wtorek, 27 września 2016

Ustawa antyaborcyjna – 4 kłamstwa

 

Ustawa antyaborcyjna – 4 kłamstwa





Nie oczekujcie, że będę jak Wellman. Nie będzie wywlekania na wierzch spraw, które dotyczą mnie i mojej macicy. Jakby kto był ciekawy - obie mamy się dobrze.


Już czytałam, jak to pewnainternautka rozprawiła się nowelizacją ustawyantyaborcyjnej. Otóż najwidoczniej coś jej umknęło. To nie tak, że podpisuję się pod ustawą obiema rękami, nie. Mam swoje zarzuty. Ale nie znoszę ignorancji, hipokryzji i powtarzania wypowiedzi pseudointeligentów, chociaż na temat nie wie się nic. A od kilku dni mam wrażenie, że internety oszalały: wszyscy przekrzykują się, cytują tych mondrych i cieszą się, że pokazali faka.


Bardzo irytujący jest fakt, że z tych ludzi bardzo niewielu czytało ten projekt (wraz z uzasadnieniem). To od razu widać po ich wypowiedziach. Mało kto staje w obronie ustawy, bo od razu wszyscy rzucają się na niego, zanim dokończy zdanie a później zadowoleni, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku obywatelskiego lajkują udostępniane masowo selfiki w czerni „ważnych osobistości show biznesu”. Żal dupę ściska.


Ale to moje zdanie, wy możecie mieć swoje, oczywiście.





Propaganda działa jak dobrze naoliwiona maszyna, bo do ludzi idzie przekaz jednostronny, jednowymiarowy: kobieta będzie oskarżana, a może nawet karana za poronienia, nie będzie mogła zrobić dokładnych badań dziecku (i tym samym dowiedzieć się o jego niepełnosprawności), nie będzie mogła dokonać aborcji w przypadku gwałtu (do 12 tyg. ciąży) czy zagrożenia swojego życia (niezależnie o wieku płodu). Wszystko to sprawia wrażenie, że politycy (i grupa porąbanych świrów z Ordo Iuris) jedno, a cała Polska - drugie.

A to przecież nieprawda! Jest naprawdę wielu, którzy cieszą się, że ta ustawa weszła. Ale jest też paru takich, którzy częściowo są za, a częściowo nie. I do takich należę ja. Dziwne, co?

Już raz pisałam o tym. Jestem osobą wierzącą. Więcej: Kościół mi nie przeszkadza, tak jak przeszkadza wielu.
Grunt, że w myśl mojej wiary, a także religii (podkreślam tę kolejność!), życie zaczyna się w momencie poczęcia. Nie ma momentu znanego lekarzom, który można byłoby nazwać "początkiem życia". Rozwój płodu jest tak dynamiczny, że nie sposób w jego trakcie nagle powiedzieć "o, to chyba tutaj". Czyli o zarodku, o płodzie mówię "mały człowiek". A ja nie jestem mordercą. Dla mnie aborcja to zabójstwo. Aborcji mówię NIE. Piszę o tym po raz drugi, bo chcę, by to było jasne dla moich Czytelników.

Czyli powinna mnie radować myśl, że od uchwalenia ustawy dzieci w łonie matek będą spały spokojnie. Niekoniecznie. To znaczy: niekoniecznie te dzieci będą spały spokojnie...

Bardzo fajnie, że nasze państwo nie idzie z "duchem UE", nie traktując aborcji jako środka antykoncepcji. Ale moje stanowisko w kwestii trzech wyjątków nie jest zbieżne z tą nową ustawą. Państwo chroni obywateli przed głupotą, nie pozwalając na powszechną aborcję, ale nie powinno za nich decydować. O moralności ludzi powinni decydować... oni sami. Bo jeśli ja znalazłabym się w sytuacji podlegającej któremuś z trzech wyjątków, chciałabym sama móc zadecydować. I mogę zdecydować, że nie dokonam zabiegu. Ale ktoś inny może zadecydować inaczej. To są   n a p r a w d ę   trudne sytuacje. I póki się ktoś sam w którejś nie znalazł, nie ma nawet mglistego pojęcia, jak to jest.

Jednak bezrefleksyjne powtarzanie za kimś haseł tylko oddala wszystkich od prawdy, do której te osoby rzekomo dążą. Mówię tu czterech kłamstwach, z którymi się rozprawię.


Kłamstwo 1#

Badania prenatalne będą zakazane.



To, że usunięto zapis o nich, a w uzasadnieniu napisano, że przestaną mieć uzasadnienie, świadczy jedynie o logice. To ustawa antyaborcyjna i w odniesieniu do niej (a co za tym idzie, do aborcji), badania prenatalne nie będą już przydatne. Kiedyś uznawano za dowód w sprawie zakwalifikowania danego przypadku do tych trzech wyjątków. Teraz, kiedy ich już nie ma – badanie prenatalne jest niepotrzebne, prawda?

Pamiętajmy, że badanie to pomaga wychwycić wcześnie wady płodu, a co za tym idzie podjąć leczenie. Można popytać u ginekologów. Podczas pierwszej ciąży były przesłanki, że dziecko może mieć wadę serca. Badanie prenatalne II trymestru sprawdza działanie narządów dziecka. Jeśli coś byłoby nie w porządku, a dziecko zaraz po porodzie kwalifikowałoby się na operację – już w ciąży jestem na to gotowa. Umawiam się z kardiochirurgiem, zaklepuję termin (często odległy, więc wczesna informacja bywa zbawienna) i dziecko od razu może być wyleczone. A to tylko jeden przykład.

Samo w sobie badanie nie jest zabronione:
„Niezależnie od powyższego dostęp badań prenatalnych gwarantowany jest ustawodawstwem regulującym dostęp do świadczeń medycznych, a zamieszczenie tych norm w Ustawie stanowiło zbędne superfluum”.

Uwaga! Jakby ktoś nie wiedział (a zdarza się), najpowszechniejsze badania prenatalne są nieinwazyjne. To znaczy, że nie zagrażają dziecku, bo to tak naprawdę bardziej szczegółowe USG. Co do inwazyjnych – odpowiedź poniżej.


Kłamstwo 2#

Teraz w przypadku zagrożenia życia ciężarnej, nie będzie można jej leczyć.



To jest nielogiczne. Bo dziecko bez matki nie przeżyje. Także i ustawa nie przewiduje konieczności podejmowania ryzyka nieleczenia matki. Wszystkie możliwe sposoby ratowania życia matki są możliwe. Nawet, jeśli przez to poroni. Tak, tu mamy do czynienia z „konfliktem” równorzędnych praw: prawo do życia dziecka nienarodzonego i prawo do życia jego matki. To nie tak, ze nowelizacja stawia któreś prawo wyżej (to wbrew Konstytucji), ale zwraca uwagę, że tutaj ważna jest celowość zabiegów medycznych: mają ratować zdrowie i życie matki. Zabronione jest jednak stosowanie pewnych zabiegów w celach profilaktycznych. Czyli: jeśli istnieją poważne przesłanki, że należy przeprowadzić badanie inwazyjne (jak to było w moim wypadku z zaśniadem), należy je przeprowadzić, a nie czekać czy kobieta nie kopnie w kalendarz.
A to oznacza, że jeśli nastąpiło poronienie w wyniku działań ratujących kobietę – nie ma mowy o żadnym karaniu!


Kłamstwo 3#

Kobieta poroni, a już do domu zapuka prokurator i policjant. A kobieta zamiast przeżyć w spokoju żałobę po dziecku, będzie torturowana psychicznie bezpodstawnymi podejrzeniami.



Kolejna bzdura. A raczej powiedziałabym, że naprawdę przerysowane spojrzenie na to, co akurat tutaj jest naprawdę istotne. Art. 152 § 2 rzeczywiście mówi o tym, że za nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka przewiduje się karę do 3 lat więzienia. Ale dalej przeczytamy, że „nie podlega karze matka dziecka poczętego, która dopuszcza się czynu określonego w § 2”, czyli poroni, stanie się to nie z jej winy. Nawet jak będzie jeździła na rowerze, czy potknie się i upadnie. Podkreślę to: kobieta nie jest winna w przypadku poronienia (nie mówimy o aborcji, czyli celowych zabiegach mających na celu zabicie tego dziecka).


Kłamstwo 4#

Teraz to dzieci w okresie okołoporodowym będą umierać na potęgę, bo nie będzie można diagnozować poważnych schorzeń.



Cofamy się zatem do uzasadnienia, że badania prenatalne nie będą zakazane. I te nieinwazyjne i te inwazyjne, jeśli ich przeprowadzenie będzie miało na celu diagnozę naprawdę poważnego schorzenia zagrażającego życiu kobiety.
Sama jestem przykładem, że nawet wcześniej, kiedy obowiązywała antyaborcyjna ustawa „kompromisowa”, lekarze nie ryzykowali przeprowadzenia inwazyjnych badań prewencyjnie, ot tak. A podejrzenia o zaśniad to bardzo poważna sprawa. Nie tylko chodzi o dziecko, a głównie o kobietę. Bardzo często czekali się do samego końca i przeprowadzali je w ostateczności.




Piszę o tych kłamstwach, bo powtarzanie ich za ludźmi, którzy najczęściej nie sięgnęli do źródła lub przeczytali bardzo pobieżnie wprowadza zamęt.

Ale żeby było jasne, powtórzę to po raz enty: Jestem za tym, by w ustawie były jednak dopisane te trzy wyjątki, chociaż głęboko wierzę, że Bóg dałby mi siłę, by nie dokonać zabiegu. Każdy jednak ma prawo wybrać, kiedy ma do czynienia z niewyobrażalnie trudną sytuacją.


środa, 21 września 2016

21 września - Małżeńskie dialogi spod kołderki (1)



21 września 2016 r.
Środa



Mania: 5 miesięcy i 6 dni
Bu: 2 lata, 11 miesięcy i 5 dni
Waga: 59, 4 kg  (WTF?!)
Pogoda: No comments. Pogoda jest po prostu do chrzanu i tyle.



Małżeńskie dialogi spod kołderki (1)




Nie zawsze spod kołderki. Tytuł raczej powinien sugerować, że będą czasem dialogi bardzo prywatne. Bardziej spod kołdry, niż gdyby naprawdę odbywały się w sypialni. Może i wy - jak ja - uznacie je za zabawne.



***

Okej, to teraz przyznać się, której to zdarza się klepnąć męża w pośladki. Niekoniecznie na oczach dzieci, oczywiście.
eR. zazwyczaj prowokuje takie sytuacje, kiedy to pierwszy klepnie mnie w tyłek. Zazwyczaj mu oddaję.
- Ej! Nie rób! - oburzył się, jak to zwykle ma w zwyczaju, kiedy mu "oddam".
- No, ja ty możesz, to ja też - uśmiecham się wyzywająco. eR. zgromił mnie wzrokiem i odwrócił tyłem.

Skusiło - powtórzyłam manewr.
- Hej! Nie możesz! Nie jesteśmy tej samej płci!

No,  jeszcze by tego brakowało...



***


Późny wieczór. Klapnęłam na łóżko. Czekam na eR., aż do mnie dołączy. Kiedy przychodzi, przytula się jak do ciepłego piecyka.
Wzdycha.
- Czuję się jak na plaży - mówi rozmarzonym głosem. 
Na zewnątrz 8*C. Pada deszcz.
- A to ciekawe...
- No, tak pachniesz, jak na plaży...
Trochę jakbym wypadła z rytmu: czy to miał być komplement?
- Yhm... Na plaży pachnie bardzo... różnie - mówię. - Głównie smażonym jedzeniem. No i trochę jakby spalanych na słońcu ciał...
- Fuj! - udaje, że się wzdryga. - A takie miałem fajne skojarzenia...
- Piękne kobiece ciała w bikini? - sugeruję nieco złośliwie.
- Na czele z twoim - odbija piłeczkę. - Chodziło mi o to, że pachniesz olejkiem do opalania.

Dior może się schować. Olejek do opalania wygrywa w przedbiegach. 
A to tylko krem do twarzy.

Ale mój eR. jest jedyny. Już raz stwierdził, że rozsiewam zapach Świąt Bożego Narodzenia.
- Nawet nie zdążyłam się jeszcze poperfumować - mówię.
Obwąchał mnie po twarzy.
- To jest to: pachniesz jak choinka, mówię ci.
A to był tylko krem.
eR. to ma nosa, hehe.


***

Niedzielny poranek. Dość leniwy. Udajemy, że godzina 9 nas nie dotyczy, bawiąc się z dziećmi w łóżku.
W pewnym momencie zaburczało mi w brzuchu. No, musiało w końcu do tego dojść.
- O, chyba czas na śniadanie - mówi eR. - Kiszki grają ci walca.
- Chyba marsza - śmieję się.
- No coś ty! - oburza się. - Twoje kiszki nie grają zwykłego marsza, to było ewidentnie na trzy*! Czyli walc.

* Nie wszyscy muszą się orientować, więc tłumaczę: „na trzy”, czyli „na 3/4” to metrum w utworzy muzycznym - schemat określający układ akcentów w ramach jednego taktu. Najprościej: metrum 3/4 występuje wtedy, gdy w piosence główny akcent (nadawany najczęściej przez instrument perkusyjny) wypada po doliczeniu się do trzech (ćwierćnut; liczonych w tempie danego utworu): RAZ, dwa, trzy! RAZ, dwa, trzy! Itd. I walc jest właśnie na 3/4.


***


Odkąd przestałam karmić Manię (piersią! żeby nie było: nie głodzę dziecka), biust spadł mi w ciągu tygodnia z D na A. Oczywiście eR. zawsze zauważy taką zmianę.
- Ładnie wyglądam? - stanęłam przed nim wystrojona. Już nie pamiętam, gdzie się wybierałam.
- Taaak - odparł przeciągle, przyglądając mi się badawczo. - Ej! Chyba biust ci zmalał!
- No, wiesz: jak odstawiasz karmienie tak się dzieje - odpowiadam tonem znawcy tematu, który uznał problem za nieistotny. Więcej: uznał, że jest to po prostu naturalna kolej rzeczy.
- Nie wiem. Nigdy nie odstawiałem karmienia. Dużo zmalał?
- Widzisz przecież - odpowiadam wymijająco.
- Ale ile miałaś?
- D? A może C...?
- A teraz?
- A.
- To żart, nie?
- Nie.

Zaszlochał.
- Ale jak to?!
- No tak to! - zaczynam się irytować. - Wolałbyś, żebym bluzek nie dopinała w biuście?!
- Oooo taaaak, zdecydowanie! - odparł rozmarzonym głosem.


***


Leżymy już w łóżku.
- Dobranoc - mówię i wtulam się w nagi tors. Nie wiem, jak on może spać bez koszulki; mnie jest zimno a mam piżamę z długimi nogawkami i rękawami.
Cisza. A wiem przecież, że nie śpi.
- Foch jakiś, czy co? - pytam.
- Co? Nie... - Ewidentnie wyrwałam go z zamyślenia. - Rozważam zjawisko intelektualizacji.
- Co rozważasz? - Aż się poruszyłam.
- Intelektualizacji... Sądzę, że dzieci mają wysoki współczynnik intelektualizacji - peroruje.
- A nie intelektu przypadkiem? - podpowiadam nieśmiało.
- To dwie różne rzeczy - poucza mnie tonem nauczyciela.
- Czyżby? - W moim głosie brzmi powątpiewanie ale też rozbawienie.
- Tak. Intelektualizacja to zdolność mózgu do inteligentnego aktualizowania się - tłumaczy.
- Popraw mnie, ale wydaje mi się, że mózg z natury potrafi się sam...hm... aktualizować, jeśli podasz mu zmienione dane. - Czuję, że zabawa dopiero się zaczyna.
- Nie byłbym tego taki pewien - eR. traktuje sprawę poważnie, nie ma żadnych wątpliwości. - Mózgi dzieci z pewnością lepiej sobie radzą, niż mózgi dorosłych.
- Przejąłeś się tematem, co? - pytam z uśmiechem. - Mózgi dziecięce są po prostu bardziej chłonne, dlatego uczą się najszybciej i najmniej... boleśnie, że tak powiem.
- Właśnie - zasmucił się nie wiedzieć czemu. - Na przykład taka H. [Bu]. Raz jej powiedziałaś, że teraz trzeba codziennie brać witaminę [D] i teraz sama będzie ci przypominać, że „jeszcze witaminkę, mamusia!”. A tobie to trzeba wiecznie przypominać, że okno w łazience ma być rozszczelnione.
Roześmiałam się.
- I cały ten wywód przeprowadziłeś, bo zamknęłam okno w łazience?
- Ale przyznasz, że coś w tym jest.
- Tak, coś jest: w łazience.
- Co?
- Zimno!

Następnego dnia sprawdziłam w internetach, czy przypadkiem nie ma czegoś takiego jak intelektualizacja: tknęło mnie, że Word nie podkreślił mi tego słowa w trakcie pisania.
Padniecie:

„Intelektualizacja (od łac. intellectus - pojmowanie) - jeden z mechanizmów obronnych znanych w psychologii. Polega on na uciekaniu od rzeczywistych przykrych zdarzeń do przestrzeni abstrakcyjnej, dzięki czemu następuje ich odrealnienie.” (źródło: "Wikipedia", a jakże)

Innymi słowy zjawisko występuje, kiedy nasz mózg chce odwrócić uwagę od problemu jaki mamy, widząc wszystko wokół, tylko nie własny problem. Często tak się dzieje i niekoniecznie od razu jest to intelektualizacja. Mamy z nią do czynienia, kiedy zainteresowanie wszystkim, byle nie problemem pojawia się wtedy, kiedy sam problem. Tak ja to rozumiem.

Pfff... eR. i te jego przemyślenia...

poniedziałek, 12 września 2016

12 września - Trzymam się




12 września 2016 r.
Poniedziałek


Mania: 4 miesiące i 3 tygodnie i 7 dni
Bu: 2 lata 10 miesięcy, 3 tygodnie i 6 dni
Waga: 59 kg
Pogoda:  Upalna ze zdecydowanie chłodnymi porankami. Wrzesień.



13:16


Trzymam się. Minął dopiero tydzień a ja nie mam dość. Czuję się świetnie. Mimo zmęczenia ćwiczeniami, czuję, że w środku mam więcej energii do wytrwania, działania. Mam w sobie dużo pozytywnej energii. I najlepsze jest to, że już po dwóch dniach czułam się lepiej. Nic, tylko polecać.

Szklanka soku pomarańczowego na czczo lub do śniadania. Potem śniadanie: muesli z orzechami i malinami. Z maślanką. Moje ulubione i wciąż nie do zdarcia.

Potem trzeba dzieciaki zapakować do wehikułu i doturlać się do Przedszkola. Całe pół godziny w drodze z jujczącą po drodze Manią. Cóż, siedzi bidula na tylnym siedzeniu sama i nie ma jej kto włożyć smoczka do buzi. Pierwsze życiowe przeciwności losu, życie ją nie rozpieszcza, co?

Potem rychły powrót do domu. Drzemka w wózku w ogrodzie, póki pogoda na to pozwala a wtedy ja zostawiam wszystko i ćwiczę, nerwowo spoglądając w stronę wózka, czy się wybudzi - jak zwykle - po pół godzinie i będę te ostatnie 10 minut dramatycznie łatać. Oczywiście, dziś też się obudziła. Nie ugrałam żadnej minuty dłużej. Udało mi się zabawiać ją krzywymi uśmiechami, dysząc jak lokomotywa i wymachując kończynami na wszystkie strony świata. Dociągnęłam zwłoki do końca programu treningowego. Zaczął się drugi tydzień ćwiczeń, a już waga spada.



Drugie śniadanie jem już jak wezmę prysznic. Da się? Da. Dzidek ląduje z bujaczku z "czasoumilaczami" przywieszonymi do specjalnej obręczy. I asystuje mi w łazience śmiejąc się do mnie przez szybę prysznica.

Potem odwiedzam babcię i tak sobie przebimbamy te dwie godzinki. Maniula idzie spać. W domu chłodek, okna pozamykane i pozasłaniane. Teraz czas na moją kawę. I książkę. Na nowo wciągają mnie naukowe pozycje, muszę odpocząć od tych nic-nie-wnoszących-szmatławców-tak-zwanych-bestsellerów.

Kiedy Maniula się obudzi, zje jakiś "owocek" i ogarnę dom. Przy niej prościej coś zdziałać, nawet jak marudzi, niż jak śpi, bo ostatnio ma bardzo delikatny sen. Chyba weszła w kolejny skok rozwojowy. Chociaż ja się zastanawiam kiedy wyszła z poprzedniego, jakoś wszystko mi się zlepiło.


13:28


Bu przeżywa fascynację farbami i kredkami. I ciastoliną. Trwa to już bardzo długo, ale widać, jak nieprawdopodobnie poszła do przodu manualnie. Kupiłam jej malowankę XXL.Znacie? Taką podłogową. Leży, maluje i dziecka nie ma. Maniula za to jest podwójnie, za nie obydwie.

eR. wspominał kiedyś o puzzlach: jak on by to nie układał tych tysiąc-coś-tam. Tak siąść i układać taki duuuuuży obraz. No to mu na rocznicę kupiłam. Dopiero teraz do nich siadł. Ale jak siadł, tak wsiąknęło go. Przyrósł do krzesła. W kuchni, bo oczywiście cały duży dom, a on na stole w kuchni musiał. I oczywiście paraliż, bo "nie dotykaj", "nie grzeb mi tu", "ej,bo się pogubią", "tylko, żebyś mi tego nie chowała przypadkiem". Oczywiście, że puzzle chowam przypadkiem. Ale puzzle są dobre nie tylko dla dzieci. Fantastycznie poprawiają koncentrację, zdolność uwagi, spostrzegawczość i logiczne myślenie. Dla kogoś, kto głownie pracuje fizycznie, to bardzo dobra rozrywka, która odciąża ciała i angażuje głowę. Najlepszy wypoczynek, który równoważy wysiłek tygodnia. Niech ma.


* * *

Stoimy przed kościołem z wózkiem.
Bu: Bolą mnie nogi.
eR.(szeptem): To usiądź mi na stopach.
Bu: Tatuś, nie mogę. Nie widzisz, że mam dużą pupę?

(stłumiłam śmiech)
eR. popatrzył na mnie z wyrzutem.
Ja: No co?
eR.: Ona to ma po tobie.



środa, 7 września 2016

5 września - jak odbiłam się od dna

5 września 2016 r.
Poniedziałek





Mania: 4 miesiące i 3 tygodnie
Bu: 2 lata 10 miesięcy, 2 tygodnie i 6 dni
Waga: 59, 5 kg
Pogoda: Bardzo barowa, zero optymizmu, trzeba się bardzo mobilizować do życia.




11:57




Kilka dni temu po prostu obudziłam się z poczuciem odkrycia Ameryki. Nie wiem, czy gdzieś coś wcześniej przeczytałam, może samo mnie naszło. A może byłam już tak bardzo na dole, że nadszedł najwyższy czas, by się odbić od tego psychicznego dna. 

Nieważne. Poczułam, że od dłuższego czasu patrzę na tę moją szklankę do połowy pustą ze złej perspektywy. Z perspektywy tego, który pije. Jeśli pijesz, to ubywa, prawda? I w związku z tym zawsze w naszej podświadomości będzie przekonanie, że szklanka była pełna. Mimo, że to absolutnie utopijne. I demotywujące, oczywiście. 

Tymczasem właśnie należało spojrzeć na tę samą szklankę z zupełnie innej perspektywy: tego, który nalewa. Skoro można nalewać, to znaczy, że szklanka, która teraz jest pełna do połowy, z czasem może być... pełniejsza :-). Zaletą takiego patrzenia jest również fakt, że to my tę szklankę napełniamy. Nie to, co pesymistycznie "upijanie szczęścia" z naszej szklanki, która przez to picie jest w połowie pusta. My, nalewający, widzimy ja już w połowie pełną. A przecież widoki są na całą szklankę!

I tak właśnie czuję się od tych kilku dni. Po raz pierwszy chyba (a może tak długo tego nie czułam, że już zapomniałam, że to uczucie kiedyś znałam) zdaję sobie sprawę, że to ode mnie zależy, jak się będę czuła i co zrobię, by czuć się lepiej. No i oczywiście, że to ode mnie zależy, czy będę walczyła o marzenia. Bo kto za mnie będzie o nie walczył? Każdy ma swoje, nie? 

To znaczy oboje z eR. mamy wspólne cele i cieszymy się z naszych wzajemnych sukcesów, wspieramy się w osiąganiu celów itd. Ale to ja powinnam inicjować to! Przecież to moje marzenia, moje cele, które chcę osiągnąć w moim życiu. Każdy ma swoje, prawda? Nawet, jeśli się zbiegają ze sobą, to nikt nie może przeżyć życia za mnie. Bo to moje życie i tyle. 

A jak wiemy "moje zmienia wszystko", jak przekonuje mnie Marek Konrad w pewnej reklamie. I chyba mu wierzę, chociaż nie przybliżyło mnie to nawet na jotę do podjęcia decyzji o założeniu konta w tym banku.





15:24



W związku z tym moim odkryciem, od razu postanowiłam wprowadzić kilka zmian w swoim życiu. Oczywiście dzień wcześniej wypiłam pół butelki wina, zagryzłam połową gorzkiej czekolady i kilkoma kawałkami  najlepszego na świecie drożdżowego ciasta z kruszonką mojej Babci.

I to był pierwszy raz, kiedy cieszyłam się na to "od jutra..."

1. Szklanka soku pomarańczowego z rana


Dziś rozpoczęłam dzień od szklanki soku pomarańczowego. Zamiast kawy. W zasadzie wszystko inne na czczo jest lepsze niż kawa. Ale sok pomarańczowy nieźle pobudza. I ten kolor! Zwłaszcza, kiedy zobaczyłam jak diametralnie zmieniła się pogoda: zimno, brzydko, szaro i jeszcze ten deszcz...


2. Ćwiczenia

 


W końcu nadszedł ten czas, że odpaliłam Chodakowską i byłam zdeterminowana za nią nadążyć. Ale nie spodziewajcie się na miesiąc "before-after" selfie. Ja nie z tych.

No to zaczęłam. Najpierw udawałam, że zadyszka mnie nie dotyczy. Potem zaczęłam mówić do siebie, że babę chyba pogwizdało, bo to niewykonalne w takim tempie i w takim (na)tłoku ćwiczeń, a nawet robiłam sobie krótkie przerwy. Ostatecznie Maniula obudziła się na kwadrans przed końcem i pozwoliła mi jeszcze na 5 minut katorżniczych ćwiczeń. Zresztą ja też miałam już dość. Z wywieszonym jęzorem, zadyszką i poczuciem, że z lekka się lepię musiałam przyznać, że ten program mnie dziś pokonał. Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że w ogóle mnie to nie zraziło! Odwrotnie: mam poczucie, że muszę dać radę. Muszę dojść do takiego momentu, gdzie z trudem, ale jednak te ćwiczenia zrobię!


3. Odstawiłam słodycze

 


Czy kosztowało mnie to wiele? Normalnie powiedziałabym, że nie muszę ich odstawiać, bo ich nie jem. Tymczasem po urodzeniu Maniusi, zaczęłam po nie sięgać, bo brakowało mi energii. Niby były to tzw. zdrowe słodycze: dobra mąka, nasiona, orzechy itp. Niestety z tymi "zdrowymi słodkościami" to jest tak, że człek chce się wciąż usprawiedliwiać przy ich jedzeniu, bo przecież są zdrowe, nie? A ja po prostu chcę, by waga w końcu drgnęła i zeszła do moich 57 kg. Niby niewiele mi brakuje, ale każda kobieta wie, że już kilogram robi różnicę, by czuć się lepiej lub gorzej we własnym ciele.

A jak brakuje mi cukru, to sięgam po słodką śliwkę, nektarynkę czy nawet winogrona, nasze swojskie z ogrodu.


4. Problematyczna kawa 



O kawie już pisano wiele: wieszano na niej psy jak i wychwalano pod niebiosa. Bo przecież ma taki zły i równocześnie zbawienny wpływ na nasze zdrowie. Czegokolwiek by nie pisali, najważniejsze, to zachować umiar. Kawę można pić w ciąży i karmiąc piersią, o ile nie pijemy jej hektolitrami. Każda dieta wyklucza kawę i herbatę. Ale ja nie mogę, bo mnie podnosi wiecznie niskie ciśnienie, ładnie pachnie i po prostu mi smakuje. Ale dwie małe kawy dziennie to jeszcze nie przestępstwo. O ile nie pijam jej na czczo i na noc. A nie pijam.


6. Warzywa lub owoce w każdym posiłku



Kolejna bardzo ważna zasada. Nawet jeśli ma to być nawet coś drobnego, nawet jogurt, to wezmę potem jeszcze dwie śliwki. Owoce i warzywa mają być podstawą. Jeśli chcę, by moje dzieci jadły warzywa i owoce (szkoda, że do tych pierwszych ciężej trzeba je namawiać), to muszą widzieć, że rodzice jedzą. Przykład idzie z góry. No i nie bądźmy hipokrytami, tak?


7. Woda.



1, 5 litra. Dlaczego nie 2? Bo to więcej niż jednak duża butelka. A jednak duża butelka to i tak dużo. Najpierw wyznaczamy sobie mniejsze, osiągalne cele. To tak, jakby chcieć wejść na Everest, kiedy najwyższa góra przez nas zdobyta to Babia Góra. Albo lepiej: Gubałówka, na którą się wyjechało.

Dawniej nie miałam z tym problemu, ale przy małym dziecku i popołudniami przy dwójce, człowiek po prostu zapomina. Czasem zdaję sobie sprawę, że wypiłam tylko dwie kawy i dwie herbaty przez cały dzień. Skandal.


8. Przynajmniej pół godziny na powietrzu.



To naprawdę minimum. Przede wszystkim dla dziecka, które po prostu powinna być codziennie na powietrzu. No chyba, że pierze żabami. Świeże powietrze poprawia jasność umysłu, człowiek myśli przejrzyście, lepiej mu się oddycha i lepiej się czuje. Nawet jeśli akurat pogoda barowa.


9. Skóra też wymaga opieki



Jestem raczej konsekwentna. Nie, żebym od urodzenia taka była, ale liceum mnie tego nauczyło i to procentuje. Niestety jeśli chodzi o smarowanie się tymi mazidłami po ciele, twarzy i te wszystkie zabiegi zawsze wydawały mi się przesadą. Ale kiedy człek dobiega trzydziestki, dociera do niego, że nie będzie wiecznie piękny i młody. No, piękny może być trochę dłużej, ale jak się o to postara. A kiedy dobrze będzie wyglądał, będzie się ze sobą lepiej czuł. I teraz zamiast 20 minut, w łazience siedzę 35-40 min. Zobaczymy, czy wytrwam...


10. Organizacja dnia



I teraz zasadnicze pytanie: czy uda mi się to pogodzić? A co z resztą rzeczy do zrobienia w domu? W końcu "nigdy nie miałam czasu". Tymczasem wystarczy sobie przemyśleć kilka spraw i od razu się okazuje, że jednak się dało zrobić to, czy tamto. Przy małym dziecku najlepiej sprawdza się system obowiązków wedle którego dzielimy je (obowiązki, nie dziecko) na te, które ogarniamy kiedy dzidek nam śpi, i te - kiedy nie śpi. Nagle okaże się, że przy bawiącym się grzecznie brzdącu możemy wiele zdziałać, a nie tylko przy zabawie czekać na kolejną drzemkę. Kiedy maluch idzie spać, my zabieramy się za to, co z powodzeniem jesteśmy w stanie zrobić, nie budząc go przy tym. I wczesnym popołudniem ze zdziwieniem stwierdzę, że w zasadzie, to jestem "odrobiona" i na kolejnej drzemce będę mogła odpocząć, poczytać, popisać, pooglądać głupoty w telewizji - co chcę!





No, to kiedy odkryłam tę moją Amerykę, od razu świat przestał być brzydki i szary. Chociaż nie: wciąż jest szary, ale kiedy patrzę na mój ogród nie widzę tylko szarozielonej plamy z krzewów, ale przede wszystkim widzę przepięknie czerwone maliny, a dopiero potem te buro-zielone krzaczory. 

A dzieci? Znów są cudowne, najkochańsze i najbardziej urocze ze wszystkich znanych mi istot na Ziemi. Matki już tak mają. A Wy?
Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric