Fragmenty pisane niebieską czcionką dotyczą samej książki.
Był ciepły, słoneczny dzień. Trawa miękka i pachnąca. Wciągnęłam powietrze głęboko do płuc. Tylko lato miało taki zapach: pełen świeżości i soczystości. Mieszanka aromatów otaczającej nas roślinności w ogrodzie u moich rodziców była upajająca.
W cieniu
rozłożyłam duży koc i kazałam bratu przynieść nasze toboły.
Dziewczynki już szalały po ogrodzie: jedna tańczyła, a druga w
zasadzie głównie przewracała się, idąc po trawie. Uśmiechnęłam
się do siebie: o, ironio, dlaczego to, co takie słodkie i urocze
musi być równocześnie tak absorbujące i wycieńczające?
- Co ty tam
tak strasznie napakowałaś? - zapytał mnie brat, z niedowierzaniem
spoglądając na torbę.
- Dzieci,
chociaż małe, mają spore wymagają, wiesz? - odparłam. - Picie,
jedzenie, przekąski, ubrania, pampersy dla Mańki, jakieś zabawki i
już masz pełną torbę.
Wzruszył
ramionami.
- Przecież
u nas też jest picie i jedzenie. Przekąski jakieś też się
znajdą, o zabawkach już nie wspominam. Nie mieszkamy na końcu
świata, wiesz?
- Niby to
prawda – roześmiałam się – ale mając dzieci nauczyłam się,
że zawsze musisz brać pod uwagę alternatywny scenariusz, mieć
plan B. Coś jak: „spodziewaj się niespodziewanego”.
On tylko
pokręcił głową i westchnął. Ma czternaście lat, to jest raczej
dla niego abstrakcyjna tematyka. Chociaż ja w jego wieku zajmowałam
się właśnie nim, takim niemowlakiem, jakim jeszcze przed paroma
miesiącami była Mania.
- Wciąż ją
czytasz? - zapytał, wskazując głową książkę, którą wraz z
innymi zabawkami wyjęłam z torby. Osobliwy dom Pani
Peregrine, Ransoma
Riggsa. - Ja ją opchnąłem w dwa dni.
Uniosłam
nonszalancko jedną brew.
- Skończyłam
i chciałam ci ją oddać – powiedziałam. - Ale dzieci nie mają
przedszkola. To chyba wyjaśnia, dlaczego dopiero teraz ją
skończyłam.
- Chyba tak
– uśmiechnął się, rozkładając się na kocu, zajmując
przynajmniej połowę jego powierzchni.
- Podobała
ci się? - rzuciłam niby od niechcenia, patrząc na dziewczynki,
które próbowały wyrwać sobie piłkę, więc zawołałam w ich
stronę: - Hej, przecież są dwie piłki! Gdzieś...
- O,
matko... - westchnął mój brat. Najwidoczniej już zapomniał, że
był dokładnie taki sam. - Moim zdaniem jest świetnie wydana. Co
prawda te ilustracje zapowiadają trochę inną treść, ale i tak
jest bardzo starannie dopracowana.
- Też to
zauważyłam. Ta dbałość o szczegóły pozwala się lepiej wczuć
w klimat – powiedziałam, po czym zmrużyłam oczy, bo zamierzałam
rzucić bombę: - Ale chyba wynika to z tego, że te zdjęcia, które
są w środku są prawdziwe.
Mój brat aż
podniósł się na łokciach, wziął w ręce książkę,
przewertował, po czym spojrzał na mnie niepewnie.
-
Żartujesz...
- Nie –
odpowiedziałam po prostu. - Czytałam, że to właśnie zdjęcia
zainspirowały Riggsa do napisania tej książki. Był maniakiem,
zbierał dziwne, stare zdjęcia obcych ludzi. Te, które są w
książce są niepokojąco mroczne.
- Wow. Nie
wiedziałem - powiedział w końcu. - To wiele wyjaśnia. Chociaż
niekoniecznie pasowały mi do tego klimatu, który jest w książce,
ale news i tak robi wrażenie.
- Fakt –
zaśmiałam się. - Ja myślę, że zdjęcia wydają się jakby mało
trafione, bo budzą w nas niepokój innego rodzaju niż opisuje
autor. On nas straszy potworami i morderstwami. Boimy się, że komuś
może się stać krzywda. Tymczasem zdjęcia, które mają
odwzorowywać rzeczywistość wyglądają, jakby uchwyciły sytuacje,
które są nienaturalne, paranormalne. Ale tak ogólnie podobała ci
się, czy nie?
- Była
fajnie napisana. Pomysł, mimo że częściowo zasugerowany przez
fotografie, naprawdę trafiony – i postukał palcem w okładkę
książki.
- To prawda
– przytaknęłam. - Ale wiesz, pomysł – pomysłem. Istotne jest
też, czy facet wykorzystał potencjał historii, którą sobie w
głowie ułożył.
Brat na
chwilę się zastanowił.
- Moim
zdaniem tak. Było wiele historii jakby „drugiego dna”. Wiesz,
wyobraź sobie, że dziadek opowiada ci o tym, jak w dzieciństwie
uciekał przed potworami i jak ostatecznie udało mu się uciec z
koszmaru wprost do najcudowniejszego miejsca. Na wyspę, gdzie żaden
potwór cię nie dopadnie. Co prawda rodzice i dalsza rodzina nie
zdołała im uciec, ale on przeżył. Sama być nie uwierzyła.
- Chyba masz
rację. Zwłaszcza, gdybym nie znała historii. A znam, jestem
przecież historykiem – powiedziałam, po czym wstałam: widziałam,
że walka o piłkę zaczyna się zaogniać i czas interweniować.
Przyprowadziłam
dziewczynki na koc. Jednej podałam książeczkę, a drugiej wiaderko
pełne klocków-kształtów z sorterem. Wcisnęłam w rączki po
kawałku brzoskwini i na parę chwil zrobiło się cicho. No,
powiedzmy.
- Po prostu
dla mnie „potwory z Polski” z opowieści dziadka od razu
skojarzyły się z masakrą, która odbywała się tam na Żydach za
sprawą nazistów – powiedziałam, jakby wcześniejsza rozmowa nie
została nam w ogóle przerwana. - Ale jak dla mnie książka mogła
być lepsza. To znaczy dla mnie jest kilka aspektów naprawdę dobrze
rokujących, a jednak niewykorzystanych lub po prostu spłaszczonych.
- A może
jesteś zwyczajnie za stara na takie książki...? - podsunął mi
brat z typową dla siebie szczerością.
-
Niewykluczone – odparłam przekornie. - Ale przyznaję: dobrze się
ją czytało mimo to. Znaczy, do połowy. Potem już, jak dla mnie,
spadł poziom, jakby autor chciał wyhamować rozpędzony pociąg.
Jakbyś 3D zamienił na 2D.
- Aż tak? -
zdziwił się. - Nie zauważyłem tego. Ale dawno nie miałem do
czynienia z takim... nijakim głównym bohaterem...
- Też
sądzisz, że nie był interesujący? - spytałam, krojąc kolejną
brzoskwinię.
- Hm... -
Wyciągnął rękę po brzoskwinię. – No, był jakiś taki mało
wyrazisty. Jakby gość skupił się na kreacji wszystkich postaci
tak bardzo, że brakło mu weny na głównego bohatera –
podsumował.
Roześmiałam
się.
- A jakie
jeszcze „drugie dno” zauważyłeś?
Brat
zamyślił się.
- No wiesz,
że życie nastolatka to ciężki kawałek chleba.
Przewróciłam
oczami.
- No,
rzeczywiście! Nastolatki są zawsze przekonane, że one mają
najgorzej. A życie generalnie nie należy do najłatwiejszych zadań,
ale kiedy masz kilkanaście lat chyba zderzasz się z tą prawdą po
raz pierwszy świadomie i wydaje ci się, że tylko ty to widzisz –
podsumowałam tonem starego belfra.
- To też,
ale nastolatki są przede wszystkim przez nikogo nierozumiane. A
rodzice tego nie widzą, nie umieją rozmawiać.
Skrzywiłam
się.
- Też
czujesz się nierozumiany?
Wzruszył
ramionami.
- Chyba nie,
ale to nie zmienia faktu, że rodzice się boją rozmawiać, bo nie
widzą, czy nie za wcześnie na traktowanie mnie jak dorosłego; czy
może nie za późno na takie gadanie jakbym miał wciąż 7 lat.
Pokiwałam
głową. W duchu przyznałam mu całkowicie rację.
- Może już
jestem zblazowana, ale taki scenariusz w książce wydaje się
strasznie oklepany: rodzina tego Jacoba, co jest głównym bohaterem,
ma sieć sklepów, która przypadnie mu pewnego dnia, ale oczywiście
on tym gardzi. Na brak pieniędzy nie może narzekać, więc
oczywiście jego rodzina musi być jakaś dysfunkcyjna –
powiedziałam znudzona i jakby lekko rozdrażniona.
- No, ale
tak często jest – podniósł argumentację mój brat. - Po prostu
widać, że często tam, gdzie jest pieniądz brakuje innych,
ważniejszych rzeczy.
Ucieszyłam
się, że mój brat potrafi już sensownie gadać.
- Dla mnie
dużo ciekawszą postacią była Pani Peregrine, chociaż powinnam
powiedzieć Panna, bo oryginalny tytuł to sugeruje –
powiedziałam. - Więcej: mówi, że to nie dom – czyli ten
sierociniec – był osobliwy, a same dzieci. A to spora różnica.
- Dla mnie
to jeden pies. Mnie się podobała ta książka – powiedział mój
brat, siadając. - Tak mówimy o niej, jakbyśmy ją krytykowali, a
przecież jest w porządku.
- Jest
więcej niż w porządku – uśmiechnęłam się. - Po prostu, kiedy
zaczynasz się zastanawiać nad książką, to starasz się ocenić
ją wnikliwiej niż tylko: „Była dobra, warto przeczytać”. Ja
po prostu jestem już czytelnikiem w zaawansowanym stadium.
Na te słowa
mój brat prychnął i pokręcił głową.
- Ja też
dużo czytam.
- Ale ja już
z pewnych książek wyrosłam i trochę więcej oczekuję od lektury,
która ma dobry pomysł – powiedziałam, podsuwając dzieciom inne
zabawki z torby. - Dla mnie, jeśli ktoś marnuje pomysł fatalnym
warsztatem albo zaprzepaszcza go, kierując z pięknych głębin na
muliste płycizny, robi taką samą krzywdę książce, jakby tego
pomysłu nie miał, a chciał koniecznie coś napisać –
zaaferowałam się zupełnie niepotrzebnie, więc na zakończenie
tylko pokręciłam głową.
- No to
podobała ci się? - zapytał mnie mój brat, jakby nie do końca
ogarnął, czy skrytykowałam książkę całkowicie, czy tylko do
pewnego stopnia.
- Podobała
mi się. Ostatecznie podobała mi się – powtórzyłam z rozmysłem.
- Pierwsza połowa jest naprawdę świetna. Ale druga w zasadzie też
nie jest najgorsza. Wydaje mi się, że to trochę zależy od
człowieka i jaką literaturę lubi. Druga połowa jest po prostu
lżejsza: walka Dobra ze Złem toczy się na prostym poziomie, bez
specjalnych moralnych dylematów, które sprawiłyby, że stałoby
się to bardziej rzeczywiste. Ale co kto lubi. Może niepotrzebnie
się tego czepiam, w końcu to jednak książka dla młodzieży.
W tym
momencie Mania stwierdziła, że brzoskwinia jej nie wystarczy, a
Buńka zaczęła jęczeć, żeby rozłożyć jej basen. Robiło się
coraz cieplej, więc zakończyliśmy rozmowę. Ja poszłam z małą
do kuchni na zupę, a mój brat obiecał zająć się basenem.
Książka została na kocu.
Tytuł: Osobliwy dom Pani Peregrine
Autor: Ransom Riggs
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania: 2012
ISBN: 9788372786463
ISBN: 9788372786463
Oprawa: twarda, matowa, papier tradycyjny
Liczba stron:400
Liczba stron:400
Recenzja powstała dzięki uprzejmości wydawnictwa Media Rodzina:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!