5 luty 2016 r.
Piątek
Ciąża: 31
tydzień, 0 dzień
Waga: 65,
9 kg (zawsze lepiej wygląda niż 66 kg, nie?)
Pogoda: Śnieg.
Po tygodniu przedwiosennej pogody i takiż temperatur.
7:06
Obudziłam się, jak co
dzień: póki się nie ruszam, nie jest źle. Przy pierwszej próbie
przewrócenia się na drugi bok już wiem, że brzuch jest ociężały
i bardziej napięty. Będzie kiepsko. Ale wstaję po cichu, bo jest
dopiero po siódmej i H. śpi. Takie to rzadkie przypadki, że
powinnam je zapisywać w kalendarzu.
A nie mówiłam? Kilka
kroków w stronę drzwi a już słyszę, że mała zamaszyście ziewa
i kręci się na łóżeczku. Kolejny ewenement: w swoim łóżku śpi
do rana.
Nie poddaję się i
zmierzam do łazienki. Z daleka słychać szuranie i lekkie
niecierpliwe pojękiwanie. Coś, co mają w zwyczaju robić czasem
małe dzieci: nic się im nie dzieje, ale byle niepokój i już kwilą
w irytujący doprawdy sposób. I Jagódka robi to niestety dość
często. Na tyle, że mnie to pojękiwanie potrafi wyprowadzić z
równowagi.
7:25
Bulinka jak zwykle ma
swoje tempo, jeśli chodzi o ubieranie się:
- H. sama! - krzyczy i
tupie, rozkosznie wymachując majtusiami. To znaczy: rozkoszne to by
to było, gdyby mi się nie spieszyło.
Potem dochodzą
skarpetki. Tłumacząc jej kiedyś, jak powinno się trzymać
skarpetkę, żeby pięta nie przekręciła się np. na kostkę,
mówiłam: „Piętka na dole”. Teraz hasło to towarzyszy nam
każdorazowo podczas ich ubierania:
- Pietka dole, mamusiu!
Pietka dole! - pokazuje mi, gdzie jest „pietka”, czyli „piętka”,
po czym zakłada odwrotnie. Klasyka.
Musimy jeszcze z bólach
przejść przez założenie legginsów, podkoszulka i koszulki, na
błękitnej tuniczce kończąc.
- Na co się dziś
czeszemy? - pytam, jak co dzień od dwóch-trzech miesięcy.
Mała H. nie chciała się
czesać. W pewnym momencie zbuntowała się, że „H. nie lubi” i
nie mogłam jej ani uprosić, ani zmusić, by siadła na moment i
pozwoliła sobie te włosy choćby dotknąć.
Wtedy (a było to w jakąś
sobotę), wpadłam na pomysł: coś, co jest nieatrakcyjne trzeba tym
atrakcyjnym uczynić. Dziecko nie ma poczucia, że mu się dana
fryzura podoba czy nie; fajnie ją będzie nosić, czy nie. Wybrałam
ubranka w kolorze zielonym, ubrałyśmy się, a wówczas
powiedziałam:
- Ale jesteś żabka!
Jeszcze tylko brakuje fryzurki „na żabkę”! - zawołałam
sztucznie przejęta.
- Taaak! - zawołała
zaaferowana.
- Uczeszemy się „na
żabkę”? - chwyciłam szczotkę, gumki i spinki.
- H. włosy... na ziabkę!
- wyszczerzyła się do mnie i usadowiła na łóżku. Podałam jej
spinki, by się czymś zajęła, a sama zrobiłam jej dwa wysoko
upięte „różki”, takie poskręcane koczki. Wyglądały jak
imitacja żabich wyłupiastych oczu.
- Idź się pokaż tacie
- powiedziałam, a ona dumnie pokazała mu fryzurę, oznajmiając, że
„H. na ziabkę!”
Od tego momentu minęło
trochę czasu, a ja czasem chciałam ją uczesać inaczej. I tak
powstała fryzurka „na pipikę” („pipika”, to - gwoli
wyjaśnienia - jest wiewiórką, ale tak naprawdę każdy gryzoń pod
to podpadnie), czyli dwa warkoczyki lub jeden; „na królika”,
czyli dwa wysokie kucyki; „na konika”, czyli po prostu jeden
kucyk, czasami kucyk połączony z warkoczem. Od niedawna funkcjonuje
też fryzura „na księżniczkę” - czyli jeden koczek bardzo
wysoko, prawie na czubku głowy.
W ten sposób wybrnęłam
z kłopotu.
Dziś, na pytanie „na
co się czeszemy?”, odpowiedziała: „Na konika”. Czyli kucyk,
przynajmniej błyskawiczna ta fryzura.
Nie ma to jak fryzura na konika ;)
OdpowiedzUsuńA to dlatego, że Mała jeszcze nie bardzo widzi różnicę między kucykiem a konikiem. W zasadzie trudno mi powiedzieć, czy rozróżniłaby osiołka od konika :)
Usuń