wtorek, 17 stycznia 2017

"Martynka. Wielka księga przygód. Zbiór opowiadań" - Gilbert Delahaye

Zaczynać przygodę z książeczkami dla dziewczynek pomijając Martynkę, to jak w przypadku chłopca pominąć klocki lego. Opowiadania o Martynce towarzyszyły mi jako dziewczynce. Nie potrafiłam oderwać oczu od tych obłędnych ilustracji. Tak jak teraz moja córka...



 

Martynkę poznałam dopiero w przedszkolu, gdzieś jako pięciolatka. I zaczarowały mnie jej ilustracje, niczym wyjęte z Elementarza. Ale przy tym pełne wdzięku, emocji, niczym kadr, chwila zatrzymana na płótnie. Jeszcze nie potrafiłam czytać i pamiętam, jak prosiłam mamę, by mi poczytała to, co kryje się za ilustracjami. Tak, jak teraz robi to Bu.

- Przeczytasz mi opowiadankę? - pyta.
- Tak, po kolacji - odpowiadam.

Po czym widzę, że je kanapki na foteliku bujanym Maniuli a na kolanach trzyma Martynkę.



Od zawsze wiedziałam, że Martynka zagości u nas jak tylko Bunia będzie na nią gotowa. Nie byłam przekonana, że to już. Bałam się, że odrzuci ją, kiedy okaże się, że nie bardzo ją rozumie. Zaryzykowałam. Udało się.

W książeczce znajduje się osiem opowiadań, całkiem obszernych, jak na tak młodego czytelnika jakim jest moje trzylatka. Tymczasem początkowo wciąż pytała: "A już jesteśmy tu?", "Gdzie jesteśmy?", by mogła śledzić każdy obrazek w stosownej chwili, jakby nie słuchała. Ale za drugim razem pochłaniała każde moje słowo. I za każdym razem każdą opowieść kończyła: "Jeszcze jedną, mama, prrrroooooszę!"


 
A w każdej opowieści Martynka wygląda nieco inaczej: nawet inne rysy twarzy, a jednak zawsze ją rozpoznamy. Postacie są z jednej strony bardzo naturalne, z drugiej jednak ujęcia są jakby troszkę teatralne. Ale to w niczym nie przeszkadza, zwłaszcza, że ilustracje są bardzo wierne tekstowi. I jest ich mnóstwo! Zarówno tych dużych, jak i tych drobnych. To niewątpliwie plus, kiedy dziecko nie potrafi czytać a wciąż wyobrażanie sobie tego, co zawarte w tekście jest trudne. Dziecko może na bieżąco śledzić rozwój sytuacji. 

Muszę powiedzieć, że zaskoczyły mnie dwa opowiadania, których ilustracje przypominają socrealistyczną technikę używaną na pocztówkach, plakatach propagandowych czy w czasopismach. Nie chodzi o styl, ale o cechy techniki, jaką stosowano. Nie wiem, jaka to technika, ale wiem, że przypomina ją do złudzenia. Czy to mi przeszkadza? Niekoniecznie. Chociaż skłamałabym, gdybym powiedziała, że wszystko mi jedno, bo tak nie jest. Te tradycyjne ilustracje są - moim zdaniem - piękniejsze.




Wiem, skupiłam się na ilustracjach, ale czy w pierwszej kolejności można napisać o czymś innym? Na pewno nie w przypadku Martynki. 



Ale książeczka ma bardzo wartościowe teksty. Umówmy się, nie jest to jakaś wybitna literatura, ale dziecko nie potrzebuje kunsztu. Natomiast potrzebuje miłej fabuły, która go czegoś nauczy, ale nie tak nachalnie. I Potrzebuje obrazu świata, który mimo wszystko jest pozytywny (żeby nie przyszło nikomu mylić tego z utopią). A z Martynką nie tylko łatwo się utożsamić, ale i zaprzyjaźnić. I ja i moja siostra chciałyśmy mieć taką przyjaciółkę. Moja Bu zapewne też będzie chciała. 

W świecie Martynki są problemy na miarę dziecka, jak przygoda z powodu wyjazdu (opowiadanie Martynka w podróży). Są emocje na miarę dziecka, kiedy Martynka znajduję kotkę z małymi kociętami. Są też nowe wyzwania, jak podczas poszukiwań prezentu dla małej Helenki i poznawanie oraz zachęcanie do poznawania nowego (Martynka i 40 kuchcików), przezwyciężanie strachu ale i szanowanie tego, że inni mogą się czegoś bać i nie należy tego wykorzystywać (Martynka i spotkanie z duchami). To wszystko sprawia, że dziecko łatwiej radzi sobie z problemami, kiedy widzi, że Martynka sobie radzi. Nie od razu. Bo i Martynka czegoś się uczy. Dzięki opowiadaniom o Martynce, dziecko stara się samo rozwiązywać problemy, szuka tych rozwiązań.

Pisałam już, że opowiadania są poprawne, ale szału nie ma. To prawda. Z drugiej strony trudno im zarzucić cokolwiek. A może to tylko taka dysproporcja: kiedy ilustracje podnoszą poprzeczkę od razu nasze oczekiwania wobec tekstu rosną. Tymczasem teksty dzięki swej prostocie mogą służyć też nauczycielom i rodzicom jako pomoc przy ćwiczeniu czytania/słuchania ze zrozumieniem, gdyż opowiadania nie mają zbyt wielu szczegółów, ale już na tyle się w nich dzieje, że dziecko musi wytężyć pamięć, by opowiedzieć z głowy całe opowiadanie, co jest jeszcze przed nami. I, powiedziałabym, że raczej na horyzoncie, a nie dwa kroki przed.



Czy książka ma jakieś minusy? Mogłaby zawierać więcej opowiadań :). A tak, to trudno mieć zastrzeżenia.  Bunia sięga po książeczkę przynajmniej raz na dzień. Kilka razy przyłapuję ją na tym, jak udaje, że czyta, wymyślony przez siebie tekst na podstawie ilustracji. Jak się okazuje, że dziewczynki, które skończyły 3 lata spokojnie odnajdą się przy lekturze tej książki.

 
Moja ocena: Bardzo polecam. Nie chcę się na siłę przyczepiać do detali. Po prostu. 
A Wy znacie Martynkę? Czytanie swoim dzieciom? No i jaki jest Wasz odbiór tej serii?



Tytuł: Martynka. Wielka księga przygód. Zbiór opowiadań
Autor: Gilbert Delahaye
Wydawnictwo: GW Publicat S.A. (Papilon)
Rok wydania: 2009
ISBN: 9878324573202
Oprawa: twarda (matowa, z brokatem umieszczonym w kilku miejscach)
Liczba stron: 160

2 komentarze:

  1. uwielbiam Martynkę :) Jest w naszej rodzinie już drugie pokolenie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I trudno się dziwić. Moim zdaniem kiedy Martynka pojawia się w rodzinie, to już zostaje. Na pokolenia. Inaczej się nie da :)

      Usuń

Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!

Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric