24 października 2016 r.
Poniedziałek
Mania: 6 miesięcy, tydzień i 2 dni
Bu: 3 lata, tydzień i 1 dzień
Waga: nie wiem, waga się zepsuła. Serio. A nie, że tylko bateria padła.
Pogoda: Świetna. Ciepło - kilkanaście stopni, ciepły wiatr i jesienne, złote słońce. Momentami się chmurzy - tak, by nas nie rozpieszczać, ale i tak czuję się rozpieszczona. Od razu zrobiłam duże pranie.
21:30
Ostatnio często gęsto na blogach lifestyle'owych czy parentingowych widuję wpisy z gatunku: jestem mężatką, obcy facet mnie poderwał i chociaż grzecznie się wymigałam, poczułam się jak nastolatka. Powiedziałam wszystko mężowi, on zbaraniał i zaprosił mnie na randkę, jak za starych dobrych czasów. Wniosek: mężczyźni dbajcie o swoje kobiety, nawet jeśli sądzicie, że już są przez was upolowane.
Pomyślałam: "A może i ja się przyznam, zobaczymy, co na do eR..." Co prawda na obiad czy kawę nikt mnie nie zaprosił. Nikt też mnie ostentacyjnie nie podrywał... ostatnio. Co nie znaczy, że odkąd jesteśmy małżeństwem (czy wcześniej) takie rzeczy się nie zdarzały, np. kiedy jechałam do kumpeli i wychodziłyśmy do klubu, na przystanku, w autobusie... Inna rzecz, że ostatnio moje wyjścia z domu to spacery po własnym ogródki, zakupy w Biedrze czy szybki myk na ciuchy. I to prawie zawsze albo z wózkiem, albo z fotelikiem na ręku.
Kiedy jednak udaje mi się wyskoczyć samej na te zakupy, często mi się zdarza łapać mężczyzn czy chłopaków na tym, że mi się przypatrują; czy kiedy po prostu jak w taniej komedii jakiś się za mną oglądnie.
No to wczoraj wyparowałam:
- Nie mówiłam ci, ale ostatnio facet siedzący w samochodzie, obok którego przechodziłam obejrzał się za mną. Z uśmiechem.
- Taaaa...? A to nie był mój brat przypadkiem? Pewnie jak zwykle go nie rozpoznałaś - odparował, nawet na mnie nie patrząc.
- A ja nie wiem, jak twój brat wygląda niby? Byłam blisko i widziałam. - Rozmowa zaczynała przybierać obrót niekoniecznie jaki, jaki powinna była...
- Pewnie z tyłu siedziało dziecko - zaśmiał się. - I gość po prostu pokazywał mu twoją rozczochraną fryzurę. - Teraz zrobiło mi się przykro. Nie tak ta rozmowa się miała skończyć. Miał być trochę zazdrosny i powiedzieć, coś w stylu: "Ale nie odwzajemniłaś tego uśmiechu..., prawda?"
- Na pewno - powiedziałam cicho. Wyszłam. Na mojej twarzy od razu odbił się żal.
Czyli według mojego męża atrakcyjna już mogę być tylko w jego oczach? Czyli raczej nikomu się nie podobam, tylko jemu? Czyli widać po mnie męża i dwójkę dzieci? Czyli o dupę rozbić moje ćwiczenia, mój codzienny makijaż, fryzura, ubrania? Niech go szlag, pomyślałam.
Weszłam do pokoju, gdzie Bu coś jeszcze malowała, wyciszając się przed snem.
- Coś się stało? - spytała, przyglądając mi się uważnie. Zdziwiło mnie to jej pytanie. Chyba mi dziewczyna dorasta...
- Coś ty! - uśmiechnęłam się. - Pokaż no mi ten rysunek...
Pół wieczoru czułam się beznadziejnie. Aż eR. sam mi wyznał:
- Wiesz, sądzę, że nie tylko możesz się podobać, ale na pewno się wielu facetom podobasz. A jak jeszcze teraz ćwiczysz, to w ogóle...
Trochę mnie wmurowało. Zwłaszcza po tym, co usłyszałam wcześniej.
- Zawsze byłem dumny z tego, że to ze mną jesteś. I zawsze się trochę bałem, że jednak spotkasz kogoś lepszego...
- Mówisz, jakbyś był jakąś ofermą czy życiowym nieudacznikiem. I do tego brzydalem. - Zaśmiałam się. - A jesteś mega zaradny, przystojny, ogarnięty, myślący... Sam wiesz, że ci się powodziło u dziewczyn.
- Ja byłem jak te proszki do prania z średniej półki. Nie to co ty:górna półka - powiedział to całkiem serio.
- Ty i te twoje homeryckie porównania! - parsknęłam śmiechem.
- Powiedziałem ci tak z tym gościem, bo... tak chyba działa mój system obronny...
- I naprawdę poczułeś się lepiej, mówiąc mi, że pewnie patrzy jaka jestem rozczochrana?
- No właśnie nie. Dlatego ci to teraz wszystko mówię...
- To dobrze. Przez pół wieczoru myślałam, że mój mąż okazał się totalnym burakiem.
Żeby było jasne: eR. nie dokucza mi co wieczór, ani też nie strzela takich wyznań. Co prawda czasem jego poczucie humoru potrafi mnie doprowadzić do granic wytrzymałości - on nie z tych, co powie zaraz "żartuję", a raczej z tych, którzy poważnie pieprzą jakieś głupoty a reszta się musi sama zorientować w sytuacji. Ale do jego "stylu" już się przyzwyczaiłam. Natomiast mimo częstych komplementów, prób podrywu (tak, tak, eR. często mnie podrywa, nawet przy dzieciach), takie wyznania należą raczej do rzadkości. Dlatego mimo odrobiny buractwa, w sumie się wybronił.
Przeczytałam. Mężczyźni czasami w dziwny sposób wyrażają swoją zazdrość...
OdpowiedzUsuńŻebyś wiedziała... dramat, normalnie.
UsuńHaha, a mnie się ta historia podoba, najbardziej to, jak szczerze potrafił wyznać wszystko na końcu. Mój tak nie robi. Muszę wykorzystać ten patent! Tylko jak znam swojego zazdrośnika to zaraz uzna, że na pewno z gościem poszłam na randkę i Bóg wie co jeszcze ;)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście. Chociaż my generalnie mamy zasadę, że jak mówimy, to szczerze. Inaczej naginamy rzeczywistość i później są problemy.
OdpowiedzUsuńA spróbuj, może akurat :) chociaż mój to raczej zgrywał, że nie zazdrosny. Z tego, co widzę, to nie potrzebujesz dodatkowych "atrakcji", żeby wzbudzić zazdrość:)
Rzeczywiście nie okazał się burakiem. Spodobała mi się jego argumentacja z bratem i fryzurą :) Ratował się jak mógł :)
OdpowiedzUsuńhttp://tosieniewydarzylo.blogspot.com
No, to tak w jego stylu. Ale z drugiej strony taki jego urok. Jak to mówią: "widziały gały, co brały", he he.
UsuńNo, ma chłopak szczęście, że się wybronił! ;)
OdpowiedzUsuńAno ma. Inaczej ciche dni by były. I tytuł buraka, rzecz jasna :)
UsuńMiałem się nie odzywać, ale dorzucę swoje dwa grosze z męskiego punktu widzenia pod hasztagiem #kobiecalogika.
OdpowiedzUsuńOt, logika kobiet: "Powiem mu coś, żeby wywołać zazdrość, a potem on odpowie tak i tak jak sobie wymyśliłam i będzie fajnie". Jak widać powyżej, niestety nie zawsze tak jest. Nie było fajnie. W ogóle nie rozumiem, dlaczego R. miał stać się "burakiem roku". Może czegoś nie zrozumiałem. Według mnie nie powiedział nic, co uzasadniałoby ten tytuł. Może rzeczywiście, na drugi rzut oka tekst z włosami był niezbyt fortunny i raczej nie powinien paść. Ale któż w życiu nie rzucił spontanicznie jakiejś wypowiedzi, a potem żałował?. Ja bym pewnie odpowiedział mniej-więcej tak: "I co? Aha", i na tym zakończył rozmowę.
Dlaczego? ponieważ nienawidzę zazdrości. Jest to jedno z uczuć, które w straszliwym stopniu niszczy człowieka i związek. Jedno z najgorszych w moim katalogu. Sam przerabiałem w swoim bagnie sceny zazdrości i nigdy, NIGDY w życiu więcej. Zwłaszcza, że były całkowicie bezpodstawne. A już robienie sztucznych scen, które zupełnie nie mają znaczenia uważam za sprawę okropną, która w związku nie powinna mieć w ogóle miejsca.
Trudno z tym uczuciem walczyć, trudno się bronić przed myślami, że jeden ma to, co chciałbym mieć ja i tak dalej, ale po to jesteśmy ludźmi, żeby takie wysiłki podejmować. Ja np. bardzo zazdroszczę osobom, które mają swoją drugą połówkę i widzę jakie są szczęśliwe. Jak się całują i obejmują na ulicy. Jak się uśmiechają do siebie. Naprawdę, to BOLI. Bardzo. I co? I nic – czapka na bakier, ból chować w głąb siebie i iść dalej swoją drogą. I staram się przemienić to w pozytywną stronę – cieszyć się z cudzego szczęścia (co jest bardzo trudne, ale do tego trzeba dążyć).
A co do matek: dla mnie kobieta z wózkiem czy dzieckiem za ręce to matka z dzieckiem, czyli osoba, która już ma swoją rodzinę i w związku z tym nie jest interesująca, i co ważniejsze – nie jest dozwolona dla mnie - "Nie wcina się między wódkę a zakąskę". Przykro mi, jesli któraś czuje się urażona, ale napisałem prawdę.
Wiadomo Kto.
Zgadzam się z Tobą. Prowokowanie zazdrości jest złe i psuje dobry związek. Ty jednak mówisz o sytuacji, w której mamy do czynienia z prawdziwą prowokacją prawdziwej zazdrości. A nie mówimy o mojej "grze", w którą eR. miał "zagrać". Na uśmiechu.
UsuńPrawdziwa prowokacja do zazdrości byłaby, gdybym to przy nim albo przy jego znajomych (którzy mu to powtórzą) naprawdę z kimś flirtowała (oczywiście bez jakiegoś dalszego zamiaru). A mnie się po prostu zrobiło przykro, bo on zwyczajnie wyśmiał fakt, że ktoś może się za mną obejrzeć z powodu mojej atrakcyjności, że komuś mogę się spodobać. Tylko na zasadzie uznania kogoś atrakcyjnego. I, pisałam o tym, w moim przypadku dzieje się tak tylko wtedy, gdy jestem sama, bez dzieci. Właśnie w jakiejś Biedrze przebierając między cebulami...
A w związku człowiek też chce czuć się atrakcyjny. Czy mam przestać się starać, bo już po ślubie, to tak łatwo nie rzuci? Czasem chcę, żeby mi pokazał, że będzie walczył! Tylko nie popadajmy w przesadę: mam na myśli cały czas coś, co tylko hartuje związek, a nie realne narażanie go z powodu wzroku jakiegoś gościa, którego nie rozpoznałabym na ulicy (bo go nawet nie pamiętam)!
A co do buraka... No, powiedz mi, że to nie buractwo takie rzeczy nagadać żonie, zamiast utwierdzić ją w przekonaniu, że nadal jest mega atrakcyjna. Ważne, by wciąż się starać, wciąż dążyć do tego, by być lepszym człowiekiem, mężem/żoną, ojcem/matką, przyjacielem/przyjaciółką... w związku. Nawet po ślubie. Jeśli taka mała zazdrostka spowoduje, że druga strona zreflektuje się (eR. się ogolił, chociaż wcześniej się bronił)i spojrzy troszkę krytycznie na swoją postawę, zachowanie itp.i się poprawi.
To działa w obie strony. Kiedy widzę, że przy kasie kasjerka wlepia maślane oczy w eR., od razu się przy nim kręcę i dziękuję Bogu za natchnienie, by się tego dnia lepiej ubrać i pomalować ;) potem przez długi czas się bardziej staram. Taka prawda :)
również sie nie zgadzam z tum tytułem buraka... bo za co? za celowe wywołanie zazdrości, not fair!. okej chciałaś poczuć sie dowartościowana itp. tylko odpowiedz sobie jaka by byla twoja reakcja gdyby to maz Ci tak powiedzial
OdpowiedzUsuń