poniedziałek, 20 czerwca 2016

nr 39, 20 czerwca - przewrotność małych dziewczynek





20 czerwca 2015 r.
Poniedziałek



Mania: 66 dni (2 miesiące i 5 dni)
Buńka: 2 lata i 8 miesięcy i 4 dzień
Waga: 60,4 kg
Pogoda: Generująca niskie ciśnienie była do południa. Od 10 minuta rozstąpiły się niebiosa i ukazały błękitne niebo. Wyszło słońca. 21*C. Cudnie. Potem przyszła gwałtowna burza.




12:00

Wyłączyli prąd. Świetnie: czajnik na prąd, indukcja na prąd, piekarnik, lodówka, pralka - prąd. Wszystko stanęło. Ale to nic w porównaniu z tym, że kiedy Mańka się obudzi i odmówi jedzenia z piersi będę musiała dać jej flachę. I chyba będę musiała iść do babci po sąsiedzku, żeby mi na gazie zagotowała wodę, bo choćbym siedziała na butelce, to tyłkiem jej nie zagotuję. Najgorsze, że nie wiem (i nikt nie wie), kiedy włączą prąd. Na wsi to jednak mają czelność: włączają i wyłączają prąd, kiedy im się podoba i nawet nie ostrzegą ludzi. Przecież nie włączałabym prania, gdybym wiedziała, że po kwadransie będzie pralka stanie, a pranie będzie się w niej kisiło.



13:04

Mańka śpi. Może zanim się obudzi włączą ten cholerny prąd. Już nie mówię, że miałam sobie kawę walnąć. Taką ful-wypas: zmieloną grubo, na świeżo i zaparzoną we french pressie, z małą ilością mleka (staram się opanować w jedzeniu nabiału) i cynamonem. A tu klops, mówiąc delikatnie.

Przecieram oczy, ale mrugam nimi dość leniwie i z niemałym trudem.
Fuck, właśnie sobie uświadomiłam, że mam pomalowane oczy. Teraz wyglądam jakbym nie spała przez miesiąc, a nie tylko nie dosypiała.


***

Zapomniałam PINu do karty płatniczej. Trzeba być mną, serio. Nie korzystałam z niej pół ciąży i teraz po porodzie. Wyjdzie z rok. Wszystko internetowo udawało mi się ogarniać, a teraz dupa. Aż mi było głupio do banku z tym iść. Okazało się, że w tym czasie przysłali mi nową kartę.
- Taaak? - zdziwiłam się. - A kiedy?
- We wrześniu 2015 roku - powiedziała kobita po sprawdzeniu.

Te banki, poczta... człowiek osiwieje, a trzydziestki nie ma.



13:36


Wróćmy do wczorajszego popołudnia. Pojechaliśmy do siostry (dwa dwóch urwisów: M., prawie 5 lat i mała Ł., rok i 3 miesiące). Zapaliliśmy marne ognisko - trzy patyki na krzyż - ale dzieciaki miały radochę. 
Rozłożyliśmy leżaki w liczbie czterech, bo więcej nie było. Identyczne, obok siebie. I od razu pojawił się problem: każde z dzieci miało swój pomysł, gdzie będzie siedzieć. Jak jedno było zadowolone, to reszta się awanturowała, że nie tutaj, bo...
W pewnym momencie doleciała mnie rozmowa Bulinki z kuzynem M., który dokładał do ogniska jakieś patyczki:

Buńka: Nie można tak blisko! Bo to jest niebezpieczne!
M. (przemądrzale, w swoim stylu): Ale ja mogę, bo jestem dorosły.
Buńka: Ja jestem ostrosła, tak.
M.: Ja jestem ostrożny!
Buńka: Ja też. Jestem ostrosła.
Dzieci maja niebywałą zdolność do tworzenia słów, które im pasują. Buńka po prostu stwierdziła, że jest równocześnie ostrożna jak i dorosła. I wyszło jej ostrosła...


16:44


Przeszła burza. Niebo wisi, jakby miało spaść od nadmiaru wilgoci. A ja myślę, czy mam w lodówce coś, co udałoby się rzucić na pizzę. Okropność, bo przecież nie o to chodzi w kuchni, żeby fantastyczne dania zamieniać w śmietniki. Mogą być jednak świetne, jeśli nie opróżnimy lodówki za jednym posiedzeniem i to, co zalega przy tylnej ściance lodówki podzielimy na podgrupy, które do siebie pasują. Dziś 2 małe pizze. Pierwsza: ser kozi, rukola, podwiędłe szparagi i świeży pomidor. Aha, a na wierzch świeży tymianek. Wszystko na białym sosie czosnkowo-tymiankowym. Druga, bardziej tradycyjna: pomidorowy sos, mozzarella, kukurydza, oliwki, cebula, salami, pomidor...

Będzie uczta.
Szkoda tylko, że Buńka nie lubi pizzy...



Czy Wy też tak macie z dziećmi, że im bardzo Wam coś wyjdzie w kuchni, poświęcicie czas - dziecko nawet nie tknie tego? To samo chyba dotyczy wszystkiego innego: kupię książeczkę, zabawkę, przysmak i ucieszę się, że Bulince na bank się spodoba... a ona nic. Tylko "dziękuję" i ... hm... no, nie jest zachwycona tak, jak ja...  Tymczasem, kiedy zrobię byle jaki obiad, najprostszą zupę, czy pancakes na kolanie - zajada jakby w życiu nie jadła nic pyszniejszego. I tak dalej...

4 komentarze:

  1. U nas w sobotę (miasto) strasznie wiało, zawaliło się jakieś drzewo i pół dnia prądu nie było. Więc wiesz ;)
    A z tymi staraniami mamy tak samo. Ostatnio codziennie jadła by sam makaron - po prostu ugotowany i nic więcej. Zaraz się przedszkole skończy i chyba faktycznie zaopatrzę się w zapas klusek i będę jej gotować :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, kurczę... No nieźle. Niedaleko nas ciupało gradem wielkości paznokcia u małego palca, szok. A mamy... eee... 21 czerwca?!

      Przynajmniej będzie prosto: makaron i już :P

      Usuń
  2. Ha! U nas ostatnio były jakieś remonty i przez kilka godzin każdego dnia nie było prądu. Dało się żyć, jednak dopiero wtedy uświadomiłam sobie jak ciężkie jest bez niego życie. ;)
    ohbobas.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, jak tracisz zdajesz sobie sprawę ile to znaczy... :)

      Usuń

Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!

Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric