14 lipca 2016 r.
Czwartek
Mania: 73 dni (2 miesiące i 20 dni)
Buńka: 2 lata i 8 miesięcy i 29 dzień
Waga: 60,1 kg
Pogoda: Ponuro, deszcz wisi w ciężkim powietrzu, które nie chce wymienić się z dusznym powietrzem w domu. Mimo otwartych na oścież drzwi i okien.13:34
Mam doła.
Doła..? Serio? Nie wiem, kiedy ostatnio używałam tego określenia. Chyba w liceum.
A teraz przydługa opowieść o tym, skąd to samopoczucie, jak gdyby ktoś usiadł mi na klatce piersiowej. I tylko to przekonanie, że wykłócanie się, zwracanie uwagi tylko pogorszy sytuację i popsuje to, co jest...
Nuklearna rodzina wbrew własnej woli
Odkąd pojawiło się drugie dziecko jesteśmy tylko my i nasze dzieci. Niewątpliwie najszczęśliwsi szczęściarze. Bo czy może być coś więcej warte niż kochający małżonek, szczęśliwe i zdrowe dzieci? A kiedy dodamy do tego własny kąt (ba, dom i ogród!) i fakt, że niczego nam nie brakuje, można powiedzieć, że opływamy w hollywoodzkie luksusy. I to wszystko mając lat 28. Doprawdy skandal.
Odkąd wyszłam za mąż staram się być dobrą żoną. Odkąd urodziłam Bulinkę także matką, pamiętając przy tym, że wciąż jestem żoną. A ponad tym wszystkim – kobietą, by i siebie nie zaniedbać. Czy jest to takie nadzwyczajne? Na pewno wymaga od kobiety uporu, zaradności, dobrej organizacji czasu i właściwej hierarchii priorytetów, które zmieniają się (lub mogą zmienić) wraz z nową rolą życiową. Tyle. I aż tyle, jak się okazuje.
Moje dzieciństwo, a stosunek do życia
Bez zwątpienia
dzieciństwo wpływa na całe życie. W mniejszym lub większym
stopniu determinuje nasze późniejsze decyzje czy kierunek jaki
nadajemy naszemu życiu. Kropka. Takie są fakty i z tym się nie
dyskutuje. Trochę szkoda, bo czasami chciałabym podjąć polemikę
i niestety mam poczucie bezsilności wobec tego, co czuję czy co
sądzę...
A co to takiego? Zawsze
byłam typem wrażliwca, romantyczką, troszkę wyjętą z kontekstu
pragmatycznego aspektu życia. Nie byłam oderwana od rzeczywistości,
po prostu życie, które wymaga zabiegów typu „zapłacić za obiad
w szkole” było poza moim zasięgiem. Robiła to moja siostra.
Młodsza. Typowa realistka stąpająca twardo po ziemi.
Mama zawsze miała
poczucie, że moja wrażliwość i nieporadność mnie zgubi. I wciąż
to powtarzała, dodając: „musisz sobie radzić, przecież nie
zawsze będę obok ciebie”. Prawda, ale to nie sprawiło, że
stałam się trwalsza, bardziej zorganizowana i praktyczniejsza, bo
wiecznie miałam poczucie, że muszę udowodnić, że taka jestem. I
to udowodnić mamie. To, że przestała narzekać na moją zbytnią
wrażliwość i przejmowanie się wyznaczało poziom dumy, jaki
widziałam w oczach mamy. Banał, ale cóż... Zaakceptowałam już
fakt, że nie jestem tak wyjątkowa jak mi się zdaje.
Jak to wpłynęło na
moje życie? Po ślubie byłam żoną idealną. Dom dosłownie lśnił.
Lodówka pełna, pranie zrobione i wyprasowanie, obiad dwudaniowy na
stole (nigdy dwa razy to samo), co drugi dzień ciasto. I miałam
nerwicę. Ale chyba o tym nie chcę pisać.
Potem zostałam mamą.
Szczęśliwą mamą, która walczyła cztery miesiące z koszmarnymi
kolkami u dziecka. Dodajmy, że dziecko to potrafiło włączyć
takie decybele, że piszczało uszach. A ja musiałam skończyć
pisać pracę magisterską i obronić się czym prędzej. Teściowa
przyjeżdżała dwa razy w tygodniu, bym mogła pisać. I to te dwa
dni, kiedy Buńka była zwyczajnie grzeczna i spała pół dnia. A ja
tłumiłam poczucie bycia złą matką, bo ważniejsze było to, by
się obronić. Bo mama naciskała: „Obroń się i miej to z głowy”.
Niestety sama nie przyjechała ani raz, by zająć się małą, mimo
iż mieszkaliśmy wówczas... całe dwieście metrów od moich
rodziców. Dziecko nie miało spania, więc rodzice też nie mogli go
mieć – wyglądałam jak zombie. Teraz już wiem, dlaczego mama mi
nie zaoferowała pomocy. Sądziła, że to kolejny problem, które go
nie umiem rozwiązać: dziecko. Jej słowa pocieszenie to:
„Przesadzasz, dzieci takie już są”. Wspominałam już
jak zareagowała moja rodzicielka na wieść, że jestem w ciąży? "No, tylko żebyś się teraz obroniła...". Zero "super!" czy "gratulacje!". Nawet mój tata się lekko zdziwił. Nieważne już. Powinnam była już wtedy wiedzieć, w która stronę to wszystko zmierza i
nastawić się, że teraz dziadkowie (tj. moja mama, bo ona organizuje życie im obojgu) będą pomagać od wielkiego
dzwonu, w sytuacjach, które sami zauważą, że bez ich pomocy się
nie obejdzie.
Zanim zostaliśmy nuklearną rodziną...
… Buńka była sama. My
i ona. Przecież ogarniemy jedno małe dziecko. Bez przesady, prawda?
W domu nadal lśniło, pranie na czas, chociaż prasowanie lubiło
się skumulować. Obiad był prawie zawsze, chociaż często
jednodaniowy. Deser w formie ciasta co tydzień. I nie narzekałam.
To była podstawa. Nawet jeśli zdecydowałam się nie kłamać, jak
to wszystko z zamkniętymi oczami robię i do tego jedną ręką,
prawie zawsze dodawałam, że „wiesz jak jest: różnie, ale staram
się ogarniać”. No i nadal miałam nerwicę. Słabo sypiałam.
Bywało, że w kryzysie
płakałam, kiedy Bunia szła na drzemkę. Czasem nie tylko wtedy.
Dlatego wówczas eR. z własnej inicjatywy prosił swoją mamę, by
wzięła Buńkę na kilka godzin do siebie. To trochę pomagało. W
miarę upływu czasu, Bulinka rosła i była „prostsza w obsłudze”.
Dzięki temu Bunia czasami, jeśli była taka konieczność,
zostawała u niej na noc. U moich rodziców niestety rzadko.
Natomiast z racji tak małej odległości, często odwiedzałam
rodziców. Tak na chwilę, na tak zwaną kawę.
W końcu Bulińcia poszła
do żłobka, prywatnego Klubu Malucha, bo nie byłam już w stanie z
nią wytrzymać. Miałyśmy się dość: dzień i noc razem przez 1,5
roku. Nie, nie jestem osobą, która spełnia się w roli mamy na
pełen etat. Czyli skończył się czas, w którym potrzebowałabym
takiego wsparcia jak wzięcie małej do babci. Nawet w wakacje, bo
przecież... no właśnie, moi pracujący rodzice zawsze coś mieli.
Tuz przez zajściem w ciążę z drugim dzieckiem Buńka (1,7 lata)
została na dwie noce z dziadkami, byśmy mogli pojechać na niecałe
trzy dni...
Mama
do dziś często powtarza, że powinna mi częściej pomagać, ale...
no właśnie. Tych „ale” jest tyle, że wolę nie słuchać jak
się z tego tłumaczy. Mam przeświadczenie, że to problem młodych
dziadków. Nie chodzi o to, że nie akceptują tej roli, ale oni
wciąż coś mają ważniejszego niż pomóc swoim dzieciom. Może ja
miałam inne wyobrażenie o roli dziadków, bo moi byli dziadkami jak
z bajki...
Trudna ciąża ale z happyendem
Moja druga ciąża nie
była łatwa, o czym możecie przeczytać tutaj.
Zaczęło się wszystko normalnie, ale już w drugim miesiącu
wylądowałam w szpitalu. Potem było już tylko gorzej, więc eR.
Przejął wszystkie obowiązki, włącznie z tymi dotyczącymi
Bulinki. Moi rodzice ją często odbierali z przedszkola, ale po
dwóch godzinach eR. brał ją do domu. Umówmy się: nie, żeby się
upierał. Już częściej mała lądowała u teściów. Czasem na
noc. Ale nie było z nią problemów, bo chodziła do Klubu Malucha.
Moja mama – ilekroć Bu u niej spała – powtarzała, jakie to
świetne dziecko. Grzeczne, zabawi się cichutko [sic!], nie goni jak wariat, ładni je i śpi. Zero problemów.
-
Może teraz twoja mama będzie ją częściej brała, skoro
zobaczyła, że H. nie jest problematyczna... - powiedział z
nadzieją eR.
Taaa...
Kiedy mówiłam mamie, będąc już w domu, że źle się czuję, nie
wstaję z łóżka, a eR musi gdzieś jechać i nie mogę zająć się
małą, ona na to, że ma po całym tygodniu tyle sprzątania... no i
„przecież ona [Hania] jest taka fajna, zabawi się... Nic w zasadzie nie
będziesz musiała robić”. Aż kusiło powiedzie: „Jak nic nie
trzeba koło niej robić, to dlaczego jej nie weźmiesz? Ty chodzisz,
ja mam zakaz chodzenia”. Ale przełykałam łzy i szybko kończyłam
rozmowę. A eR. kombinował, czy jego mama nie znajdzie chwili. W
końcu ma czternaścioro wnuków. A moja aż trójkę.
Wiem,
że moja mama pracuje, a teściowa nie. To z pewnością duża
różnica. Już wówczas i kuzynka, i sam eR. przebąkiwał, że mama
nawet do Krakowa jeździła siostrze przy dziecku pomagać, a mnie to
nigdy... Potem siostra urodziła drugie, więc zrozumiałe było, że
trzeba jej pomóc. Nawet jeśli starsze miało skończone 3 lata i
chodziło do przedszkola. Ba! Nawet brała wolne, by w tygodniu jej
pomóc.
Kiedy
moja druga ciąża była na finiszu, mama sama z siebie zadeklarowała
kilka dni wolnych i pomoc, bo wiadomo, że z drugim jest inaczej...
Ucieszyłam się. Nie brałam pod uwagę tego, że może się
wycofać, bo widzi, że przecież ogarniam. A co, mam nie zmieniać
dziecku pieluch i nie karmić, żeby miała poczucie, że sobie nie
radzę? Mania miała żółtaczkę, nie chciała przybierać na
wadze, ja walczyłam z nawałem i jeszcze z obowiązkami domowymi,
ale przecież jestem ośmiornicą z kilkunastoma rękami, prawda?
Szybko okazało się, że muszę wrócić do szpitala [tutaj więcej, tylko trzeba "przewinąć" relację z porodu]], by mnie
„doczyszczono”, bo organizm nie poczuwał się najwidoczniej do
tego. Uprosiłam mamę. Wyszłam jeszcze tego samego dnia po zabiegu.
Mańka była idealna w tym czasie. Nie wiedziałam jeszcze, że to
nie wróży nic dobrego.
Drugie dziecko otworzyło mi oczy
Po
miesiącu Maniula dostała kolki. I tak do końca drugiego miesiąca
się darła od 17:00 do 20:00. Dobrze, że nie od 22:00 do 1:00, jak
Bunia. Moja mama zaakceptowała ten fakt, co mnie ucieszyło.
Pojawiła się nadzieja, że może raz na jakiś czas przyjedzie do
mnie i po prostu mnie odciąży. Teściowa, odwrotnie niż moja mama,
nie ma prawa jazdy, więc jest mocno ograniczona pod względem
mobilności. Ale niestety. Mama w sobotę ma sprzątanie a w
niedzielę zawsze jakiś wyjazd z tatą i moim młodszym bratem. Za
to przyjechała siostra z odsieczą. Z dwójka dzieci. Wzięła
Bunię i przynajmniej miałam tylko jedno dziecko na głowie. Bo przecież
kiedy dziecko ma kolki, ma problemy zarówno z jedzeniem jak i
spaniem wciągu dnia.
Ale
jakoś to wytrzymałam. To był czas połogu i szalejących hormonów,
więc mówiłam sobie, że dopiero po zakończeniu połogu będę
mogła trzeźwo spojrzeć na tę sytuację. Teraz czuję się tak
otrzeźwiona, że aż boli mnie klatka piersiowa. Znów mam nawrót
nerwicy...
Zaczęło
się od tego, że chcieliśmy w wakacje chociaż na weekend (tj.
piątek wieczór, sobota i niedziela do popołudnia) wyskoczyć.
Kiedy adrenalina i połóg się zakończył czułam się coraz gorzej
psychicznie i potrzebowałam chwili oddechu. Tylko ja i eR. Ciąża
była ciężka nie tylko dla mnie, oboje tego potrzebowaliśmy.
Zaczęliśmy
szukać terminu. Okazało się, że wolnych weekendów nie ma za
wiele, wyjąwszy te, kiedy nie ma teściowej i mojej mamy... zostały
dwa terminy, w tym jeden, który rozpoczynał się wówczas za trzy
dni. Ponieważ był to czas, kiedy teściów nie było, najpierw
odezwałam się do mojej mamy. Co się nie nakombinowała!
Ostatecznie okazało się, że możliwy byłby tylko jeden termin,
jeśli chodzi o wzięcie dwójki. Padła propozycja jeszcze, by wziąć
jedno w innym terminie, bo będzie już miała dzieci siostry. Teściowie walczą wówczas z miodem (pasieka kilkudziesięciu uli, robią od rana do wieczora - Mania odpada...)
Po godzinie, kiedy przemyśleliśmy kwestię, oddzwoniłam. Niestety,
termin już nieaktualny za bardzo, bo i w ten weekend przyjeżdżała
siostra z dziećmi i będą chcieli gdzieś wyjść. Nie mam
pretensji do siostry, bo to mama powinna była powiedzieć jej:
wstrzymajcie się z decyzją, bo czekam, czy nie będę mieć wówczas
H. i M... Ale nie. Koniec końców pojechaliśmy na jeden dzień, w
niedzielę. Poszliśmy w góry. Było super, dopóki nie dowiedziałam
się, że Mania się darła (bo moja mama wyśmiała pomysł z
zostawieniem mojej bluzki), a Bunia marudziła pół dnia, bo nie
chciała nic zjeść..
Pisałam, że wcześniej padł pomysł, by w tygodniu zostawić dzieci, bo mama bierze wolne, ale w grę wchodziło tylko jedno dziecko.
Jednak po tej nieszczęsnej niedzieli próbowała się wycofać,
chociaż chyba było jej głupio tak otwarcie, więc sami się
wycofaliśmy. A mama na to: „jak uważasz...”.
Nie
miałabym pretensji, gdyby moja mama po prostu już taka była: nie
lubiła zajmować się dziećmi, wolała szaleć i jeździć z tatą
gdzieś co weekend a w tygodniu pracować na pełen etat i nie myśleć
o wsparciu córki. Ale moja mama jest święcie przekonana, że moja
siostra bardziej potrzebuje jej wsparcia. Dlaczego? Moja siostra i
jej mąż prowadzą cały czas studenckie życie. I, dyplomatycznie
rzecz ujmując, jej wybranek nie jest typem pracoholika. Zupełnie
nieżyciowy artysta bez większego poczucia obowiązków wobec domu
czy dzieci. Moja mama twierdzi, że siostra ma nie dwójkę, a trójkę
dzieci. I dlatego to ona potrzebuje wsparcia, bo ja z moim „świętym
eR” ogarniamy wszechświat jedną ręką, więc zwrócenie się o
pomoc przy dzieciach to z naszej strony czysta bezczelność. Prawda
jest jednak taka, że mąż siostry chodzi do pracy, chociaż jego
praca nie ma regularnego rytmu, jak praca siostry. U nas to ja nie
mam regularnego rytmu pracy, a mój eR. - tak.
Myślałam,
że nie może mi być bardziej przykro, dopóki nie dowiedziałam
się, że mama bierze starszego syna siostry na dwa tygodnie na
wakacje gdzieś w Polskę, bo mały w tym czasie nie ma przedszkola.
Moja Bunia też ma dwa tygodnie zamknięty Klub Malucha i będę z
dwójką dzieci sama. Zaznaczam, że te od siostry są starsze od
moich, więc wymagają mniej zachodu i chodzenia koło nich. Kiedy po
felernej niedzieli mama zauważyła, że jedna osoba przy dwójce
moich maluchów to spore wyzwanie, bez żadnej sugestii między
wierszami powiedziałam: „Teraz sobie wyobraź, że będę miała
taką dwójkę przez dwa tygodnie końcem lipca, bo H. ma wolne w
przedszkolu”. Co moja mama na to? „Jesteś młodsza, dasz radę.
Ja też miałam was dwie i jakoś musiałam sobie radzić”. I tylko
babcia (mama mojej mamy) prychnęła: „Widzę, że już zapomniała,
jak jeździłam do was, a całe wakacje byłyście u nas na wsi...”
***
Proszę
wszystkich Czytelników o wybaczenie za takie uzewnętrznienie się. Dawno nie czułam takiej
goryczy. Czuję się zdemotywowana. Mama tylko dzwoni i pyta, czy
przygotowuję się do egzaminu, bo powinnam. A ja staram się nie
zgrzytać zębami, bo chyba usłyszałaby to przez telefon. I jest mi
tak przykro, że czasem brakuje mi odwagi, by się odezwać, bo
usłyszy mój łamiący się głos – tylko wysłuchuję i przełykam
ślinę, by opanować drżenie.
Strasznie to smutne wszystko...
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że się nie obrazisz ale wyczuwam tu potrzebę terapii, bo ty cierpisz i masz, nie ukrywajmy, toksyczne stosunki z mamą.
Przytulam...
A może by jakiś list do niej napisać, w którym opisujesz jak się czujesz?
Smutne. Gdybym się miała obrażać, to pewnie nie pojawiłby się tutaj taki wpis. Nie wiem, czy w ogóle prowadziłabym wówczas bloga...
UsuńMoje stosunki z mamą na pewno nie należą do najzdrowszych pod słońcem. Ale jak myślę o kolejnej terapii, to zaczyna mnie boleć głowa...
List? W zasadzie mogłabym jej to wszystko powiedzieć, ale... to jest moja mama: wiem, co mi powie i jak zareaguje. Już raz podejmowałam taką próbę, wcześniej, przed Buńką. I o mały włos nasze stosunki nie stały się jeszcze gorsze. A to jednak mama, nie chcę jej tracić...
Długo zastanawiałam się, w jaki sposób napisać ten komentarz, byś nie uznała go za zwykły hejt.
OdpowiedzUsuńJak poprzedniczka uważam, że powinnaś pójść na terapię. Wydaje mi się,ze masz zaburzony obraz rodziny. A na pewno zaburzony obraz matki. I swojej matki i siebie- matki.
Wyobraź sobie,że pewnego dnia Twój mąż przychodzi i mówi: chcę odpocząć od Ciebie.
Jak się czujesz? Gula w gardle? Kamień w brzuchu? To pomyśl, jak czują się dzieci, od których chce odpocząć ich własna matka.
Rodzina to nie serial,że włączysz pauzę. To nie roślinka, którą mozesz oddać komuś na przechowanie! Mam dwójkę dzieci, dali mi popalić. Młodszego synka długo rehabilitowaliśmy. Nieraz ryczę. Nie raz krzyczę. Ale ani raz nie pomyślałam "Musze wyjechać bez dzieci, odpocząć". Nie. Jestem matką. Moje zachowanie rzutuje na całe życie moich dzieci.
Kolejna rzecz: Twoi rodzice odchowali juz swoje dzieci. Dlaczego mają zajmować się Twoimi lub Twojej siostry? Przecież swoje juz zrobili. Czy tak ma wyglądać cykl życia: Najpierw własne dzieci, potem wnuki? A gdzie miejsce dla nich? Zamiast zbierać plon z tego, co posiali, mają ponownie siać na czyjeś konto?
Trzeba się zebrać w sobie. Nie odpowczywać od rodziny. Nie czas na to. Dzieci to dosłownie największy skarb- chcesz tym swoim diamentom na wstępie nadać rysy?
Muszę przyznać, że ten komentarz trafił w trudnym momencie i długo nie mogłam się zebrać, by na niego odpisać. Stad zwłoka w publikacji...
UsuńTo było bolesne. Czy było otrzeźwiające? Na pewno było mi przykro coś takiego przeczytać. Zastanawiam się, dlaczego się nie podpisałaś i mam pewną teorię. Pisząc szczere do bólu komentarze powinno się mieć odwagę podpisać. Nawet jeśli miałby to być jakiś pseudonim. Ale to moje zdanie.
Sądziłam, iż sformułowanie "odpocząć od dzieci" jest jasne dla każdej matki. Przecież to oczywiste, że to skrót myślowy. Po jednym dniu w przedszkolu jestem stęskniona za starszą córą, nie wyobrażam sobie dosłownie potraktować tych słów. Chodzi o te wszystkie sprawy, które wiążą się z dziećmi, a nie o same dzieci! Po to, by człowiek mógł sam odpocząć tak w ogóle!
(a kiedy Ty chcesz wyjść z koleżankami, pobyć w ich towarzystwie a nie w towarzystwie męża, to Twój mąż się obrazi? no to to już chyba przegięcie, a przecież oboje wiecie, że chodzi o to, by od siebie odpocząć. na tym polega zdrowa relacja. Czy ktoś mnie poprze? chyba, że Ty w ogóle takich potrzeb nie masz. A może masz, tylko nie masz odwagi ich nazwać po imieniu?)
I druga rzecz. Pisałam, że potrzebuję, by mama mnie wsparła czasem, bo jeśli ja będę sfrustrowana, to moje dzieci od razu to wyczują, prawda? W życiu nie pozwoliłabym mamie wychowywać moich dzieci, więc OCZYWISTYM jest, że nie ZWALAM na nich tej roboty. Ale wydaje mi się, że dla dzieci jest zdrowo raz na jakiś czas przespać się u babci, odmieni się im, zwłaszcza, kiedy mają tyle wolnego i muszą siedzieć w domu, bo np. pogoda nie sprzyja. Nie chodzi, powtarzam, o zajmowanie się dziećmi, ale raz na jakiś czas mogą wziąć je gdzieś.
I - chyba najbardziej - bolesne było ostatnie zdanie. Niestety publikując ten tekst nieformalnie przyjęłam na siebie całą możliwą krytykę, która mogła się tu pojawić. I pojawiła się. Nikt nie mówi o odpoczywaniu od rodziny. Im częściej czytam ten komentarz, tym większe nabieram przekonanie, że myślisz o innym wpisie, nie z tego bloga, bo wysunęłaś skrajnie mylne wnioski.
Ale może jestem wyrodną matką. Życie mnie zweryfikuje. I szczerze Cię podziwiam, że jesteś jak ten cyborg, który nie śpi odkąd pojawiły się dzieci, nie odczuwa zmęczenia, albo jest go w stanie skutecznie odepchnąć od siebie. Ja jestem (nie)stety człowiekiem, dopada mnie zmęczenie i wiem, że dla higieny rodziny, czasem musi ona od siebie odpocząć, właśnie w tym dobrym tego słowa znaczeniu i raz na jakiś czas, by potem tym radośniej do siebie wracać i cieszyć się na powrót byciem razem.
Ciężko nie uznać za zwykły hejt czegoś, co o taki zakrawa. Na podstawie jednego wpisu oceniasz, jakie uczucia wobec własnych dzieci ma inna matka? Uważasz, że Twoje są jedyne słuszne i prawdziwe i każdy musi postrzegać świat tak samo?
UsuńKażdy człowiek MUSI czasem pobyć sam i mieć czas TYLKO dla siebie. Tego wymaga równowaga psychiczna i zdrowie fizyczne. I bynajmniej nie znaczy to, że się nie kocha dziecka/męża/przyjaciółki/matki. Nie da się i nie jest to wskazane w żadnym wypadku, by spędzać z kimś czas 24 na dobę, rezygnując z własnych pasji i zainteresowań.
To nei jest tak, że kobieta, kiedy staje się matką, przestaje być sobą. Nie, nie żyje po to, by uszczęśliwiać dzieci kosztem własnego szczęścia, ale ma to szczęśćie wspólne budować razem (w tym też razem z mężem, który w tym uczestniczy czynnie, a nie tylko teoretycznie).
I po raz kolejny - nie może być tak, żę kobieta w chwili urodzenia mówi papa całemu swojemu życiu i od tej pory zajmuje się tylko sprzątaniem, gotowaniem i bawieniem się z dziećmi. Dopieprzanie się do sformułowania "odpocząć od" jest najzwyczajniej w świecie wredne, bo nie wierzę, że ktokolwiek nie ma potrzeby czasem posiedzieć w ciszy sam ze sobą, bez względu na to, jak mocno kochałby kogokolwiek w swoim życiu. Jeśli masz inaczej i całe życie i rzeczywistość poświęciłaś dzieciom i mężowi, a o sobie zapomniałaś, to szczerze współczuję, bo to trochę smutne.
Wszędzie potrzebna jest równowaga i założę się, że Twój facet nie rezygnuje z wyjść z kumplami i nie ogranicza swojego światopoglądu do jakości pieluch, co równoznaczne jest z tym, że w swoim czasie wolnym poza domem ODPOCZYWA od dzieci. Czy to czyni go złym ojcem? Odpowiedz sobie sama.
A.
A., to jest ten właśnie moment, kiedy docenia się fakt, iż jest odpowiedni ktoś, kto w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie odpowiednio zareaguje. I to jest właśnie ten moment i to miejsce. I bardzo odpowiednia Ty, z tą bardzo charakterystyczną (odpowiednią dla siebie) reakcją :-) Dobrze Cię mieć. Chociażby tylko na odległość.
UsuńZawsze :*
UsuńCzytam Twoje wpisy od niedawna- jakiś dwóch miesięcy? Odkąd mam dużo czasu dla siebie i nie zawsze wiem, co z nim zrobić... odkąd czasami potrzebuję czegoś, co będzie namiastką kontaktu z drugim człowiekiem, podczas nieco przymusowemu zamknięciu w czterech ścianach.
OdpowiedzUsuńTen wpis bardzo do mnie trafił! Poniekąd pewne jego elementy są mi bliskie- dotyczące relacji z mamą, tj. niekoniecznie równego traktowania mnie i siostry (co do wnuków nie mam jeszcze porównania- moje Maleństwo jest dopiero w drodze:), niejasnych intencji, problemów z komunikacją.. Na pewno nasze sytuacje nie są identyczne, ale rozumiem Cię. Co wcale nie sprawi, że Tobie czy mi będzie lżej... Jestem raczej daleka od dawania rad, ale moja sytuacja swego czasu kosztowała mnie bardzo dużo i musiałam znaleźć sposób, żeby sobie z nią poradzić. Co zrobiłam? Zdałam sobie sprawę z kilku rzeczy..
Po pierwsze: jestem dorosłą kobietą, która decyduje (na ile to możliwe) o tym, jak wygląda moje życie i relacje, w jakich jestem. Zatem jeśli coś mnie boli mam prawo mówić o tym otwarcie- oczywiście z zachowaniem pewnych granic, nie krzywdząc celowo innych. Bo... nie oszukujmy się! Czy nasi rodzice nas "oszczędzają"? Nie, zawsze mówią nam, co ich boli, co się nie podoba, co oni muszą, czego potrzebują i od nas oczekują... Dałam więc sobie prawo do tego, żeby uzewnętrzniać to, co boli mnie na tyle, że w jakiś sposób dezorganizuje moje normalne funkcjonowanie. Przemilczenia takich "grubszych" spraw powodują tylko narastanie moich frustracji, kumulację negatywnych emocji- naprawdę nikomu to nie służy.
Po drugie: zmieniam to, na co mam wpływ, a resztę... walić to! Może brzydko powiedziane, ale naprawdę pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie zmienić i dla swojego zdrowia powinniśmy sobie odpuścić... Wiadomo, są gorsze dni, hormony (teraz to znam!) i inne czynniki, które powodują, że jesteśmy dalekie od pozytywnego myślenia... ale trzeba próbować! I wierzyć, że będzie lepiej, jeśli zrobimy to, co w naszej mocy!
Życzę Ci właśnie pozytywnego myślenia. I siły, i cierpliwości- przy dwójce maluszków na pewno bardzo jest Ci potrzebna! Trzymaj się ciepło!:)
Przede wszystkim bardzo się cieszę, że zaglądasz tu podczytujesz :)
UsuńCo do namiastki kontaktu z drugim człowiekiem, może po prostu napisz czasem do mnie. Zawsze staram się odpisywać (chociaż niestety nie tak szybko jakbym chciała...).
Znam to. To uczucie, kiedy czytasz i nagle okazuje się, że część przynajmniej z tego jak wyjęte z Twojego życiorysu. I wtedy nawet nie chodzi o to, by poczuć się lepiej... to bardziej jak pocieszenie: w końcu nie jestem sama.
I na pewno masz rację w tym, co piszesz. Jednak mimo tego, że ja to wszystko znam w teorii, jakoś nie potrafię tego wcielić w życie. Wydaje mi się, że ostatecznie i tak dojdzie do konfrontacji, która zakończy się przynajmniej niepomyślnie. Dlatego wciąż rozważam inne możliwości. Okiem wyobraźni już widzę, że to odmieni moją relację z mamą na zawsze. A wypowiedziane słowa po prostu będą zawisną i nie będę ich mogła cofnąć. Nie chodzi o to, by się wycofywać - mam na myśli pewną ostateczność tego posunięcia: nic już nie będzie takie samo. Najgorsze jest to, że boję się tego, w którą stronę to ostatecznie pójdzie...\\
A pozytywne myślenie sprawdza się na co dzień. Niestety średnio sprawdza się w kryzysie... Ale dziękuję. Niewątpliwie Twój komentarz swą pozytywną (ale nie infantylną!) energią promieniuje :)
Pozdrawiam!
Powiem tak, jestem w szoku. Jestem w takim szoku, że w sumie to aż mi się chce płakać. Przykro mi strasznie i jednocześnie odczuwam bunt do takiego stopnia, że... eh.
OdpowiedzUsuńSama czuję się co najmniej oszukana, bo nie podejrzewałabym Twojej mamy o takie zachowanie. Powiem więcej, zawsze zazdrościłam Ci tej rodzinnej sielanki, bo tak postrzegałam to życie jeszcze kilka lat temu. Rodzinny dom z kochającym ojcem, słoneczny ogródek, ciasta srasta i wszystko pięknie.
Tymczasem... teraz dostrzegam drobne sygnały, które kiedyś mogłyby na to wskazywać (chociaż nie musiały). To, że zawsze znajdziesz czas na odebranie brata ze szkoły, że zrobisz zakupy, ugotujesz obiad i nie ważne, czy boli CIę brzuch, czy kręgosłup... a zdarzało się tak.
TYm bardziej mi przykro, że sytuacja się zazębia. Pamiętam napomknięcie o tych sprawach, ale nie miałam pojęcia, że to wszystko się tak pogłębia i... wywołuje jeszcze większą frustrację.
Dobrze, że Święty nie odpuszcza i że podtrzymuje Cię na duchu fizycznie i psychicznie. Dacie sobie radę, w to nie wątpię, ale... ani Twoja mama nie zmieni zachowania sama z siebie, ani sytuacja nie ulegnie przemianie. Mogę Ci to powiedzieć już teraz i to na 100 %. Dlaczego? Ano, dlatego, że dokładnie tego samego typu historia dotyczy mojej mamy i jej mamy. Nie, ja nie wątpię w to, że sama mogłabym liczyć na pomoc, ale jak słucham (a słucham od blisko 10 lat) historii o mojej babci, to także nie wiem, czy mam jej to wykrzyczeć w twarz, czy po prostu odpuścić i zapomnieć. Tylko, że to nie takie proste. Nie da się tak po prostu zapomnieć.
Moja mama po wielu latach próbowała o tym porozmawiać, chociaż bardzo ciężko było ją do tego skłonić. Rezultat? Babcia w szoku, załamana i nie rozumiejąca problemu. DO tego skupiona na sobie, bo zaraz pęknie jej serce, że miała przecież zupełnie inne intencje. Ale jakie można mieć intencje, kiedy zostawia się swoją córkę na rok, albo dwa z małym dzieckiem 24 na dobę i robi się problem z tego, by zostać z małą chociaż na kilka godzin, by córka mogła choćby przejść się na spacer? A jakim problemem jest czasem zrobić córce kolację? ALbo zaoferować jakąkolwiek pomoc? Nie wiem. Ty pewnie też nie wiesz. I założę się, że Twoja mama także.
Powiem Ci, że (choć wiem, że to nie jest łatwe i na pewno będzie bolesne) im dłużej będziesz udawać, że jesteś w stanie to znieść i że dajesz radę panować nad emocjami - tym będzie gorzej. Frustracja będzie w Tobie rosła do tego momentu, w któym już dłużej nie dasz rady i albo ograniczysz kontakty z mamą do minimum, bo nie będziesz w stanie z nią rozmawiać, albo w końcu wybuchniesz. W obu przypadkach będzie ciężko. Zastanów się porządnie nad tym, czy nie warto pogadać o tym już teraz. Zapytaj Świętego, nie sądzę, by nie poparł moich słów. Stań przed mamą, jak dorosła kobieta, a nie zahukana córka, któej mama może rozkazywać, albo wyśmiać i po prostu powiedz, jak się czujesz. Powiedz, co cię boli i uprzedź, że nie chcesz, by próbowała zbagatelizować sprawę. Poproś o zrozumienie i empatię, ale nie na pokaz, ale naprawdę. Powiedz, jak to na Ciebie wpływa i że nie jest to dobre. Nie musisz się kłócić,ani stawiać sprawy na ostrzu noża, ale jeśli nie zasygnalizujesz problemu poważnie to sprawy nie poprawią się w żaden sposób i prędzej czy później wasze relacje staną się sztuczne.
A.
Kochana A.!
UsuńMuszę powiedzieć, że nie czytało się tego łatwo, chociaż gdzieś w tym mocnych słowach przebija Twoja troska, współczucie, żal... niestety znać mocno rozczarowanie, które jednak boli chyba najbardziej. Chociaż, tak po prawdzie, to ja powinnam być rozczarowana całą tą sytuacją. A nie jestem, bo obserwują ją - nazwijmy to roboczo - od nasionka, jak sobie kiełkuje i rośnie. Oczywiście najprościej byłoby załatwić to, póki się nie rozpędziło, ale przecież człowiek w ogóle nie widzi tych sygnałów. To raz. A dwa: to jednak rodzina. A rodzinie najczęściej na wiele się pozwala, na wiele przymyka oko, bo to rodzina. Niby jej nie wybierasz, ale jednak chcesz mieć po swojej stronie.
I tak też było tu.
To nie tak, że mama po prostu się na mnie wypięła. To nie tak, że o mnie nie myśli, nie interesuje się, nie pomaga w inny sposób. Byłabym niesprawiedliwa, gdybym powiesiła na niej wszystkie możliwe psy (nie bronię jej; można się pokusić o stwierdzenie, że jest to obiektywne spojrzenie). W zasadzie nawet w ostatniej chwili, jeśli ten mój Święty nie może odebrać Bu z przedszkola, biorą ją do siebie, póki on się tam nie pojawi, podkarmią i zajmą się. Skłamałabym też, gdybym powiedziała, że nie dostaję wsparcia w postaci jedzenia. Umiem i lubię gotować. Ale jak w domu się ma czteromiesięcznego bobasa to nie zawsze jest możliwość... A mama mnie wesprze. Zawsze zapyta, jadąc do mieszkającej po sąsiedzku babci (a swojej mamy) czy czegoś mi nie potrzeba, zajrzy itd. Naprawdę na wiele sposobów potrafi pokazać swoje zainteresowanie. Chodzi jednak właśnie o to odciążenie mnie czasem. Nawet nie raz na miesiąc. Raz na trzy - byłoby super.A tu wydaje się, że przed Bożym Narodzeniem nie ma szans.
Teraz ŚDM w Krakowie. I przyjmujemy 2 osoby z Ameryki Południowej. Czad. Ale to niestety będą nasze wakacje. Bo to jedyny moment, by eR. wziął wolne, a - jak czytałaś - gdzie indziej nie możemy się wybrać bez dzieci. Idzie czwarty dzień z dwójką, jak Bu nie idzie do przedszkola. Widać, jak bardzo ma zapełniony dzień w przedszkolu, bo w domu wciąż brakuje nowych zabaw.
Teraz naprawdę czuję, jak na nowo łapie mnie nerwica. Mam typowe objawy i bardzo ciężko to znoszę przy dwójce. Nie mogę się na wszystko wypiąć i położyć skulona w kąciku. Taki ból.
Ja bym tylko chciała kiedyś móc się z tego śmiać.
PS. Co do konfrontacji, nie będę pisała tego samego, co pisałam w odpowiedzi do poprzedniego komentarza, bo to bez sensu. Powiem tyle: wiem i zgadzam się z Tobą, ale wciąż to "nie ten czas". Muszę to naprawdę dobrze rozegrać, a ja nie jestem dobra w te klocki (ok, jestem, ale po fakcie, albo ja komuś doradzam ;p) i to mnie stresuje. Poryczę się i gówno z tego będzie...
To nie tak, że rozczarowanie, a w każdym razie, nie Tobą. Ja po prostu bym chciała, żebyś była szczęśliwa i przykro mi, że nie wszystko jest idealnie i pięknie, jak to sobie wyobrażałam wcześniej. Jeśli moje słowa zabrzmiały za mocno, to nie wiem, czemu, bo nie miały takie być (być może za bardzo sama się przejęłam, ale uderzyła mnei treść tego tekstu). Chciałam jak najszybciej podzielić się opinią, bo z bardzo podobną sytuacją mam do czynienia.
UsuńZrobisz oczywiście, jak będziesz chciała. Możliwe, ze to nie jest aż tak złe, jak to odebrałam (co zresztą wynika z tego, co właśnie napisałaś). Mam nadzieję, że w takim razie prędzej, czy później się ułoży.
W każdym razie jestem po Twojej stronie i nie odbierz tego nigdy inaczej ;).
A.
I ja dopiszę swoje trzy słowa:
OdpowiedzUsuńJednym słowem - współczuję :(( nie domyślałem się, że jest AŻ tak źle. Moim zdaniem, opieka nad wnukami to cholerny obowiązek dziadków i nie ma od tego ucieczki – zwłaszcza, jeśli mieszkają rzut kamieniem od Was.
Fakt, że dla pracujacej osoby jest to nie najłatwiejsze, ale chyba popołudnia i weekendy są wolne, co nie? Ja miałem inną sytuację - Babcia była na emeryturze, ale codziennie chodziła pod górę do nas żeby do czasu powrotu Mamy ze szkoły posiedzieć z nami dwoma. Inna rzecz, że większych problemów nie sprawialiśmy, bawiliśmy się sami także chodzenia wokół nas nie było za dużo. Uważam, że musisz postawić sprawę jasno, kropka.
A nie myśleliście o wynajęciu jakiejś opiekunki? U mojego brata stryjecznego jest opiekunka, przychodzi do Małej jak oboje są w pracy. Fakt, mają tylko jedno dziecko, więc to trochę inaczej jest.
A w ogóle, to odpoczynek od domu i dzieci dla Ciebie jest KO-NIE-CZNY. Może nie w tej chwili, ale jak mniejsza córka podrośnie, musicie wyrwać się chociaż na tydzień gdzieś sami.
Wik
Tak jak pisałam już wyżej: nie chcę tu moich rodziców przedstawiać jako takich, co w żaden sposób mi nie pomagają, nie pamiętają, nie odezwą się i generalnie mają nas w swoich szanownych... no.
UsuńTylko właśnie ten jeden aspekt mnie boli. Oczywiście, można powiedzieć, że przesadzam, że są rodzice, którym dziadkowie nic - ani be, ani me, o pomocy już nie wspominam. A może po prostu jestem już taka "ciapa", że uważam to za sprawę honorową: nie narzucać się nikomu. I jak widzę, że komuś coś nie bardzo - od razu się wycofuję. Żeby było jasne: będę walczyła w imieniu moich dzieci zawsze i wszędzie. Ale nie w sytuacji, kiedy moim dzieciom nic się nie dzieje, jak w tym przypadku. W tym momencie, to ja bardziej niż one tego potrzebuję, chociaż wiem, że za ładnych parę miesięcy okaże się, że i Mania "ma mnie dość" i potrzebuje po prostu dla higieny relacji, odpocząć ode mnie (tak był z Bunią).
Z jednej strony wiem, że z dwójką jest trudno - teraz tak mam i powiem szczerze, że jest hardcore, bo Mania ma skok rozwojowy, więc prawie w ogóle w dzień nie śpi i ma w nocy dodatkową pobudkę, której wcześniej nie miała. Ale są z tatą obydwoje. Teraz tylko pytanie, czy moja dwójka maluchów pokona dwoje dorosłych. Wiem, że jeśli dziecko jest problematyczne, to potrafi pokonać tuzin dorosłych. Ale umówmy się: przecież to nie kosmici, a moi jakieś pojęcie o dzieciach mają...