piątek, 8 kwietnia 2016

Kij w mrowisku: projekt nowej ustawy antyaborcyjnej



Szum i panika w Internecie, jakie wywołała informacja o nowej ustawie antyaborcyjnej to coś niesłychanego, muszę przyznać. Sama się prawie wkręciłam, aż trafiłam tutaj, do Piwnookiej. I wtedy pomyślałam: "Opanuj się, kobieto". Może sama się zmierzysz z tym przysłowiowym diabłem - czy aby na pewno taki straszny, jak się go w mediach maluje? Tak też zrobiłam.

Uwaga, nie będę tu pisała o moim stosunku do Kościoła, władzy czy własnej macicy w tej konkretnej sprawie. Po zagłębieniu się w temat nie wiem nawet czy jest sens wypowiadać się na temat samego projektu. Potraktuję temat ogólniej, jako podsumowanie tego, co sądzę o aborcji, aborcji zarówno w prawie jak i w mojej wierze i ochronie życia. 

Histeria w Internecie a realia


W sieci huczy, wyje i dudni od oburzonych kobiet, nawołujących do manifestacji, opamiętania się rządzących oraz oskarżeń wobec Kościoła, który - według większości - jak zwykle się nie zna, a krzyczy najgłośniej. Czytam to wszystko i wiem mniej niż jakbym tego nie czytała. 
Odstawiłam więc na bok blogi (w szczególności te parentingowe), gdzie mamy do czynienia głównie z potokiem emocji i wzajemnego cytowania się bez odniesienia do treści samego projektu. Czytając jedynie blogi można byłoby dojść do wniosku, że sprawa już jest w toku: ustawa w sejmie, zaraz ją przegłosują i lada dzień wejdzie w życie. 

Okazuje się, że jest zgoła inaczej. Co prawda pojawiła się inicjatywa obywatelska (przedłożona 14 marca Marszałkowi Sejmu RP), która zakładałaby w swym projekcie ustawy zaostrzenie przepisów dotyczących możliwości wykonania aborcji, ale to nie tak, że lada moment za nieumyślne poronienie ulice się wyludnią, bo kobiety pójdą do więzienia. 

Premier Beata Szydło wypowiedziała się na ten temat. Dokładnie 4 kwietnia. W odpowiedzi na szalejącą burzę w Internecie: Jestem zdziwiona takim natężeniem tego tematu, ponieważ w tej chwili polski rząd nie pracuje absolutnie nad żadnymi zmianami. Co prawda osobiście popiera całkowity zakaz aborcji, ale - jak podkreśliła - to jest jej prywatne zdanie: - Każdy ma prawo do własnych opinii i w sumieniu ma prawo do rozstrzygania tak ważnych i delikatnych kwestii. 

No i ok. Czyli na razie należy emocje odstawić na bok. mamy projekt, który może być jeszcze milion razy zmieniony. Nie mówiąc już o tym, że jakoś osobiście nie widzę całego Sejmu z rączkami w górze "za". Ale: poczekamy - zobaczymy. 

Stosunek Obywatelki Matki do ciąży, do ratowania i do jej przerwania.

Sama jestem w ciąży, która miała bardzo trudne początki, mówiąc delikatnie. Nie chodzi tu o trudności z zajściem; wie, kto czytał mój inauguracyjny wpis - o tym, dlaczego zaczęłam w ogóle prowadzić tego bloga. W skrócie: miałam podejrzenie o częściowy zaśniad. Bardzo trudna sprawa do zdiagnozowania. Nie chcę to tego wracać. O tym na pewno znajdziecie w necie mnóstwo artykułów. Generalnie, jeśli diagnoza się potwierdzi, trzeba dokonać terminacji (zakończenia) ciąży i poddać kobietę chemioterapii, bo zaśniad częściowy bardzo często przeradza się w kosmówczaka, nowotwór złośliwy kosmówki. W każdym razie ja już o tym pisałam i nie chcę to tego wracać. To chyba jakiś cud, że diagnozy nie postawiono, a objawy się po prostu cofnęły bez szkody dla mnie i dziecka - jak wynika z dalszej intensywnej obserwacji ciąży. 

Napisałam o tym, ponieważ straszono mnie zakończeniem ciąży - w tej sytuacji zagrożone byłoby moje życie. Nie mogłam się ruszać z łóżka, bo ruch mógł pogorszyć sprawę. Dlatego też sama zainteresowałam się tą ustawą, czy rzeczywiście moja sytuacja byłaby jeszcze dramatyczniejsza, gdyby taka ustawa już w tym czasie funkcjonowała? Aby zdiagnozować do końca zaśniad wymagane jest zrobienie biopsji kosmówki, w innych sytuacjach - amniopunkcji, a to nic innego jak inwazyjne formy diagnostyki prenatalnej. W Internecie szum, że ustawa będzie tego zabraniać. Poniżej bliżej przypatrzę się ustawie i zobaczymy...

Mój stosunek do ciąży?
Fajnie, jak jest fajnie. Jak można na pytanie: "Co u ciebie?" odpowiedzieć: "W porządku, wszystko gra." Kiedy ciąża rozwija się prawidłowo, kiedy można się nią ucieszyć i spokojnie narzekać na nudności czy zgagę, kiedy można się pośmiać z zachcianek i zabawnego chodu kaczki. Tak miałam przy Bulince: ciąża z tych klasycznych, ale ogólnie czułam się dobrze i byłam aktywna. Ta ciąża to 180* tamtej: stacjonarna, bolesna, depresyjna (większość czasu jej trwania - w niepewności) i ogólnie trudna. Wtedy zaczęłam widzieć szerzej: nagle tyle kobiet w ciąży wokół mnie borykało się z jakimiś trudnościami, podejrzeniami, diagnozami; tyle osób wokół mnie przechodziło trudno okres po utracie dziecka (poronieniu)... Wtedy do mnie dotarło, że nic nie jest oczywiste... że zdrowa ciąża to dar, to prawdziwy cud i ... jak tu go nie bronić za wszelką cenę?! Chyba, że mówimy tu o cenie jaką jest życie matki. Umówmy się: bez ratowania matki, nie uratujemy dziecka (chyba, że mówimy o sytuacji, w której może ocaleć jedno z dwojga). Ale co w sytuacji, kiedy ciąża nie rozwija się dobrze? Jeśli było wynikiem gwałtu? 

Nie mówimy tutaj o tym, że rodzice nie planowali dziecka; że kobieta nie dojrzała do bycia matką; że ojciec biologiczny wypiął się na kobietę po tym, jak mu powiedziała, że jest w ciąży; że dziecko przeszkodziłoby w karierze itd. 

Czyli jeśli jakaś młoda siksa decyduje się wskoczyć do łóżka z nieodpowiednim facetem, może starszym (który ją traktuje jako przygodę, bo przecież nie ułoży sobie z nią życia, kiedy ma już jedno ułożone), a może zbyt młodym, który pokaże jej język i sobie pójdzie (bo przecież niczego jej nie obiecywał, oprócz wspaniałych zmysłowych wrażeń) to może powiedzieć, że świat się jej wali i sprawić sobie zabieg?
Czy jeśli para nie zakłada, że będzie miała dzieci z jakiegoś powodu, ma prawo stwierdzić, że należy się im możliwość decyzji o przerwaniu ciąży? 
Albo para już ma tyle dzieci, ile chce. Nie stać ich na utrzymanie kolejnego. Czy kobieta ma prawo "pozbyć się" niechcianej ciąży?
Jak dla mnie nie. Bo - czy ktoś z Was żałuje, że rodzice dali mu życie? 

Umówmy się: jeśli ktoś decyduje się na seks i nie robi nic, by się zabezpieczyć (lub robi to nieudolnie), to już podjął decyzję i powinien liczyć się z konsekwencjami. Bo moment: czy nie jest jasne, że za seksem stoi ciąża? Mam nadzieję, że jest. Jeśli wiesz, że nie możesz sobie pozwolić na ciążę, to nie uprawiaj seksu, albo uprawiaj i licz się z konsekwencjami lub po prostu naucz się zabezpieczać. To proste.

Czy mam prawo mówić, że jeśli moja macica, to moja własność, to również rozwijające się w niej życie będzie również należeć do mnie? Możecie się ze mną nie zgodzić, ale osobiście uważam, że to całkowicie odrębne życie od samego początku, od poczęcia. Zależne od organizmu matki, to prawda, ale nie jest już moim życiem. Jest całkowicie nową istotą, odrębną - nie jest częścią organizmu matki, więc matka nie powinna decydować o tym, czy ten mały ktoś ma prawo żyć, czy nie ma tego prawa. Według mnie: zawsze ma. Podsumowując: absolutnie jestem przeciwna aborcji. Ktoś powie: no dobra, ale przecież są sytuacje ekstremalne, jak zagrożenie życia lub zdrowia matki, poważne nieprawidłowości rozwojowe płodu (jak wskazują na to badania) czy ciąża w wyniku gwałtu. Ostatecznie nie zostałam postawiona w sytuacji, w której w obliczu zagrożenia życia, będę musiała podjąć decyzję o terminacji ciąży... Nie wiem, co to za dylemat. Nie znam uczucia, które towarzyszy kobietom w pozostałych przypadkach... Wiem jednak, że te trzy przypadki, które dotychczas były akceptowane w polskim prawie wciąż powinny być. Kobieta powinna mieć wybór. Może podjąć decyzję o urodzeniu, ale nikt nie powinien jej zmuszać do schodzenia w mrok podziemia aborcyjnego, bo legalnie nie można tego zrobić? Czy nie wystarczy jej już stresu, cierpienia i bólu, jakiego doświadcza na tym etapie? Jeśli ktoś tego nie doświadczył może mieć problemy z wyobrażeniem sobie tego, co ta kobieta czuje i zapewne większość sądzi, że ot tak, lekko jej się o tym myśli, a cała sprawa spłynie po niej jak po kaczce. Otóż szczerze wątpię. 

Generalnie bardzo dobrze mój stosunek do sprawy oddaje poniższy obrazek. Poza wyjątkami, o których napisałam.




Jak ugryźć projekt ustawy? Czyli interpretacja.

 

Nie jestem prawnikiem. Dlatego to jest moja interpretacja. Tutaj, Przepisowa Mama rozbiera projekt na czynniki pierwsze (oczywiście z kobiecym komentarzem, ale jako prawnik). 
  
Sam projekt ustawy można przeczytać na stronie Fundacja Pro -prawo do życia. 
I teraz to, co ja z tego projektu rozumiem albo nie rozumiem (moje wątpliwości).

1. Artykuł nr 1.

 "Art. 1. Każdy człowiek ma przyrodzone prawo do życia od chwili poczęcia, to jest połączenia się żeńskiej  i męskiej  komórki  rozrodczej. Życie  i zdrowie  dziecka  od jego  poczęcia  pozostają  pod ochroną prawa.” 
Tak, mam wątpliwości, jaki moment dokładnie stoi za "połączeniem się żeńskiej i męskiej komórki rozrodczej". Nie jestem ginekologiem (w ogóle lekarzem nie jestem), więc wierzę autorytetowi w tym zakresie, prof. Dębskiemu: "Przez mniej więcej cztery doby po zapłodnieniu komórki namnażają się wyłącznie przy użyciu białek od matki (z komórki jajowej), białka ojca (z plemnika) nie są jeszcze w ogóle używane." (wypowiedź wzięta z wywiadu, który znajdziecie tu. I naprawdę polecam przeczytać) Czyli co teraz? Poczęcie to jedno, a połączenie się komórek żeńskich z męskimi to drugie. Ja osobiście jestem zdania, że życie zaczyna się od poczęcia. Ale widzę nieścisłość w tym artykule. Tyle.

2. Pewne zmiany wydają się brzmieć kosmetycznie - opieka medyczna nad kobietą w ciąży zamiast opieka prenatalna nad płodem i opieka medyczna nad kobietą w ciąży. Sądzę, że wszystko rozbija się o słowo "płód", które w pewnych środowiskach uznaje się za odrębną formę życia (formę, nie życie), której nie można utożsamiać z "człowiekiem" czy "dzieckiem". Dla mnie zawsze "człowiek" ("dziecko").

3. Artykuł nr 4.
"1. Do  programów  nauczania  szkolnego wprowadza  się wychowanie  do  życia  w rodzinie obejmujące wiedzę o zasadach odpowiedzialnego rodzicielstwa oraz wartości rodziny i ludzkiego życia od poczęcia  do  naturalnej  śmierci. Nauczanie  w  tym  zakresie  musi respektować  normy moralne  rodziców  i wrażliwość  uczniów.  Udział  w  zajęciach  wymaga  pisemnej  zgody  rodziców lub pełnoletnich uczniów.”

A co było wcześniej?

"1. Do programów nauczania szkolnego wprowadza się wiedzę o życiu seksualnym człowieka, o zasadach świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa, o wartości rodziny, życia w fazie prenatalnej oraz metodach i środkach świadomej prokreacji." 

Podsumowując: nie ma nauki o tym jak świadomie myśleć o zakładaniu rodziny; o tym, żeby myśleć, kiedy idzie się z kimś do łóżka i jakie to niesie ryzyko. Nie chodzi przecież o to, by kogoś zachęcać. Chodzi o to, by wiedzieć, przez wzgląd na konsekwencje, jak się zabezpieczać. Ktoś (sądzę, że to będzie konserwatysta, starsze pokolenie) z pewnością powie, że samo uczenie może zachęcić, przyspieszyć rozpoczęcie życia seksualnego. A ja powiem tak: zawsze byłam przeciwko temu, by niewinne dziecięce duszyczki wcześnie wprowadzać w świat dorosłych. One mają na to czas! Ale od jakiegoś czasu wydaje mi się, że to jest poza nami. Naprawdę, młodzież coraz szybciej się decyduje na wejście "świadomość". I będzie uprawiać seks niezależnie od tego, czy im o tym opowiemy, czy nie. To, że tego nie zrobimy, nie powstrzyma ich. Ktoś, kto będzie chciał poczekać, poczeka i tak. Kto nie będzie chciał czekać, nie zaczeka z tym, aż ktoś mu powie coś na ten temat. Starsi się oburzą, a potem będą płakać, że wnuczka w gimnazjum i czeka na dziecko. Jeśli chcemy, by dziecko zaczekało, tak go wychowujmy, pokażmy plusy czekania i minusy niecierpliwości w tym temacie. Wychowujemy dziecko, więc mamy na niego wpływ. Jak jednak postąpi, to już inna kwestia. Ale niewiedzą czy ograniczaniem wiedzy na ten temat z pewnością nie powstrzymamy dziecko przed uprawianiem seksu. Wiedza może przynajmniej zapobiec tragedii.

A co z tym nauczaniem, biorącym pod uwagę wrażliwości dzieci i rodziców...? Bez przesady, nikt nie będzie wobec tych dzieci wulgarny! Nauczyciel, który uczy tego przedmiotu ma za sobą kurs przygotowawczy, jak to zrobić dobrze, by nie skrzywdzić psychicznie dzieciaków. W interesie wszystkich jest wychowanie zdrowego na umyśle pokolenia młodych ludzi. Chapucenie się o to w prawie jest trochę takie właśnie polskie: "Moja jest tylko racja i to święta racja. Bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza. Że właśnie moja racja jest racja najmojsza!"(cytat z Dnia Świra). Tak sądzę.

4.
"Art. 4a. 1. Przerwanie ciąży może być dokonane wyłącznie przez lekarza, w przypadku gdy:
1) ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej,
2) badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu,
3) zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego."

I potem całe to rozwinięcie tematu, gdzie szczegółowo potraktowane są wszystkie ustępy, dokładnie opisując detale warunkujące możliwość wykonania zabiegu aborcji. Co na to projekt?

"6) uchyla się art. 4a;
7) uchyla się art. 4b;
8) uchyla się art. 4c."

Pod art. 4b, art. 4c kryje się rozwinięcie art. 4a, który zacytowałam powyżej. W skrócie: nie będzie żadnych wyjątków. Jak to skomentować w ogóle? Nie rozumiem tego braku zrozumienia. Pomysłodawcy chyba nie wiedzą, o czym mówią. Biorą odpowiedzialność za konsekwencje? Dla nich to zapewne jakieś obce kobiety, coś odległego... A problem najprawdopodobniej abstrakcyjny.
Nie powiem, że jest on bliski mnie. Był podobnie nieuchwytny, jak dla tych, którzy nie byli nigdy w tej sytuacji. Co mnie uświadomiło? Wypowiedź profesora Dębskiego. W odpowiedzi na pytanie "W jakich sytuacjach wyraża pan zgodę na przerwanie ciąży?", przeczytamy:


Zazwyczaj są to bardzo poważne uszkodzenia płodu. [...] To są na przykład ciąże akranialne - płód nie ma kości pokrywy czaszki, z czasem dochodzi też do zaniku mózgu. Nie ma głowy, jest tylko szyja. Albo tylko nos, nie tam, gdzie powinien, bo wszystko jest źle. [...] Takie dziecko, jeśli przeżyje poród, zazwyczaj umiera w pierwszej lub drugiej dobie po porodzie, bardzo rzadko w piątej-szóstej.

[...] Pojechałem z komputerem do Sejmu, gdy chciano zaostrzyć ustawę antyaborcyjną. Po obejrzeniu zdjęć tych płodów część posłów przestała nalegać na zradykalizowanie ustawy. Wielu ludzi po prostu nie wie, co to znaczy głębokie uszkodzenie płodu. Przecież na ścianach w szpitalach położniczych wszędzie wiszą obrazki różowiutkich bobasów w pastelowych ramkach. A tu nie o tym mówimy, w ogóle nie o tym.

To tylko fragment. Jeszcze raz podaję link do wywiadu. Mnie otworzył oczy a jednocześnie nie wzbudził uczuć w stylu: "no, pewnie - typowy ginekolog".

5. Artykuł 2.

Tutaj się dzieje dużo. Jak kwestia kar za celowe bądź niecelowe działanie, w wyniku którego dojdzie do poronienia. Przeczytałam te artykuły i jakoś nie widzę tutaj zakazu inwazyjnych badań (nie ma mowy o zakazie leczenia niosącego ryzyko). Jeśli próbujemy leczyć, robimy wszystko, by wyleczyć i o to chodzi. Nikt nie zostanie ukarany. Wiem, to się wydaje dość absurdalne: lekarz nie pójdzie do więzienia, jeśli dziecko/kobieta umrze podczas/ w wyniku leczenia - łaskawcy. Ale jakby się nad tym zastanowić... Czy nie wydaje się wam prawdopodobne, że jeśli w wyniku inwazyjnego badania kobieta poroni, to oskarży lekarza, który zaproponował taką formę diagnozy? Ja już byłam na etapie podpisania zgody na takie badanie. I oczywiście nie sądziłabym się. Ale czy nie znamy przypadków bardziej absurdalnych (w różnych dziedzinach życia) sądzenia się ludzi?! Właśnie...

Projektowi zarzuca się też, że na pierwszym miejscu jest dziecko, a później matka. I jeszcze raz: gdzie to jest napisane? Czy coś przeoczyłam? A może nie umiem czytać ze zrozumieniem? Ja nie doczytałam się takiego zapisu. Już nie wspominam o tym, że to bez sensu: jak ma przeżyć dziecko, jeśli matka nie przeżyje? Nie mówimy tu o sytuacji ratowania jednego z dwóch tuż przed porodem lub w jego trakcie. To inna para kaloszy. Ale dziecko do 37. tygodnia jest zależne od matki, więc jeśli w projekt wejdzie w fazę prac sejmowych (o ile!) nie wyobrażam sobie, by zapis stwierdzający wyższość dziecka nad matką mógł się tam pojawić.



No i oczywiście cały czas mówimy o projekcie, nad którym jeszcze nikt nie pracuje, dlatego proponuję zdjąć te majtki z głów i jeśli będzie trzeba, jeśli projekt trafi do posłów, by nad nim pracowali, wtedy będzie można protestować. Chociaż trochę nie wierzę, by zdjęto te wyjątki z ustawy. Czyż już i tak nie jest trudno o ich wykonanie?


No dobrze, to teraz możecie wieszać na mnie psy :)


5 komentarzy:

  1. Myślę, że dużym problemem jest to, że żadna kobieta nie może z całą 100%-ową pewnością powiedzieć "Ja bym tego nie zrobiła" - myślę tu oczywiście o usunięciu ciąży pochodzącej z gwałtu, czy ciąży, z której miałoby narodzić się dziecko z dużymi wadami genetycznymi.
    Dla mnie jest też olbrzymia różnica w tym, czy dziecko ma się narodzić bez rączki, czy bez mózgu. I że wiele zależy od samej kobiety - od jej psychiki, siły, woli bycia matką. Tu musi pozostać wolność wyboru. Inaczej polskich podatników po kieszeni uderzy nie podwyżka podatków, a konieczność zapłaty odszkodowań za naruszenia praw kobiet.
    Czytałam wywiad z profesorem Dębskim, faktycznie daje mocno do myślenia.
    Polecam też to: http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/517502,sprawca-uciekl-alimenty-aborcja-gwalt-swiadczenia-na-dziecko.html - tutaj o jeszcze jednej kwestii prawnej związanej z tematem - o ojcostwie gwałciciela.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się. czasami wydaje się nam, że my nigdy...! Ale jeśli ktoś nie zna smaku tego dylematu, nie zrozumie, jak ten zapis tam jest potrzebny! Kobieta powinna mieć wybór, właśnie dlatego, by móc zdecydować, czy dziecko bez rączki to to samo, co bez mózgu.

    OdpowiedzUsuń
  3. zgadzam sie w 100 ! procentach !


    http://gabrysiowetestowaniee.blogspot.com/2016/04/harmonella-dla-kobiet-ktore-chca-zyc-w.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Również się zgadzam ze zdaniem autorki. Obecnie obowiązująca ustawa jest przemyślana i przeciwna aborcji. Wyjątki w prawie są potrzebne, żeby nie powstawały absurdalne sytuacje. Nowy projekt można streścić w jednym zdaniu: aborcja nie zostanie potraktowana jako morderstwo tylko w przypadku bezpośredniego(!) zagrożenia życia(!) matki. Jak próbuję sobie wyobrazić siebie w sytuacji lekarza, który stoi przed decyzją, czy czekać na bezpośrednie zagrożenia życia matki, czy polecić aborcję wcześniej i narazić się na konsekwencje prawne, to uważam, że tutaj powinna mieć prawo decyzji matka. Czy jest gotowa ryzykować własnym zdrowiem, a być może życiem (bo sytuacje w których zagrożenie życia jest potencjalnie, nie są definiowane jako bezpośrednie zagrożenie życia).

    OdpowiedzUsuń

Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!

Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric