12 kwietnia 2016 r.,
Wtorek
Ciąża: 40 tydzień..., 4 dni po terminie
Waga: 70, 3 kg (a tak nie mam apetytu...)
Pogoda: Szarawo, burawo, z małymi przejaśnieniami. Przynajmniej nie pada...
13:39
Ostatni wpis przed narodzinami Maniuli. Jutro, godzina 7 z jakimś hakiem, wyląduję na szpitalnym łóżku, uziemiona. Chyba, że w międzyczasie coś drgnie. Od piątku drży, ale potem rozchodzi się po kościach: niepewność, stres, a potem się wszystko wycisza. Już mnie to męczy. Może bóle porodowe to nie do końca coś, czego nie mogę się doczekać. Zwłaszcza, że już teraz wiem, jak to wszystko wygląda. Ale ciąża na tym etapie jest już tylko okropną uciążliwością. Brzuch jest bardzo duży, dziecko nie rusza się już tak rozkosznie, tylko boleśnie rozpycha, a przy dłuższym chodzeniu schodzi okropnie nisko - nie sposób nie pomyśleć, że chce się wymsknąć. Chodzę jak zmęczony sumo, albo jak tęga kaczka. bardziej na boki niż do przodu. Nawet nie wspominam o tym, że chyba zaczęłam już gromadzić wodę. Stąd przyrost wagi. Nie mam specjalnie apetytu, szybko się najadam, a waga pnie się w górę. Zresztą widzę na twarzy i rękach... jakby takie ciutkę przypuchnięte.
Będzie bolało, wiem o tym. Ale już bym chciała małą Maniulkę trzymać na rękach, pozbyć się wielkiego brzuchola, ociężałości i zmęczenia po wyjściu po schodach czy problemów z trawieniem. Chciałabym móc się wreszcie wyspać na brzuchu (chociaż przy pełnych piersiach to podobno i tak średnio wchodzi w grę niedługo po porodzie) czy umyć porządnie poniżej pasa. Tak, żeby się nie zasapać na amen. Ubrać skarpetki czy buty. No i chcę się pozbyć pasażera na gapę - poduchy-dużej-fasoli. Już powoli mam jej dość. Co prawda ratuje życie, nie da się ukryć, ale oboje z eR. zaczynamy tracić cierpliwość: nie można się nawet porządnie przytulić. Z żadnej strony. A to jedyne, co nam zostało (mówimy tu o "wyjątkowości" tej mojej ciąży, a nie o zwykłej, bezproblemowej). Zresztą przytulenie się nawet na stojąco jest dość trudne.
Już dość narzekania.
14:25
Siedzę u rodziców i staram się relaksować. Wypoczywać. Czeka mnie w końcu ponadludzki wysiłek.
Teraz sobie myślę, jak to będzie. Hormony, jeden po drugim, będą atakować mój organizm, by zmusić ciało do urodzenia dziecka, by dodać mi energii i by mnie...hm... odurzyć.
W czasie porodu mamy do czynienia z czterema hormonami. Najbardziej znana wszystkim kobietom jest oksytocyna. Bo oksytocyna robi to, sio i owo...
No to teraz sobie przypomnę, o czym wiedziałam przed pierwszym porodem, a o czym już zdążyłam zapomnieć. W czasie porodu hormony pojawiają się w odpowiedniej kolejności i w odpowiednim natężeniu. Same się regulują, bo w innych okolicznościach działają na siebie wzmacniająco lub osłabiająco.
I tak oto mamy: oksytocynę, adrenalinę, endorfiny i prolaktynę. W takiej właśnie kolejności.
Oksytocyna
Ten hormon rozpoczyna poród i przez cały czas towarzyszy kobiecie rodzącej. Jej poziom rośnie aż do urodzenia dziecka. Jeśli jest jej za mało, pierwszy etap porodu trwa w nieskończoność. Im jej więcej, tym sprawniej i szybciej przebiega. Cały czas się uwalnia także po porodzie, dzięki czemu można urodzić łożysko. W późniejszym czasie pojawia się przy karmieniu (albo odwrotnie: dziecko, ssąc pierś uruchamia ją, powodując wypływ mleka). No i oczywiście oksytocyna powoduje, że macica się obkurcza. Jeśli po porodzie zbyt szybko spada jej poziom, kobieta może mieć trudności z emocjami wobec dziecka. To podobno hormon miłości: mamy z nim do czynienia kiedy się kochamy, rodzimy i karmimy. Bardzo czuły hormon. I pomyśleć, że przynosi tyle bólu... No, ale ok, tyle mi wiedzieć wystarczy.
Adrenalina
Hormon stresu i energii. Pojawiają się emocje, pojawia się adrenalina. Poczucie zagrożenia i człowiek jakby dostawał dodatkowy zastrzyk energii, jest zdolny do wysiłku, o jaki się siebie nie podejrzewa. czyli w sumie to by się zgadzało. Pełna mobilizacja. Niestety hamuje oksytocynę, więc jeśli kobita się zestresuje na starcie, na pewno usprawni jej to rodzenia. Zbyt duży stres może podobno zahamować akcję porodową. A jak już się człowiek nastawia, że rodzi, to chce urodzić, wiadomo. Czyli miłe otoczenie, znajome twarze, przytulne miejsce, znajoma położna i tak dalej...
W czasie porodu pojawia się w drugiej fazie: daje niewiarygodnego kopa. Oczywiście nie trwa wiecznie i jeśli pierwszy etap trwał długo, co może cholernie zmęczyć rodzącą, to drugi etap nie będzie tak efektywny po "uderzeniu" adrenaliny i wymagane będzie wsparcie w postaci dodatkowej porcji tlenu. Kiedy dziecko się urodzi, natychmiast opada. Wtedy także przychodzi moment na odczucie nieprawdopodobnego zmęczenia. Cały czas w kobiecie buzuje oksytocyna, by urodzić łożysko, a brak adrenaliny powoduje, że dla niektórych kobiet wydaje się być to wysiłkiem ponad siły, chociaż nie ma co do czego porównywać, rzecz jasna.
Endorfiny
Wszyscy je znamy - hormony szczęścia. Pojawiają się, kiedy czujemy się wyjątkowo szczęśliwi i odczuwamy przyjemność. Wystarczy zjeść czekoladkę i już człowiek czuje się pocieszony. Może to dość banalne uproszczenie, ale w ogromnej dawce endorfiny działają już nie tylko krzepiąco, ale także odurzająco. Są jak narkotyk. Pojawiają się w drugiej fazie porodu, kiedy wysiłek jest największy. A im większy, tym ich więcej. Dzięki temu kobieta jest w stanie znieść ten ból. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co to jest za ból bez tego rodzaju "znieczulenia", skoro nawet z pomocą endorfin ból jest tak dojmujący, że niejedna z kobiet ma długo traumę.
Jeśli masz już za sobą poród, możesz mieć poczucie, że na sali jesteś tylko ty i ból. Gdzieś w tle majaczy położna lub położne a potem też lekarz. Większość czasu sama pamiętam jak przez mgłę. Czasem kobiety zachowują się nieobliczalnie, wywrzaskują hasła utyskiwania w stronę mężów, przeklinają i różne takie. No cóż... narkotyki też mają różne działania uboczne.
W momencie urodzenia dziecka kobieta przestaje czuć jakikolwiek ból. Jest taki moment. To właśnie wtedy poziom endorfin jest bardzo wysoki, a skurcze parte gwałtownie znikają. Pamiętam, że bardzo mnie to zaskoczyło.
Prolaktyna
Hormon, który generalnie kojarzymy z karmieniem. I słusznie. Przygotowuje kobietę na macierzyństwo w czasie całej ciąży i rośnie wraz z jej wiekiem. Ale kiedy przychodzi czas porodu, nagle jej poziom spada, ustępuje miejsca oksytocynie, a potem adrenalinie i endorfinom. Teraz kobieta nie myśli o tym, że będzie miała mieć dziecko. Myśli zadaniowo, po prostu ma zadanie do wykonania. I póki się dziecko nie urodzi, prolaktyna siedzi cicho. Wkracza do okazji dopiero po porodzie. Ale za to jak! Zalewa organizm kobiety, powodując, że zaraz po porodzie kobieta może karmić. Jednak nie zawsze, wiemy o tym. Czasami poziom tego hormony jest niewystarczający i na moment pierwszego karmienia trzeba poczekać. Wahania tych hormonów i to w jakiej ilości się wydzielają ma znaczenie dla sprawności przebiegu porodu. Stąd wniosek: każdy poród jest inny.
Mężczyźni i hormony porodowe
Tak, właśnie tak. Ojcom również się udzielają. Adrenalina i endorfiny naturalnie pojawiają się (nie na takim poziomie jak u kobiet, oczywiście) u mężczyzn z oczywistego powodu: są emocjonalnie i uczuciowo związani z partnerką, oczekują potomka, to dla nich wynik ich zabiegów o przedłużenie gatunku, mówiąc bardzo technicznie. Ale o to tu chodzi, nie ma się co czarować.
Tymczasem u nich także pojawia się oksytocyna. Nie tylko podczas orgazmu, bo to już podobno jest prawda znana od dawien dawna. Ale jej poziom jest podwyższony także po narodzinach dziecka. Hormon czułości i opiekuńczości pojawia się właśnie po to, by łatwiej było mężczyźnie nawiązać uczuciowy kontakt z dzieckiem, by zawiązać trwałą więź. Oczywiście sama postawa ojca, który chce, jest bardzo istotna - hormon nie załatwi tego za nich. Ale prawdą jest, że kobieta nosi pod sercem i czuje (bardzo fizycznie przecież!) swoje dziecko. Jej matczyna miłość już wówczas ma możliwość rozwijania się. Mężczyzna nie ma tej okazji. Jest zewnętrznym obserwatorem rozwoju maluszka w brzuchu. U niego naturalnie ta więź się nie wytworzy w czasie ciąży. Nawet jeśli sądzi, że jest inaczej. Urodzenie się dziecka zmienia życie wszystkich. Nawet jeśli się nastawiali na wywrócenie go "do góry kołami", to i tak zawsze jest to coś zaskakującego. I o ile matka ma już w sobie instynkt macierzyński i wiele rzeczy szybko wyczuwa u dziecka, tak ojciec może być w szoku. Zwłaszcza, że pewnie liczył na powrót pewnych kwestii do tego, co było przed ciążą. A teraz jego kobieta zapatrzona w dzideczka, raczej nie myśli o wielu rzeczach, o których myśli jej partner. Czyli czasami jest różnie. Ale hormon to jakby taka "fizyczna", "realna" pomoc organizmu w trudnym momencie dla młodych rodziców. Trzeba ją tylko wykorzystać.
Powodzenia! Trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuńJuż po :-) ale o tym na pewno będzie post. Tylko jeszcze nie teraz, bo hormony, bo ten dzidziuś jest taki "świeżynek" i wciąż uczę się jego płaczu, bo nie mamy rytmu dnia, bo dopiero wróciliśmy po przedłużającym się pobycie w szpitalu (żółtaczka). Tak czy siak - dzięki za wsparcie! :)
UsuńHej czytam Twojego bloga od niedawna. Podziwiam Cię bardzo i pozdrawiam. Daj znać jak już urodzisz i czy wszystko w porządku. Sylwia
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że zaczęłaś śledzić, co u mnie. A emocji nie zabraknie. Powiem więcej: będzie ich naprawdę duuużo. A to dlatego, że urodziłam. Jak już napisałam w komentarzu powyżej - musimy okrzepnąć po szpitalu, bo trochę nas przytrzymali. Ale mogę zdradzić, że wszystko już jest w porządku :)
UsuńObywatelko Matko gratuluję!!! I czekam na relację :)
OdpowiedzUsuń