Poniedziałek
Mania: 4 miesiące i 3 tygodnie
Bu: 2 lata 10 miesięcy, 2 tygodnie i 6 dni
Waga: 59, 5 kg
Pogoda: Bardzo barowa, zero optymizmu, trzeba się bardzo mobilizować do życia.
11:57
Kilka dni temu po prostu obudziłam się z poczuciem odkrycia Ameryki. Nie wiem, czy gdzieś coś wcześniej przeczytałam, może samo mnie naszło. A może byłam już tak bardzo na dole, że nadszedł najwyższy czas, by się odbić od tego psychicznego dna.
Nieważne. Poczułam, że od dłuższego czasu patrzę na tę moją szklankę do połowy pustą ze złej perspektywy. Z perspektywy tego, który pije. Jeśli pijesz, to ubywa, prawda? I w związku z tym zawsze w naszej podświadomości będzie przekonanie, że szklanka była pełna. Mimo, że to absolutnie utopijne. I demotywujące, oczywiście.
Tymczasem właśnie należało spojrzeć na tę samą szklankę z zupełnie innej perspektywy: tego, który nalewa. Skoro można nalewać, to znaczy, że szklanka, która teraz jest pełna do połowy, z czasem może być... pełniejsza :-). Zaletą takiego patrzenia jest również fakt, że to my tę szklankę napełniamy. Nie to, co pesymistycznie "upijanie szczęścia" z naszej szklanki, która przez to picie jest w połowie pusta. My, nalewający, widzimy ja już w połowie pełną. A przecież widoki są na całą szklankę!
I tak właśnie czuję się od tych kilku dni. Po raz pierwszy chyba (a może tak długo tego nie czułam, że już zapomniałam, że to uczucie kiedyś znałam) zdaję sobie sprawę, że to ode mnie zależy, jak się będę czuła i co zrobię, by czuć się lepiej. No i oczywiście, że to ode mnie zależy, czy będę walczyła o marzenia. Bo kto za mnie będzie o nie walczył? Każdy ma swoje, nie?
To znaczy oboje z eR. mamy wspólne cele i cieszymy się z naszych wzajemnych sukcesów, wspieramy się w osiąganiu celów itd. Ale to ja powinnam inicjować to! Przecież to moje marzenia, moje cele, które chcę osiągnąć w moim życiu. Każdy ma swoje, prawda? Nawet, jeśli się zbiegają ze sobą, to nikt nie może przeżyć życia za mnie. Bo to moje życie i tyle.
A jak wiemy "moje zmienia wszystko", jak przekonuje mnie Marek Konrad w pewnej reklamie. I chyba mu wierzę, chociaż nie przybliżyło mnie to nawet na jotę do podjęcia decyzji o założeniu konta w tym banku.
15:24
W związku z tym moim odkryciem, od razu postanowiłam wprowadzić kilka zmian w swoim życiu. Oczywiście dzień wcześniej wypiłam pół butelki wina, zagryzłam połową gorzkiej czekolady i kilkoma kawałkami najlepszego na świecie drożdżowego ciasta z kruszonką mojej Babci.
I to był pierwszy raz, kiedy cieszyłam się na to "od jutra..."
1. Szklanka soku pomarańczowego z rana
Dziś rozpoczęłam dzień od szklanki soku pomarańczowego. Zamiast kawy. W zasadzie wszystko inne na czczo jest lepsze niż kawa. Ale sok pomarańczowy nieźle pobudza. I ten kolor! Zwłaszcza, kiedy zobaczyłam jak diametralnie zmieniła się pogoda: zimno, brzydko, szaro i jeszcze ten deszcz...
2. Ćwiczenia
W końcu nadszedł ten czas, że odpaliłam Chodakowską i byłam zdeterminowana za nią nadążyć. Ale nie spodziewajcie się na miesiąc "before-after" selfie. Ja nie z tych.
No to zaczęłam. Najpierw udawałam, że zadyszka mnie nie dotyczy. Potem zaczęłam mówić do siebie, że babę chyba pogwizdało, bo to niewykonalne w takim tempie i w takim (na)tłoku ćwiczeń, a nawet robiłam sobie krótkie przerwy. Ostatecznie Maniula obudziła się na kwadrans przed końcem i pozwoliła mi jeszcze na 5 minut katorżniczych ćwiczeń. Zresztą ja też miałam już dość. Z wywieszonym jęzorem, zadyszką i poczuciem, że z lekka się lepię musiałam przyznać, że ten program mnie dziś pokonał. Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że w ogóle mnie to nie zraziło! Odwrotnie: mam poczucie, że muszę dać radę. Muszę dojść do takiego momentu, gdzie z trudem, ale jednak te ćwiczenia zrobię!
3. Odstawiłam słodycze
Czy kosztowało mnie to wiele? Normalnie powiedziałabym, że nie muszę ich odstawiać, bo ich nie jem. Tymczasem po urodzeniu Maniusi, zaczęłam po nie sięgać, bo brakowało mi energii. Niby były to tzw. zdrowe słodycze: dobra mąka, nasiona, orzechy itp. Niestety z tymi "zdrowymi słodkościami" to jest tak, że człek chce się wciąż usprawiedliwiać przy ich jedzeniu, bo przecież są zdrowe, nie? A ja po prostu chcę, by waga w końcu drgnęła i zeszła do moich 57 kg. Niby niewiele mi brakuje, ale każda kobieta wie, że już kilogram robi różnicę, by czuć się lepiej lub gorzej we własnym ciele.
A jak brakuje mi cukru, to sięgam po słodką śliwkę, nektarynkę czy nawet winogrona, nasze swojskie z ogrodu.
4. Problematyczna kawa
O kawie już pisano wiele: wieszano na niej psy jak i wychwalano pod niebiosa. Bo przecież ma taki zły i równocześnie zbawienny wpływ na nasze zdrowie. Czegokolwiek by nie pisali, najważniejsze, to zachować umiar. Kawę można pić w ciąży i karmiąc piersią, o ile nie pijemy jej hektolitrami. Każda dieta wyklucza kawę i herbatę. Ale ja nie mogę, bo mnie podnosi wiecznie niskie ciśnienie, ładnie pachnie i po prostu mi smakuje. Ale dwie małe kawy dziennie to jeszcze nie przestępstwo. O ile nie pijam jej na czczo i na noc. A nie pijam.
6. Warzywa lub owoce w każdym posiłku
Kolejna bardzo ważna zasada. Nawet jeśli ma to być nawet coś drobnego, nawet jogurt, to wezmę potem jeszcze dwie śliwki. Owoce i warzywa mają być podstawą. Jeśli chcę, by moje dzieci jadły warzywa i owoce (szkoda, że do tych pierwszych ciężej trzeba je namawiać), to muszą widzieć, że rodzice jedzą. Przykład idzie z góry. No i nie bądźmy hipokrytami, tak?
7. Woda.
1, 5 litra. Dlaczego nie 2? Bo to więcej niż jednak duża butelka. A jednak duża butelka to i tak dużo. Najpierw wyznaczamy sobie mniejsze, osiągalne cele. To tak, jakby chcieć wejść na Everest, kiedy najwyższa góra przez nas zdobyta to Babia Góra. Albo lepiej: Gubałówka, na którą się wyjechało.
Dawniej nie miałam z tym problemu, ale przy małym dziecku i popołudniami przy dwójce, człowiek po prostu zapomina. Czasem zdaję sobie sprawę, że wypiłam tylko dwie kawy i dwie herbaty przez cały dzień. Skandal.
8. Przynajmniej pół godziny na powietrzu.
To naprawdę minimum. Przede wszystkim dla dziecka, które po prostu powinna być codziennie na powietrzu. No chyba, że pierze żabami. Świeże powietrze poprawia jasność umysłu, człowiek myśli przejrzyście, lepiej mu się oddycha i lepiej się czuje. Nawet jeśli akurat pogoda barowa.
9. Skóra też wymaga opieki
Jestem raczej konsekwentna. Nie, żebym od urodzenia taka była, ale liceum mnie tego nauczyło i to procentuje. Niestety jeśli chodzi o smarowanie się tymi mazidłami po ciele, twarzy i te wszystkie zabiegi zawsze wydawały mi się przesadą. Ale kiedy człek dobiega trzydziestki, dociera do niego, że nie będzie wiecznie piękny i młody. No, piękny może być trochę dłużej, ale jak się o to postara. A kiedy dobrze będzie wyglądał, będzie się ze sobą lepiej czuł. I teraz zamiast 20 minut, w łazience siedzę 35-40 min. Zobaczymy, czy wytrwam...
10. Organizacja dnia
I teraz zasadnicze pytanie: czy uda mi się to pogodzić? A co z resztą rzeczy do zrobienia w domu? W końcu "nigdy nie miałam czasu". Tymczasem wystarczy sobie przemyśleć kilka spraw i od razu się okazuje, że jednak się dało zrobić to, czy tamto. Przy małym dziecku najlepiej sprawdza się system obowiązków wedle którego dzielimy je (obowiązki, nie dziecko) na te, które ogarniamy kiedy dzidek nam śpi, i te - kiedy nie śpi. Nagle okaże się, że przy bawiącym się grzecznie brzdącu możemy wiele zdziałać, a nie tylko przy zabawie czekać na kolejną drzemkę. Kiedy maluch idzie spać, my zabieramy się za to, co z powodzeniem jesteśmy w stanie zrobić, nie budząc go przy tym. I wczesnym popołudniem ze zdziwieniem stwierdzę, że w zasadzie, to jestem "odrobiona" i na kolejnej drzemce będę mogła odpocząć, poczytać, popisać, pooglądać głupoty w telewizji - co chcę!
No, to kiedy odkryłam tę moją Amerykę, od razu świat przestał być brzydki i szary. Chociaż nie: wciąż jest szary, ale kiedy patrzę na mój ogród nie widzę tylko szarozielonej plamy z krzewów, ale przede wszystkim widzę przepięknie czerwone maliny, a dopiero potem te buro-zielone krzaczory.
A dzieci? Znów są cudowne, najkochańsze i najbardziej urocze ze wszystkich znanych mi istot na Ziemi. Matki już tak mają. A Wy?
Cieszę się, że jest lepiej :) I dobrze, że nie zrezygnowałaś z kawy ;) Cieszę się z czysto egoistycznych powodów, bo sama piję :D
OdpowiedzUsuńA jak JA się cieszę :) Już planuję wpis z cyklu "motywacyjny", ale chcę go napisać porządnie, więc pewnie trzeba będzie na niego poczekać. :) Na razie wciąż się trzymam i idzie mi coraz lepiej, bo od razu widziałam poprawę :)
UsuńPS. I właśnie kawy byłoby mi bardzo szkoda, chociażby dla smaku (i po to, by nie mieć bólów głowy). Nie, odstawienie nie wchodzi w grę :)
Fajnie tak wstać rano i dostać energetycznego kopniaka w doope od wszechświata. Teraz reszta tylko zależy od ciebie. Trzymam kciuki i dużo wytrwałości życzę 😉
OdpowiedzUsuńHehe ;) O ile kopniak odebrany jako ten pozytywny, jako "mobilizator" do działania a nie jako "dobij mnie". Wszystko zależy od nastawienia. I od razu punkt widzenia jest inny ;)
UsuńDziękuję za kciuki! Na razie się trzymam :)