środa, 24 lutego 2016

Bunt dwulatka, czyli "nie" i "sama", które może nas przerosnąć (nr 21)




20 luty 2016 r.
Sobota

Ciąża: 33 tydzień i 1 dzień
Waga: 66 kg
Pogoda: Najpierw jak pod psem, a potem taka, jaka powinna była być w Wigilię (a nie była).

Bunt dwulatka, czyli jak "nie!" i "sama!" może nas przerosnąć


Obudziłam się z nieprzyjemnym uczuciem w żołądku. Coś, jak zawód. Już przeczuwałam, że czeka mnie walka z małą H. Tylko pytanie na jakim etapie dziś: picia porannej herbatki z sokiem malinowym? ubierania się? czesania? mycia zębów? 

Wiedziałam, że przechodzi bunt dwulatka. Nie krzyczy (albo rzadko), nie rzuca się po podłodze, nie gryzie, nie bije. Robi coś innego. Kiedy tylko powiem, że z pewnym zachowaniem przesadza i kwalifikuje się to na bycie niegrzeczną, stwierdza bezpardonowo: "H. niegrzeczna. H kąta" (wciąż zapomina o przyimkach i zdarza się zapomnieć o czasowniku) i idzie do kąta, obraca się do ściany i koniec. Nie ma takiej siły, która ją od tego kąta odciągnie. Nieważne, że wybiegła golutka z łazienki - będzie tak stała. Albo po prostu mówi: "H. nie lubi." I też z nią nie podyskutujesz. Jej "H. sama!" już łatwiej jest mi okiełznać, ale niejednokrotnie pozostawienie jej z jakimś zadaniem nagle ją przerasta i wybucha płaczem i woła: "Niedasie!"

Tym razem wszystko szło dobrze. Do czasu. Zatrzymałyśmy się przy czesaniu. Już ją miałam czesać - jak zawsze - kiedy nagle wybiegła z pokoju z hasłem "H. kąta!". Nie wiem, skąd jej to przyszło do głowy. Chciałam wytrwać przy swoim, nie zdenerwować się... ale niestety to już ósmy miesiąc, a czas uciekał i działał na niekorzyść. Chciałam zdążyć na śniadanie do Klubu Malucha. Robiło się nieprzyjemnie, bo mała uparcie i coraz agresywniej sprzeciwiała się czesaniu. Sprawa się przedłużała: mała płakała, bo ostatecznie zaczęłam się ubierać i powiedziałam, że skoro H. nie chce się czesać, a co gorsza nie chce odejść od ściany, pojadę sama, bo jest już bardzo późno. Wtedy wpadła w histerię i było mi jej naprawdę żal. A jednocześnie chciałam, żeby mnie przeprosiła za wcześniejsze zachowanie. 
- Moja mamusia... - mówiła przez łzy, ale kiedy prosiłam, by mnie przeprosiła, bo sprawiła mi przykrość, uparcie mówiła, że tego nie zrobi.

W końcu zrobiło się tak późno, że chcąc nie chcąc po prostu musiałam się śpieszyć. Podskoczyła mi adrenalina, ale - jak to w ciąży - hormony odgrywają naprawdę znaczną rolę i tym razem nie krzyknęłam, tylko po prostu poleciały mi łzy. Niestety Bulince też. I to podwójnie. Zagryzłam wargi tak mocno, że aż poczułam w ustach smak krwi. Okropność. Wyszłyśmy w pośpiechu. Mała już prawie zapomniała o sprawie, ja milczałam. Powiedziałam jej, że jest mi przykro i dlatego nie będę do niej teraz mówić aż mnie nie przeprosi. 

Dopiero po kilku minutach znów powiedziałam, że jest mi przykro i czekam, że mnie przeprosi. Akurat stałyśmy na światłach. Popatrzyła na mnie i przeprosiła. Chyba długo będę pamiętać jej "pepasiam, mamusiu..."

Przyszło mi wówczas na myśl, że wszystko rozbiło się o to jedno słowo. Dlaczego tak uparcie nie chciała przeprosić? Doskonale wiedziała, że tylko tego chcę i gdyby nie to, uniknęłybyśmy całego tego porannego...bigosu.

Postanowiłam, że dość bycia "mamą na wyczucie". Zastanawiając się nad tą problematyką dłużej, musiałam przed sobą przyznać, że problem narasta i nasze (moje i eR.) metody po prostu nie działają. Czy muszę jeszcze raz pisać, że to mój ósmy miesiąc po bardzo trudnych początkach i moje złe samopoczucie oraz boleści to mój chleb powszedni: dzień bez nich to jak święto, którego naprawdę dawno nie było? Biedny eR. Biedna ja (a co!). Ale nasza Jagódka też biedna: nie rozumie wielu rzeczy, chociaż wydaje jej się, że jest już duża i może zawojować świat a my jej nie pozwalamy... Trzeba coś przedsięwziąć. Bezsprzecznie. Inaczej nie przetrwamy tego czasu. A przecież zaraz ma się pojawić w domu nowy człowiek!

Jak przetrwać bunt dwulatka, nie oszaleć do końca i nie zepsuć dziecka?


Aktualizacja:

24 luty 2016 r.
Środa

Ciąża: 33 tydzień, 6 dzień
Waga: 66, 5 kg
Pogoda: Szalona - spokojny puszysty śnieg (kilka centymetrów), za chwilę piękne błękitne niebo, słońce (śnieg momentalnie znika). Potem zawieja i beznadzieja - okropny wiatr, śnieg, aż biało...




Najpierw trzeba poznać dobrze objawy tego buntu. Nie wszystkie zachowania w tym czasie można uznać jako buntownicze. Czasami rzeczywiście "nie" oznacza "nie", a zmiana zdania w jakiejś kwestii nie musi oznaczać niezdecydowania. 

Oto kilka typowych dla dwuletniego buntownika zachowań (nie muszą występować wszystkie):
- "nie". Wydaje się, że dziecko w każdej kwestii jest na "nie". Do tego stopnia, że kiedy ty mówisz: "Poczytajmy książeczkę" dziecko automatycznie mówi "nie", po czym przybiega z książką. U nas nagminnie używanym hasłem stało się: "H. nie lubi". A czego nie lubi? Ano wszystkiego, w tym także mamy, taty, cieloladki (tłum.: czekoladki) czy Peppy, którą uwielbia. Kiedy słyszę po raz en-ty "H. nie lubi", odpowiadam: "Wiem, H." i robię swoje. Czasem widzę, że się droczy - bada granice. Myśli zapewne: "Zdenerwuje się na mnie, czy nie?" Czasem jednak mówi to z automatu. Trzeba rozgraniczyć, kiedy warto zacząć tłumaczenia, a kiedy odpuścić.

- "chcę to!" Roszczeniowe dziecko, które rzuca się na sklepową podłogę to jeden z koszmarów każdego rodzica. W domu - podobnie: dziecko dostaje od odwiedzającej babci czekoladkę. Żadne tłumaczenia, że teraz zupa, a czekoladka później, nie pomagają. Niestety mało który gość ma tę świadomość, że słodkości mogą być podarowane dziecku w złym czasie. Matce, która przechodziła już bunt swojego dwulatka nie muszę mówić, co oznacza w takiej sytuacji zdanie: "Odłóż czekoladkę, zjemy po obiedzie". To jak casus belli - wypowiedzenie wojny.

- "lubię i nie lubię równocześnie". Można? Jak się okazuje - tak. Niezdecydowanie jest kolejnym objawem, którym może objawiać się bunt. Najpierw dziecko domaga się jajka na śniadanie, twierdząc uparcie, że "tościka nie! H. nie lubi!", po czym gdy tylko jajo trafia na talerz, patrzy na mnie jakbym ją właśnie fatalnie rozczarowała. Ostatecznie zjada tosta. I to bez namawiania. Zmiana zdania jest typowym zjawiskiem. Trudno mieć cierpliwość w pewnych kwestiach (ktoś to jajo będzie musiał zjeść), ale z tym się trzeba po prostu pogodzić.

- "wrrr!", czyli jak dziecko potrafi się złościć. A potrafi na wiele sposobów. Wrzaski, gryzienie, bicie i wszystko, co może się tu kojarzyć z agresywnym zachowaniem. Nie wszyscy rodzice doświadczają tego w stopniu skrajnym, ale w jakimś stopniu na pewno większość. Wystarczy, że coś pójdzie nie po myśli malucha... Chciało się samo ubrać, ale nie umie tego tak szybko i sprawnie jak mama. Albo mama nie pozwoliła zjeść czwartego herbatnika. Albo zwyczajnie nie chce robić tego, o co prosi mama. Awantura gotowa. Klasyka gatunku, chciałoby się rzec.


Buńka jest buntowniczką, ale taką umiarkowaną. Kiedy dotarło do mnie, że jej zachowanie to przecież "bunt dwulatka", szybko wdrożyłam kilka zasad, które poskutkowały z miejsca łagodząc buntownicze zakusy mojej panny. Niektóre objawy całkowicie udało się wyeliminować. Ale warto dodać, że jakiś "100%-towy sposób" nie istnieje. Każde dziecko jest inne i sposób trzeba znaleźć samemu. Warto jednak wesprzeć się kilkoma uniwersalnymi zasadami, które niewątpliwie pomogą uniknąć eskalacji problemu. Bo tutaj niestety możemy popełnić kilka błędów, które mogą się kiedyś na nas zemścić (a przecież nikt celowo nie chce zepsuć dziecka, nie?)

Gdzie możesz spodziewać się trudności? 

(Tu podaję też sposoby, jak ja sobie radziłam. Albo jak sobie nie radziłam i jakoś muszę z tym żyć. Buńka też.)

- Jedzenie. Każdy posiłek może być kolejną nerwówą. Dziecko zmienia zdanie, co chce jeść czy pić. I jak. I gdzie. I kiedy. I samo. Oczywiiiiiście! Dodatkowo jeśli będziesz się upierać, może dojść do tak zwanych scen.

Przestałam pytać, co Buńka chciałaby zjeść. Dziecko chce decydować, poczuć się dorosłe, ale kiedy ma za duży wybór, denerwuje się. I gotowa jeszcze powiedzieć: "H. nie lubi śniadanka", a wtedy nie umiałam jej nakłonić do zjedzenia czegokolwiek, bo nie chciała podejść do stołu.

Zamiast tego pytałam: "Chcesz tościka czy jajo?" Oczywiście zawsze wybiera jajo, a potem chce jeść tylko tosta. Nie kłócę się, że "przecież chciałaś jajko!". Tak, chciała, ale wtedy, kiedy ją pytałam. Teraz już nie chce. Kiedy się z tym pogodziłam przestałam robić porcję dla siebie, zakładając, że to jajko ja będę musiał zjeść. 

Kiedy H. miała kryzys i w ogóle nie chciała jeść śniadania, z entuzjazmem [sic!] angażowałam ją do fantastycznej zabawy: przygotowania śniadania. A porywy samodzielności, które koncentrowały się wokół patelni czy noża przekierowywałam na inne czynności (np. nakrywanie do stołu), tłumacząc stanowczo, że nóż i patelnia może być dotykana tylko przez mamę i tatę. 

- Ubieranie. Tutaj też może nie być między wami zgody. Nie te skarpetki, majtki, koszulka, spodnie... a! Teraz to w ogóle spodnie nie, tylko sukienka i rajtuzki. I znów: przecież on/ona chce sama!

Rutyna pomaga. Małe dziecko kocha rutynę. Czuje się w niej bezpiecznie a to oznacza mniej awantur. My od dawna mamy swoje rytuały. W tygodniu, bo weekendy są różne, więc mała H. wówczas też ma różnie... Kiedy dzień zaczyna się od narzekania, pozwalam jej zgadywać, co teraz będziemy robić. Cieszy ją fakt, że zna prawidłową odpowiedź i od razu lepiej współpracuje. 

Tutaj też pole do popisu mamina wyobraźnia. Jeśli na jakiś etapie utknęłam z ubieraniem się, musiałam przechodzić samą siebie, stawiać na rzęsach... a i tak nie pomagało. Po długim czasie (kiedy już zapomniała, że nie chciała się ubierać), ubierałyśmy się. Czasem cały dzień chodziła nieuczesana, bo nie miałam sił na kolejną wojnę. 

Ja uczyniłam coś rutynowego czymś bardzo atrakcyjnego. Połączenie tych dwóch elementów daje nieprawdopodobny efekt. Warunek jest jednak taki, że w ramach rutynowych czynności wymyślisz coś naprawdę atrakcyjnego dla swojego dziecka. A co to będzie, tylko Ty wiesz. U mnie działa przebieranie "za coś/kogoś" (księżniczka, żabka, wróżka itp.). 

- Czesanie włosów (dziewczynki). Piski i krzyki, że nie chce się czesać nie powinny dziwić. A wystarczy pociągnąć je niechcący przy czesaniu (jeśli ostatecznie się zgodzi), ucieczka gwarantowana.

Tutaj znów mówimy o uatrakcyjnieniu rutynowej czynności. U nas fryzura musi pasować do "przebrania": na żabkę, na księżniczkę itp... 

- Przerwanie ulubionej zabawy. Albo bajki. Tutaj najczęściej bunt będzie aktem mocno agresywnym. Bicie, rzucanie się po podłodze, płacz histeryczny, tupanie itd.

Przestałam zaskakiwać. Jeśli to oglądanie telewizji, albo zjedzenie smakołyku, zaczęłam się z nią umawiać: tylko dwa odcinki Świnki Peppy; tylko dwie kostki czekolady. Koniecznie za wczas mówię, że "jeśli mama powie, że koniec, to kończymy". Umowa, to umowa. Powtarzam to kilka razy, koniecznie patrząc jej w oczy (ona też musi słuchać uważnie). Jeśli widzę, że niebawem dobiegnie koniec zabawy, uprzedzam ją ją wcześniej. To nie znaczy, że się nie buntuje. Ale nie ma już takich dramatów i niekończących się histerii. Łatwiej później dziecko zagadać i odwrócić uwagę od żalu. W gruncie rzeczy wie, że zgodziła się na taki układ, ale nie teraz nie jest z tego zadowolona. No cóż... Aha, sukces odniesiemy, jeśli będziemy konsekwentni. Gdybyśmy z jakiegoś powodu zmieniły zdanie ("Ok, no to dobrze, to nie będzie jeszcze jedna bajka..."), dziecko od razu zorientuje się, w jaki sposób wyciągnąć od ciebie kolejną i kolejną... W ten sposób pokażesz dziecku, że granice można dowolnie przesuwać. Czasem można, ale kiedy przechodzicie trudny okres buntu, warto pokazać dziecku, że te granice i zasady po coś są. I to nie po to, by je łamać. Małe dziecko nie rozumie idei "wyjątku". 

- Pożegnania/wyjazd do domu. Jesteście w gości, a dziecko świetnie się bawi. Ono nie wie, że "ma się zachowywać", to jeszcze nie ten etap. Sceny macie jak w banku. Trudno tu zastosować niektóre rady proponowane przez niektórych pedagogów. To jedne z tych sytuacji, które mogą popchnąć cię w stronę błędu wychowawczego... warto mieć się na baczności i nie zważać na to, co pomyślą o tobie znajomi.

Jest różnie. Ale generalnie staram się uprzedzać ją wcześniej. Najlepiej jeszcze zanim zapukamy do drzwi, wypowiadam charakterystyczne zdanie: "kiedy mama i tata powiedzą, że jedziemy do domu, to jedziemy i trzeba się grzecznie ubrać". Na 10-15 min. przed planowanym wyjazdem uprzedzam dziecko, że niedługo jedziemy. Robię to co kilka minut. Na 5 minut przed, zaczynam nas pakować. Znów powtarzam, że zaraz się zbieramy i sprzątamy zabawki. 

Bardzo często w takich sytuacjach słyszę od gospodynie "coś ty! nie jedźcie jeszcze!" lub gorsza kwestia: "baw się się jeszcze spokojnie, rodzice jeszcze nie jadą!". (to jest temat, który muszę tu jeszcze osobno potraktować). Wówczas stanowczo mówię, że jedziemy i dziękuję za gościnność. Jeśli jednak próby zatrzymania nas zbyt nachalne, proszę eR. o wsparcie (czasem wystarczy w odpowiedni sposób zawołać go po imieniu, tę kwestię wcześniej ustaliliśmy). W końcu to my będziemy potem walczyć z dzieckiem...

- Czynności higieniczne, mycie. Tutaj najpierw możecie walczyć z dzieckiem, by w ogóle zechciało się umyć, czy umyć zęby, albo ręce. O włosach nawet nie wspominam. Potem, prawie zawsze, będzie chciało to zrobić samo. A ciebie już skręca na myśl, jak ono te zęby umyje! Przecież głównie zjada pastę...

W tych sytuacjach możemy znów sięgnąć po połączenie rutyny z atrakcyjnością. Pozwalam wybrać dziecku zabawkę, która towarzyszyć ma przy myciu (tylko musi się do tego nadawać...). Przypominam też małej, że może coś zrobić sama: może się rozebrać do mycia, może sama się myć itd. Kiedy robimy kąpiel, bawimy się w zabawę "powtórz za mną" i ja pokazuję poza wanną, jak myję nogi, ręce itd., a ona ma to powtórzyć. Sama piana jest atrakcyjna, więc do kąpieli nie muszę jej namawiać. Wciąż pracujemy nad uatrakcyjnieniem mycia "pod prysznicem" (nie w sposób tradycyjny, ale zasada jest ta sama). Może ktoś się podzieli swoim sposobem?

- Usypianie. Kiedy po wieczornej walce z myciem, masz dość, czeka cię jeszcze jedno wyzwanie: usypiania. Odwlekanie spanie jak długo się da - klasyka gatunku. A to chce pić, a to głodna, a to siku (lub coś innego), a to przeszkadza poduszka, a to inna przytulanka, a to bajka, albo jednak kołysanka... nie tak, tylko inna... Tracisz nerwy i po chwili nie masz już w sobie w ogóle cierpliwości i postanowienie zachowania spokoju wisi na włosku...

Konsekwencja, spokój, cierpliwość... to podstawowe zasady, którymi kierować powinien się rodzic w tym trudnym czasie. Jeśli tylko możesz dziel się obowiązkami z mężem/ partnerem. Nie tylko na zasadach: ja kąpię - ty usypiasz. Czasami jedna czynność potrafi zszarpać nerwy. Dlatego my w tym czasie zadecydowaliśmy, że dzielimy każdą z trudnych czynności na pół. Przykładowo: eR. zabiera Bulinkę do mycia, ale kiedy wychodzą spod prysznica wkraczam do akcji i ubieram ją oraz myjemy zęby. Świeże podejście z większą dozą cierpliwości zawsze pomaga. 

Wiem, że ona nie robi mi tego na złość. Jest teraz na takim etapie rozwoju i trzeba go przejść nie szkodząc dziecku. A co może zaszkodzić? Utrata cierpliwości. Zaczynamy krzyczeć, przezywać dziecko ("ale z ciebie ślamazara!" albo "chyba będę cię nazywać beksą, bo ciągle tylko płaczesz!") a w najgorszym razie damy tzw. klapsa. Co robimy? Dokładnie to, czego nie chcemy, by robiło dziecko. Sami jednak pokazujemy, że można tak robić. Łamiemy własne zasady, więc cóż one są warte? Nikt - a tym bardziej dziecko - nie będzie ich traktował poważnie. 

Zadanie jest trudne: musimy w momencie z ludzi zamienić się w anioły: cierpliwe, spokojne, okazujące mnóstwo miłości itd. Jeśli w danym momencie nie możesz liczyć na efekt deus ex machina (np. w postaci swojego męża, który opanuje sytuację), mam kilka rad, które mnie udało się wdrożyć w życie. A pozwolę sobie po raz n-ty napisać, że jestem w ósmym miesiącu ciąży, która w połowie jest przeleżana i bolesna. Tym bardziej pewne czynności są dla mnie trudne do wykonania. 

Oto moje rady jak opanować złość (głównie w tzw. trudnych chwilach buntu dwulatka):


- Weź głęboki oddech. Albo dwa. Albo tyle, ile potrzebujesz, by się uspokoić.
- Wyjdź z pokoju. Rób jednak wszystko, by nie wyładowywać złości poza pokojem (dziecko z pewnością usłyszy zza drzwi, że kopiesz w ścianę, tupiesz, czy krzyczysz ze zdenerwowania).
- Wstań i podejdź do okna. Zapatrz się na to, co jest na zewnątrz - odwróć swoja uwagę od emocji związanych z dzieckiem.
- Powiedz dziecku, że teraz wychodzisz, a ono tam zostaje dopóki się nie uspokoi.
- Kiedy awantura zaczyna nabierać mocy, a nie słabnąć, po prostu podejdź do dziecka i mocno go przytrzymaj w uścisku. Tul go, dopóki nie zacznie się uspokajać. Nie zawsze jest to proste, zwłaszcza, kiedy dziecko się wyrywa, kopie czy rzuca się po podłodze. To są oznaki histerii, której już ty nie wyciszysz i musisz zdać się na czas, który w miarę upływu sam ją wyciszy. Podejdź do dziecka i przytul mocno jak tylko zobaczysz, że jest to możliwe. Co istotne: czuwaj, by w czasie tego ataku dziecko nie zrobiło sobie krzywdy. Kiedy dziecko się uspokoi, zacznij działać. Nie zostawiaj sprawy nierozwiązanej, tutaj okazanie miłości dziecku jest ważniejsze od tłumaczeń. Kiedy utulisz go, dopiero wówczas możesz mu coś wyjaśnić. 

Ogólne rady:



1. Nie wchodź w długie przemowy i tłumaczenia, dlaczego coś trzeba zrobić czy dlaczego czegoś robić nie można. Dziecko się wyłączy. Tłumacz w prostu sposób: bez wstępów, dodatkowych, niepotrzebnych słów. To musi być jasny przekaz.
Ja dodatkowo na początku zapewniam H., że rozumiem ją i wiem, że coś bardzo chce, albo wiem, dlaczego nie chce czegoś robić (ale nie wchodzę w temat), ale niestety... itd.

2. Stawianie granic, to jedno. Ale konsekwencja to druga strona medalu. Jeśli dziecko musi ubrać czapkę, pokaż mu, że ty też masz swoją i ją ubierz. Dziecko uczy się od ciebie. Przez naśladowanie. Dlaczego ono ma nosić czapkę, skoro ty nie nosisz?

3. Dawaj wybór. Dziecko chce mieć poczucie, że samo decyduje. I może to zrobić, jeśli stworzysz bezpieczną strefę tego wyboru. A zamiast od dziecka wymagać, daj mu poczucie, że może wybrać. Czyli lepiej zamiast powiedzieć: "Musimy się ubrać", zapytaj "Co dziś ubieramy: legginsy czy sukienkę?"

4. Pogłaskaj. Pochwal, doceń, że jest grzeczne. Pamiętaj jednak, by mówić że ładnie się bawi, układa puzzle, je, myje zęby itd. Dziecko nie rozumie ogółów, takich jak "grzeczny". Taka pochwała nie ma takiej wartości w oczach dziecka. Chwal też za to, że coś zrobiło samo, nawet jeśli o mało nie wyszłaś z siebie, bo tyle to czasu zajęło. Sukces dziecka trzeba docenić, to wzmocni jego poczucie własnej wartości.

5. Uatrakcyjnij rzeczy nieatrakcyjne. Łatwo się mówi, gorzej wykonać. Sama znasz swoje dziecko, wiesz co lubi i co dla niego będzie ekscytujące. Teraz tylko trzeba to wpleść w nudne rutynowe czynności.

6. Zrezygnuj z pytań "tak-nie". One są z góry skazane na porażkę. Ja pytam: "Chcesz to, czy tamto?" W ten sposób automatycznie wymuszam jakąś decyzję. I nie muszę się martwic nieustannym "nie!".

7. Nie pokazuj się dziecku jako Mama Zakazów i Nakazów. Pokaż dziecku, że jesteś przede wszystkim mama, która kocha. Nawet jesli zakazuje czy nakazuje, to kieruje nią dobro dziecko i miłość do niego. Staraj się często przytulać i całować dziecko. Uśmiechaj się, kiedy tylko możesz.

8. Nie pytaj, nie proś, a rób - działaj. Zamiast pytać: "Idziemy myć zęby?", powiedz: "Chodź, umyjemy zęby twoją nową niebieska pastą." Staraj się, by zabrzmiało to zachęcająco. 


A może Wy macie jakieś dodatkowe rady? Jak u Was sprawdziły się te ogólnie proponowane? Chyba, że nie miałyście problemów ze swoim dzieckiem? Jestem ciekawa Waszych historii! :)


2 komentarze:

  1. Dobry artykuł. Na pewno mi się przyda, gdy moja wejdzie w ten etap.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :)
      Mam nadzieję, że się przyda, chociaż każde dziecko jest inne :)

      Usuń

Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!

Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric