9 stycznia 2016 r.
Sobota
Ciąża: 27 tydzień i 2 dzień
Waga: 64 kg
Pogoda: Wyjątkowo przyjemnie. Świeci słońce, dokoła śnieg. Nie za wiele go, ale przynajmniej jest zimowo. Do czasu, aż stopniał częściowo w południowym słoneczku.
9:15
Koszmarna noc!
Zastanawiam się, jak to się dzieje, że to właśnie moje dziecko musi cyrkować w nocy. To już nie pierwszy raz, kiedy budzi się z powodu kaszlu, którego w ciągu dnia nie było. Dodatkowe nocne przebudzenia najczęściej wynikają z tego, że nie może znaleźć misia/ słonika/ kotka/ lalusi*. Ostatnio hitem stał się baranek, wielkość piąstki dwulatka. Sam pomysł spania z takim maleństwem to gwarancja gwałtownej pobudki w nocy.
Tym razem zbudziła się z powodu kaszlu. Było coś po czwartej. Katar, mimo że nie za duży, spływał jej do gardła i to on powodował ten głuchy kaszel. Mamy swój sprawdzony specyfik: Sinecod. Na palcach jednej ręki mogę policzyć, ile razy nie zadziałał. Tym razem tż zadziałał, lecz później. I dopiero, kiedy córka zrozumiała, że kaszel nie jest czymś koniecznym: kaszlała na siłę, prowokując go. Na moje tłumaczenie odpowiedziała:
- Kaszleć cieba, mama. Cieba. - Była o tym święcie przekonana i dlatego właśnie zasnęła dopiero dobrze po piątej.
Spaliśmy w trybie "bez budzika" jak zabici do dziewiątej. Odkąd mamy Jagódkę, godzina ta brzmiała w moich uszach przynajmniej jak dwunasta w południe: istne szaleństwo. Tymczasem nie mogę powiedzieć, że się wyspaliśmy.
A tu kolęda. Ksiądz miał chodzić od dziewiątej, a my byliśmy dziewiątym domem. eR zerwał się do fryzjera. A to pierwszy studniówkowy weekend. Udało mu się zdążyć: piętnaście minut dłużej i przyjmowałybyśmy kolędę we dwie.
12:00
Ksiądz proboszcz okazał się niezwykle sympatyczny, co było dla nas naprawdę dużym, ale jakże miłym zaskoczeniem po tym, co usłyszeliśmy od naszego kuzynostwa. Cóż.
Mimo, że kościelny jakkolwiek niestary (bo "młody" jakoś już do niego nie pasuje) okazał się wyjątkowo nierozgadany i wszystko wskazywało na to, że kolędę po prostu będziemy musieli przetrwać. A z księdzem nie tylko dobrze się rozmawiało - nie wziął nic za kolędę.
Może to też nasze pozytywne nastawienie do zbliżających się Światowych Dni Młodzieży jakoś na niego wpłynęło. Uczę angielskiego, więc się ucieszył. To nie jest miasto, gdzie mówiących po angielsku nie sposób wyliczyć. To wieś, gdzie kilka osób lepiej zna ten język.
Tak czy inaczej kolęda zaliczona. Teraz trzeba się nastawić psychicznie, że Mała nie spała w południe, więc może dawać w kość pod wieczór. To wesele takie nie po drodze. Dobrze, że chociaż na te kilka godzin mama się zajmie Bulinką. Sama dziś czuję się jak dziecko, którym trzeba się zająć. Dwójka "dzieci" na głowie biednego eR. Coś takiego równa się naprawdę trudny wieczór.
22:14
Jagódka w końcu zasnęła. Padam na twarz, ale chyba jeszcze przez chwilę posiedzę z eR. Zamierza oglądać Interstellera, który trwa do pierwszej w nocy. Zwiastuję mu noc na kanapie, widząc to piwko i przygaszone światła: tylko choinka świeciła klimatycznie.
Wesele okazało się... trudne. Cały dzień uprzedzałam, że wrócimy wcześniej, bo nie czuję się dzisiaj dobrze. Do końca nie wiedziałam, czy uda mi się wytrwać na mszy i czy eR. nie powinien mnie jednak zostawić u rodziców z Małą na ten czas i przyjechać po mnie już na samo wesele. Zdecydowałam, że spróbuję. I tak uśmiechałam się (albo raczej starałam się uśmiechać), chociaż bliżej było temu do grymasu bólu. Jeszcze na siedząco - umówimy się - mogłam znieść kilka godzin. Odpadały tańce i pozycja stojąca. Kiedy dotarłam do stolika, eR. rzucił:
- Zobacz, kto będzie śpiewał..
- Uch..! - stęknęłam: to była M****a P***k. O ile nie zmieniła nazwiska po ślubie. I dodałam już ciszej: - Ten wieczór nie mógł się gorzej skończyć.
Byłyśmy na wojennej ścieżce. Chociaż wojenną bym jej nie nazwała. Po prostu nie ma żadnej wspólnej ścieżki. Ona udaje, że mnie nie zna. Ja już też. Kiedyś po tej jednej i jak się okazało ostatniej kłótni wyciągnęłam rękę - odrzuciła ją. Chyba dlatego, że mimo wszystko uważałam, że część racji jest po mojej stronie. I powinna to przyznać, bo taka była prawda. Dla dobra naszej - jak wówczas sądziłam - przyjaźni. Ale jeśli przyjaźń rozbija się o pieniądze (bo do tego się ta kłótnia niestety sprowadzała), to chyba nigdy przyjaźnią nie była.
Czyli miałam się świetnie bawić. Z bolącym ciążowym brzuchem i M.P., wyjącą radośnie w głośnikach. Co za radość. Chociaż przyznać muszę, że nie ma wstydu, jeśli chodzi o śpiew i grę zespołu. Może trochę jakoś za słabo (to nie tylko moje zdanie!). Albo źle coś nagłośnili. Taka opcja też była.
Po dwudziestej trzydzieści okazało się, że Bulinka nic nie jadła, nie chce i generalnie łobuzuje razem ze swoim kuzynem, więc zaserwowała moim rodzicom wieczorny sajgon. Oczywiście to spowodowało, że kompletnie straciłam formę i z nerwów oczywiście jeszcze bardziej rozbolał mnie brzuch. Dyskretnie zakomunikowałam eR., że nie ma wyjścia i ewakuujemy się w trybie przyspieszonym.
Jagódka zasnęła w samochodzie na dwie minuty przed tym, jak dotarliśmy do domu, więc rozmemłana jadła płatki na mleko i ostatecznie tuz przed dziesiątą zasnęła. I znów rozkaszlała się po godzinie, a potem po raz kolejny nad ranem. W obu przypadkach uratował nas Sinecod.
_______________________________________
* niepotrzebne skreślić
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!