czwartek, 4 stycznia 2018

4 stycznia - nigdy nie wiesz, kiedy uśpione demony postanowią wrócić

4 stycznia 2018 r.
Czwartek






11:43


Jakoś tuż po Świętach zadzwonił telefon. Numer nieznany. Pomyślałam: potencjalny uczeń. Odebrałam.
- Halo?
- Dzień dobry, czy mam przyjemność z [...]? - zapytała uprzejmie młoda kobieta, sądząc po głosie. 
- Tak - odpowiedziałam, siląc się na uprzejmość, bo przeczuwałam kolejny atak z call center. W myślach już chciałam się rozłączyć. 
- Ja dzwonię z Oddziału Klinicznego Ginekologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Pani u nas leżała w czasie ciąży z powodu cyst na jajnikach. Przypomina sobie Pani taką sytuację?

Ależ skąd!, odpowiedziałam jej w myślach ironicznie, wizualizując sobie te dni, które wlekły się niczym lata, w niepewności, pełna obaw w związku z potencjalnym zagrożeniem ciąży i mojego życia. Czy da się coś takiego zapomnieć?

- Tak, pamiętam - odpowiedziałam uprzejmie, chociaż na język aż się cisnęło: "Ciekawe, czy Pani by zapomniałam. Przecież do końca życia będę to miała w głowie!"
- Otóż obecnie prowadzimy projekt, który pozwala nam się bliżej przypatrzeć takim trudnym przypadkom - ciągnęła sympatycznie babeczka. Miała miły głos, chociaż zapewne nie miała bladego pojęcia, co znaczą dziewięciocentymetrowe cysty na jajkach w ciąży. Chociaż nigdy nic nie wiadomo. 

Nie chciałam być złośliwa, wtrącając się z komentarzem typu: "Widzę, że pieniądze się pojawiły końcem roku", ale wspomnienia z pobytu w tym szpitalu mocno nadszarpnęły mi nerwy. I tu nie chodzi o sam trudny przypadek. Pisałam o tym w jednym z pierwszych postów. A także w kilku kolejnych tutu i tak się to ciągnęło przez cały wrzesień

- Rozumiem - odparłam. 
- Przeprowadzamy badania USG u kobiet, które miały takie przypadki i badamy je pod tym kątem. To są z reguły niewyjaśnione sprawy i chcemy po prostu w przyszłości móc pomóc kobietom, ale to wymaga wielu różnych badań.
- Aha... - skwitowałam. Cóż mogłam innego powiedzieć: "Czad!"?
- Czy w związku z tym byłaby Pani skłonna przyjechać do nas na takie badanie? - zapytała.
- Sądzę, że tak - odpowiedziałam, szybko kalkulując w głowie, że znów będę musiała odwołać lekcje. - A kiedy?
- Proponowałabym piątek 5 stycznia - usłyszałam. 
- W piątek... - Trybiki kręcą się jak szalone: to ile mi przepadnie lekcji? Może udałoby się, żeby to była tylko jedna lekcja. - A o której godzinie?
- O 9:40 lub 10:20 - odpowiedziała bez wahania. 

Wiedziałam, że nie zdążę na 9:40. Trzeba dzieci zawieźć do przedszkola. Za to w drugim przypadku będę musiała coś odwołać. 

- Niech będzie 10:20 - odpowiedziałam po chwili namysłu. Stało się, klamka zapadła. Jadę na badanie. 

Dopiero potem dotarło do mnie to wszystko. Znów będę musiała tam jechać. Jeździłam tam kilka ładnych miesięcy, sporo czasu też leżałam na oddziale. A teraz znów będę musiała tam być. W tej cholernej poczekalni. Fala wspomnień spłynęła na mnie jeszcze zanim zdążyłam się rozłączyć. 
- Tylko proszę nie rejestrować się - usłyszałam po drugiej stronie, jakby ktoś coś mówił przez słabo odbierający radioodbiornik. 
- Słucham?
- To jest osobny projekt niezwiązany z samym działaniem szpitala, więc proszę się udać bezpośrednio do pracowni USG - wyjaśniła cierpliwie.

Próbowałam sobie przypomnieć, czy były tak jakiś drzwi z napisem USG. I nie mogłam. To chyba dobry znak, pomyślałam. Wspomnienia się zacierają. Szkoda tylko, że nie mocje, które niosą. 
- Czy mogłaby mi Pani wyjaśnić, gdzie jest pracownia USG? - zapytałam z bólem. Wiedziałam, że teraz zacznie mi opisywać, co gdzie jest, by opisać to miejsce. 

Przełknęłam to jakoś i rozłączyłam się. 
Rozbolała mnie głowa. Szlag.


A potem na spokojnie już pomyślałam, że to dobrze. To nawet nie tyle dobrze, co świetnie! Może moje badanie coś wykaże. Może nawet pomoże mi. W końcu czy ewentualna kolejna ciąża nie będzie podobna do tej ostatniej, czy może gorsza, to byłaby informacja na wagę złota. Może uda się ustalić, co było przyczyną i uniknąć tego w przyszłości. A może trzeba będzie zrobić inne dodatkowe badania. Ale będę wiedzieć, na czym stoję. Ciąża w tym momencie byłaby bardzo ryzykowna. A ja nieprawdę nie chcę powtórki z tej wątpliwej jakości rozrywki. Nie chcę ryzykować życia ani zdrowia swojego ani ewentualnego dziecka. 

Dobrze, że tam jadę. Co prawda już czuję, jak budzą się stare demony, ściskają mi pierś, że nie mogę głęboko oddychać, mącą myśli i zaburzają łaknienie... Ale jak mówi klasyk: for the greater good.



2 komentarze:

  1. Trafiłam do Ciebie przypadkiem, ale zostanę na dłużej chce zostać na dłużej! Daj znać jak po badaniu USG - wyobrażam sobie że będzie ciężko Ci tam wrócić. Zapraszam do mnie https://gibobobasy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło :) Bardzo się cieszę, że Ci się spodobało! Na pewno powstanie wpis. Ale mogę zdradzić, że samo badanie wyszło dobrze :)

      Wpadnę do Ciebie na pewno!

      Usuń

Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!

Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric