11 stycznia 2016 r.,
Poniedziałek
Ciąża: 27 tydzień, 4 dzień
Waga: 63,8 kg
Pogoda: Nawet ładnie. Na razie.
9:45
eR. wziął Jagódkę do Klubu Malucha już po siódmej. Dobrze, że ona tak dzielnie to znosi.
Musiałam odwołać lekcje i zastrzec, że być może od przyszłego tygodnia skończy się dojeżdżanie do uczniów. Czuję się wprost beznadziejnie. Wczoraj do tego stopnia, że godzinę bez ruchu leżałam na kanapie patrząc w choinkę, kiedy eR. oglądał kolejne dwa odcinki Fargo z drugiego sezonu. Leżałam i miałam wrażenie, że lewituję gdzieś pomiędzy kanapą a snem. Chociaż do snu to mi daleko było. Brzuch męczył mnie okropnie. Z dnia na dzień czuję się gorzej, chociaż w badaniu nic nie wyszło. Jeszcze czekam na wyniki jednego. Może przynajmniej coś będzie wiadomo, bo chyba nie ma nic gorszego od poczucia, że naprawdę coś jest nie w porządku, a nie można tego czegoś zidentyfikować, określić i wyleczyć. Czyli tak, jak ja mam na ten moment.
Tak czy siak mam dość jeżdżenia do uczniów. Chcą, niech przyjadą. Nie, to nie. A przynajmniej nie będę się denerwować.
Dziś tylko pranie muszę zrobić. Tylko i aż. Kto też zna to poczucie beznadziei?
14:05
Wpadła I. z narzeczonym. I z zaproszeniem na ślub.
Fantastycznie, że w końcu udało jej się współpracować z losem i tak oto długo wyczekiwany ślub będzie miał miejsce w kwietniu. Dokładnie 9 kwietnia, tuż po moim terminie. No, mogli trafić gorzej.
Nie, w sumie to nie mogli, ale i tak jakoś zakładam, że uda mi się być. Możliwe, że intuicja podpowiada mi, że będę się lepiej czuć. Nie, żeby poskakać, ale podskórnie wydaje mi się, że moje samopoczucie będzie lepsze. Może to świadomość końca doda mi wigoru.
Tak czy inaczej dziś brzuch mnie boli nadal, więc teraz, jak już poszli, mogę się wyłożyć na kanapie.
Uch... Jeszcze to pranie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!