Moja Buńka jest bardzo wrażliwym małym przedszkolakiem. Czasem wystarczy krzywo na nią spojrzeć, a już nieszczęście odbija się na jej twarzy. Ale czasem już iskra w moim oku rozpala w niej energię do działania. Niestety świat jest jaki jest: potrafi dać w kość nawet prawdziwemu twardzielowi. A i tak uważam, że lepiej być wrażliwym, niż mieć twardy tyłek. I marzyć. Mimo wszystko.
Bu jest jedną z tych dziewczynek, która ucieszy się z każdej małej drobnostki, ale jej pragnienia-marzenia na razie się mieszają...
- Tata, kupisz mi lizaka? - Tak było, kiedy wchodzili do sklepu, według relacji eR.
- Nie, umawialiśmy się, że kupujemy tylko chleb, masło i szynkę. - Proza życia.
- Aaa... - Ramionka opadają. Zawód czuć w powietrzu.
Po chwili jednak:
- A tata...? A kupisz mi konia? - Tym razem powiało nadzieją. Lizak odszedł w zapomnienie.
Kiedy najpierw sama czytałam "Mysz jak nie mysz" Joanny Kulmowej (którą dostałam od Wydawnictwa Mila), myślałam o małym dziewczątku, które potrafi się popłakać, wołając do mnie, bym przestała miksować zupę, bo Mania się boi. I o jej wielkich marzeniach ("Mama, a czemu nie mogę latać? Przecież mam te skrzydła!"). I cała zatrzęsłam się w środku, że dziewczyna będzie miała kiedyś ciężko. A potem spojrzałam raz jeszcze na książeczkę i wstąpiła we mnie nadzieja...
Książeczka o małej myszce jest absolutnie wyjątkowa: porywa serce i wywołuje uśmiech pełen czułości. Taki delikatny, z przymrużonymi oczami.
O czym opowiada? O życiu. To słowo chyba najpełniej to oddaje. Mała myszka, świadoma tego, że w środku jest zupełnie inna niż pozostałe myszki, usłyszała płacz wiatru, który zaplątał się w jabłonce. Mysz była zdeterminowana mu pomóc. I ostatecznie się udało. Więcej: nieoczekiwanie w podzięce dostała od wiatru niezwykły prezent, który spełnił jej największe marzenie. Powiem jeszcze tylko tyle, że jest to bajeczka, która doskonale wyjaśnia skąd się wzięły nietoperze.
Dlaczego więc napisałam, że to książeczka o życiu? Bo kiedy czytałam ją z perspektywy dorosłego, zobaczyłam w niej znacznie więcej niż hasło: "nawet absurdalne marzenia potrafią się spełnić, jeśli mocno w nie wierzysz".
W pierwszej kolejności powinnam napisać, że rzeczywiście my, dorośli, stajemy się z czasem tak pragmatyczni, że marzenia osadzamy w granicach możliwości ich spełnienia. Przez to zamiast - mogłoby się wydawać infantylnego - "spełniło się moje marzenie", mówimy: "to był mój duży sukces". Jesteśmy przekonani, że wierząc w takie nierealistyczne marzenia, które wydają się zbyt odległe, takie "nie dla nas", rośnie w nas frustracja, a nie motywacja, by jednak spróbować. A to błąd. Myszka jest na to dowodem. Bo niemożliwe stało się możliwe.
Czy samo z siebie? No, wiara na pewno nie wystarczy. Ale myszka w zasadzie nie dążyła do spełnienia tego marzenia. Była skromną myszką. Co prawda przeczuwała, że jest nietypowa, ale z drugiej strony była świadoma swoich ograniczeń: że jest mała, cicha i słabiutka. Zdarzyło się jednak, że stanęła przed wyzwaniem i postanowiła mu sprostać. Nie narzekała, tylko w miarę swoich mysich możliwości robiła, co mogła. A przecież czy ktoś mógłby mieć pretensje do myszy, że nie pomogła takiej mocy, jaką jest wiatr? Często nasze dzieci są w naszych oczach ciche, zamknięte w sobie, nieśmiałe, może nawet zahukane. A tymczasem często te właśnie dzieci świetnie sobie radzą w grupie, chociaż niejednokrotnie po prostu potrzebują czasu i okazji, by pokazać się światu, kiedy będą gotowe. Nie każde dziecko musi być przebojowe i łobuzerskie, byśmy spali spokojnie, bo "da sobie radę w życiu".
Nie mogłabym nie napisać o wytrwałości małej myszki, która zdając sobie sprawę, że nie podoła sama, próbowała szukać pomocy u innych. Najpierw zwróciła się o pomoc do innych myszy, ale te ją wyśmiały. Jakie to typowe: najbliższe środowisko zamiast wesprzeć, bo przecież to "swój", będzie szydzić i próbować stłamsić. Mysz stała się dla innych myszy "kamieniem potknięcia". One się na niej wywróciły: zbierały ziarna pszenicy, co doskonale pokazuje ich pracowitość, wspólne działanie, czyli same superlatywy. Tymczasem nie podobają nam się te myszy, bo drwią z małej myszki, która prosi je o pomoc. A to musiało boleć: otrzymać policzek od swoich.
Ale mysz się nie poddała, bo to nie była zwykła mysz. Rozumiała, że są ważniejsze rzeczy, niż obrażanie się. Zdobyła się na odwagę, by prosić o pomoc wiatrak, który był od niej dużo, duuuużo większy. Jemu w ogóle nie spodobał się pomysł pomagania wiatrowi. Jak się okazało, ta sytuacja była mu nawet na rękę. Ciekawe, ilu z was doświadczyło tego okropnego uczucia w dzieciństwie/młodości. Zbierasz się w sobie pół dnia, by zamienić kilka słów ze starszym, dużo większym i naprawdę popularnym kolegą (albo koleżanką). A on uraczy cię pogardliwym spojrzeniem, powie coś, od czego uszy będą ci płonąć latami na myśl o tej sytuacji, a w najlepszym wypadku zignoruje. Do dziś pamiętam, jakie to paskudne uczucie. Myszka naprawdę dzielnie to zniosła, bo patrzyła nie przez pryzmat własnej maleńkiej postaci, a tego wielkiego i ważnego zadania, które ma przed sobą.
Pomógł jej dopiero pajączek, jakże niedoceniane stworzenie, na widok którego albo się piszczy, albo ucieka, ewentualnie sięga po gazetę lub kapcia. Tymczasem to właśnie takie dwa niepozorne stworzonka były w stanie pomóc wiatrowi. I tak jest też w życiu: często właśnie ktoś naprawdę niepozorny, za którego nie dałoby się przysłowiowych 3 groszy, nagle okazuje się kimś o wielkim sercu, o pięknym wnętrzu, wrażliwej duszy czy po prostu (a może "aż") przyjacielem.
Zresztą całe nasze życie jest jak ta jedna przygoda małej myszki: czy podejmiemy się wyzwania? czy zrobimy wszystko, by mu sprostać? A może poddamy się przy pierwszym niepowodzeniu? Co zrobimy, kiedy bliscy się odwrócą, kiedy ktoś nas upokorzy, zlekceważy... Być może uda się nam spotkać przyjaciela, bliską naszemu sercu osobę, która nas wesprze. I czy w końcu uwierzymy, że warto marzyć. Niezależnie od wszystkiego.
Książka niesie ze sobą cudowną naukę, ale muszę zaznaczyć, że nie jest dla każdego dziecka. Z
pewnością mobilizuje do słuchania bez - ostatnio bardzo modnej -
aktywizacji małego czytelnika. Czy to źle? Tekst Joanny Kulmowej jest
jak poezja: subtelny i romantyczny. Dla wrażliwców. Ta "aktywizacja" tylko by go zepsuła. Moja Bunia czytała ją z ogromną uwagę: widziała dzielność myszy i rozumiała jej marzenia. I fakt, że trzeba pomagać. A na pewno próbować robić wszystko, co się da: na przykład poprosić rodziców o pomoc. Wolałam nie wskazywać jej jeszcze tego, co sama wyczytałam między wierszami. Na to ma jeszcze czas.
Graficznie książeczka jest tak romantyczna i tak przy tym wdzięczna i subtelna, że nie wyobrażam sobie odbioru bajeczki bez tych ilustracji p. Elżbiety Krygowskiej-Butlewskiej. A do tego dobór kolorów jest ujmujący, chciałoby się wręcz powiedzieć: uczuciowy i przepełniony emocjami.
Moja ocena: Bardzo polecam. Książeczki z serii "perełki Mili", są przecudne i naprawdę dopieszczone, zarówno pod względem technicznym jak i tekstowym. Aplauz na stojąco dla p. Joanny Kulmowej. To moje klimaty, zdecydowanie. A na końcu książeczki niespodzianka w postaci jednego z ładniejszych wierszy dla dzieci, jakie miałam przyjemność czytać.
Tytuł: Mysz jak nie mysz
Autor: Joanna Kulmowa
Wydawnictwo: Mila
Rok wydania: 2011
ISBN: 9788392656531
ISBN: 9788392656531
Oprawa: twarda, kartki z grubszego, błyszczącego papieru
Liczba stron: 40
Wiek czytelnika: 5-7
Napisałam tę recenzję z ogromną radością, dzięki Wydawnictwu Mila:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!