piątek, 3 marca 2017

2 marca - jak po burzy... czasami wychodzi słońca, a czasami tylko trochę oczyści się powietrze




2 marca 2017 r.
Czwartek


Mania: 10 miesięcy, 2 tygodnie i 1 dzień
Bunia: 3 lata, 4 miesiące i 2 tygodnie
Waga: 56 kg. Mamy wagę. Więcej: mamy taka, co to te tłuszcze sprawdza, wodę i mięśnie - wyszło, że mam niedowagę. Ha ha)
Pogoda: Z gatunku "zima odchodzi"; pachnie starą trawą, której zapach podrywa wiatr. Niebo jest niebieskie błękitem przedwiosennym. Na drzewach jeszcze nie widać żadnych oznak nadchodzącej wiosny. Czyli jest tak jak pisałam: zima odchodzi, tylko jeszcze wiosna się trochę jakby spóźnia...




4 z minutami

Słyszę Maniulę wyraźnie. To znaczy, że jest głodna. Włączam automat: wstaję, kieruję się w stronę kuchni, zaświecam tam małe światło i robię mleko. Wracam. Biorę upłakane dziecko (tak, Mańka to jedna z tych, która w ciągu kilkunastu sekund zdąży się doprowadzić do takiego stanu, że cała rozchyłkana nie może się uspokoić). Kładę do naszego łóżka, gdzie od paru godzin po (co)nocnym koszmarze śpi także Buńka. Wciskam butlę w dziubol i zapada cudowna cisza, zakłócana jedynie dźwiękiem łapczywie przełykanego mleka. Śpię na boku. eR. też, bo przecież wzięliśmy sobie szersze łóżko, ale któż by przewidział, że dzieci będą zajmować więcej miejsca niż my razem? Kiedy butla zostaje opróżniona, Mania dostaje smoczek i przytula się do mnie. Zasypia szybko. A z nią i ja.



06:40

Otwieram oczy. Słyszę Maniulę. Czuję jej stopy, które kopią mój brzuch. I rączki, które bawią się moimi włosami. W zasadzie to dobrze, że się budzę; Mania nie zdąży wyrwać mi wszystkich włosów. Mańka zaczyna gadać. Przechodzi od tata do titi, przez dzidzidzidzi aż dochodzi do czegoś, co według mnie przypomina mama. Ale równocześnie może być czymś jeszcze innym.

Kręci się przy tym tak, że nie jestem w stanie zapanować nad nią w łóżku. Tymczasem Bunia śpi, jakby nas tam w ogóle nie było. Zazdroszcząc jej - wychodzę. Boli mnie to, jak nie wiem, ale wstaję, zabierając małego rozrabiakę do kuchni. Tam jem śniadanie, przyglądając się, jak Mania bawi się zabawkami. Robię sobie kawę. Wtedy wiem, że zaczyna się dzień. Kolejny, chociaż pewnie bardzo podobny do dziesiątków innych, które minęły i tych, które dopiero mnie czekają. 


Tak wyglądał dzisiejszy poranek, ale nie różnił się od tych wszystkich, które były, kiedy mnie tu nie było. No dobra, byłam, ale w inny sposób. Był to mój sposób na radzenie sobie z trudnościami natury psychicznej, tak bym to określiła. Po prostu wolałam zrobić coś pożytecznego, niż wciąż narzekać i się użalać - pisać recenzje.

Czy pomogło? W zasadzie trochę tak. Ale gdybym odpowiedziała, że nie do końca, to też byłaby to prawda. Przynajmniej zrobiłam coś konstruktywnego, z czego realnie możecie korzystać, zaglądając w zakładkę "Recenzje Mamy" w głównym menu na blogu, gdzie czekać będą na Was recenzje. Teraz nie będą pojawiać się tak często, ale na pewno co jakiś czas. Przedwczoraj była premiera książki Księga Dziecka Searsów (zapowiedź tutaj), która wczoraj do mnie przyszła. 10 marca pojawi się recenzja i już mogę Wam zdradzić, że jest to książka warta kupienia, serio. Wsiąkłam.



11: 28

Mania śpi. Piję kolejną kawę. Ostatnio w żyłach płynie mi głównie kawa. I to - o zgrozo - rozpuszczalna. Źle się czuję, śle sypiam, znów jadam jakieś gówno (w znaczeniu: jakieś chrupki Mańki, jakiś chleb z masłem, jakieś niedojedzone kanapki Buńki, jakieś ciastko, żelka, cukierka... aż się rzygać chce), boli mnie brzuch i głowa, źle mi się oddycha (nie, to nie smog, bo u nas powietrze jest ok ostatnio), czuję się wciąż bardzo zmęczona, ale wieczorami to się snuję, a nie poruszam... Ale nie narzekam. Już kiedyś o tym pisałam: jakie to bezproduktywne działanie. eR. nie wie. Widzi tylko, że chodzę zmęczona. Ale robię wszystko - zaciskam zęby i już. Chodzę na spacery, robię zakupy, chociaż mam bek na końcu nosa, jak wiem, że muszę je zrobić, sprzątam, coś gotuję, chociaż bez szału, raczej nazwałabym to "przygotowywaniem jakiegoś jedzenia do zjedzenia" usypiam Mańkę (chociaż ostatnio strasznie mi to długo schodzi...), odprawiam Buńkę do spania (ma fazę, że tylko z mamą idzie się myć i spać). Może nie jestem zajebistą żoną ostatnio, ale nie chcę się skarżyć, bo mnie samej na myśl, że słuchałabym po raz enty narzekać i żali robi się słabo. 

Wiecie dlaczego? Bo mój problem nie jest unikalny. To nawet nie to, że "inni ludzie mają prawdziwe problemy", bo ich dom spłonął w pożarze, do dzieci w Afryce głodują, bo... To nawet nie to, że ja jako matka mam przerąbane, bo wszyscy są przeciwko mnie, bo jestem ze wszystkim sama... Myślę, że w mojej sytuacji jest wiele kobiet. Ba! wiele więcej, niż wiele. I to mnie jakoś przytłacza: fakt, że mój problem dla wielu nie jest problemem, bo jest także codziennością, jak moja. Bo ja to przeżywam, jako naprawdę trudną sytuację, chociaż obiektywnie pewnie nie jest ona aż taka. Czy ja ten problem wyolbrzymiam? Nie, mi on naprawdę tak doskwiera. 

Dlatego nie piszę, o czym mowa. Już wystarczy, że ja to tak przeżywam i nie mogę się pozbierać. Jeszcze jakbym się miała przejmować, że się pół Internetu (dobra, chciałam się lepiej poczuć, chociaż o moim istnieniu w sieci wie zaledwie garstka ludzi, jak na rozległość sieci) się ze mnie śmieje...

Zaraz ktoś na mnie wyjedzie, że powinnam powiedzieć eR., bo przecież zaufanie, oszukiwanie, kręcenie... i on się i tak dowie, będzie mu przykro, że mu - niby - nie ufałam. Umówmy się, że jak ktoś na mnie wyjedzie, to wyjedzie. Jeszcze tego brakowałoby, żeby i on się śmiał.



Zapomniałam napisać, skąd ten dzisiejszy tytuł. Wiecie, czasem człowiek przechodzi różne burze w życiu, zawirowania, rewolucje, trudne sytuacje... Ale kiedy jakoś je pokona, przezwycięży, to ma nadzieje na to "słońce", że los się odwróci, że teraz to wiatr go będzie niósł, a nie wiał w oczy. 
Tymczasem powietrze minimalnie się oczyściło, człowiek lepiej widzi, ale jest bardzo zmęczony burzą. Ani wiatru, który miałby pomóc, ani słońca, które sprawiłoby, że człowiek się uśmiechnie, zmobilizuje do działania pozytywną energią... Nic. Stoi. Chociaż optymista powiedziałby: "... a to już wiele".




Miało być dziś bardziej optymistycznie, ale nie wyszło. 
Następnym razem. 


Kilka zdjęć ze spaceru pt.: "kiedy zima próbuje odejść, nie czekając na wiosnę"





2 komentarze:

  1. Coż, przykro mi, bo myślałem, że już jest lepiej :(
    Wczoraj wieczorem wymyśiłem radę - po pierwsze, zatrudnijcie opiekunkę, po drugie - jedź na 3 miesiące popracować za granicę albo chociaż do dużego miasta. Gdziekolwiek, byleby wyjechać. Oderwiesz się od domu i problemów. Bo inaczej się zamordujesz tym wszystkim.
    W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może to kolejne moje wydziwianie? Tak pewnie stwierdziłaby/łby niejedna/den. I, że po prostu w dupie mi się poprzewracało, że TO jest w OGÓLE jakiś problem.
      A co do pracy za granicą: to ja bym prędzej uznała to za karę, zamiast jakieś wybawienie. Brakuje mi 2-3 h w tygodniu (if you know what I mean).

      Usuń

Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!

Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric