, makarony + środki czystości, papier toaletowy i chusteczki jednorazowe) - żeby nie myśleć o zakupach nawet przez tydzień.

6. Zakupy przez Internet


Coś fantastycznego, pod warunkiem, że mieszkasz w mieście, gdzie sklepy oferują dowóz produktów zamówionych na stronie internetowej. Wiele osób chwali sobie tę formę - zakupy są przyjemniejsze, mniej frustrujące, a przy tym człowiek nie marnuje bez sensu czasu, który mógłby poświęcić na spacer po parku.

Niestety nie mogę się więcej w temacie wypowiedzieć, bo miejscowość, w której mieszkam nie ma żadnego sklepu, który byłby chętny wziąć na siebie przygotowanie zamówionych przeze mnie produktów i przywiezienie do domu. A szkoda.

Jeśli jednak dotychczas nie miałaś doświadczenia z taką formą zakupów, jeszcze przed porodem zacznij kupować w ten sposób, by nabrać wprawy. Dziecko samo w sobie (nie mówiąc o wszystkich czynnościach wokół niego) jest nowym doświadczeniem. Nie ma sensu dokładać sobie nowości.

7. Przygotuj samą siebie


Wydawać by się mogło, że: kogóż obchodzi mam wydepilowane nogi, fryzurę rozczochraną i popękane pięty? Ale prawda jest taka, że to są te detale, które gdzieś nam umykają w konfrontacji z rzeczami naprawdę ważnymi i oczywiście nie należy się skupiać na nich w pierwszej kolejności. Ale nawet jeśli kobieta o pewnych rzeczach nie myśli w trakcje porodu, to jednak przed i po chce mieć pewność, że przynajmniej myśli o detalach tak głupich i nieistotnych jak depilacja nie będą jej rozpraszały. No, a poza tym nawet jeśli w trakcie porodu ona sama nie wygląda główki, to robią to inni. I ta świadomość zmienia wszystko.

Dlatego też, jeśli dobrze się czujesz i nic nie zapowiada rychłego końca, tydzień przed terminem (i dwa tygodnie, jeśli są przesłanki, że poród może się zacząć szybciej niżbyś chciała) udaj się do fryzjera, zrób manicure i pedicure (lub po prostu poświęć dłuższą chwilę na zadbanie rąk, stóp i paznokci) oraz pamiętaj o depilacji (nie tylko nóg:)). Jeśli chcesz się wyjątkowo dobrze czuć ze sobą, możesz odwiedzić też zakład kosmetyczny lub po prostu kupić kilka jednorazowych maseczek. Ze dwie (poprawiające wygląd/koloryt skóry lub do tzw. zmęczonej twarzy) weź do szpitala, zobaczysz, jak poczujesz się lepiej.

8. Przytulne miejsce do karmienia

Niezależnie od tego, czy wybierzesz długoterminowe karmienie piersią, czy będziesz szybko chciała przejść na butelkę i mleko modyfikowane, będzie się ono odbywało często, a co za tym idzie, będziesz w wymuszonej pozycji spędzała wiele czasu.

Każda matka przyzna, że dobra, wygodna i nieobciążająca kręgosłupa pozycja to klucz do sukcesu. W pierwszej kolejności ty i twój kręgosłup możecie naprawdę ucierpieć, jeśli zaniedbacie tę kwestię. I to na długie lata. Po drugie - dziecko. Po dziesięciu minutach karmienia w niewygodnej pozycji, ty zaczynasz się denerwować i myśleć: „kiedy to się skończy?!” Dziecko jest jak żywy radar: od razu wyczuje twój niepokój. Z czasem zauważysz, że gorzej się przystawia, nawet z butelki nie będzie chciało jeść z powodu „napiętej atmosfery”. To też może stać się przyczyną do odstawienia dziecka od piersi.

Dlatego zorganizowanie przytulnego, miłego miejsca, które zapewni ci nie tylko wygodną, ale też odpowiednią dla twojego kręgosłupa pozycję jest bardzo ważne. Pomyśl o tym, by było przytulne. Nie bez znaczenia będzie tutaj mała szafka lub po prostu krzesło, na którym zmieści się butelka z wodą (pragnienie podczas karmienia jest ogromne), może jakaś zdrowa przekąska do zagryzienia (czasami karmienie trwa długo), czasopismo czy książka. Lepiej nie organizować sobie radia (chyba, że jest to delikatna muzyka relaksacyjna, klasyczna lub audiobook), gdyż rozprasza. Dzieci lubią jeść w spokoju, więc telewizor tym bardziej odpada.

9. Ciuchy po porodzie


No właśnie. W ciąży spakowałaś do pudeł ubrania, o których zapomnisz na 9 miesięcy, ale po porodzie trzeba będzie się w coś ubrać i ręczę, że ubrania ciążowe już wtedy będą za duże. Niestety te sprzed ciąży najprawdopodobniej będą jeszcze na ciebie za ciasne. I co w takim wypadku?

a) końcem III trymestru wyciągnij pudło z ciuchami sprzed ciąży i przepatrz, które z nich były większe: dresy, luźniejsze sukienki, tuniki, legginsy, większe bluzki, swetry. Coś się nada. Wszystko zależy od tego jak dużo przybrałaś w ciąży. Jeśli dużo, to przez jakiś czas możesz nosić ubrania z początku lub środka ciąży.

b) postaw na dłuższe koszule/ bluzki, które odcinają się pod biustem. Wyszczuplą cię, ale ukryją brzuszek pozostały po porodzie (lub jego resztki). Jeśli nie masz takich, masz jeszcze czas: pochodź po ciucholandach lub tanich sklepikach - kupisz takie za grosze. Zrób to jednak teraz, potem nie będziesz miała jak ale też nie będziesz miała do tego głowy.

10. Organizacja


Jeśli już teraz wiesz, że dziecko urodzi się w jakimś szczególnym czasie, albo w okolicy jakiegoś święta czy wydarzenia, w którym będziecie brać udział - weź to pod uwagę. Przykładowo, dziecko może urodzić się w okolicach Świąt Bożego Narodzenia, Wielkanocy lub planowanej od dawna imprezy rodzinnej (np. wesele).

Nie myśl: „coś się wykombinuje”, bo to prosta droga do katastrofy organizacyjnej, a co za tym idzie stresu, które dziecko wyczuje. Wtedy na pewno się tym wydarzeniem nie ucieszycie, mówiąc delikatnie.

Tak jest w moim przypadku: dzidziuś ma się urodzić w okolicach Wielkanocy. Szykują się nam także dwa wesela. Jedno tuż po terminie, a drugie - dwa miesiące później. Co w takiej sytuacji?

- Muszę brać pod uwagę, że z moją obecnością w tym czasie może być różnie: to dotyczy wszystkich trzech wydarzeń.
- Wielkanoc: najlepiej „przykleić” się do rodziców w tym czasie lub rodzeństwa i spędzić czas wspólnie, dzieląc się także obowiązkami. W razie czego twoi bliscy nie zostaną z pusta lodówką w tak ważnym czasie.
- Wesele 1: jeśli chcesz uczestniczyć w weselu, które jest blisko terminu, uprzedź narzeczonych, że muszą się liczyć z rezygnacją nawet w ostatniej chwili; bądź pod uwagę, że możesz rodzić nawet 2 tygodnie po tymże weselu, więc nie myśl kategoriami: „a na bank urodzę do tego czasu i nie będzie mnie”. Przygotuj sobie jakąś kreację, ale radzę poszukać u znajomych jakiegoś pasującego do ciebie kroju sukienki, a nie kupować specjalnie. Bo co, jeśli naprawdę nie będziesz mogła być?
- Wesele 2: tu sytuacja jest inna. Dziecko już będzie na świecie, ale z rezerwą trzeba podchodzić do entuzjastycznych narzeczonych („To fantastycznie! Będziecie mogli przyjść we czwórkę!”). Niemowlę może nie być typem dziecka śpiącego w każdych warunkach, a i z jego odpornością na hałas, zmiany i obecność mnóstwa obcych ludzi może być naprawdę różnie. Można śmiało założyć, że uda się wam przetrwać nabożeństwo (mszę) ślubne i obiad. Podkreślam: przetrwać. To znaczy, że musicie wziąć pod uwagę, że pomysł zabierania dziecka na ślub i wesele jemu samemu może się nie spodobać. Jeśli jest taka możliwość, warto skorzystać z oferty wynajęcia pokoju w domu weselnym, co pozwoli się dziecku spokojnie wyciszyć a i wy ukoicie nerwy, znękani znaczącymi spojrzeniami pozostałych gości („takie małe dziecko na wesele brać: widziałby kto!”).

11. Umawiajcie się na randki


Póki możecie. Jeśli to twoja pierwsza ciąża, korzystajcie, ile się da: wspólne wypady do kina, do knajpy albo po prostu zorganizujcie sobie miły wieczór w domu, zapraszajcie znajomych i nie odmawiajcie zaproszeń od nich. Ten wasz cudownie wolny od zobowiązań czas jest policzony. I niebawem się skończy. Rzadko które dziecko pozwala na prowadzenie bujnego życia towarzyskiego. Czasami ten czas swoistej izolacji może być bardzo długi. I nie zawsze będziecie mieli w tym temacie coś do powiedzenia.

Jeśli macie już dziecko czy dzieci, które są na tyle duże, że można je posłać do dziadków, skorzystajcie z tego raz na jakiś czas. Po urodzeniu dziecka znów będziesz uwiązana. Ty nawet bardziej niż inni członkowie rodziny. Chociaż zakładam, że i oni przez wzgląd na ciebie będą się hamować.

12. Zdjęcia


Nie wszystkie kobiety podobają się sobie w ciąży. Są krytyczne wobec tego w jaki sposób zmienia się ich ciało. Nie każda może wyglądać jak gwiazda Hollywood: przytyć kilka kilo (tyle, co brzuch), mieć nieskazitelną, piękną cerę bez ani jednego rozstępu, a po porodzie w przeciągu tygodnia wrócić do wagi sprzed ciąży i oczywiście wyglądać jeszcze lepiej. 

Ale w ciąży udzielają się nam hormony i nie jesteśmy obiektywne, więc dajmy się namówić na sesję profesjonalną (jeśli cię na to stać) lub poprośmy kogoś, by zrobił kilka ładnych zdjęć. Nie musisz ich od razu wywoływać. Zawsze możesz skasować. Ale kiedy już będzie po, możesz mi wierzyć: będziesz żałowała, że nie masz żadnych zdjęć z tego okresu. Ja żałowałam.








wtorek, 26 stycznia 2016

nr 18, 26 stycznia



26 stycznia 2016 r.,
Wtorek

Ciąża: 29 tydzień, 5 dzień
Waga: 64,7 kg
Pogoda: Trochę oklapła ta zima. Przyszła odwilż. Słaba, ale bałwanek całkowicie się poddał i została po nim kałuża, kilka węgielków i kilka lichych patyczków. 

18:21

Leżę sama. Dziś eR. został dłużej, żeby zrobić łóżeczko dla H. Niech ma coś nowego. Już tyle wokół nowych rzeczy "dla dzidziusia", jak mówi. Ale w jej głosie pobrzmiewa nutka żalu. Nowe łóżeczko, nowa pościel, w ogóle coś nowego sprawi, że też poczuje się wyjątkowo. Bo na razie wszystko dla tego "dzidziusia", którego nikt nie widział, a już wszystkimi dyryguje. 

Chociaż nie mogę powiedzieć. Od początku tłumaczymy jej, co nas czeka za kilka miesięcy i wciąż powtarzamy, że "dzidziuś" będzie dla nas wszystkich, dla niej także. A my wciąż cały czas, niezmiennie ją kochamy i kochać będziemy. Co z tego rozumie - trudno powiedzieć. Wydaje się, że całkiem sporo. Ale nie dowiemy się aż do kwietnia. Wtedy czeka nas sprawdzian. Na samą myśl poczułam skurcz w żołądku z nerwów. 

Wciąż wydaje mi się, że nie mogę się doczekać rozwiązania. I naprawdę lepiej byłoby dla wszystkich, gdybym już urodziła. Tymczasem codziennie muszę sobie przypominać, jaki mam teraz luksus: Bulinka w Klubie Malucha, a ja nie muszę jeszcze pracować i mogę spokojnie oddać się temu, co lubię robić, odpoczywać, relaksować się i cieszyć ciszą. Wszystko to ma niestety swoje minusy (tak, ma!). Nie mam dużej odporności psychicznej - nerwica przebyta na studiach zebrała plon i do dziś lubią zajrzeć do mnie jej objawy. Mało przyjemne. A samotność i cisza to jej sprzymierzeńcy. W ich towarzystwie wydaje się trudna do opanowania niż wtedy, kiedy człowiek po prostu musi zrobić to czy owo i musi sie mobilizować mimo zmęczenia. 

Taki czas wydaje się idealny dla zapracowanych, którzy chętnie dobę rozciągnęliby dwukrotnie. Marzą o nim i zazdroszczą. A tymczasem to nie wygląda tak różowo. Chyba, że akurat mam dzień sprzątania czy prasowania. Ale to dobre na tydzień lub dwa. Potem człek zaczyna chodzić po ścianach. Wróć: wyobrażać sobie, że po nich chodzi, bo ja przez ostatnie dwa tygodnie bardzo źle się czuję. Dobrze, że jutro mam wizytę. Znów się będę skarżyć na mój los, ale przynajmniej będę wiedzieć, czy te moje ostatnie boleści nie są przyczyną czegoś poważnego.


póki siłę mam, czyli wyprawić się po wyprawkę



8 stycznia 2016 r.
Piątek
14:42

Ciąża: 27 tydzień i 1 dzień
Waga: 64, 1 kg
Pogoda: Zmienna. Padał ładny śnieg, ale przyświeciło i teraz wokół leżą niewyraźne pozostałości tego, co było puchatym śniegiem.


Wciąż czuję się tak, jakby dziecko miało mi zaraz pomachać rączką spomiędzy nóg. Badanie potwierdzające, nie potwierdziło przypuszczeń lekarza, więc trochę zgłupiałam: nie wiem, skąd takie uczucie. 

Jutro sobota. I to z tych naprawdę intensywnych: kolęda a potem ślub i wesele. O 15:00, zwariowali! Jak wytrzymam do 21 to naprawdę będę miszcz. Samo myślenie o tym weselu mnie męczy. 

Pomyślę więc o kolędzie. Pierwsza w nowym domu. Podobno ma chodzić proboszcz, a on jest z tych niesympatycznych i czepialskich. Już widzę tę krępującą sytuację przy naszym kuchennym stole, o ile wejdzie do środka (w końcu nie ma firanek, więc oficjalnie się nie wprowadziliśmy...). Jeszcze gotów powiedzieć, że nas nie zna, nie widział w kościele i ogólnie powie, żeby sobie załatwić kolędę u wikarego. Taki styl. Nie, o kolędzie też nie chcę myśleć. 

Najlepiej pomyśleć o czymś, co także jest nieuniknione, ale jednak przyjemniejsze.

Wyprawka dla malucha.


Wstukałam hasło w wyszukiwarkę. Oczywiście wujek Google ma odpowiedź na prawie każde pytanie świata, więc i tu się nie zawiodłam. Z mnogości stron, które oferują pomoc w skompletowaniu takiej wyprawki naprawdę trudno wybrać tę, która jest najlepsza. Chociaż tak na dobrą sprawę wszystkie one są podobne. Za pierwszym razem było najgorzej, bo człowiek nie ma bladego pojęcia, co się i kiedy przyda. O ile w ogóle. Teraz - bogatsza o to doświadczenie - walczę z pokusą, by w pewnych kwestiach odpuścić. W końcu nie wiadomo, czy jeśli ostatnio podkłady poporodowe się nie przydały, to teraz nie będą wręcz koniecznością. I czy nie kupić jednak sterylizatora do butelek, skoro zdarzyło mi się zapomnieć o odparzających się butelkach i po prostu stopiły się na bezkształtną masę. I tak dalej. 

Tak czy inaczej znów muszę sobie odświeżyć tematykę i zaciągnąć męża do auta na potężne zakupy. A przeciwko takowym eR. się lubi buntować, więc należy odpowiednio wcześniej sygnalizować konieczność takich zakupów, by nastawił się na nie psychicznie. A muszę to zrobić odpowiednio wcześniej, bo czuję się coraz bardziej ociężała, a przecież nikt tego za mnie nie zrobi. 

Moja mama śmieje się, że ja, pedantka (no żeby z czasem!), to już teraz muszę mieć wszystko dla dziecka, chociaż do porodu jeszcze daleko. 
Daleko - no jak dla kogo. Dla mamy jeszcze 3 miesiące, a dla mnie już tylko 3 miesiące. Odjąć ten dziewiąty, kiedy bankowo nie schylę się, by wyjąć cokolwiek z pralki, nie wspominając już o prasowaniu. 
Teraz na zakupy jest dobry czas z jeszcze innego powodu. Są noworoczne (posezonowe) wyprzedaże zawsze na początku stycznia i to naprawdę konkretne, można sporo zaoszczędzić, nie oszczędzając na jakości.

Niestety niewiele zostało po wyprawce Jagódkowej (większość trafiła do jej młodszej kuzynki), więc i teraz czekają nas porządne zakupy. 

Lista wyprawkowa dla maluszka (w przypadku, gdy istnieje prawdopodobieństwo, że część rzeczy już w domu jest) *

Sprawdzić, co zawierają pudła podpisane "najmniejsze ubranka - pierwsze miesiące", a leżące na strychu - czyli swoistego rodzaju inwentaryzacja posiadanych rzeczy, które kiedyś używało starsze dziecko. Pod warunkiem, że nie była to bardzo odległa przeszłość. 
 1. Ubranka

- ok. 5 bawełnianych śpioszków, najlepiej na zatrzaski w kroku, co ułatwia szybkie, a częste w tym czasie przewijanie;
- ok. 5 koszulek bawełnianych lub body;
- ok. 5 bawełnianych kaftaników;
- ok. 4 pajacyki;
- ok. 2 pary skarpetek bawełnianych lub buciki bawełniane;
- ok. 2 sweterki, spodenki;
- 2 czapeczki na dwór - u mnie jedna lekka, a druga minimalnie cieplejsza na gorszy pod względem pogodowym dzień
- 1 czapeczka bawełniana, po kąpieli - ostatnio w ogóle się nie przydały, a do tego jeszcze lato będzie w drodze...
- Rękawiczki bawełniane, które zapobiegają bolesnym zadrapaniom - u mnie najwyżej dwie pary na zmianę, ostatnio w ogóle się nie przydały
- 10 pieluszek tetrowych (poprzednie już się nie nadają)
-  4 pieluszki flanelowe (miałam ich wcześniej więcej, ale nie używałam ich tak często jak tetrowych, tyle z pewnością wystarczy)
- Wszelkie zimowe ubranka skreślam z listy. Na zapas nie ma co kupować, bo niby skąd mam wiedzieć, jak bardzo dziecko do tego czasu urośnie?

2. Kąpiel, higiena, itp.

- 2 ręczniki kąpielowe z kapturem (skreślam, mam)
- Wanienka do kąpieli (kwestię trzeba przemyśleć: wanienka jest, ale trochę jak dla takiego malucha za duża...)
- Myjka (skreślam, myłam ręką i - uwaga - dziecku nic nie ma)
- Bezpieczne nożyczki dla niemowląt do obcinania paznokci (mam, jeszcze działają, sprawdziłam)
- Szczotka do włosów z miękkiego włosia (jest, nic jej nie ma - nie zdążyła się zdezaktualizować)
- Termometr do wody (ten się zdążył zepsuć; chociaż nauczyliśmy się sprawdzać temperaturę wody zanurzając nadgarstek, sądzę, że wyszliśmy z wprawy:)
- Mydełko dziecięce
- Oliwka dla niemowląt;
- Maść typu sudocrem czy linomag albo puder, względnie mąka ziemniaczana przeciwko odparzeniom lub na same już odparzenia (mam, skreślam).
- Krem dla maluszków odpowiedni na pogodę (w zależności od pory w jakiej przyjdzie nam rodzić. mam, skreślam)
- Sterylne gaziki
- Spirytus 70 % (wystarczy kupić 100 ml spirytusu rektyfikowanego, rozcieńcza się go przegotowaną wodą w stosunku 2:1) - lub inny specyfik do przecierania pępka)
- Sól fizjologiczna do przemywania oczu lub czyszczenia noska (zawsze jest w domu, ale buzię przecierałam przegotowaną ciepłą wodą i też nic dziecku na twarzy nie wyszło:)
- Waciki do czyszczenia uszu (te specjalne, dla niemowlaków)
- Aspirator do noska z filierkami lub gruszka gumowa do usuwania wydzieliny z nosa (mam, więc skreślam)
- Chusteczki nawilżane (ze 3 paczki na raz, bo kończą się bardzo szybko)
- Oraz duża paczka tzw. pampersów, czyli pieluch jednorazowych (Ja z tych, co nie wstydzą się mówić, że dla wygody wolę "pampersy" niż tetrowe. Przy dziecku i bez prania tych wielokrotnego użytku jest mnóstwo roboty. I prania samego w sobie.)

3.  Przybory do karmienia dziecka

- Butelka do podawania picia lub karmienia ze smoczkiem o małym przepływie (w rezerwie najlepiej mieć jedną, na wypadek gdyby były problemy z laktacją, ale tego nie wiemy do końca, więc trzeba kupić od razu, a nie czekać, aż umordowani - mama i dziecko - zażądają butli). Potem ewentualnie dokupimy. Jeśli jednak zakładany, że nie będziemy karmić, najlepiej kupić butelek kilka.
- Podgrzewacz do pokarmu (pewnie sama bym sobie nie kupiła, ale miałam pożyczony i... przydatna to rzecz była, muszę powiedzieć - też zakup najlepiej odłożyć na później, jeśli okaże się, że będziemy go potrzebować lub zakładamy, że nie będziemy karmić piersią)
- Sterylizator do butelek (eh... chyba zrezygnuję, w końcu nie będę do końca świata z niego korzystać, a można się obyć)
- Zestaw szczotek do czyszczenia butelek i smoczków (stare już nieaktualne wyrzuciłam dawno)
- Termoopakowanie (dostałam, okazało się bardzo przydatne, chociaż sama bym sobie nie kupiła)

4. Inne

- Wózek (i to jest spory wydatek, bo poprzednio mieliśmy pożyczony)
- Folia przeciwdeszczowa do wózka
- Również moskitiera przeciwko owadom (to sobie chyba daruję...)
- Kocyk (nawet na wiosnę; mam, wykreślam)
- Fotelik samochodowy adekwatny z wiekiem i wagą dziecka (najlepiej, by miał wszelkie atesty dotyczące bezpieczeństwa);
- Proszek do prania ubranek, pościeli i pieluszek malucha.
- Łóżeczko z materacykiem - najlepiej takie, które można potem obniżyć, a na samym końcu wymienić jedną stronę szczebelków na wersję umożliwiającą dziecku samodzielne wchodzenie i wychodzenie z łóżeczka.
- Pościel dziecięca + poszwa (można dwie, na zmianę) - nie taka "mini-mini", lecz taka, by mieściło się pod nią dziecko 2-3 letnie (kupię dokładnie takie jak poprzednio, by można było zamiennie stosować poszewki.

5. Dodatkowe, przydatne, chociaż da się bez nich żyć

- Śpiworek, jeśli dziecko się rozkopuje, a rodzice lubią spać w chłodniejszej temperaturze (nie muszę kupować, mam)
- Większa kosmetyczka, która posłuży na wszystkie jedzeniowe akcesoria, zwłaszcza, kiedy karmimy mlekiem modyfikowanym (mam, wykreślam)
- Elektroniczna niania - bardzo przydatna, kiedy często wyjeżdżamy w gości, dziecko śpi w innym pokoju, lub zostawiamy go w ogrodzie, kiedy śpi, lub same wychodzimy do ogrodu, a dziecko śpi w domu (mam, skreślam z listy)
- Poduszka do karmienia - najlepiej, jeśli może tę funkcję pełnić poduszka, która wcześniej pomagała nam przetrwać noce w ciąży (mam, skreślam z listy)

_____________________________
* Lista była robiona na podstawie informacji zawartych na stronach wzorowamama.pl oraz wyprawkabobasa.blogspot.com (tu też znajdziecie bardzo wiele porad dotyczących kupna produktów, polecane i odradzane firmy, przydatne "pytania pomocnicze" czy zagadnienia, które należy wziąć pod uwagę przy kupnie poszczególnych akcesoriów)


16:05

Lista rzeczy dla samego malucha mnie przeraża. A przecież nawet nie dotknęłam tematu wyprawki dla mamy! Koszmar, serio. Za swoją wyprawkę zabiorę się później. Byle wyrobić się przed sobotą, bo wtedy jedziemy.


nr 17, 19 stycznia

19 stycznia 2016 r.
Wtorek

Ciąża: 28 tydzień, 5 dzień
Waga: 64, 5 kg
Pogoda: Śnieg. Szaro, chociaż miało być słońce. Klasyczna zima.

9:55

Tak, klasyczna zima. Śnieg już nie jest taki puchaty i świeżutki. Zdążył osiąść na wszystkim ciężką kupą. A bez słońca wydaje się już nieco pożółkły. 

Dziś leżę plackiem.
Ok, wstanę ogarnąć przestrzeń kuchenną, sypialnię i pokój dzienny, gdzie zamelinuję się zaraz pod kocem, z książką, albo czymś takim. Telewizję śniadaniową odstawiłam, odkąd trochę lepiej się poczułam, a i psychicznie też jakoś wzięłam się bardziej w garść i przestałam ją zwyczajnie tolerować. Już nie potrzebowałam ogłupiacza.

Teraz reprezentuję okaz człowieka tak nieapetyczny, że aż żal dupę ściska. Nie jestem w stanie wyjść z łóżka, przykuta bólem, że coś okropnego.

Wczoraj było wyjątkowo źle. W zasadzie bez specjalnego powodu: ból był nie do wytrzymania. Płakałam z bólu, jak dawno nie. 
Aż eR. się dziwił. 
- Nie płakałaś tak przy tamtym bólu. 
- Tamten był paskudny: cholernie dawał czadu, ale i otępiał. Dużo spałam, bo zamieniał się on w ból całego organizmu, więc leżałam jak letargu, nie mogłam nawet mówić, oczy mnie bolały, więc wciąż trzymałam je zamknięte. 
- No, wyglądałaś jak widmo...
- Hm. Krzepiące porównanie. Ten ból jest inny, przeszywający i nie otępia, więc czuję go w każdej sekundzie, jak świdruje mi w podbrzuszu, w pachwinach i promieniuje do nóg. Wydaje się nie do zniesienia na takich zasadach, jak tamten. 

I dokładnie tak było. Leżałam i płakałam. Teraz też go czuję, ale leżę być może w innej pozycji i to mi pomaga. Może też to łóżko lepiej mi robi niż kanapa w pokoju? Sama nie wiem, czy wolałabym, żeby to kręgosłup mnie bolał, a nie tylko wysyłał te okropne nerwobóle. 

No i to przeciążenie... Jak pochodzę, od razu czuję okropne parcie, ble. A jak za długo leżę, od ból odkręgosłupowy. Czy ja zwariowałam, czy to się przypadkiem nie wyklucza?


nr 16, 16 stycznia



16 stycznie 2016 r.
Sobota

Ciąża: 28 tydzień, 2 dzień
Waga: 64,5 kg
Pogoda: Pada  śnieg. Zamaszyście zawiewa, pokrywając szybko wszystko dokoła. I tak, śniegu wystarczyło na bałwana.

13:07

Wczoraj mieliśmy gości. Jak zwykle eR. świetnie czuje się po alkoholu. Świetnie do kwadratu. I oczywiście nie mogłam go dobudzić w nocy, kiedy mała płakała. Więc co? Więc musiałam wstawać do niej sama. Jak się to skończyło? Dziś zdycham, płaczę i z trudem przypominam sobie jak się nazywam. 
Co prawda Bulinka nie zrobiła histerii jak w sylwestra, ale czy ja tu komuś narzucam abstynencję? Nie, tylko trzeba być odpowiedzialnym i brać pod uwagę fakt, że takie małe dzieci w nocy się budzą. A jak się ma ciężarną żonę, to tym bardziej!

Więc jestem nie tylko zmęczona, ale i zła. Nie spałam chyba do czwartej trzydzieści, bo kilka wycieczek do łóżeczka zrobiło swoje. A wcześniej oczywiście to ja musiałam ją uśpić, chociaż eR. zarzekał się, że nie muszę się o nic martwić, że on ją uśpi. Niestety nie postarał się. Mała zapłakała dwa razy i poddał się. 

Mimo wszystkich swoich zalet ta jedna wada doprowadza mnie do szału. Bo on nie czuje, że coś jest nie tak. To ja zawsze w takiej sytuacji przesadzam. I to ja nigdy nie doceniam [sic!], że to on nie imprezuje co drugi dzień. Serio?!

13:18

eR. mimo wszystko rano nie był taki skacowany i posłusznie - chociaż bez niepotrzebnego w jego mniemaniu "przepraszam, że wczoraj znów się przyczyniłam do tego, jak się dziś czujesz" - zajmował się małą, posprzątał po wczoraj i sprawnie zrobił jej śniadanie ("Jajo, tatuś!")

Gdzieś kwadrans po dwunastej zabrał dziecko na śnieg, ulepili uroczego bałwana i pogonili w śniegu. 
Właśnie dostałam cynk, że są u babci i będą do pół godziny. Potem rozmrożona zupa kalafiorowa, bo przecież nie jestem w stanie zrobić zupy, którą miałam zamiar. Może jutro. A po zupie Jagódka może pójdzie spać, wygoniona na świeżym powietrzu. I jakoś do tej wpół do czwartej przetrwamy. 

13:26

O, matko... nawet w samotności i ciszy źle znoszę ten ból. Promieniuje do nóg i przez to czuję się koszmarnie zmęczona, to znaczy moje mięśnie, jakbym ich pół nocy używała. A przecież leżałam!

Wczorajsza wizyta w szpitalu mnie uspokoiła. Z dzieckiem wszystko w porządku, a to uczucie parcie wynika z przeciążenia. I prawdopodobnie nie bez znaczenia są jakieś bóle nerwowo-mięśniowe. Na nie nie mam wpływu, ale to przeciążenie nastąpiło w sylwestra. Olśniło mnie w nocy. Przecież od tego momentu mam nie mogę dojść do siebie i boli mnie w dole brzucha. Bałam się wtedy, że coś z dzieckiem jest nie tak. I niestety do się będzie wlekło do samego końca. Poród będzie trudniejszy. A eR. wtedy tak się ze mną kłócił, jak mu się to należy i nie zamierza mnie przepraszać, bo przesadzam. Na samo wspomnienie tamtej nocy i kolejnego, koszmarnego dnia chce mi się płakać, a nie chcę, bo mnie potwornie pieką oczy.




nr 15, 11 stycznia




11 stycznia 2016 r.,
Poniedziałek

Ciąża: 27 tydzień, 4 dzień
Waga: 63,8 kg

Pogoda: Nawet ładnie. Na razie.


9:45

eR. wziął Jagódkę do Klubu Malucha już po siódmej. Dobrze, że ona tak dzielnie to znosi. 

Musiałam odwołać lekcje i zastrzec, że być może od przyszłego tygodnia skończy się dojeżdżanie do uczniów. Czuję się wprost beznadziejnie. Wczoraj do tego stopnia, że godzinę bez ruchu leżałam na kanapie patrząc w choinkę, kiedy eR. oglądał kolejne dwa odcinki Fargo z drugiego sezonu. Leżałam i miałam wrażenie, że lewituję gdzieś pomiędzy kanapą a snem. Chociaż do snu to mi daleko było. Brzuch męczył mnie okropnie. Z dnia na dzień czuję się gorzej, chociaż w badaniu nic nie wyszło. Jeszcze czekam na wyniki jednego. Może przynajmniej coś będzie wiadomo, bo chyba nie ma nic gorszego od poczucia, że naprawdę coś jest nie w porządku, a nie można tego czegoś zidentyfikować, określić i wyleczyć. Czyli tak, jak ja mam na ten moment.
Tak czy siak mam dość jeżdżenia do uczniów. Chcą, niech przyjadą. Nie, to nie. A przynajmniej nie będę się denerwować. 

Dziś tylko pranie muszę zrobić. Tylko i aż. Kto też zna to poczucie beznadziei?

14:05

Wpadła I. z narzeczonym. I z zaproszeniem na ślub. 
Fantastycznie, że w końcu udało jej się współpracować z losem i tak oto długo wyczekiwany ślub będzie miał miejsce w kwietniu. Dokładnie 9 kwietnia, tuż po moim terminie. No, mogli trafić gorzej. 

Nie, w sumie to nie mogli, ale i tak jakoś zakładam, że uda mi się być. Możliwe, że intuicja podpowiada mi, że będę się lepiej czuć. Nie, żeby poskakać, ale podskórnie wydaje mi się, że moje samopoczucie będzie lepsze. Może to świadomość końca doda mi wigoru. 

Tak czy inaczej dziś brzuch mnie boli nadal, więc teraz, jak już poszli, mogę się wyłożyć na kanapie.
Uch... Jeszcze to pranie!

nr 14 , 10 stycznia



10 stycznia 2016 r.,
Niedziela


Ciąża: 27 tydzień, 3 dzień
Waga: 63,7 kg
Pogoda: Okropna. Szaro, mgliście, pada deszcz. Zero słońca, nie chce się żyć specjalnie.


9:00



Obudziłam się z bólem brzucha. Znów. Tylko tym razem był bardziej nieznośny. Na śniadanie no-spa. Na obiad no-spa z kromką chleba z masłem. Potem jakiś jogurt i niech ten dzień wreszcie się skończy...

Słów kilka o minionej nocy...

Jagódka budziła się często w nocy. Tak dla odmiany. A z jakiego powodu? Ano z powodu swoich nowych "przytulanek". Od księdza dostała dwa obrazki (bardzo ładne, swoją drogą): przedstawiający obudzenie pasterzy przez Anioła, a drugi z Matką Boską i Dzieciątkiem. I musiała z nimi spać.
- Nie ma...! - szlochała ze swojego łóżeczka. - Buuuu...!
- Czego nie ma? - pyta zaspanym głosiem eR.
- Nie ma... haniołka! - Wszystkie wyrazy na "a" ona musi zaczynać od "ha".
- Aniołka? - spytał skołowany.
- Zezuska! - doprawiła z jeszcze większym płaczem.
- Nie ma tych obrazków - wyjaśniłam po drugiej stronie łóżka.

Kiedy już eR. je odnalazł Mała przypomniała sobie, że miała jeszcze tego maleńkiego baranka. I znów bek.
Baranek, chociaż malutki, znalazł się ostatecznie. Na chwilę mieliśmy spokój. Ale mała wymusiła spanie w łóżku z nami. Po środku.
I zaraz zaczęła jęczeć, że:
- Poduuuusia...! - Chodziło jej o swojego jaśka z wizerunkiem Kubusia Puchatka, którego zostawiła w swoim łóżeczku.
Albo:
- Nie ma haniołka...! - Gdzieś wypadł jej któryś z obrazków.
Czy:
- Balaaanek! - Ten to się lubił zapodziać...

Kiedy sytuację udało się opanować, nim oboje straciliśmy panowanie nad swoimi głosami, nastała w końcu cisza.
Ale tylko na chwilę. Bulina znów zaczęła zawodzić. I od razu przeszła w dramatyczny szloch.
- Co tym razem? - stękął eR.
- Co się stało? - pytam ją.
- Siesieekę...!
Zgłupieliśmy.
- Co?
- Siesieeenkę...!
- A, piosenkę? - odblokowało mnie. - Zaśpiewać ci kołysankę?
- Tak. Haniołku. - Jeszcze słyszałam w jej głosie resztki płaczu, ale już wiedziała, że sytuacja zostanie opanowana. eR. prychnął po drugiej stronie łózka. Trudno stwierdzić, czy z niedowierzania czy ze śmiechu. Absurdalna sytuacja. Histeria, bo ona chce kołysankę. O aniołku.

Kołysanka jest bardzo ładna, ale tylko w jednej linijce pojawia się słowo "aniołek". Dla niej to jest kołysanka o aniołku. Niech będzie i niech już zaśnie.

Kołysanka prześpiewana dwa razy ochrypłym, przerywanym głosem i dziecko spało jak... niemowlę.
Skądinąd przegłupie to porównanie.

nr 13 , 9 stycznia




9 stycznia 2016 r.
Sobota


Ciąża: 27 tydzień i 2 dzień
Waga: 64 kg
Pogoda: Wyjątkowo przyjemnie. Świeci słońce, dokoła śnieg. Nie za wiele go, ale przynajmniej jest zimowo. Do czasu, aż stopniał częściowo w południowym słoneczku.


9:15

Koszmarna noc!
Zastanawiam się, jak to się dzieje, że to właśnie moje dziecko musi cyrkować w nocy. To już nie pierwszy raz, kiedy budzi się z powodu kaszlu, którego w ciągu dnia nie było. Dodatkowe nocne przebudzenia najczęściej wynikają z tego, że nie może znaleźć misia/ słonika/ kotka/ lalusi*. Ostatnio hitem stał się baranek, wielkość piąstki dwulatka. Sam pomysł spania z takim maleństwem to gwarancja gwałtownej pobudki w nocy.

Tym razem zbudziła się z powodu kaszlu. Było coś po czwartej. Katar, mimo że nie za duży, spływał jej do gardła i to on powodował ten głuchy kaszel. Mamy swój sprawdzony specyfik: Sinecod. Na palcach jednej ręki mogę policzyć, ile razy nie zadziałał. Tym razem tż zadziałał, lecz później. I dopiero, kiedy córka zrozumiała, że kaszel nie jest czymś koniecznym: kaszlała na siłę, prowokując go. Na moje tłumaczenie odpowiedziała:
- Kaszleć cieba, mama. Cieba. - Była o tym święcie przekonana i dlatego właśnie zasnęła dopiero dobrze po piątej.
Spaliśmy w trybie "bez budzika" jak zabici do dziewiątej. Odkąd mamy Jagódkę, godzina ta brzmiała w moich uszach przynajmniej jak dwunasta w południe: istne szaleństwo. Tymczasem nie mogę powiedzieć, że się wyspaliśmy.

A tu kolęda. Ksiądz miał chodzić od dziewiątej, a my byliśmy dziewiątym domem. eR zerwał się do fryzjera. A to pierwszy studniówkowy weekend. Udało mu się zdążyć: piętnaście minut dłużej i przyjmowałybyśmy kolędę we dwie.

12:00

Ksiądz proboszcz okazał się niezwykle sympatyczny, co było dla nas naprawdę dużym, ale jakże miłym zaskoczeniem po tym, co usłyszeliśmy od naszego kuzynostwa. Cóż.
Mimo, że kościelny jakkolwiek niestary (bo "młody" jakoś już do niego nie pasuje) okazał się wyjątkowo nierozgadany i wszystko wskazywało na to, że kolędę po prostu będziemy musieli przetrwać. A z księdzem nie tylko dobrze się rozmawiało - nie wziął nic za kolędę.

Może to też nasze pozytywne nastawienie do zbliżających się Światowych Dni Młodzieży jakoś na niego wpłynęło. Uczę angielskiego, więc się ucieszył. To nie jest miasto, gdzie mówiących po angielsku nie sposób wyliczyć. To wieś, gdzie kilka osób lepiej zna ten język.

Tak czy inaczej kolęda zaliczona. Teraz trzeba się nastawić psychicznie, że Mała nie spała w południe, więc może dawać w kość pod wieczór. To wesele takie nie po drodze. Dobrze, że chociaż na te kilka godzin mama się zajmie Bulinką. Sama dziś czuję się jak dziecko, którym trzeba się zająć. Dwójka "dzieci" na głowie biednego eR. Coś takiego równa się naprawdę trudny wieczór.


22:14

Jagódka w końcu zasnęła. Padam na twarz, ale chyba jeszcze przez chwilę posiedzę z eR. Zamierza oglądać Interstellera, który trwa do pierwszej w nocy. Zwiastuję mu noc na kanapie, widząc to piwko i przygaszone światła: tylko choinka świeciła klimatycznie.

Wesele okazało się... trudne. Cały dzień uprzedzałam, że wrócimy wcześniej, bo nie czuję się dzisiaj dobrze. Do końca nie wiedziałam, czy uda mi się wytrwać na mszy i czy eR. nie powinien mnie jednak zostawić u rodziców z Małą na ten czas i przyjechać po mnie już na samo wesele. Zdecydowałam, że spróbuję. I tak uśmiechałam się (albo raczej starałam się uśmiechać), chociaż bliżej było temu do grymasu bólu. Jeszcze na siedząco - umówimy się - mogłam znieść kilka godzin. Odpadały tańce i pozycja stojąca. Kiedy dotarłam do stolika, eR. rzucił:
- Zobacz, kto będzie śpiewał..
- Uch..! - stęknęłam: to była M****a P***k. O ile nie zmieniła nazwiska po ślubie. I dodałam już ciszej: - Ten wieczór nie mógł się gorzej skończyć.

Byłyśmy na wojennej ścieżce. Chociaż wojenną bym jej nie nazwała. Po prostu nie ma żadnej wspólnej ścieżki. Ona udaje, że mnie nie zna. Ja już też. Kiedyś po tej jednej i jak się okazało ostatniej kłótni wyciągnęłam rękę - odrzuciła ją. Chyba dlatego, że mimo wszystko uważałam, że część racji jest po mojej stronie. I powinna to przyznać, bo taka była prawda. Dla dobra naszej - jak wówczas sądziłam - przyjaźni. Ale jeśli przyjaźń rozbija się o pieniądze (bo do tego się ta kłótnia niestety sprowadzała), to chyba nigdy przyjaźnią nie była.

Czyli miałam się świetnie bawić. Z bolącym ciążowym brzuchem i M.P., wyjącą radośnie w głośnikach. Co za radość. Chociaż przyznać muszę, że nie ma wstydu, jeśli chodzi o śpiew i grę zespołu. Może trochę jakoś za słabo (to nie tylko moje zdanie!). Albo źle coś nagłośnili. Taka opcja też była.

Po dwudziestej trzydzieści okazało się, że Bulinka nic nie jadła, nie chce i generalnie łobuzuje razem ze swoim kuzynem, więc zaserwowała moim rodzicom wieczorny sajgon. Oczywiście to spowodowało, że kompletnie straciłam formę i z nerwów oczywiście jeszcze bardziej rozbolał mnie brzuch. Dyskretnie zakomunikowałam eR., że nie ma wyjścia i ewakuujemy się w trybie przyspieszonym.

Jagódka zasnęła w samochodzie na dwie minuty przed tym, jak dotarliśmy do domu, więc rozmemłana jadła płatki na mleko i ostatecznie tuz przed dziesiątą zasnęła. I znów rozkaszlała się po godzinie, a potem po raz kolejny nad ranem. W obu przypadkach uratował nas Sinecod.

_______________________________________
* niepotrzebne skreślić

nr 12, 11 listpopada




11 listopada 2015 r.,
Środa

Ciąża: 18 tygodni, 6 dzień
Waga: 56, 3 kg
Pogoda: ładna, jesienna aura, chociaż liście już nie takie kolorowe i w większości leżą na ziemi.


20:03

Przyprowadzaliśmy się. Duża rzecz. Zwłaszcza w moim stanie. 
Z drugiej strony ulżyło nam miesięcznie o 450 zł. A to sporo, biorąc pod uwagę fakt, że prowadzę bardzo stacjonarny tryb życia.

No, czyli ja taka nieruchawa, więc częściowo pakowała mnie siostra z mężem, częściowo eR. z moją mamą. Z tego też powodu ta przeprowadzka były taka "szarpana". W mieszkaniu już nie dało się mieszkać, ale w nowym domu jeszcze też nie. Dlatego mieszkaliśmy tydzień u moich rodziców. Już jesteśmy na miejscu i prócz tego, że mogłabym czuć się lepiej, jestem mega szczęśliwa z efektów. Mamy jeszcze sporo do zrobienia, dopracowania, ale teraz już spokojnie można mieszkać i dopieszczać wystrój. Poza tym, pewne rzeczy i tak będą czekać ze 3 lata (np. II piętro). Tak czy siak, z pewnością nasze portfele odsapną. Niestety ja nadal wciąż nie prowadzę auta, bo jako pasażer nie za dobrze znoszę jazdę samochodem, a co dopiero sama za kółkiem, więc eR. się najeździ niestety. Musimy to przeboleć. Ale daję korki, bo to zasila budżet. Nawet jeśli nie jakoś szaleńczo, to zawsze mogą pokryć zakupy i bieżące wydatki.

Poza tym trochę się lepiej czuję, ale nie ma szału. Wciąż nie mogę robić za wiele. Coraz bardziej wkurza to... nie tylko mnie. Ale chyba nie mam sił o tym pisać. Kiedy tylko trochę lepiej się poczuję, od razu ludziom wydaje się, że to momentalnie mogę i to, i tamto. Tymczasem, jeśli tylko za coś się zabiorę od razu okupuję to bólami brzucha. Także tego...

Przecież każdy na moim miejscu szukałaby alternatywy dla leżenia, patrzenia w sufit i zamęczania się ponurymi myślami. I tak większość dnia jestem sama. A to wystarczy, żeby wpaść w deprechę. Wolę robić cokolwiek, nawet małego. Niestety niektórzy odczytują to jako ogromną poprawę mojego stanu i kiedy mówię, że zaraz się muszę położyć, to patrzą na mnie, że "przecież jak to? Dopiero co chodziłam".
 
Ech... Niestety radość z bycia w ciąży jest trochę... przereklamowana. Te wszystkie obrazki z kolorowych pism (siedząca kobieta, która na środku pokoju przebiera w małych ciuszkach, śmieje się i po prostu promienieje) ... takie rzeczy to raczej należą do rzadkości. Jeśli człowiek jeszcze nie czuje się jak podwójna (pełna!) szafa, to zmaga się z nudnościami, złym samopoczuciem (hormony) itp. Wtedy na pewno nie czuje się jak gwiazda Hollywood. Po prostu trudno sobie wyobrazić, w którym momencie ciąży oni robią te zdjęcia.

Ale odchodząc od narzekania... wiemy, że to będzie dziewczynka! Teraz tylko wybrać imię... bagatela...
 

nr 11, 10 października



10 października 2015 r.
Sobota

Ciąża: 14 tydzień, 2 dzień
Waga: 56, 4 kg
Pogoda:

20:03

Wypuścili mnie do domu. Trochę się lepiej czuję, ale i tak muszę być bardzo ostrożna. Zero wysiłku. Jak sprzątam, to tylko jak się lepiej czuję i naprawdę bezwysiłkowo. I tylko przez chwilę, bo zaraz muszę poleżeć. Ale najważniejsze, że w domu. Tego leżenia w szpitalu w Krakowie miałam naprawdę dosyć.

We wtorek muszę znów tam jechać. Na kontrolę. Ta jazda tam mnie wykończy, czuję się po niej jak przejechana walcem, przeżuta przez krowę i wypluta...

Poza tym cholernie teraz drogo kosztuje mnie zdrowie. Dosłownie. 10 sztuk zastrzyków kosztuje 125 zł, a mam brać przez cały miesiąc! Plus kolenie 50 zł na tabletki z progesteronem na te jajniki. Pójdziemy z torbami, a nie przeprowadzimy się do domu... Chyba nie muszę dodawać kolejnych 120 zł za wizytę u lekarza i bez mała 300 zł za badania, bo przecież NFZ nie refunduje badań... Jeszcze nie ma dziecka, a już człowiek wydaje fortunę...

Dlatego nie mogę już czekać, tylko od poniedziałku ruszam z lekcjami. Zarobię sobie na 10 zastrzyków i może na ten lek z progesteronem..., ale muszę. Co z tego, że źle się czuję. Po prostu muszę. Swoją drogą, mamy zaraz środek października, nie mogę dłużej zwlekać, bo stracę tych uczniów. Modlę się tylko, żeby przetrwać te lekcje w poniedziałek (3 h pod rząd), a jeszcze muszę tam dojechać... I tego boję się najbardziej...

No nic. Już nie narzekam, bo ostatnio człowiek ma taki humor, że tylko by narzekał, a przecież mogło być gorzej...

nr 10, 4 października



4 października 2015 r.
Niedziela

Ciąża: 13 tydzień, 4 dzień
Waga: nie wiem, ale chyba nie tyję...
Pogoda: U nas nadal ładnie i ciepło. Żal serce ściska, że nie mogę skorzystać z pogody. Z drugiej strony fajnie, że ta jesień taka ładna i optymistyczna. Mimo żalu mam inne nastawienie niż jakby lało, było brzydko i zimno.

9:46

Stanęło na tym, że ostatecznie nie zrobili mi tego nakłucia, bo dziecko jest jednak małe, wiec ryzyko poronienia jest większe. Chociaż bardziej chodziło im o to, że ja już jestem długo pod wpływem silnego stresu, a to jest samo w sobie - mówiąc delikatnie - niewskazane. Jeśli do tego dojdzie nakłucie, może być groźnie... Komfort komfortem, ale jeśli mogę stracić dziecko, to wolę cierpieć. I to nie tak, że odznacza mnie jakiś szczególny heroizm. Wręcz przeciwnie. Ale matki tak po prostu mają.

Przenieśli mnie na inny oddział, na ten, na którym powinnam być.. Ten paskudny, odpychający... Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście, kiedy "zakwaterowano" mnie do dwójki. Tylko ja i jakaś młoda dziewczyna w podobnym wieku co ja. Sala co prawda nie jest taka fajna jak tam, ale na tym oddziale nie ma ładnych sal, wiec ciesze się dwójką;)

Tu mam być na obserwację. W weekend szpital zamiera. Niestety tu jest inaczej niż w naszym szpitalu, gdzie przynajmniej jest dużo odwiedzających, a tutaj naprawdę niewiele. Chyba dlatego, że wiele osób jest spoza Krakowa. Ale cisza jaka panuje na korytarzu jest praktycznie martwa... coś okropnego. A noc? Budzę się do sikania, a tutaj okropnie cicho, jakbym sama była... upiornie.

Ból niestety wciąż mi dokucza i twarz mam cholernie zmęczoną... Po sesji na studiach wyglądałam lepiej.
A dopiero w poniedziałek będę coś wiedziała. Może się okazać, że lekarze na tym oddziale zadecydują inaczej i będą mnie kłuć, albo w ogóle wypuszczą (tak jak ostatnio). Kto ich tam wie...

Wczoraj miałam straszny kryzys. Chciało mi się beczeć i po prostu zabrać się do domu. H. ze mną rozmawiała przez telefon (o ile można to nazwać, w końcu ona jeszcze nie bardzo potrafi rozmawiać). Pod koniec miałam taką gulę w gardle, że bałam się dalej mówić... Strasznie za nimi tęsknie. Tylko, że eR. mnie odwiedzi, a mała Jagódka - nie...


środa, 20 stycznia 2016

nr 9, 1 października



1 października 2015 r.
Czwartek

Ciąża: 13 tydzień, 1 dzień
Waga: może trochę ponad 56? może prawie 57? nie wiem. nie dbam o to. póki co. to znaczy: póki noszę głównie piżamy.
Pogoda: śliczna. świeci słońce, niebo bezchmurne, 13 stopni, jak widzę na telefonie...

13:19

Dzisiejszy poranek nieoczekiwanie przybrał inny obrót spraw. Od wczorajszego popołudnia "dolegliwości bólowe" (niedługo będę się tylko takimi medycznymi sformułowaniami posługiwać) pogłębiły się. A dziś rano jeszcze nie wstałam na poranną toaletę, a już mi ból doskwierał (zazwyczaj po nocy, tj. po długim leżeniu we względnym bezruchu, było lepiej). Zbadali mnie jeszcze raz, ale po badaniu nie wiedziałam wiele więcej.

Przyszło śniadanie, ale nie zdążyłam nawet czknąć: wzięli mnie na USG i lekarz, który to badanie przeprowadzał (na tabliczce przed drzwiami zobaczyłam nazwisko: to był ten lekarz, który potrafił przeprowadzić biopsję kosmówki!) stwierdził, że on te cysty (torbiele) może nakłuć.

Swoją drogą badanie było bardzo sprawne i dokładnie zrobione. Od razu można to było wyczuć: pełna profeska. Dzidzius elegancko się prezentował na obrazie. Badał mi jeszcze przepływ krwi w łożysku i jajnikach, czego wcześniej nie robiono.

No, czyli zaproponował mi przekłucie cyst. A ponieważ ten jeden, najbardziej mi dokuczający jajnik jest z przodu i jest wyczuwalny "pod ręką", on normalnie zrobiliby to przez brzuch ze znieczuleniem miejscowym. Drugi jajnik jest z tylu i trzeba byłoby to przekłucie robić "od wewnątrz", co jest bardziej skomplikowane, bo to byłby już bardziej zabieg. On proponuje, by najpierw przekłuć jeden i zobaczyć czy będzie poprawa i w ogóle, jak organizm zareaguje...

Czy to konieczne? Powiedział, że to na razie nie jest kwestia życia i śmierci i mogę czekać, aż te zmiany się cofną. Tak może się stać, kiedy łożysko się całkowicie wykształci i przejmie "opiekę" nad dzieckiem. Teraz, póki łożysko jest w fazie rozwoju, jajniki są obciążone "dbaniem" o dziecko. Ale to znaczy, że jeszcze długo będę leżeć i walczyć z bólem. A idzie już trzeci tydzień, jak mnie boli. Zaczynają mnie od tego boleć nogi... mam już szczerze dość tego bólu, bo leki prawie nie pomagają... Jednak ból to jedna strona medalu.

Inna kwestia to taka, że jeśli zmiany się nie cofną, może być za późno, bo dziecko będzie za duże i będzie uniemożliwiało dostanie się do tych jajników.

Niestety istnieje także zagrożenie, że te cysty popękają, poskręcają się i jak się tam w środku to rozleje, to będę miała duży problem. A skręt jajnika oznacza jego usunięcie.

Konsultowałam się ze swoim lekarzem, który już wszystko wiedział, kiedy do niego oddzwaniałam. Mówił, że rzeczywiście istnieje to ryzyko. Zresztą on mi o tym mówił od początku, a dziecko rośnie i zaczyna się robić ciasno. A stres organizmu powodowany przewlekłym bólem może bardziej zaszkodzić dziecku niż nakłucie. To nakłucie też może spowodować poronienie, ale z tego co mówił lekarz, prawdopodobieństwo jest minimalne. Co nie wyklucza i najgorszych scenariuszy. Biorę progesteron w tabletkach na podtrzymanie ciąży i potem też będę brać... W ramach takiego jakby "wsparcia" organizmu. Potem i tak będę pod ich kontrola w szpitalu...
- Jeśli będzie to robił W. (nazwisko lekarza, który przeprowadzał to badanie i miałby przebijać te cysty), to ja bym się zgodził - powiedział na koniec.

Wyraziłam zgodę. Pisemną. To nakłucie będzie jutro.

13:50

Ledwo to napisałam, a przyszedł lekarz. Pytał, czy miałam kiedyś - uwaga - nerwicę. Dość mnie to zaintrygowało. Skąd oni to wiedzą?!
- A jakie miała Pani objawy?
- Ataki bulimiczne... - powiedziałam niechętnie. - Ale nie sądzę, by to miało jakiś wpływ. To było jeszcze przed pierwszą ciążą, która przebiegła prawidłowo...
- Czy jutro mogłaby Pani spotkać się z psychiatrą? Przyszedłby tu do Pani - zaproponował.
- W porządku - powiedziałam. - Ale czy na jutro nie jest ustalone nakłucie cyst?
- Cały czas zastanawiamy się, czy nie ma lepszego rozwiązania... 


W końcu nakłucie zawsze niesie ryzyko poronienia. Normalnie nie aż takie, ale w moim wypadku mamy do czynienia z długotrwałym stresem. Nakłucie przy takim stresie może wywołać reakcję, której nie można przewidzieć. Czyli ryzyko rośnie.
 Psychiatra ma ocenić czy jakieś zaszłości nerwicowe, które w lekkiej formie ale jednak, czasem wracają, nie mogły się przyczynić do powiększenia jajników. Wizyta psychiatry jednak nie wyklucza nakłucia. 




Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric