piątek, 3 czerwca 2016

Jestem samotną matką...

31 czerwca 2016 r.
Wtorek


Mania: 47 dni (1 miesiąc i 16 dni)
Buńka: 2 lata i 7 miesięcy i 15 dzień
Waga: 61, 7 kg
Pogoda: Zmienna. Miało grzać jak cholera. I grzało. Do południa. Teraz coś postraszyło deszczem, ale na razie nas oszczędza. Pogoda zrobiła się temperaturowo znośniejsza. Zobaczymy czy znów będzie burza.




Jestem samotną matką...




... a raczej bywam. Kiedy to mój eR., któremu generalnie nie powinnam wiele zarzucać, wraca do domu z pracy przywożąc z przedszkola Buńkę i dostrzega w domu większy porządek niż zazwyczaj. Podłogi odkurzone i przetarte, łazienka zachęca do umycia się, w kuchni pachnie jakby obiadem (lub czymś zjadliwym), a dziecko śpi. Tak bywa. Raz czy dwa razy w tygodniu, powiedzmy. W pozostałe dni zawsze któregoś elementu brakuje. I wtedy mój mąż stwierdza, że może oglądnąć mecz, liczyć na podanie pod brodę talerza. A ja zajmę się drugim dzieckiem (bo przecież tak się za mną stęskniło! a za nim to niby nie?), nawet jeśli to młodsze właśnie się obudziło. Czasem go opieprzę, by ruszył "swoją szanowną" i poczuł się w obowiązku przejąć to młodsze lub starsze. Ale czasem on po prostu informuje mnie, że "trawa nieskoszona", że "trawnik się wykrzywił i musi nawieźć ziemię", że "kapusty wyłażą spod kamieni" tworzących drogę wjazdową i "musi je randapem potraktować" (kapusty to po prostu liście mleczy), że "musi posprzątać w kotłowni", że... no, końca nie widać. I to jest takie pilne, że nawet nie zdążę zaprotestować, a jego już nie ma.



Jest natomiast chaos, który muszę ogarnąć sama: H. pojękuje, bo nie może zdjąć swetra albo chce jogurt taraz-zaraz, a Mania się drze, bo ma atak kolki. Albo chce jeść, ale przecież pierś to według mojego dziecka jakaś porażka, bo wrzeszczy na jej widok. Chce butli.

Swoją drogą jestem teraz na etapie, który chce mnie wykończyć. Odciągam pokarm, staram się zawalczyć o to, by karmić chociaż te parę miesięcy, ale mała bardzo często się buntuje, mimo że nie czekam z karmieniem aż się na maksa zdenerwuje. Dlatego to, co odciągnę podaję w butli. I w nocy, kiedy Mańka się zbuntuje muszę wstać, wyjąć z lodówki mleko, podgrzać i dopiero jej dać. Kiedy zje i się jej odbije (a to trwa niemalże rok), muszę odciągnąć, by "posiłek" nie przepadł. Laktacja to bardzo wrażliwy mechanizm. A do tego wciąż muszę trzymać "dietę". Najbardziej niewygodny wariant z możliwych. Podając mleko modyfikowane przynajmniej mogę się wieczorem napić wina, by ukoić nerwy. A tak - muszę się wciąż przekonywać, że warto. Niby oczywista oczywistość, ale przy 4 h snu w nocy, trudnym dniu z małą ilością snu małej i kolkach - trzeba sobie wciąż przypominać argumenty ZA karmieniem piersią.

A rano? Jakie rano?! Nad ranem, godzina 5 z minutami, Mania robi "dzióbek żarłacza" i zaczyna połykać piąstki. Karmię (i odciągam równocześnie), odbijam i usypiam. I trwa to 1,5 h. Godzina 6:30 słyszę budzik eR. Chce mi się beczeć i mówię:
- Weź ją na chwilę, niech się jej odbije, chcę chociaż przez 5 minut poleżeć.

Bo przecież nie "spać". Pobożne życzenie, li i jedynie.
- Trzeba budzić H. - na to mój eR., biorąc Manię.

Wychodzi. I dobrze. Nie widzi, że mam łzy w oczach.
H. śpi, więc szybko się ubieram i ogarniam, bo kiedy oni pojadą, ubiorę się dopiero koło południa. Budzę Bunię, która - jak zwykle - nie chce wstać.
- Jeszcze godzinkę... - miauczy spod kołdry. Taaa... chciałabym to usłyszeć w weekend...

Czyli walczymy, żeby się ubrała, umyła zęby i dała się uczesać. Tracę cierpliwość, bo ileż można! Zaczyna mnie boleć głowa. Ze zmęczenia, jak mniemam.

Mania zasnęła w ramionach eR. Obudziła się jednak wraz zamknięciem przez nich drzwi. Klasyka gatunku.

Ostatnio jednak wrócili do domu, a mój eR. bąknął coś o zdjęciu rodzinnym.
- Ale nie wiem, czy mamy takie wywołane... - powiedziałam i zajęłam się rozpakowywaniem zakupów, które zrobił po drodze. I temat jakoś umarł.

Następnego dnia pojechali, a z drogi dzwoni do mnie eR.:
- Przecież miała wziąć to zdjęcie!

Mania zaczyna popłakiwać w wózku, staram się ją uciszyć, a jednocześnie przeklinam w głowie, że zapomniałam o tym zdjęciu.
- To co, mam się wrócić?! Jestem już w połowie drogi! - krzyczy na mnie, bo przecież to ja zapomniałam. On - nie, prawda?

Znacie tę burzę mózgów przez telefon?
- A twoi rodzice nie mają? Może dawałaś...
- Nie, na 100%, nie... A może ci wyślę zdjęcie mmsem to jedno co mamy...
- Ale nie ma jak tego wydrukować... Chyba, że u W. (kumpel prowadzi punkt z kserem)... Ale nie jakość takiego zdjęcia, które zrobisz zdjęciu... to się nie uda.
- Nie mów mi, że mam się wrócić!
- Rób jak uważasz.
- Mówiłem ci wczoraj o tym, że mają przynieść!
- I tylko ja mam o tym pamiętać?! Nie za dużo wymagasz ode mnie?! Może od siebie byś zaczął!

Powarczeliśmy na siebie i rozłączyliśmy się. eR wrócił się z 2/3 drogi wściekły. Wpadł i wypadł. Miałam tylko nadzieję, że zobaczył mnie z piżamie, rozczochraną i dzieckiem płaczącym na rękach (bo Mani się, dla odmiany nie mogło odbić).

Po południu powiedział:
- Tylko teraz pamiętaj, mają przynieść małe lusterka.
A we mnie się zagotowało. Odwróciłam się, żeby nabrać dystansu.
- A może ty byś też pamiętał, hę? - powiedziałam, siląc się na spokój. - Mam ci powiedzieć, o czym ja muszę w domu pamiętać i co jest związane z dziećmi?
- Ja muszę pamiętać wiele rzeczy dotyczących pracy! - eR. próbuje się bronić.
- Ok, czyli jedna rzecz do zapamiętania związana z dziećmi będzie miłą odmianą - odparowałam. - Za to ja mogę za ciebie coś zapamiętać, co nie dotyczy dzieci, chcesz?

Pogodziliśmy się. Ale kwestia bycia samą w byciu matką zaczyna mi bardzo ciążyć na barkach. Boję się, ze polegnę. Czy to oznacza, że jestem złą matką? Bo mam czasem dość bycia nią sama? eR. dba o otoczenie i kotłownię. Nie martwi się ani o część mieszkalną, ani o jedzenie, ani o to, co trzeba kupić (ja robię listę i on kupuje), ani o dzieci. Wszystko ja. Dobrze, że reaguje na "pomóż mi" i "weź ją na chwilę, bo mi kręgosłup odpadnie od rąk". Jednak czasami czuję się sama.

I tylko moja mama umie mnie pocieszyć:
- No już nie przesadzaj!



(ile razy słyszałyście to od swoich matek/babć/koleżanek itd.?)





16 komentarzy:

  1. Złą matką nie jesteś. Chodzi o to, że twój facet daje "dupy". Oni tak mają ciągle wymagają od nas wszystkiego. Dlatego nie daj sobie w kasze dmuchać i tyle. Trzymaj się ciepło! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widze tu ciekawe artykuly, ale chyba nie zarabiasz na swoim blogu, a szkoda marnować ruchu, bo pozycje w google masz dobrą, możesz ladnie spieniężyć swoją strone, wygogluj sobie - jak zarobić na blogu drugą wypłatę

      Usuń
    2. Olu, faceci niestety najbardziej się cieszą ciążą i urodzeniem dziecka. A po pępkówce nagle okazuje się, że obietnice zajmowania się dzieckiem trudno dotrzymać. Rozumiem, że oni mają lęk na początku, ale potem wydaje im się, że skoro się urodziło i jest wszystko ok, to oni mogą wrócić to trybu sprzed urodzenia. Ba, sprzed ciąży! A do tego nie ma powrotu.

      Oczywiście, naplułam tutaj na mojego eR. okrutnie, wiele sytuacji jest troszkę przerysowanych, a dokładnie takie jak opisuję zdarzyły sie kilka może razy. W nocy wstaje jak tylko powiem słowo, że musi przejąć małą, a kiedy idzie robić coś w ogrodzie każe sie wołać, jakby coś się działo i jest zaraz jak coś się dzieje. Tylko - jak pisałam - bywam samotna w tym co robię, bo nawet jego chęci nie uwolnią mnie od ... samej siebie. Tego przekonania, że tylko ja zrobię coś dobrze, że tylko ja ukoję ból, prawidłowo przystawię butlę czy podniosę do odbicia. A wtedy wydaje mi się, że mam za mało rąk, sił i w ogóle jest mnie za mało. I chyba to prawda: jest mnie za mało, żeby spełnić własne oczekiwania.

      Usuń
    3. Becia, niestety nie znam się na reklamowaniu bloga. Ciekawe jednak, skąd wiesz, ze mam ruch na stronie :) A mam i to spory, jeśli chodzi o wejścia. Wysłałam Ci zaproszenie z G+, to napiszę na priv by tu nie zaśmiecać - może coś mi doradzisz.

      Chyba, ze ktoś-coś?

      PS. Dzięki na miłe słowa!

      Usuń
  2. Rodzinę tworzycie razem i zajmowanie się dziećmi jest waszym wspólnym obowiązkiem. Następnym razem Ty idź wyrywać chwasty (to bardzo odstresowujące) a mąż niech się zajmie dziećmi. A jeśli chodzi o karmienie piersią to nic na siłę. Wiadomo, że mleko matki jest niezastąpione ale nie za wszelką cenę, na sztucznym też się wychowa. Dzieci wyczuwają że jesteś wyczerpana i zmęczona i to im się udziela, myślę że właśnie dlatego mała nie chce piersi. A brak wsparcia od najbliższych na pewno nie pomaga. Jeśli raz, drugi, trzeci czegoś w domu nie zrobisz to może małżonek sam się za to weźmie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałam już w odp. na komentarz Oli (patrz wyżej), że to nie do końca tak, że mam takiego dupka za męża, któremu wydaje się, że miejsce matki jest w domu z dziećmi, a jemu do wychowanie nic. Jest na pewno lepiej niż przy pierwszym dziecku i nie ma takiego lęku, zeby się zajmować, jak to było przy Buńce, której kolki nota bene były hardcore'owe i wspomina je cała nasza rodzina ;p.

      Niestety mała czasem się buntuje przeciwko piersi, chociaż ani ja ani ona nie jesteśmy zdenerwowane. Np. do południa rzadko je z piersi. Tak, jakby się przyzwyczaiła, że kiedyś jak się denerwowała, to dawałam butlę (ze swoim mlekiem, oczywiście) i teraz też tego oczekuje. Dziwne, ale odkąd powstał ten wpis wydarzyło się dużo (o czym będzie i kolejny) ... tak jakby mąż wyczuł co tu o nim wypisuje ;p a nie może tego wiedzieć, bo tak chciałam: anonimowo i nie mówiąc nikomu ;)

      Usuń
  3. "No nie przesadzaj" jakoś mi się kojarzy z podejściem właściwym dla PRL-u. Czytając Twój post przypomniałam sobie opowieści o tym, jak to moja babcia jeszcze w płaszczu biegła po pracy do kuchni byle tylko obrać ziemniaki i postawić przed dziadkiem talerz z obiadem. Jakby sam nie mógł tego zrobić.
    Czasy się zmieniły na całe szczęście :) Dlatego... Buntuj się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym "nie-przesadzaniem" to jest naprawdę absurd. Chociaż nie zwierzam się mamie z problemów z mężem (chociaż to za mocne sformułowanie), to ilekroć mówię, że z czymś mam problem - a co dotyczy mojego bycia mamą i żoną - od razu właśnie pada to hasło.

      Lubię gotować, lubię mieć posprzątane (i sprzątać też nawet lubię), to nie spełniam się w roli "mamy na pełen etat", to dla mnie jakby za dużo bycia w roli gospodyni. Lubię w tę rolę wchodzić, ale nie być nią non stop. Chcę też robić różne inne rzeczy i spełniać się zawodowo. Na szczęscie moja ciąża nauczyła eR., że czasem po prostu będzie "jechał" na tostach czy jajecznicy, bo ja po prostu nie jestem w stanie wstać i zrobić, posprzątać. Dzięki temu teraz takie chwile "pretensji" w oczach widzę u niego rzadko. Częściej potrafi się ucieszyć, że udało mi się ugotować coś czy umyć okna przy małej. I to jest fajne, by widzę, że on to dostrzega i docenia, a nie traktuje jako mój obowiązek. Ale te zmiany zaszły w tym tygodniu. Odkąd wróciłam z małą do domu ze szpitala, widziałam, że mega się cieszy, ze już nie mam brzucha, nie boli mnie nic i mogę przejąć cześć dawnych obowiązków. Po tygodniu zauważyłam, że zaczął się przyzwyczajać do tego dobrobytu i się nieco zagalopował. Na szczęście w tym tygodniu zaszła ogromna zmiana... o czym na pewno napiszę :)

      Usuń
  4. Niestety, nie jesteś sama. Też momentami mam dość. Męża nie ma od 7 do 18.30-19, jak wraca to oczywiście wielce zmęczony (pracuje w biurze, a nie na budowie), a po czym ja mogę być zmęczona? Przecież tylko w domu siedzę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mojego nie ma tylko godzinę krócej niż Twojego. I do 21 mamy istny sajgon z dwójką dzieciaków, które mają już dość i są zmęczone, ale walczą, by nie spać. I wówczas, kiedy eR. mówi, że nie ma kiedy tego czy tamtego zrobić i wychodzi - krew mnie zalewa. Teraz już jest lepiej, będę o tym pisać :)

      Mój pracuje fizycznie, jest stolarzem (zazdroszczę mu tego, że jak sobie coś zaprojektuje, to sobie może to zrobić, jakikolwiek mebel bym nie chciała :)). Ale moment, moment! Czy ja przy dziecku nie pracuję fizycznie? Nie tylko męczę się fizycznie, ale i psychiczne (kiedy dziecko płacze). Już nie mówię o nocnym wstawaniu...

      Usuń
  5. Jesteś dzielna :) A wiesz... ja też miałam podobne problemy z karmieniem, bo moja córeczka mniej więcej w 6 tygodniu zaczęła dostawać totalnej wścieklizny na widok cyca. Udawało mi się ją jednak karmić z piersi na różne sposoby, np. podając na chwilę butelkę z mlekiem/posłodzoną wodą i zaraz do piersi. Albo ta sama metoda tylko ze smokiem. Może jakoś Ci to pomoże, bo wierzę, że odciąganie zajmuje strasznie dużo czasu. Miałabyś jakąś ulgę gdyby chociaż sprawy karmienia się udało rozwiązać. A propo kolek to zajrzyj na mój blog, tam piszę "Nie popełnij mojego błędu tuląc swojego maluszka" - sposób na zapanowanie nad płaczliwym niemowlęciem który mnie nie zawiódł. Trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja też te metody stosuję. Czasem działają, ale nie są niezawodne. Mnie pomaga czasem karmienie przez sen. No i kiedy mała je z piersi, dokładnie w tym czasie odciągam, bo jest to najefektywniejsze odciągania i mogę jej potem podać butlę z moim, a nie mm. Odciaganie poza karmieniem już nie daje takich efektów i tylko się umorduję, a mleka - jak na lekarstwo. Widziałam właśnie ten wpis (nawet nie wiem, czy nie komentowałam... jak nie, to nadrobię ;)). I w zasadzie robiłam wszystko tak jak trzeba i we właściwej kolejności, ale niestety nie zawsze było ok. Czasem miałam dzień, że wystarczyła dobra kolejność. A czasem tak, że pomagało tylko noszenie w pionie. Czasem tylko leżenie na brzuchu (czy noszenie w poziomie, ale jakby "na brzuchu"). Zawsze pomaga coś innego...eh.. niemniej - dzięki za wsparcie!:-)

      Usuń
  6. Myślę, że jesteś po prostu zmęczona całą sytuacją i chciałabym napisać coś pokrzepiającego, ale cóż...za chwilę mogę być na twoim miejscu i walić głową ze złości o ścianę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem, racja. Dwójka to już daje czadu. Chociaż Ty będziesz miała inna różnicę wieku i może będzie łagodniej niż u mnie. Ja wciąż w kilku czynnościach muszę pomagać Bulince, a ona traci szybko cierpliwość, nieważne czy powiem, że "za chwilę, bo karmię", czy "za chwilę, bo jestem w toalecie". Nie wszystko rozumie i zapamiętuje "na zawsze", czasami tylko na pół godziny. Nie mam akcji-zazdrości, ale za to inne problemy... Wierzę, że Lea nie będzie sprawiała problemów, a Maja szybko sprawdzi się jako wspaniała "starsza siostra" :)

      Usuń
  7. szkoda że nie masz nikogo kto mógł by ci pomóc czasami, doskonale Cię zrozumiałam czytając o twoim mężu. Zaraz mi sie mój mąż przypomina, kocham go ale czasami mam ochotę go....no wiesz. szczególnie właśnie w chwilach gdy gdy jest ciężko ogarnąć mi dwójkę dzieci a on akurat musi iść i robić coś innego. trzymaj sie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, czasami, jak akurat jesteśmy u jednych czy drugich rodziców, to odciążą. Ale nie na co dzień. Wczoraj, na ten przykład, walczyłam z małą 2 godziny do południa i 3 godziny wieczorem. Takie dni mnie wykańczają.

      A mąż, już pisałam w komentarzach, czasami tak ma, że pewnie chciałby uciec od wrzasku, ale od tygodnia jest inaczej. Te wieczorne 3h to on walczył, kiedy ja usypiałam starszą. Kazał się wołać z ogrodu, gdyby coś... Myślę, że faceci nie do końca ogarniają ten problem. I sądzą, że skoro mama jest taka dla dziecka ważna, to ona nie tylko najlepiej sobie poradzi, ale też dziecko szybciej się przy niej uspokoi. I pewnie to prawda. Do pewnego stopnia. W końcu prócz matką jest się też kobietą i człowiekiem. I każdy potrzebuje wziąć oddech, odpocząć.
      I tez tak o tym myślę: miłość do męża to jedno, a dziecko to wspólna sprawa. Trzymam też za Ciebie kciuki! :) Musimy być dzielne, nie?
      Wpadaj tu częściej, pozdrawiam ciepło!

      Usuń

Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!

Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric