28 września 2015 r.
Poniedziałek
Ciąża: 12 tydzień, 6 dzień
Waga: Już sama nie wiem, nawet nie wchodzę na wagę. Pewnie wciąż tyle samo (koło 56 lub 57 kg), bo nie jem za wiele, ale też tylko leżę.
Pogoda: Jest przyjemnie, świeci słońce: prawdziwa złota jesień.
19:50
Miałam jutro jechać z badaniami (rano robiłam), ale sprawy potoczyły się inaczej.
Weekend okazał się koszmarny, ale nie tak jak poniedziałek. Mała Jagódka w Klubiku, nie musi patrzeć przez większość dnia jak buczę z bólu. Nie miałam nawet sił dzwonić do lekarza - bałam się, że się rozbeczę.
eR przyjechał na drugie śniadanie koło jedenastej i zobaczył, że jestem w kiepskiej formie.
- Co mam zrobić? - gorączkował się. - Mam jechać do szpitala?
- Ale co oni mi poradzą w szpitalu? - ryczałam. - Sam M. (tu nazwisko lekarza) twierdzi, że to bez sensu, bo przecież oni tam nic mi nie będą mogli pomóc.. Dzwoń do niego i zapytaj.
- Ja? - spłoszył się.
Wiedziałam, że tak będzie: bronić się rękami i nogami. On nie cierpi takich rzeczy załatwiać. Mówi, że czuje się taki głupi, jak nie rozumie, o czym oni mówią.
Cóż, ja też nie lubię takich rzeczy. I też nie zawsze ogarniam tą terminologię. Ale ja uważam, że to nie ja kończyłam studia medyczne i nie muszę wiedzieć wszystkiego w tym temacie. Ja, będąc po historii nikomu nie każę znać szczegółów przebiegu II Wojny Światowej na froncie zachodnim ze wszystkimi szczegółami. Dlatego zawsze pytam lekarzy, co to znaczy i proszę, żeby mi to jeszcze raz, tylko po polsku.
eR., jak sie okazało, nie nie mial oporów dzwonić do lekarza ,ale ten powiedział, że nie ma lepszego szpitala jeśli chodzi o możliwości techniczne i poradzil, by "spakował żonę i jechał na SOR, w budynku, gdzie leżałam". Decyzja wydawała się być podjęta.
Telefon do mamy: odbiorą małą H., mam się nie martwić, a ona szybko zadzwoni do szpitala, czy moze te wyniki z dzisiejszych badań już będą.
Były. Odebrała je. I były ok. Jeden wskaźnik był podwyższony, ale on jest podwyższony zawsze, gdy kobieta jest w ciąży. No i dupa.
Szybko się spakowałam, a raczej dyrygowałam eR., który mnie pakował i pojechaliśmy. Oczywiście w drodze przez Zakopianką zwróciłam tę biedną kanapkę z szynką, którą mama wcisnęła mi na drodze, bo "nic nie jadłaś cały dzień, a tam już o tej porze będzie po obiedzie".
Przyjechaliśmy, a tu żywej duszy nie ma. Nie tylko pusto, ale i jakoś dziwnie cicho. Nawet nie było kogo zapytać, gdzie się udać lub co robić. W końcu zapytaliśmy pani sprzątającej, która ca całe szczęście pojawiła się na horyzoncie. Wyjaśniła, w które drzwi trzeba dzwonić. Tak zrobiliśmy, ale pielęgniarka powiedziała, że i tam musimy czekać, bo jest tylko jeden lekarza i akurat ma zabieg.
- To może potrwać od pół godziny do dwóch - powiedziała. - Kiedy przyjdzie, poproszę panię. Proszę poczekać.
Oczywiście mieliśmy tego pecha, że czekaliśmy te dwie bite godziny. W tym czasie dzwonił do mnie też wujek, który jest lekarzem w Krakowie i ma tam jakieś znajomości, może dopytać, co i jak. Zapewnił, że na dniach się pojawi i bym dała mu znać - jeśli mnie przyjmą - gdzie leżę.
Czekanie było jedną wielką męczarnią. Książka nie pomagała. Wtrąbiłam precla ale tylko napaskudziłam okruszkami. Samopoczucie się nie poprawiło. A pogoda była piękna, jesienna, ale kolorowa i ciepła.
Gdzieś koło siedemnastej pojawił się lekarz. I tutaj nastąpił jakiś przełom. Wreszcie ktoś zajął się tym, czym trzeba i jajniki potraktowal jako poważny objaw, ale i obiekt do leczenia. Wcześniej skupiano się tylko na tym, że to wynik nieprawidłowości płodu. Może tak być, ale jeśli coś się przeoczy, przegapi, zlekceważy i któraś z nich cyst po protu pęknie?!
Dobrze, że facet był ok. To znaczy, lekarz. Wujek mówił, że oddział, na którym już leżałam nie ma specjalnie dobrej opinii. Nie są chętni to informowania pacjentów o ich stanie, wiecznie mają pretensje, że człowiek chce się czegoś o sobie dowiedzieć, lub gorzej: chce, żeby go w końcu zaczęto leczyć. Nie tylko on tak twierdził: wiele kobiet, które były pacjentkami na tym oddziale nie wraca do domu zadowolonych z opieki i w ogóle działań lekarzy tu pracujących. Wielu z nich to karierowicze: jeśli tylko jest szansa wpisania w CV doświadczenia z pacjentem, który był szczególnie rzadkim przypadkiem, to trzymają się tego kurczowo, zamiast wyjść poza schemat.
Teraz myślę już o tym inaczej i zaczyna mnie niepokoić taka postawa. Mogą coś zwyczajnie zaniedbać. I kto na tym ucierpi? No, chyba ja. I dziecko na dokładkę.
Nie wiem, czy chcę tu być zostawiona na ich pastwę. To, że jestem wśród lekarzy w ogóle mnie nie uspokaja. Jak sobie przypomnę, co mówił M.(lekarz), że profesor (z którym w ogóle nawet nie rozmawiałam, chociaż na jego prośbę byłam tu sprowadzona) sądzi, że być może to może być przypadek zaśniadu częściowego. Jest on bardzo rzadki i daje właśnie takie objawy i trzeba to wykluczyć. I tylko profesor (ah, no tak! profesor, czyli musi mieć rację) zasugerował diagnozę, od razu jej przyklaśnięto. Raz, że to najprostsze, a dwa - to byłby ciekawy przypadek. Uch.
Tak czy owak, kiedy pojechałam na ten dyżur, lekarz okazał się sensowny. Nie myślał schematycznie, jak ci wcześniej. Ale nie mieli miejsca na Endokrynologii.
- Gdyby Pani jutro przyjechała, to już się zwolni coś... - myślał na głos.
- Proszę, nie mam sił wracać. Ta droga zbyt wiele mnie zdrowia kosztuje -wyznałam żałośnie. - Jak tylko okaże się, że będę mogła być przyjęta, to spróbuję tu załatwić sobie nocleg, mam rodzinę...
Wiedziałam, że muszę się wydomagać wszystkiego, a dodatkowo mój lekarz powiedział, bym zrobiła wszystko, by mnie przyjęto.
- Nie, no w ogóle nie powinienem Pani stąd wypuścić. Jajniki są naprawdę duże. Spróbujemy na innym oddziale, a potem Panią przeniesiemy...
Ufff... nie będę musiała nikogo zmuszać do przyjęcia mnie tutaj. Ulga.
Sięgnął po telefon i zadzwonił. Udało się. Na Ginekologii.
Po wszelkich formalnościach, pielęgniarka zawiozła mnie na górę. Cichutko, jakby nikogo nie było. Panie bardzo miłe, szybciutko dały mi salę na końcu korytarza, blisko łazienki (zaraz poruszania, tylko do łazienki znów zaczął obowiązywać). Dwójka, nowo zrobiona, schludna i byłam sama. Wybrałam łóżko pod oknem.
Jutro maja mnie przenieść na właściwy oddział, a tam już leżałam. Fuj. Duże i stare sale, przygnębiające kolory jak ze starych szpitali... Ciemne korytarze wyłożone ciemnymi, lśniącymi, niedużymi kafelkami połączonymi z jasną, kiedyś białą fugą. Krótko mówiąc: obskurny jak z psychiatryka... bo to stare budownictwo, alla kamienica. Nie spieszy mi się tam, ale dopiero tam podejmą jakieś kroki.
Już teraz szkoda mi opuszczać tę miłą salę. A jeszcze bardziej mi szkoda, że eR. już pojechał i zostałam literalnie sama. Z pierwszą nocą w szpitalu. Zawsze po przerwie, pierwsza noc jest najgorsza...
Słońce już zaszło, ale niebo wciąż było pogodne i jasne. eR kupił mi książkę i coś na kolację, bo jej czas minął jakieś trzy kwadranse temu.
Tymczasem właśnie podeszła dietetyczka i zapytała, czy przynieść mi kolację. Zgodziłam się. Może akurat trafi się jakaś cząstka pomidora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!