sobota, 27 lutego 2016

Starcie tytanów: dwulatek będzie mieć rodzeństwo (nr 22, 25 luty)



25 luty 2016 r., 
Czwartek

Ciąża: 33 tydzień, 4 dzień
Waga: 67 kg (nie wiem, jak to się stało, że wczoraj było całe pół kilo mniej...)
Pogoda: Bielusieńko. Jakby Święta Bożego Narodzenia wciąż były przed nami. Chwycił lekki mrozik. Ciekawe, czy zapalę auto...


07:31

Po kilku dniach męczącego wstawania o 6:30 (coś przestawiło się w "zegarze" H. i pełna zapału wyskakiwała z łóżka o tej porze, krzycząc: "Stajemy, mamusiu! Jedziemy do peśkola!"), mogłam spokojnie wstać dobrze po 7 i ucieszyć się ciszą poranka, ciepłą owsianką i herbatą z sokiem malinowym.

Oho, wstała. Już tupta w moją stronę, mrużąc oczy.

...


Pamiętam, jak zastanawialiśmy się nad drugim dzieckiem. Brałam pod uwagę wiele rzeczy. Jedną z nich był wiek Buńki: jaka będzie między dziećmi różnica wieku. Wyszło nam, że gdzieś od 2,5 do 3 lat. Co to oznaczało?
- że wciąż nie będzie całkowicie samodzielna,
- że być może będzie w środku burzliwego okresu "buntu dwulatka", o czym możesz przeczytać tutaj,
- że nie będę mogła przygotować jej na przyjście na świat rodzeństwa (z powyższych powodów),
- że Buńka będzie zazdrosna dziecko i będziemy walczyć jej demonstracyjnymi scenami zazdrođci,

Już 3-letnia dyiewcyznka byłaby bardziej samodzielna, "bunt dwulatka" miałaby za sobą, mogłabym jej wytłumaczyć czym jest rodzeństwo i miałabym więcej pewności, że rzeczywiście by to rozumiała... Co do zazdrości... Miałabym nadzieję, że wytłumaczenie jej, co oznacza przyjście na świat nowego dziecka pomogłoby w uniknięciu scen zazdrości.
Nasza decyzja (tak, to była nasza decyzja, żaden przypadek) była podyktowana czymś innym, co przeważyło szalę. Dlatego postanowiłam, że muszę się do tego przygotować. A na pewno bardziej niż w przypadku 3-latka. 

Drugie dziecko w drodze, a pierwsze jest małe. Co przedsięwzięłam (i widzę, że zrobiłam dobrze)?


1. Posłałam dziecko do żłobka. To znaczy, zrobiłam to dużo wcześniej, ale wydaje mi się, że to naprawdę dobry ruch, kiedy spodziewasz się dziecka. Oczywiście prywatna placówka to nieraz spore koszta, ale (mam nadzieję, że jeszcze wrócę do tematu i poświęcę temu zagadnieniu osobny post) naprawdę warto. Dziecko uczy się przez naśladowanie. W środowisku, gdzie jest więcej maluchów, naśladowanie jest prostsze, zabawniejsze i podobnie wygląda, więc dziecku łatwiej przychodzi przełamanie się do pewnych rzeczy. Nie wspominam już o korzyściach wynikających z kontaktów z rówieśnikami, z grupą: odpowiednie zachowania, maniery, dyscyplina, posłuszeństwo dorosłym (paniom), umiejętność zabawy z dziećmi, dzielenia się (zabawkami), szanowania zabawek. A do tego najczęściej żłobek organizuje różne dodatkowe zajęcia rozwijające i kształcące. Czasem nawet języki obce.

Jest to jednak opcja, która kosztuje. I to nie są drobne wydatki. Niemniej jestem zadowolona, że mała tam chodzi. Gdybym z nadmiaru obowiązków zdecydowała się na żłobek tuż po urodzeniu, byłby to błąd stulecia: "mama i tata już mnie nie kochają - kochają nowe dziecko, dlatego odsyłają mnie w obce miejsce, do obcych pań i obcych dzieci...". Posłanie Buńki wcześniej pozwoliło mi tego uniknąć. Mała uwielbia Klub Malucha, panie i dzieci. Ja jestem bardzo zadowolona z niego i kiedy urodzi się dziecko, żłobek będzie nadal częścią jej rytmu dnia. 

2. Uczę samodzielności i dobrych nawyków. Zaczęłam dość wcześnie, bo w końcu takich umiejętności dziecko nie zdobywa z dnia na dzień: nocnik, mycie zębów, mycie rąk, pomaganie w domu (zamiatanie, szykowanie posiłków i sprzątanie po nich w miarę możliwości, robienie prania z pomocą mamy, wycierania kurzu, sprzątanie za sobą itd.), ubieranie się, rozbieranie się, samodzielna zabawa...

Dzięki żłobkowi H. bardzo fajnie się "odpieluszkowała". Sama załatwia swoje potrzeby. Pamięta o myciu rąk. Przypomina o myciu zębów. Jej "sama!" wynikające z faktu, iż przechodzi "bunt dwulatka" próbuję wykorzystać. Ta energia mi się przydaje w tym momencie. Czasem jej "bunt" działa mi na nerwy, a ciąża mi nie ułatwia przejścia przez to. Generalnie jednak jej "sama!" pomaga mi. Czyli sama myje zęby, sama się ubiera, sama je i pije, sama sprząta itd. Na razie wiele z tego robi jeszcze nieudolnie, ale z dnia na dzień widać postępy i to, jak nabiera wprawy. Zanim dziecko się urodzi, większość podstawowych czynności będzie mogła z nadzorem zrobić sama. 

3. Oduczam złych nawyków

- Pozbyłam się zręcznie pieluch... w ciągu dnia. W nocy wciąż zakładam jej pampersa, bo niestety pęcherz dziewczynek (i później kobiet) inaczej niż u chłopców (mężczyzn) jest tak zbudowany, że sikają mniej, a częściej. Po kilku próbach poddaliśmy się. Musimy poczekać na przyjaźniejszy czas, kiedy jej "bunt" przyjmie łagodniejszą formę. Poza tym stres (czym niewątpliwie będzie dla niej dzidziuś) prawie na 100% spowodowałby powrót do pieluch.
- Odstawiłam butlę. Mała jeszcze w wieku dwóch lat, raz dziennie, wieczorem (na kolację) zjadała kaszkę z mlekiem przez butelkę. Nie powiem, że było to wygodne (na tym etapie było to baaardzo wygodne). Poza tym jedzenie przez smoczek uspokajało ją i wyciszało, przez co bardzo szybko zasypiała. Wiedziałam jednak, że samodzielne zasypianie bez pomocy smoczka w butelce będzie nas trochę kosztowało, więc już w połowie ciąży postanowiłam, że odstawimy ją. Czułam się okropnie, więc to eR. walczył z codzienną kolacją, którą zjadała bardzo chętnie (mleko z płatkami) i usypianiem małej.
- Oduczyłam jej spacerów w wózku. Niby nie jest to zły nawyk, ale dziecko ma sprawne nogi, więc powinno ich używać. W końcu ruch na świeżym powietrzu oznacza ruch dziecka, a nie dziecka w wózku. A nóżki niećwiczone na spacerkach nie będą miały kondycji. Jak ja potem wyjdę z noworodkiem na spacer, jak Buńka po kilku minutach będzie jęczeć, że chce do domu, na rączki czy do wózka. A tak, to - mam nadzieję - przynajmniej 30-40 minut wytrzyma. 

4. Podzieliłam się obowiązkami wieczornymi z mężem. U mnie sytuacja była trochę inna. Już na początku ciąży eR musiał przejąć moje obowiązki i cały czas sytuacja wymusza na nim czynne zaangażowanie. Kiedyś tak nie było. Kiedyś umawialiśmy się, że dzielimy między siebie, kto myje, a kto usypia. Resztę obowiązków spoczywało na mnie. Chociaż nie wynikało to z faktu, że eR. był takim wygodnisiem (z podejściem mocno tradycyjnym), że większość obowiązków związanych z dziećmi spoczywa na matce. Po prostu jakoś samo się tak utrwaliło... Jeśli masz tę szansę, od razu dziel obowiązki, zanim pojawi się dziecko. Nie musi być to trwały podział, chociaż kiedy brzuch rośnie umycie dziecka jest trudniejsze niż usypianie go. Niemniej jednak kiedy pojawi się noworodek, a ty będziesz karmić, nie możesz sobie pozwolić na histerię drugiego dziecka, bo mama zawsze myła czy pomagała przy kolacji. A najlepiej jeszcze, by tata znalazł jakąś atrakcję w tym, że to on będzie dziś usypiał starszaka czy go mył. Coś, co byłoby zarezerwowane dla mycia/ usypiania z tatą. Wtedy, w razie oporu, taki ojciec przypomni dziecku, że przecież czeka ich tutaj taka atrakcyjna przygoda...! 

5. Tłumaczenie i przypominanie o rodzeństwie. Już od samego początku (zanim jeszcze wylądowałam w szpitalu) oboje przypominaliśmy Buńce, że brzuch mamy jest delikatny, bo tam jest dzidziuś, a teraz brzuch rośnie, bo rośnie dzidziuś, a jak przygotowywałam wyprawkę, wózek, ubranka itd., tłumaczyłam, że niedługo z brzuszka wyjdzie dzidziuś i musimy być gotowi. Nie ma dnia, byśmy o tym jakoś nie wspominali. Mam wrażenie, że dopiero teraz (po ośmiu miesiącach) w miarę wie, co ją czeka. Tak w teorii, rzecz jasne. Rzeczywistość i tak i tak może ją przerosnąć. Oby jednak nie...

6. Małej H. rekompensuję wszystkie "straty". Ona nowy wózek, widzi jako stratę dla siebie. Tak jak i stos małych ubranek, nowych pościeli czy innych gadżetów. Widzi atrakcje, które nie są dla niej. Zawsze wszystko było dla małej H. Teraz nagle wszystko jest dla dzidziusia. To szok dla 2,5-latka. Roszczeniowego szkraba, który właśnie przechodzi bunt. Taka sytuacja (analogiczna) jest trudna nawet dla dorosłego. Wyobraźmy sobie rodziców wychowujących jedynaka, który jest już dorosły, ale i tak zawsze to jemu rodzice pomagali jak mogli, jego wspierali, o niego się martwili. Aż pewnego dnia przyjeżdża młodszy kuzyn i na powitanie zostaje wyprawione przyjęcie, rodzice i jego zaczynają wspierać, pomagać. Syn czuje się... niekochany, opuszczony i cholernie zazdrosny. Prosty mechanizm. Jeśli dorosły ma z tym problem, to jak wymagać wyrozumiałości od dziecka?! W jaki sposób rekompensowała zakupy dla dzidziusia?

- Nie kupiliśmy nowego łóżeczka. Buńka do niedawna spała w niemowlęcym, rosnącym (trójetapowym) łóżeczku. Teraz eR. złoży je do pierwszego etapu, a H. dostała nowe łóżeczko i nową pościel. 

- Kupowałam jej co tydzień jakieś ubranko. Nawet na ciuchach, wyprzedażach, promocjach... Takie dziecko i tak szybko wyrasta z nich. Ale ma poczucie, że ma coś nowego. Dla niej jest to nowe. Dzięki temu widzi, że dzidziuś coś dostanie, ale ona też. 

- Odwróciłam kota ogonem. Jak na przykład w kwestii wózka. Kupiliśmy wózek. Wszyscy się nim zachwycają. H. też. I woła: "H. będzie jeździła wózkiem! Tak!". "Nie, H. Ty jesteś za duża", mówi eR. Widzę podkówkę i szybko dodaję z entuzjazmem: "H. jest już duża i będzie pchała wózek! Będzie wozić dzidziusia!". Pomysł przypadł jej do gustu i to bardzo, bo ona, H., będzie wozić dzidziusia.


A jak było u Was? Jak się zapatrujecie na taką różnicę wieku? Lepsze większa, czy mniejsza?

środa, 24 lutego 2016

Bunt dwulatka, czyli "nie" i "sama", które może nas przerosnąć (nr 21)




20 luty 2016 r.
Sobota

Ciąża: 33 tydzień i 1 dzień
Waga: 66 kg
Pogoda: Najpierw jak pod psem, a potem taka, jaka powinna była być w Wigilię (a nie była).

Bunt dwulatka, czyli jak "nie!" i "sama!" może nas przerosnąć


Obudziłam się z nieprzyjemnym uczuciem w żołądku. Coś, jak zawód. Już przeczuwałam, że czeka mnie walka z małą H. Tylko pytanie na jakim etapie dziś: picia porannej herbatki z sokiem malinowym? ubierania się? czesania? mycia zębów? 

Wiedziałam, że przechodzi bunt dwulatka. Nie krzyczy (albo rzadko), nie rzuca się po podłodze, nie gryzie, nie bije. Robi coś innego. Kiedy tylko powiem, że z pewnym zachowaniem przesadza i kwalifikuje się to na bycie niegrzeczną, stwierdza bezpardonowo: "H. niegrzeczna. H kąta" (wciąż zapomina o przyimkach i zdarza się zapomnieć o czasowniku) i idzie do kąta, obraca się do ściany i koniec. Nie ma takiej siły, która ją od tego kąta odciągnie. Nieważne, że wybiegła golutka z łazienki - będzie tak stała. Albo po prostu mówi: "H. nie lubi." I też z nią nie podyskutujesz. Jej "H. sama!" już łatwiej jest mi okiełznać, ale niejednokrotnie pozostawienie jej z jakimś zadaniem nagle ją przerasta i wybucha płaczem i woła: "Niedasie!"

Tym razem wszystko szło dobrze. Do czasu. Zatrzymałyśmy się przy czesaniu. Już ją miałam czesać - jak zawsze - kiedy nagle wybiegła z pokoju z hasłem "H. kąta!". Nie wiem, skąd jej to przyszło do głowy. Chciałam wytrwać przy swoim, nie zdenerwować się... ale niestety to już ósmy miesiąc, a czas uciekał i działał na niekorzyść. Chciałam zdążyć na śniadanie do Klubu Malucha. Robiło się nieprzyjemnie, bo mała uparcie i coraz agresywniej sprzeciwiała się czesaniu. Sprawa się przedłużała: mała płakała, bo ostatecznie zaczęłam się ubierać i powiedziałam, że skoro H. nie chce się czesać, a co gorsza nie chce odejść od ściany, pojadę sama, bo jest już bardzo późno. Wtedy wpadła w histerię i było mi jej naprawdę żal. A jednocześnie chciałam, żeby mnie przeprosiła za wcześniejsze zachowanie. 
- Moja mamusia... - mówiła przez łzy, ale kiedy prosiłam, by mnie przeprosiła, bo sprawiła mi przykrość, uparcie mówiła, że tego nie zrobi.

W końcu zrobiło się tak późno, że chcąc nie chcąc po prostu musiałam się śpieszyć. Podskoczyła mi adrenalina, ale - jak to w ciąży - hormony odgrywają naprawdę znaczną rolę i tym razem nie krzyknęłam, tylko po prostu poleciały mi łzy. Niestety Bulince też. I to podwójnie. Zagryzłam wargi tak mocno, że aż poczułam w ustach smak krwi. Okropność. Wyszłyśmy w pośpiechu. Mała już prawie zapomniała o sprawie, ja milczałam. Powiedziałam jej, że jest mi przykro i dlatego nie będę do niej teraz mówić aż mnie nie przeprosi. 

Dopiero po kilku minutach znów powiedziałam, że jest mi przykro i czekam, że mnie przeprosi. Akurat stałyśmy na światłach. Popatrzyła na mnie i przeprosiła. Chyba długo będę pamiętać jej "pepasiam, mamusiu..."

Przyszło mi wówczas na myśl, że wszystko rozbiło się o to jedno słowo. Dlaczego tak uparcie nie chciała przeprosić? Doskonale wiedziała, że tylko tego chcę i gdyby nie to, uniknęłybyśmy całego tego porannego...bigosu.

Postanowiłam, że dość bycia "mamą na wyczucie". Zastanawiając się nad tą problematyką dłużej, musiałam przed sobą przyznać, że problem narasta i nasze (moje i eR.) metody po prostu nie działają. Czy muszę jeszcze raz pisać, że to mój ósmy miesiąc po bardzo trudnych początkach i moje złe samopoczucie oraz boleści to mój chleb powszedni: dzień bez nich to jak święto, którego naprawdę dawno nie było? Biedny eR. Biedna ja (a co!). Ale nasza Jagódka też biedna: nie rozumie wielu rzeczy, chociaż wydaje jej się, że jest już duża i może zawojować świat a my jej nie pozwalamy... Trzeba coś przedsięwziąć. Bezsprzecznie. Inaczej nie przetrwamy tego czasu. A przecież zaraz ma się pojawić w domu nowy człowiek!

Jak przetrwać bunt dwulatka, nie oszaleć do końca i nie zepsuć dziecka?


Aktualizacja:

24 luty 2016 r.
Środa

Ciąża: 33 tydzień, 6 dzień
Waga: 66, 5 kg
Pogoda: Szalona - spokojny puszysty śnieg (kilka centymetrów), za chwilę piękne błękitne niebo, słońce (śnieg momentalnie znika). Potem zawieja i beznadzieja - okropny wiatr, śnieg, aż biało...




Najpierw trzeba poznać dobrze objawy tego buntu. Nie wszystkie zachowania w tym czasie można uznać jako buntownicze. Czasami rzeczywiście "nie" oznacza "nie", a zmiana zdania w jakiejś kwestii nie musi oznaczać niezdecydowania. 

Oto kilka typowych dla dwuletniego buntownika zachowań (nie muszą występować wszystkie):
- "nie". Wydaje się, że dziecko w każdej kwestii jest na "nie". Do tego stopnia, że kiedy ty mówisz: "Poczytajmy książeczkę" dziecko automatycznie mówi "nie", po czym przybiega z książką. U nas nagminnie używanym hasłem stało się: "H. nie lubi". A czego nie lubi? Ano wszystkiego, w tym także mamy, taty, cieloladki (tłum.: czekoladki) czy Peppy, którą uwielbia. Kiedy słyszę po raz en-ty "H. nie lubi", odpowiadam: "Wiem, H." i robię swoje. Czasem widzę, że się droczy - bada granice. Myśli zapewne: "Zdenerwuje się na mnie, czy nie?" Czasem jednak mówi to z automatu. Trzeba rozgraniczyć, kiedy warto zacząć tłumaczenia, a kiedy odpuścić.

- "chcę to!" Roszczeniowe dziecko, które rzuca się na sklepową podłogę to jeden z koszmarów każdego rodzica. W domu - podobnie: dziecko dostaje od odwiedzającej babci czekoladkę. Żadne tłumaczenia, że teraz zupa, a czekoladka później, nie pomagają. Niestety mało który gość ma tę świadomość, że słodkości mogą być podarowane dziecku w złym czasie. Matce, która przechodziła już bunt swojego dwulatka nie muszę mówić, co oznacza w takiej sytuacji zdanie: "Odłóż czekoladkę, zjemy po obiedzie". To jak casus belli - wypowiedzenie wojny.

- "lubię i nie lubię równocześnie". Można? Jak się okazuje - tak. Niezdecydowanie jest kolejnym objawem, którym może objawiać się bunt. Najpierw dziecko domaga się jajka na śniadanie, twierdząc uparcie, że "tościka nie! H. nie lubi!", po czym gdy tylko jajo trafia na talerz, patrzy na mnie jakbym ją właśnie fatalnie rozczarowała. Ostatecznie zjada tosta. I to bez namawiania. Zmiana zdania jest typowym zjawiskiem. Trudno mieć cierpliwość w pewnych kwestiach (ktoś to jajo będzie musiał zjeść), ale z tym się trzeba po prostu pogodzić.

- "wrrr!", czyli jak dziecko potrafi się złościć. A potrafi na wiele sposobów. Wrzaski, gryzienie, bicie i wszystko, co może się tu kojarzyć z agresywnym zachowaniem. Nie wszyscy rodzice doświadczają tego w stopniu skrajnym, ale w jakimś stopniu na pewno większość. Wystarczy, że coś pójdzie nie po myśli malucha... Chciało się samo ubrać, ale nie umie tego tak szybko i sprawnie jak mama. Albo mama nie pozwoliła zjeść czwartego herbatnika. Albo zwyczajnie nie chce robić tego, o co prosi mama. Awantura gotowa. Klasyka gatunku, chciałoby się rzec.


Buńka jest buntowniczką, ale taką umiarkowaną. Kiedy dotarło do mnie, że jej zachowanie to przecież "bunt dwulatka", szybko wdrożyłam kilka zasad, które poskutkowały z miejsca łagodząc buntownicze zakusy mojej panny. Niektóre objawy całkowicie udało się wyeliminować. Ale warto dodać, że jakiś "100%-towy sposób" nie istnieje. Każde dziecko jest inne i sposób trzeba znaleźć samemu. Warto jednak wesprzeć się kilkoma uniwersalnymi zasadami, które niewątpliwie pomogą uniknąć eskalacji problemu. Bo tutaj niestety możemy popełnić kilka błędów, które mogą się kiedyś na nas zemścić (a przecież nikt celowo nie chce zepsuć dziecka, nie?)

Gdzie możesz spodziewać się trudności? 

(Tu podaję też sposoby, jak ja sobie radziłam. Albo jak sobie nie radziłam i jakoś muszę z tym żyć. Buńka też.)

- Jedzenie. Każdy posiłek może być kolejną nerwówą. Dziecko zmienia zdanie, co chce jeść czy pić. I jak. I gdzie. I kiedy. I samo. Oczywiiiiiście! Dodatkowo jeśli będziesz się upierać, może dojść do tak zwanych scen.

Przestałam pytać, co Buńka chciałaby zjeść. Dziecko chce decydować, poczuć się dorosłe, ale kiedy ma za duży wybór, denerwuje się. I gotowa jeszcze powiedzieć: "H. nie lubi śniadanka", a wtedy nie umiałam jej nakłonić do zjedzenia czegokolwiek, bo nie chciała podejść do stołu.

Zamiast tego pytałam: "Chcesz tościka czy jajo?" Oczywiście zawsze wybiera jajo, a potem chce jeść tylko tosta. Nie kłócę się, że "przecież chciałaś jajko!". Tak, chciała, ale wtedy, kiedy ją pytałam. Teraz już nie chce. Kiedy się z tym pogodziłam przestałam robić porcję dla siebie, zakładając, że to jajko ja będę musiał zjeść. 

Kiedy H. miała kryzys i w ogóle nie chciała jeść śniadania, z entuzjazmem [sic!] angażowałam ją do fantastycznej zabawy: przygotowania śniadania. A porywy samodzielności, które koncentrowały się wokół patelni czy noża przekierowywałam na inne czynności (np. nakrywanie do stołu), tłumacząc stanowczo, że nóż i patelnia może być dotykana tylko przez mamę i tatę. 

- Ubieranie. Tutaj też może nie być między wami zgody. Nie te skarpetki, majtki, koszulka, spodnie... a! Teraz to w ogóle spodnie nie, tylko sukienka i rajtuzki. I znów: przecież on/ona chce sama!

Rutyna pomaga. Małe dziecko kocha rutynę. Czuje się w niej bezpiecznie a to oznacza mniej awantur. My od dawna mamy swoje rytuały. W tygodniu, bo weekendy są różne, więc mała H. wówczas też ma różnie... Kiedy dzień zaczyna się od narzekania, pozwalam jej zgadywać, co teraz będziemy robić. Cieszy ją fakt, że zna prawidłową odpowiedź i od razu lepiej współpracuje. 

Tutaj też pole do popisu mamina wyobraźnia. Jeśli na jakiś etapie utknęłam z ubieraniem się, musiałam przechodzić samą siebie, stawiać na rzęsach... a i tak nie pomagało. Po długim czasie (kiedy już zapomniała, że nie chciała się ubierać), ubierałyśmy się. Czasem cały dzień chodziła nieuczesana, bo nie miałam sił na kolejną wojnę. 

Ja uczyniłam coś rutynowego czymś bardzo atrakcyjnego. Połączenie tych dwóch elementów daje nieprawdopodobny efekt. Warunek jest jednak taki, że w ramach rutynowych czynności wymyślisz coś naprawdę atrakcyjnego dla swojego dziecka. A co to będzie, tylko Ty wiesz. U mnie działa przebieranie "za coś/kogoś" (księżniczka, żabka, wróżka itp.). 

- Czesanie włosów (dziewczynki). Piski i krzyki, że nie chce się czesać nie powinny dziwić. A wystarczy pociągnąć je niechcący przy czesaniu (jeśli ostatecznie się zgodzi), ucieczka gwarantowana.

Tutaj znów mówimy o uatrakcyjnieniu rutynowej czynności. U nas fryzura musi pasować do "przebrania": na żabkę, na księżniczkę itp... 

- Przerwanie ulubionej zabawy. Albo bajki. Tutaj najczęściej bunt będzie aktem mocno agresywnym. Bicie, rzucanie się po podłodze, płacz histeryczny, tupanie itd.

Przestałam zaskakiwać. Jeśli to oglądanie telewizji, albo zjedzenie smakołyku, zaczęłam się z nią umawiać: tylko dwa odcinki Świnki Peppy; tylko dwie kostki czekolady. Koniecznie za wczas mówię, że "jeśli mama powie, że koniec, to kończymy". Umowa, to umowa. Powtarzam to kilka razy, koniecznie patrząc jej w oczy (ona też musi słuchać uważnie). Jeśli widzę, że niebawem dobiegnie koniec zabawy, uprzedzam ją ją wcześniej. To nie znaczy, że się nie buntuje. Ale nie ma już takich dramatów i niekończących się histerii. Łatwiej później dziecko zagadać i odwrócić uwagę od żalu. W gruncie rzeczy wie, że zgodziła się na taki układ, ale nie teraz nie jest z tego zadowolona. No cóż... Aha, sukces odniesiemy, jeśli będziemy konsekwentni. Gdybyśmy z jakiegoś powodu zmieniły zdanie ("Ok, no to dobrze, to nie będzie jeszcze jedna bajka..."), dziecko od razu zorientuje się, w jaki sposób wyciągnąć od ciebie kolejną i kolejną... W ten sposób pokażesz dziecku, że granice można dowolnie przesuwać. Czasem można, ale kiedy przechodzicie trudny okres buntu, warto pokazać dziecku, że te granice i zasady po coś są. I to nie po to, by je łamać. Małe dziecko nie rozumie idei "wyjątku". 

- Pożegnania/wyjazd do domu. Jesteście w gości, a dziecko świetnie się bawi. Ono nie wie, że "ma się zachowywać", to jeszcze nie ten etap. Sceny macie jak w banku. Trudno tu zastosować niektóre rady proponowane przez niektórych pedagogów. To jedne z tych sytuacji, które mogą popchnąć cię w stronę błędu wychowawczego... warto mieć się na baczności i nie zważać na to, co pomyślą o tobie znajomi.

Jest różnie. Ale generalnie staram się uprzedzać ją wcześniej. Najlepiej jeszcze zanim zapukamy do drzwi, wypowiadam charakterystyczne zdanie: "kiedy mama i tata powiedzą, że jedziemy do domu, to jedziemy i trzeba się grzecznie ubrać". Na 10-15 min. przed planowanym wyjazdem uprzedzam dziecko, że niedługo jedziemy. Robię to co kilka minut. Na 5 minut przed, zaczynam nas pakować. Znów powtarzam, że zaraz się zbieramy i sprzątamy zabawki. 

Bardzo często w takich sytuacjach słyszę od gospodynie "coś ty! nie jedźcie jeszcze!" lub gorsza kwestia: "baw się się jeszcze spokojnie, rodzice jeszcze nie jadą!". (to jest temat, który muszę tu jeszcze osobno potraktować). Wówczas stanowczo mówię, że jedziemy i dziękuję za gościnność. Jeśli jednak próby zatrzymania nas zbyt nachalne, proszę eR. o wsparcie (czasem wystarczy w odpowiedni sposób zawołać go po imieniu, tę kwestię wcześniej ustaliliśmy). W końcu to my będziemy potem walczyć z dzieckiem...

- Czynności higieniczne, mycie. Tutaj najpierw możecie walczyć z dzieckiem, by w ogóle zechciało się umyć, czy umyć zęby, albo ręce. O włosach nawet nie wspominam. Potem, prawie zawsze, będzie chciało to zrobić samo. A ciebie już skręca na myśl, jak ono te zęby umyje! Przecież głównie zjada pastę...

W tych sytuacjach możemy znów sięgnąć po połączenie rutyny z atrakcyjnością. Pozwalam wybrać dziecku zabawkę, która towarzyszyć ma przy myciu (tylko musi się do tego nadawać...). Przypominam też małej, że może coś zrobić sama: może się rozebrać do mycia, może sama się myć itd. Kiedy robimy kąpiel, bawimy się w zabawę "powtórz za mną" i ja pokazuję poza wanną, jak myję nogi, ręce itd., a ona ma to powtórzyć. Sama piana jest atrakcyjna, więc do kąpieli nie muszę jej namawiać. Wciąż pracujemy nad uatrakcyjnieniem mycia "pod prysznicem" (nie w sposób tradycyjny, ale zasada jest ta sama). Może ktoś się podzieli swoim sposobem?

- Usypianie. Kiedy po wieczornej walce z myciem, masz dość, czeka cię jeszcze jedno wyzwanie: usypiania. Odwlekanie spanie jak długo się da - klasyka gatunku. A to chce pić, a to głodna, a to siku (lub coś innego), a to przeszkadza poduszka, a to inna przytulanka, a to bajka, albo jednak kołysanka... nie tak, tylko inna... Tracisz nerwy i po chwili nie masz już w sobie w ogóle cierpliwości i postanowienie zachowania spokoju wisi na włosku...

Konsekwencja, spokój, cierpliwość... to podstawowe zasady, którymi kierować powinien się rodzic w tym trudnym czasie. Jeśli tylko możesz dziel się obowiązkami z mężem/ partnerem. Nie tylko na zasadach: ja kąpię - ty usypiasz. Czasami jedna czynność potrafi zszarpać nerwy. Dlatego my w tym czasie zadecydowaliśmy, że dzielimy każdą z trudnych czynności na pół. Przykładowo: eR. zabiera Bulinkę do mycia, ale kiedy wychodzą spod prysznica wkraczam do akcji i ubieram ją oraz myjemy zęby. Świeże podejście z większą dozą cierpliwości zawsze pomaga. 

Wiem, że ona nie robi mi tego na złość. Jest teraz na takim etapie rozwoju i trzeba go przejść nie szkodząc dziecku. A co może zaszkodzić? Utrata cierpliwości. Zaczynamy krzyczeć, przezywać dziecko ("ale z ciebie ślamazara!" albo "chyba będę cię nazywać beksą, bo ciągle tylko płaczesz!") a w najgorszym razie damy tzw. klapsa. Co robimy? Dokładnie to, czego nie chcemy, by robiło dziecko. Sami jednak pokazujemy, że można tak robić. Łamiemy własne zasady, więc cóż one są warte? Nikt - a tym bardziej dziecko - nie będzie ich traktował poważnie. 

Zadanie jest trudne: musimy w momencie z ludzi zamienić się w anioły: cierpliwe, spokojne, okazujące mnóstwo miłości itd. Jeśli w danym momencie nie możesz liczyć na efekt deus ex machina (np. w postaci swojego męża, który opanuje sytuację), mam kilka rad, które mnie udało się wdrożyć w życie. A pozwolę sobie po raz n-ty napisać, że jestem w ósmym miesiącu ciąży, która w połowie jest przeleżana i bolesna. Tym bardziej pewne czynności są dla mnie trudne do wykonania. 

Oto moje rady jak opanować złość (głównie w tzw. trudnych chwilach buntu dwulatka):


- Weź głęboki oddech. Albo dwa. Albo tyle, ile potrzebujesz, by się uspokoić.
- Wyjdź z pokoju. Rób jednak wszystko, by nie wyładowywać złości poza pokojem (dziecko z pewnością usłyszy zza drzwi, że kopiesz w ścianę, tupiesz, czy krzyczysz ze zdenerwowania).
- Wstań i podejdź do okna. Zapatrz się na to, co jest na zewnątrz - odwróć swoja uwagę od emocji związanych z dzieckiem.
- Powiedz dziecku, że teraz wychodzisz, a ono tam zostaje dopóki się nie uspokoi.
- Kiedy awantura zaczyna nabierać mocy, a nie słabnąć, po prostu podejdź do dziecka i mocno go przytrzymaj w uścisku. Tul go, dopóki nie zacznie się uspokajać. Nie zawsze jest to proste, zwłaszcza, kiedy dziecko się wyrywa, kopie czy rzuca się po podłodze. To są oznaki histerii, której już ty nie wyciszysz i musisz zdać się na czas, który w miarę upływu sam ją wyciszy. Podejdź do dziecka i przytul mocno jak tylko zobaczysz, że jest to możliwe. Co istotne: czuwaj, by w czasie tego ataku dziecko nie zrobiło sobie krzywdy. Kiedy dziecko się uspokoi, zacznij działać. Nie zostawiaj sprawy nierozwiązanej, tutaj okazanie miłości dziecku jest ważniejsze od tłumaczeń. Kiedy utulisz go, dopiero wówczas możesz mu coś wyjaśnić. 

Ogólne rady:



1. Nie wchodź w długie przemowy i tłumaczenia, dlaczego coś trzeba zrobić czy dlaczego czegoś robić nie można. Dziecko się wyłączy. Tłumacz w prostu sposób: bez wstępów, dodatkowych, niepotrzebnych słów. To musi być jasny przekaz.
Ja dodatkowo na początku zapewniam H., że rozumiem ją i wiem, że coś bardzo chce, albo wiem, dlaczego nie chce czegoś robić (ale nie wchodzę w temat), ale niestety... itd.

2. Stawianie granic, to jedno. Ale konsekwencja to druga strona medalu. Jeśli dziecko musi ubrać czapkę, pokaż mu, że ty też masz swoją i ją ubierz. Dziecko uczy się od ciebie. Przez naśladowanie. Dlaczego ono ma nosić czapkę, skoro ty nie nosisz?

3. Dawaj wybór. Dziecko chce mieć poczucie, że samo decyduje. I może to zrobić, jeśli stworzysz bezpieczną strefę tego wyboru. A zamiast od dziecka wymagać, daj mu poczucie, że może wybrać. Czyli lepiej zamiast powiedzieć: "Musimy się ubrać", zapytaj "Co dziś ubieramy: legginsy czy sukienkę?"

4. Pogłaskaj. Pochwal, doceń, że jest grzeczne. Pamiętaj jednak, by mówić że ładnie się bawi, układa puzzle, je, myje zęby itd. Dziecko nie rozumie ogółów, takich jak "grzeczny". Taka pochwała nie ma takiej wartości w oczach dziecka. Chwal też za to, że coś zrobiło samo, nawet jeśli o mało nie wyszłaś z siebie, bo tyle to czasu zajęło. Sukces dziecka trzeba docenić, to wzmocni jego poczucie własnej wartości.

5. Uatrakcyjnij rzeczy nieatrakcyjne. Łatwo się mówi, gorzej wykonać. Sama znasz swoje dziecko, wiesz co lubi i co dla niego będzie ekscytujące. Teraz tylko trzeba to wpleść w nudne rutynowe czynności.

6. Zrezygnuj z pytań "tak-nie". One są z góry skazane na porażkę. Ja pytam: "Chcesz to, czy tamto?" W ten sposób automatycznie wymuszam jakąś decyzję. I nie muszę się martwic nieustannym "nie!".

7. Nie pokazuj się dziecku jako Mama Zakazów i Nakazów. Pokaż dziecku, że jesteś przede wszystkim mama, która kocha. Nawet jesli zakazuje czy nakazuje, to kieruje nią dobro dziecko i miłość do niego. Staraj się często przytulać i całować dziecko. Uśmiechaj się, kiedy tylko możesz.

8. Nie pytaj, nie proś, a rób - działaj. Zamiast pytać: "Idziemy myć zęby?", powiedz: "Chodź, umyjemy zęby twoją nową niebieska pastą." Staraj się, by zabrzmiało to zachęcająco. 


A może Wy macie jakieś dodatkowe rady? Jak u Was sprawdziły się te ogólnie proponowane? Chyba, że nie miałyście problemów ze swoim dzieckiem? Jestem ciekawa Waszych historii! :)


piątek, 19 lutego 2016

Szpital Przyjazny Dziecku kontra uzasadniona konieczność cesarskiego cięcia

 

 Szpital Przyjazny Dziecku” - czy aby na pewno?


Ostatnio natknęłam się w sieci na ciekawy artykuł. Była to historia kobiety, którą nachalnie nakłaniano, by poddała się cesarskiemu cięciu. Przedstawiano najróżniejsze powody, dla których cesarka miałaby być najlepszym rozwiązaniem w jej sytuacji. Ale kobieta była kuta na cztery nogi. I do tego prawniczka - wiedziała jak w tej sytuacji powinna postąpić i o tym możecie przeczytać tutaj. Wśród znajomych i rodziny nie słyszałam jeszcze, by ktoś był tak usilnie nakłaniany do cc, które - jakby nie patrzeć - jest operacją. Częściej słyszałam historie o tym, jak to w sytuacji zagrożenia lekarz nadal nie widział potrzeby cięcia. Zainspirowana niejako artykułem Przepisowej Mamy, postanowiłam napisać swój. O tym, jak walka szpitali o bycie na szczycie listy ośrodków „przyjaznych mamie i dziecku” odbija się na samych zainteresowanych: matce i dziecku.

Wyobraźmy sobie, że idziesz do szpitala rodzić. A ponieważ wcześniej naczytałaś się o tym, że szpital jest „przyjazny matce i dziecku” i wiesz, jakie masz prawa w czasie porodu (wszędzie trąbi się o tym, jak to masz prawo „rodzić po ludzku”), jesteś przekonana, że nie czeka cię nic gorszego, niż okropne boleści porodowe.

Trochę historii...


Warto się w tym miejscu na moment zatrzymać. Co to znaczy, że szpital jest przyjazny dziecku? Na logikę wydaje się nam, że wiemy, co się pod tym hasłem kryje i każdy szpital powinien być przyjazny. Ale tutaj chodzi o inicjatywę Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i Fundusz Narodów Zjednoczonych na Rzecz Dzieci (UNICEF) stworzenia tytułu „Szpitala Przyjaznego Dziecku” dla wszystkich placówek, które spełniają odpowiednie kryteria. Wiecie kiedy? W 1991 r. (w Polsce od 1992 r.). Szok, że dopiero od niedawna możemy mówić, że w Polsce się ją realizuje. I to jeszcze nie wszędzie, żeby było jasne.

Już od 1985 r. obie organizacje podejmowały próby zwrócenia uwagi na kwestie okołoporodowe w szpitalach. Właśnie wtedy WHO i UNICEF przedstawiły zalecenia odnośnie przebiegu porodu, gdzie zostało podkreślone, iż poród nie jest chorobą. Logiczne, prawda? Ano niekoniecznie, gdyż pacjent szpitala, to człowiek chory, który - podpisując zgodę na umieszczenie go tam - jest pod opieką lekarza i godzi się na większość procedur związanych z pobytem.

Co więcej można znaleźć w owym dokumencie? Przede wszystkim przedstawione zostały prawa, jakie ma rodząca: na co może, ale nie musi się decydować.

1. Społeczeństwo powinno być poinformowane o różnych formach opieki okołoporodowej, aby umożliwić każdej kobiecie wybór.
2. Nie ma żadnych wskazań do usuwania owłosienia łonowego i do wykonywania lewatywy przed porodem - decyzja należy do rodzącej.
3. Nie powinno się wywoływać sztucznie porodu bez ważnych wskazań medycznych.
4. Nie ma naukowego uzasadnienia dla rutynowego, wczesnego przebijania pęcherza płodowego.
5. Elektroniczne monitorowanie porodu powinno się wykonywać w wyselekcjonowanych przypadkach związanych z wysokim prawdopodobieństwem śmiertelności oraz przy porodach indukowanych.
6. Podczas porodu powinno się unikać rutynowego podawania środków przeciwbólowych, znieczulających itp. jeśli nie są specjalnie zalecone dla zapobiegania komplikacjom porodowym.
7. Na życzenie rodzącej środki te są podawane.
8. Rutynowe nacinanie krocza jest nieuzasadnione. W przypadkach uzasadnionych lekarz informuje o takiej potrzebie rodzącą.
9. Karmienie piersią powinno być podjęte natychmiast po porodzie.
10. Zdrowy noworodek powinien zostać z matką, o ile pozwala na to stan obojga.*

To jest start. Szpital, aby uzyskać certyfikat, musi jeszcze wdrożyć program „10 Kroków do Udanego Karmienia Piersią”, efekt kampanii UNICEFu, którą rozpoczęto, by zachęcić szpitale do przestrzegania nowych zasad postępowania zawartych w raporcie wydanym przez WHO i UNICEF zatytułowanym „Ochrona, propagowanie i wspieranie karmienia piersią - specjalna rola służb położniczych” z 1989 r.:

1. Sporządzenie na piśmie zasad postępowania sprzyjających karmieniu piersią i zapoznanie z nimi całego personelu.
2. Przeszkolenie wszystkich pracowników tak, aby mogli realizować ustalone zasady.
3. Informowanie wszystkich ciężarnych kobiet o korzyściach płynących z karmienia piersią i o właściwym postępowaniu podczas karmienia.
4. Pomoc matkom w rozpoczęciu karmienia piersią w ciągu dwóch godzin od urodzenia dziecka.
5. Poinstruowanie matek, jak należy karmić piersią i jak utrzymać laktację, nawet jeśli będą oddzielone od noworodków.
6. Niekarmienie noworodków niczym poza mlekiem matki (z wyjątkiem szczególnych wskazań medycznych).
7. Stosowanie systemu ROOMING-IN, który umożliwia matce przebywanie razem z dzieckiem w jednym pokoju od urodzenia i przez całą dobę.
8. Zachęcanie matek do karmienia piersią „na żądanie" i ułatwianie im tego.
9. Niepodawanie smoczka niemowlętom karmionym piersią.
10. Angażowanie się w tworzenie i pracę grup kobiet, które wspierają się w karmieniu piersią, i kierowanie do nich karmiących matek wypisywanych ze szpitala lub będących pod opieką .**

Jeśli szpital wdroży oba programy, podpisuje także zobowiązanie do przestrzegania Międzynarodowego Kodeksu Marketingu Produktów Zastępujących Mleko Kobiece. Podpisany w 118 państw Kodeks miał na celu ograniczenie marketingu firm produkujących mleko zastępcze dla dzieci do 6 miesiąca. To oznacza, że producenci mleka nie mogą:
  • bezpośrednio kontaktować swoich przedstawicieli handlowych do szpitali, personelu medycznego czy matek lub kobiet w ciąży;
  • rozdawać bezpłatnych próbek mleka ww szpitalach i tym podobnych placówkach;
  • reklamować produktów mlecznych dla dzieci poniżej 6 miesiąca życia, smoczków i butelek;
  • rozdawać firmowych prezentów rodzicom i pracownikom medycznym;
  • idealizować opakowań czy stosować wizerunki matki i dziecka na etykietach;
  • na opakowaniu nie powinno być takich określeń, jak np. „ludzkie” czy „matczyne”***

Poza tym na opakowaniu powinna być informacja, iż karmienie piersią jest najlepszym rozwiązaniem, jeśli chodzi o żywienie niemowląt, a mleko zastępcze powinno być stosowane w porozumieniu z lekarzem.

No. Niestety tyle, jeśli chodzi o konwencje, deklaracje i tym podobne dokumenty międzynarodowe. W teorii wydawałoby się, że nic, tylko rodzić. Tymczasem rzeczywistość skrzeczy.

W praktyce szpital, który szczyci się certyfikatem i może pochwalić szlachetnym tytułem „Szpitala Przyjaznego Dziecku”, bardzo często inaczej interpretuje zapisane deklaracje...

Wróćmy do zaczętego wątku...


Idziesz do szpitala rodzić w przekonaniu, że certyfikat „przyjaznego szpitala” zapewni ci maksimum komfortu psychicznego w tej jakże niekomfortowej sytuacji.

Pracownicy może i przeszkoleni z zasadami postępowania podczas porodu i później w kwestii karmienia piersią, ale już nachalne nakłaniania do karmienia piersią („No raczej! A jak by Pani chciała karmić?”) to już daleka nadinterpretacja 3-go punktu („informowanie [...]kobiet o korzyściach płynących z karmienia piersią”).

„Pomoc w rozpoczęciu karmienia” jest rozumiane następująco: położna wpycha noworodkowi na siłę pierś. Wygląda to tak, jakby chciała mu ją wepchnąć przynajmniej do połowy.

Poinstruowanie matek, jak należy karmić piersią i jak utrzymać laktację[...]”. Ten punkt jest nagminnie łamany. Nie pamiętam, by ktokolwiek powiedział mi, jak mam to robić, by karmić długo i bezboleśnie. Być może któraś z położnych coś pod nosem mruknęła o instrukcji wraz z obrazkami, która znajdowała się na korytarzu. Wiem, że inne moje koleżanki też miały problem na tym etapie w szpitalu. Z innych, bardziej fachowych źródeł wiem, że w Polsce generalnie jest problem z tą nauką karmienia. W Stanach już wszystkie położne w prowincjonalnych nawet szpitalach wiedzą, co zrobić, by noworodek ładnie ssał pierś: trzeba przyłożyć ją do ust malucha i - uwaga - poczekać, aż otworzy buzię i wystawi język. Język, jak się okazuje jest tu kluczowy. Dopiero wtedy na język można kłaść pierś. Ta sama zasada dotyczy butelki. W ten sposób dziecko ładnie i szczelnie będzie ssać. Nie będzie problemu z połykaniem powietrza ani bólu...

Zasada niekarmienia noworodków niczym innym, tylko mlekiem matki (o ile nie ma zaleceń lekarza) jest zmorą dla matek po cesarskim cięciu. Niejedna koleżanka mówiła mi, jakie miała trudności z karmieniem (mimo usilnych prób). Nie miała pokarmu, dziecko się darło, a położna na nią krzyczała, że nie może jej dać mleka zastępczego. A mogła. To przecież jest jeden z tym przypadków, kiedy wręcz powinna nakarmić dziecko tym mlekiem modyfikowanym. Takiego horroru się nie zapomina. I ja im wierzę.

Kiedy coś, co ma być dla nas dobre, obraca się przeciwko nam.

Dlaczego tak się dzieje, że dobre zasady, sprzyjające naturze, mające na celu realne wsparcie kobiety podczas porodu i w trakcie połogu obracają się przeciwko kobietom? Odpowiedź jest prosta: ranking. Który szpital ma najlepsze statystyki, ten idzie w górę „listy przebojów” Przyjaznych Szpitali. O jakich statystykach tu mowa? Każda ciężarna, która zdecydowała się na poród w takim szpitalu jest jak pula punktów. Jeśli po porodzie wyjdzie ze szpitala i można będzie napisać, że:
  • rodziła siłami natury,
  • wie, jak karmić piersią (czytaj: widziano ją, że karmi, dziecko nie płakało z głodu, czyli daje radę),
  • dziecko nie było sztucznie dokarmiane,
  • leżała na sali z dzieckiem
  • karmiła „na żądanie” itd.,
...wtedy za każdy z punktów szpital będzie mógł przydzielić sobie punkty. A wiadomo: im więcej punktów, tym wyżej w rankingu. Im wyżej w rankingu, tym lepsza pozycja szpitala i większe szanse na dodatkowe fundusze... itd...

Dlatego walka o punkty jest zacięta. Nie patrzy się jednak na dobro matek i dzieci. Jest wiele sytuacji, które są dalekie nie tyle od ideału, co od zwykłej uczciwości wobec świeżo upieczonych matek. O ile matka jest w stanie wywalczyć swoje (a jeśli nie ona, to mąż) w kwestii karmienia, narażając się najwyżej na opryskliwość położnych i ich fochy (bo jak to możliwe, że się sprzeciwiłaś. Skandal...), o tyle w trakcie porodu jest to bardzo trudne.

Nie zawsze decydujemy się rodzic w obecności męża/partnera (a i on może w takim momencie nie mieć nerwów), więc jesteśmy same na sali porodowej. Umieramy z bólu, włączają się hormony, które mają nam pomóc przetrwać ten nieludzko bolesny czas, więc ogarnianie rzeczywistości może być trudne, więc zwyczajnie nie mamy głowy, by zawalczyć o swoje prawa.

Nie daj się zbyć hasłem: „musi Pani”. Jeśli szpital jest przyjazny to ty nie musisz. Czego? Na przykład nie musisz godzić się na lewatywę, podpisujesz co prawda oświadczenie, że w razie konieczności cię natną, ale nie powinni tego robić, jeśli nie ma konieczności. Nie musisz rodzić w jednej pozycji. I przeciwbólowe środki mogą ci zostać podane, jeśli chcesz (tylko musisz mieć aktualne badania i konsultację z anestezjologiem). Gorzej, kiedy ty uparcie twierdzisz, że nie musisz i nie chcesz tego czy tamtego, a oni chcą cię do tego zmusić. Nawet nie muszą specjalnie się starać: ulegniesz, bo kiedy skurcze już się rozkręcają, jesteś łatwym celem i walka z tobą jest tak łatwa jak nierówna.

Póki jeszcze rozbija się to wszystko o twój komfort, to można nawet przymknąć oko i machnąć ręką: co tam, niech robią lewatywę i nie muszą mi już tego gazu rozweselającego podawać (rodzaj środka przeciwbólowego), przecierpisz i tyle. Ale jeśli w grę wchodzi życie dziecka, wtedy już nie wolno ci się ugiąć. 

Kiedy lekarz nie chce zrobić koniecznej cesarki... 


Niestety w Polsce mamy bardzo wiele przypadków lekarzy (w szpitalach, które szczycą się sukcesami na wielu oddziałach, są uznawane za najlepsze pod względem wykształcenia i fachowości personelu czy zaopatrzenia w sprzęt medyczny), którzy za wszelką cenę walczą o ten punkty za naturalny poród. Zdarza się, że zwlekają do ostatniej chwili, aż jest za późno. Niektóre historie opierały się na trudnym porodzie z komplikacjami, a lekarz i tak nie podjął właściwej decyzji i skończyło się to upośledzeniem dziecka. Znam nawet przypadek całej grupy lekarzy i położnych, którzy sfałszowali wyniki KTG, by odwlec cc, co o mały włos nie skończyło się tragedią (dla niewtajemniczonych: badanie KTG to badanie akcji serca płodu oraz zapis skurczów macicy, czyli z powodzeniem można stwierdzić, czy dane skurcze, to skurcze małe, przepowiadające, czy już te właściwe - porodowe).

Co powinna zrobić kobieta w takiej sytuacji, kiedy to szpital - miejsce, gdzie teoretycznie jest bezpieczna - może stać się przyczyną jej nieszczęścia?

  1. Przede wszystkim nie należy się straszyć przez całą ciążę tym porodem i historiami o tragicznych błędach lekarzy. Zostaw je sobie na koniec - wtedy i tak po prostu już się o tym myśli nawet kompletując wyprawkę dla siebie do szpitala.
  2. Jeśli jest jeszcze czas, powinna skonsultować się z kilkoma lekarzami. Jeśli wiedziała z góry, że np. z powodów zdrowotnych jest na tę cesarkę skazana i rodzenie siłami natury nie wchodzi w grę, może wziąć takie zaświadczenie o konsultacji i jej wynikach z innymi lekarzami do szpitala, w którym zamierza rodzić. A przy pierwszych oznakach niechęci lub zwłoki, kazać mężowi wieźć się do innej placówki. Tu chodzi o i życie dziecka i twoje - nie możesz ryzykować!
  3. Robić wszystko, by lekarz, który opiniował o cesarce był przy porodzie. Wówczas mamy pewność, że się odbędzie.
  4. Poczytać opinie o lekarzach w danej placówce, czy nie mają już w swojej historii zawodowej przypadków podjęcia złej decyzji w trakcie porodu.
  5. Miej przy sobie zaufaną położną, która towarzyszyć ci będzie przez cały poród. To ona jest głównie obserwatorem sytuacji i niejednokrotnie to właśnie ona zwraca uwagę lekarzowi, że coś się dzieje. Ponieważ jednak bardzo często lekarz przychodzi dopiero w kulminacyjnym momencie porodu, musi być totalnym bufonem, by nie brać pod uwagę zdania położnej, która jest z kobietą od początku.
  6. Mąż to świetny adwokat, jeśli nie zmrozi go cała sytuacja, to on powinien zawalczyć w twoim imieniu. To może być dla niego prawdziwy sprawdzian męskości, ale jeśli się wykaże, nie będzie mógł przestać chełpić się swoją odwagą i zachowaniem zimnej krwi w tak trudnej sytuacji.

Najważniejsze jednak, byś informowała położną czy też męża o wszystkim, co cię niepokoi. Nawet jeśli to nie jest twój pierwszy raz na bloku porodowym i wiesz - mniej więcej, z naciskiem na „mniej” - co cię czeka, to i tak nigdy nie można powiedzieć, że kolejne porody (a wcześniej ciąże) podlegają jakimś zasadom podobieństw bądź różnic względem tego pierwszego (czy pierwszej ciąży). Położna może cię uspokoić, albo od razu zareagować, jeśli okaże się, że to coś, co rzeczywiście powinno wręcz niepokoić.

A czy któraś z was miała w tym temacie jakieś doświadczenie, czy słyszałyście o przypadkach? A może w ogóle nie brałyście pod uwagę takiego... trudnego scenariusza?
Jakie macie doświadczenie z tym, jak szpitale respektują prawa, do których się zobowiązały?
___________________________________
* Zalecenia WHO
** 10Kroków do Udanego Karmienia Piersią
*** MiędzynarodowegoKodeksu Marketingu Produktów Zastępujących Mleko Kobiece



 

sobota, 13 lutego 2016

Smoczek, butelka i całe to zło...




Smoczek, butelka i całe to zło, które podobno psuje moje dziecko

 

Każda matka przynajmniej raz w swej karierze rodzicielki usłyszała, że butelka i smoczek nie tylko mogą doprowadzić do próchnicy, wykrzywią zgryz dziecka, ale przede wszystkim winne będą seplenieniu czy innym problemów z mówieniem. Temat ten na licznych forach internetowych wzbudza silne emocje. Człowiek po jednej wizycie na forum dla mam ma poczucie bycia głupszym niż przed nią...

To jak to w sumie jest?
Poczytałam i oto, co znalazłam:



Grzechy smoczka.


Smoczek. Wydaje się, że to zło w czystej postaci, bo:
- uzależnia. Jeśli dziecko chociaż raz zassało smoczek, to przepadłaś. Od tego momentu dziecko uspokajać się będzie tylko w taki sposób i przytulenie może nie wystarczyć.
- psuje zgryz. Kilka miesięcy ssania i wizyta u ortodonty praktycznie zagwarantowana. 
- powoduje próchnicę. Już mam wizję: próchnica prześladująca moje jeszcze bezzębne dziecko... A wyrzynające się ząbki już są na nią skazane.
- zagraża laktacji. Hasło, które zapewnia nocne koszmary: ty walczysz z dzieckiem nad piersią, a ono tylko patrzy tęsknie w stronę "uspokajacza".
- o 40% większa szansa na zapalenie ucha środkowego. Zastanawiam się, w jaki sposób.
- powoduje różne infekcje. W buzi, jak sądzę.
- opóźnienie rozwoju mowy czy zaburzenia poprawnej mowy (np. seplenienie). No tak: dziecko chce coś powiedzieć, a ja jestem zmęczona pracą, więc wtykam mu w buzię smoczek. 
- powoduje deficyty w rozwoju emocjonalnym dziecka. To stwierdzenie samo w sobie przeraża. Nie tylko rodzica. 

No dobra. A teraz już trochę bardziej serio: to wszystko prawda. Nie można jednak popadać w przesadę. Nie zawsze i nie wszystkie te konsekwencje dotkną dziecko. To raz. A dwa: niektóre problemy mogą pojawić się niezależnie od tego, czy smoczek był w użyciu czy nie. Moje dziecko jest tego żywym przykładem. Chociaż zapewne części z nich z pewnością unikniemy stosując się do kilku zasad. W tym do podstawowych zasad higieny.

1. Nie oblizuj smoczka. 
Hmm, mnie się zdarzyło kiedy byłam na spacerze i nie miałam wody pod ręką. Uwaga: mała H. nie miała ani jednej infekcji w buzi z tego powodu. Mimo wszystko tylko ja oblizywałam go. Nikt inny.

2. Nie dawaj dziecku smoczka, który spadł na ziemię - umyj go zanim znów wciśniesz dziecku do buzi. 
No tak, tego nigdy bym nie zrobiła. Wtedy właśnie - kiedy nikt nie patrzył - oblizywałam go, po czym siarczyście spluwałam. Ani ja, ani H. nie miałyśmy problemów z tego powodu. Chyba, że to było błoto, albo jakieś naprawdę brudne miejsce. Wówczas gnałam do domu. Albo i nie. Zależało od nastroju małej Bulinki.

3. Nie zanurzaj go cukrze (nawet, jakby babcia przekonywała cię, jak rewelacyjnie uspokaja dziecko).
Słyszałam o takich średniowiecznych metodach, chociaż na szczęście miałam okazję jedynie o nich gdzieś przeczytać. Nikt mi tego nie sugerował. Poza tym nie dałabym dziecku czegoś, czego sama bym nie zjadła!
4. Nie zawieszaj smoczka na zbyt długim sznurku (łańcuszki do kupienia w sklepach mają odpowiednią długość).
U nas był raczej wieczny problem gubienia tego małego uspokajacza i wiecznego szukania go. Zawsze jednak zabezpieczałam go specjalną nakładką (kupiłam go razem z nią).
5. Nie podawaj dziecku go zawsze, kiedy tylko zamarudzi.
No, to prawda. Starałam się nie traktować go jak korka: "masz i siedź cichutko, bo teraz mama chce pogadać z ciocią". U nas jednak były kolki i dziecko było poddenerwowane całą dobę. Smoczek był wybawieniem, chociaż w momencie, kiedy przychodził kolkowy napad - guzik dawał. Jak wszystkie inne "extra metody"
6. Jeśli dziecko zasypia ze smoczkiem, najlepiej - gdy mocniej zaśnie - wyjmij mu go.
Nie pamiętam. Wydaje mi się, że na początku zostawiałam ją z tym smoczkiem. Szybko jednak go wyjmowałam, bo mała od czas do czasu w nocy musiała sobie "pociągnąć", a jeśli jej wypadł z buzi, to zgadnij, kto musiał wstawać w nocy, żeby go znaleźć... 
7. Aby uniknąć próchnicy często przemywaj dziecku dziąsełka wacikiem nasączonym przegotowaną wodą.
No, to jestem beznadziejna matką. Po nocnym jedzeniu także powinnam była je przemywać, ale była to ostatnia rzecz, o jakiej myślałam w nocy, kiedy po karmieniu mała od razu zasnęła: obudzić ją, by przetrzeć dziąsła. Pfff...
Póki co nie mamy żadnych problemów.
8. Dla dobra zębów "odsmoczkuj" dziecko zanim skończy 1, 5 roku.
Tak twierdzą dentyści i inni znawcy tematu. To dla dobra zębów, które będą źle rosły w towarzystwie takiego "przyjaciela". No i kwestia mowy: smoczek zniekształci zgryz i spowoduje seplenienie.
9. Odstaw smoczek, jeśli widzisz, że dziecko zaczyna po niego sięgać z przyzwyczajenia. 
Zgadzam się. Jeśli tylko można w dzień zagadać dziecko, które świetnie radzi sobie bez smoczka - to po co mu? Jeśli jednak wciąż ułatwia Ci usypianie malca, dawaj go tylko na czas usypiania. Mała nie używała już smoczka  kiedy skończyła rok. Nawet wcześniej. Ale do usypiania miałam go dla niej do skończenia przez H. prawie 1,5 roku. Wtedy było mi dużo prościej odstawić go na dobre.
10. Skup się na potrzebach dziecka i staraj się je zaspokajać bez użycia smoczka.
O, zdecydowanie! Jeśli wolimy zająć się sobą niż dzieckiem, które domaga się naszej uwagi i wciskamy mu ten "korek" do buzi, to mamy problem. Wtedy raczej powinnyśmy przewartościować swoje priorytety. Nie możemy zapominać, że nam się z życia też coś należy, ale nie kosztem dziecka!


Ja się smoczka nie boję i się go nie wstydzę w buzi mojego dziecka. Smoczek naprawdę może pomóc. Czasami nie chodzi tylko o uspokojenie. Jeśli dziecko ma problemy z odruchem ssania: ma zbyt dużą potrzebę i godzinami wisi ci na piersi, smoczek rozwiąże problem. Albo kiedy dziecko naprawdę jest nerwowym typem (wcześniej sprawdziliśmy inne sposoby uspokajania i nic nie działało). Ale pamiętajmy, by nam służył a nie w ostateczności stał się przyczyną jakiś problemów.

No to ok: zdecydowałaś się dać smoczek dziecku. Tylko teraz pytanie: jaki smoczek? 

W internecie przeczytasz, że najlepszy to taki, który przypomina pierś (tak wygląda np. smoczek NUK). Taki smoczek - podobno - będzie dobry dla noworodków, które urodzone z odruchem ssania nie umieją dobrze ssać, albo nie mają siły lub ten odruch jest słaby. Jego anatomiczny kształt nie "wybije" dziecko z ssania piersi.

Jednak dość szybko taki smoczek powinien zostań zamieniony na ortodontyczny (np. firmy AVENT), kiedy dziecko jest starsze (niemowlę): jego kształt powoduje, że podczas ssania nie zniekształci on zgryzy dziecka. Dobrze, by był twardy - silikonowy (przeźroczysty). Dzięki temu dziecko będzie zmuszone do włożenia większego wysiłku w ssania (dla tych maluchów, które mają z tym problem).

Inne ważne informacje: pamiętaj, by miał atest i był dobrany do wieku dziecka. Nie zapomnij też wymieniać go co kilka miesięcy. Nic nie trwa wieczne, zwłaszcza kiedy jest używane. Tu nie ma wyjątku.


Grzechy butelki

Jeśli zrezygnowałaś z karmienia piersią (lub karmiłaś krótko i szybko przeszłaś na mleko modyfikowane), niezależnie od powodu - będziesz na językach. Matki na forach internetowych zjadłyby cię żywcem, gdyby mogły. W dobie powrotu do natury, bycia eko, jedzenia bio i rodzenia po ludzku, dobrowolna rezygnacja z naturalnego karmienia wydaje się być przynajmniej nie na miejscu. Nie przyznawaj się innym matkom, bo albo cię otwarcie zlinczują (wyliczając przy tym skrupulatnie, jak wiele straci na tym twoja pociecha), albo smutno pokręcą głowami, rzucając coś w stylu: "nawet sobie nie wyobrażasz, ile jest matek, które dałyby wszystko, by móc karmić piersią...".

Natomiast w sytuacji, kiedy już przestałaś karmić piersią lub wciąż karmisz i chcesz to robić nadal, ale czasem wysługujesz się butelką, to pamiętaj o wszystkich radach, które dotyczyły smoczka. Tutaj będą odgrywać kluczową rolę. Chodzi o kształt smoczka, tworzywo, z jakiego jest wykonane (twardość), oczywiście atesty i wielkość/liczba dziurek odpowiednia do wieku. Jeśli dodatkowo zainwestujesz w tzw. antykolkowy system, który stosowany jest przez niektóre firmy, zmniejszysz prawdopodobieństwo wystąpienia gazów i bólów brzuszka u malucha.

Wracając do kontrowersyjności używania butelki, tutaj nic nie jest oczywiste. Plusów tyle, co minusów. Zacznijmy od tej grzesznej strony:

- tak jak smoczek uspokajający, butelka (a raczej zły smoczek do niej) może wykrzywiać zgryz, spowodować, że ząbki będą krzywo rosnąć, być przyczyną infekcji czy próchnicy, jeśli nie będziemy przemywać dziąseł a potem zębów; może też spowodować odwrót od karmienia naturalnego.
- częste infekcji u dziecka - ponieważ mleko modyfikowane nie zawiera przeciwciał, jedynie sztuczne substytuty.
- większe ryzyko wystąpienia alergii pokarmowej - po prostu jest sztuczne, a sztuczne może wywołać alergię..
- kolki i wzdęcia - bo mleko nie jest tak lekkostrawne, jak to mamine. Cóż. U mnie było dokładnie odwrotnie: mała H., która miała kolki nie chciała piersi. To kolki spowodowały, że nie miała cierpliwości do piersi i wolała butlę.
- przygotowanie mleka = wiele niebezpieczeństw - przez roztargnienie/niewyspanie dożna dać na dużo czy za mało miarek mleka do wody, woda może być za zimna (i bóle brzuszka murowane) lub za ciepła (i oparzenie gotowe) albo zmarnowane - z jakiegoś powodu nie wykorzystasz go. Trzeba też pamiętać o wyparzaniu, szorowaniu i dokładnym płukaniu elementów butelki.
- przygotowanie mleka = trudności. Uciążliwe jest jego przygotowywanie (zwłaszcza w nocy). Do tego dochodzą kwestie organizacyjne: gdziekolwiek nie pojedziesz, musisz wziąć ze sobą przegotowaną wodę w termosie (lub myśleć, skąd ją wziąć na miejscu, kiedy będzie taka potrzeba), pamiętać o dobrej temperaturze tej wody. Wozić ze sobą musisz mieszankę mleka i kaszki, by zrobić mleko na świeżo (inaczej dziecko się pochoruje), co nie tylko jest męczące ale nie raz bardzo trudne (np. w samochodzie). 
- stałość właściwości - mleko jest zawsze takie samo: czy noc, czy dzień. Mleko matki się zmienia i służy za picie, lekki posiłek i solidny obiadek.
- koszty. I to nie małe. Zwłaszcza, kiedy policzysz sobie, że na początku mleko schodzi średnio 1 opakowanie na tydzień, a za opakowanie średnio musisz zapłacić około 25-30 zł. Ale jeśli kupujesz droższe, to wiadomo...
- luźniejsza więź z matką. Niemowlę dużo szybciej zjada mleko z butelki, więc krócej go trzymasz na rękach. Niektórzy jeszcze opierają butelkę o poduszkę czy coś innego, by nie musieć jej trzymać. To może się odbić w brakach w rozwoju emocjonalnym. Może, ale nie musi, czego przekładem są niektóre dzieciaki  z rodziny. Ja jednak lubiłam się bawić z małą, nawet jak już zjadła. Plus odbicie, plus kolki: przytulania, noszenia i kołysania nie miały końca...

Karmienie piersią ma zdecydowanie więcej plusów niż karmienie butelką, ale większość matek czy to z powodu powrotu do pracy, czy po prostu dlatego, że stwierdziła, iże pora odstawić dziecko od piersi na rzecz stałych pokarmów, przechodzi na mleko modyfikowane, jak uzupełniające dietę. Dlatego trzeba pamiętać o kilku zasadach, głównie higienicznych, a butelka przestanie budzić kontrowersje.

Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że prócz organizacyjnych kwestii przygotowania mleka i kosztów mleko modyfikowane (którym karmiłam małą odkąd skończyła 3,5 miesiąca) nie wpłynęło na odporność H. (choruje od święta i od razu jej przechodzi na następny dzień). Nie ma alergii pokarmowej. A co do więzi... nie będę obiektywna, chociaż uważam, że ma się dobrze :)

Zęby, zgryz, mówienie, próchnica - to kwestia smoczka. Kilka zasad, o których pisałam wyżej i problem z głowy. To mówi mi moje doświadczenie matki 2,5 rocznej dziewczynki. Kolejne dziecko może moją opinię zmieni, ale o tym dopiero będę się miała szansę przekonać za jakiś czas...


Ale tak jak kontrowersyjne wydaje się karmienie dziecka naprawdę długo (pytanie, co dla niektórych oznacza długo...), tak samo dziecko kilkuletnie z butelką w buzi także wzbudza emocje w środowisku. To zagadnienie jednak wymaga - jak mi się zdaje - odrębnego potraktowania. I o tym innym razem.

A jakie Wy macie doświadczenia w tej kwestii? Czy pominięcie pewnych zasad dało się Wam lub maluszkom we znaki, czy może wręcz przeciwnie?
I co sądzicie o smoczku i butelce? Jesteście za czy przeciw?



poniedziałek, 8 lutego 2016

Jak zabrać się za gruntowne sprzątanie? I cz.



Sama wizja generalnych porządków w ciąży może przyprawić cię o ból głowy. Mnie osobiście dodatkowo na samą myśl o nich boli kręgosłup. Ale jak dobrze zrobić je przed porodem wie każda matka, która zmobilizowała siły (oraz domowników) do ich zrobienia. 

/Tutaj możesz przeczytać, co jeszcze warto zrobić przed porodem/

Aby ułatwić sobie tę pracę, proponuję ci dwa sposoby przeprowadzania gruntownego sprzątania tak, by uniknąć chaotyczności, miotania się po całym domu z poczuciem, że ostatecznie to chyba nic nie posprzątałaś chociaż padasz z nóg.
a) 1 pokój - 1 dzień - codziennie należy gruntownie posprzątać jeden pokój/pomieszczenie. Tutaj jest to kwestia umowna, czasami trzeba przyjąć "1 pokój = 2 dni".
b) 1 dzień - 1 rodzaj zabrudzeń - można powiedzieć, że sprzątamy „tematycznie”, np. tylko kurz, tylko podłogi itp.
Oba sposoby są dobre. Wszystko zależy od tego, jaki sposób będzie ci najbardziej odpowiadał .
Dziś skupię się tylko na pierwszej metodzie. Osobiście uważam, że mniejsza przestrzeń jest łatwiejsza do ogarnięcia, dlatego zawsze sama korzystam z tego właśnie sposobu.
Zacznijmy jednak od tego, co będzie nam potrzebne:

Lista niezbędnych akcesoriów

1.
Ściereczki nawilżane, jednorazowe, przeznaczone do wycierania z kurzu różnych powierzchni*
2.
Szmatki bawełniane do mycia okien (przynajmniej 3-4).
3.
Środek do czyszczenia piekarnika (lub do bardzo brudnych, zaschniętych i tłustych powierzchni
4.
Ręcznik papierowy
5.
Gąbka do czyszczenia
6.
Szczotka do czyszczenia (może być na dłuższej rączce), ewentualnie szczoteczka do zębów (do trudno dostępnych powierzchni).
7.
Płyn uniwersalny
8.
Płyn do mycia szyb
9.
Mleczko do czyszczenia np. powierzchni ceramicznych
10.
Środek do czyszczenia muszli
11.
Soda oczyszczona (kilka opakowań) + woda
12.
Miotła/ odkurzacz
13.
Dobry mop lub sporej wielkości szmata (nie może być brudna)
14.
Miska z ciepłą wodą

_______________________________
* Nie są niezbędne, ale bardzo przydatne: powierzchnia dłużej pozostaje czysta i bez kurzu; od razu je wyrzucamy, czyli nie magazynujemy brudu. Szmatki wielorazowe trzeba prać.

 

Plan generalnych porządków (III trymestr)


"1 dzień = 1 pokój"

(lub 2 dni = 1 dzień)


Główne zasady:

1. Prace należy rozpocząć tak, by dzień przed terminem zakończyć sprzątanie ostatniego pomieszczenia.

Przykładowo: Mam 4 pomieszczenia i duży przedpokój. To daje nam 5 dni. Jeśli termin wypada w poniedziałek, prace rozpoczynam we wtorek (omijam prace w niedzielę). W ten sposób sobota jest jest ostatnim dniem prac.


Jeśli istnieją przesłanki, że urodzisz wcześniej, zrób dokładnie tak samo, ale tydzień wcześniej. W tygodniu poprzedzającym termin raz dziennie przelecisz kurze i zmobilizujesz męża do odkurzenia podłóg oraz odświeżenia łazienki w jednym dniu.

2. Dobrze zaplanuj kolejność sprzątanych pomieszczeń, kierując się:
  • czasem - nie zawsze masz go codziennie tyle samo z wielu powodów; im mniej masz czasu w danym dniu, tym mniej absorbujące lub po prostu mniejsze pomieszczenie wybierz.
Przykładowo: Jeśli dziś mam coś ważnego do załatwienia na mieście i wiem, że zajmie mi to sporo czasu, wybieram mniej pracochłonne pomieszczenie, np. łazienka. Jest mała i myta co tydzień, więc gruntowne jej sprzątanie zajmie niewiele więcej czasu niż to cotygodniowe.
  • planami - jeśli wiesz, że w tym tygodniu czeka cię coś, co sprawi, że cała twoja praca nad danym pomieszczeniem się zmarnuje, przełóż sprzątanie go
Przykładowo: Jest okres świąteczny i będziemy rozbierać choinkę. Czekam więc ze sprzątaniem pokoju, w którym ona jest, bo z choinki najczęściej sypie się sporo igieł.
  • funkcjonalnością danego pomieszczenia - zacznij od tych pomieszczeń, które na dłużej pozostają czyste z zasady lub po prostu mało czasu w nich spędzacie.
Przykładowo: U mnie najmniej brudzi się sypialnia, potem - wbrew pozorom - łazienka, następnie pokój dzienny, kuchnia i korytarz. I w takiej kolejności sprzątam.

Ale: Biorąc pod uwagę wszystkie zasady, może się okazać, że sprzątanie wcale nie odbędzie się płynnie dzień po dniu. Jednak dzięki temu będziesz mogła poradzić sobie sama, jeśli z jakiś powodów nikt nie będzie mógł ci pomóc lub/i nie stać cię na wynajęcie kogoś do sprzątania.

Dlatego ramowy przykładowy plan będzie wyglądał tak:

a) wtorek: sypialnia - mam sporo czasu, wystarczy mi go na posprzątanie całego pomieszczenia, nawet jeśli zacznę koło 11 rano.
b) środa: pokój dzienny, mimo iż planowałam łazienkę, ponieważ w czwartek wypada mi kilka załatwień, co uniemożliwi mi posprzątanie planowanego pokoju dziennego. Zamieniam go na łazienkę.
c) czwartek: łazienka, czasu mam mniej, ale łazienka nie zajmie mi tyle czasu. Zazwyczaj z przerwami muszę na nią poświęcić coś lekko ponad godzinę. Teraz mam na nią 4 h.
d) piątek: ma być kuchnia. Ale: w piątek jemy coś jarskiego, a w sobotę już pełen obiad - bo w weekend zawsze jemy wspólne posiłki. Z kolei  w niedzielę wolałabym nie gotować. Co robię? W piątek sprzątam mniej absorbujący korytarz i mam czas na to, by zaszyć się w kuchni i ugotować coś na weekend oraz coś lekkiego-piątkowego, co razem zajmie mi sporo czasu, a kuchnia na pewno się pobrudzi.
e) sobota: nie gotuję za wiele, głównie odgrzewam, więc spokojnie biorę się za gruntowne sprzątanie kuchni. Na ten czas najlepiej zorganizować dziecku/dzieciom ten czas, by nie przeszkadzały. Może wyjazd do babci?

3. Zawsze sprzątamy od góry do dołu, a nie odwrotnie

Chodzi o to, by brud i kurz sprowadzić na jedną powierzchnię, a następnie tam się go skutecznie pozbyć. Część kurzu z wyższych półek spadnie na niższe. Jeśli wcześniej tam sprzątałaś i znów teraz musisz posprzątać, wykonujesz tę czynność dwa razy i to zupełnie niepotrzebnie.

4. Zawsze od spodu na wierzch, czyli najpierw bałaganimy a potem sprzątamy

Gruntowne sprzątanie to sprzątanie dokładne: aby posprzątać i uporządkować szafę należy najpierw wszystko z niej wyrzucić, przejrzeć garderobę (ewentualnie coś wyrzuć/ przeznaczyć na szmaty lub nieużywane, ale w dobrym stanie dać tym, którzy aktualnie są w potrzebie) i dopiero myć, odkurzyć szafę. Jeśli nasze ubrania leżały długo w nieładzie - należy ubrania przeprasować; jeśli część jest mocno zakurzona, wrzucić do prania (w sytuacji, gdy takich ubrań mamy dużo, wystarczy na odpowiednim programie w pralce tylko je odświeżyć). Zrobi się bałagan, ale jeśli wytrwasz i będziesz pamiętać, by ubrania odkładać na swoje miejsce poukładane - nie będziesz musiała tego robić przez długi czas.

5. Kolejność wyznacza pracochłonność poszczególnych prac.

Zawsze zaczynamy od tych najbardziej czaso- i pracochłonnych, tych o dużym „kalibrze”. W pierwszej kolejności zabieramy się za okna, szafy, szafki kuchenne, dopiero później powierzchnie znajdujące się niejako na wierzchu. Wyjątkiem jest podłoga, która zawsze zamyka pracę nad danym pokojem.

6. W ciąży po każdym większym wysiłku - odpoczynek ok. 10-15 min.

Odpoczynek zalecany jest po każdym większym wysiłku, lub kiedy po prostu czujesz się zmęczona. Nie czekaj, aż dokończysz mycie okna: jeśli tylko czujesz się nadwyrężona, od razu usiądź, a najlepiej połóż się na lewym boku z jaśkiem pod brzuchem. A podany czas jest tylko orientacyjny. Nie wracaj do pracy, jeśli nie odzyskałaś formy, to się może źle skończyć. Pamiętaj, jeśli od początku ciąży nie czujesz się za dobrze, nie podejmuj prac typu „mycie okien”. Zostaw wszystkie na jeden dzień i namów kogoś, by zrobi to za ciebie. W zamian za to możesz np. upiec pyszne ciasto, czy odwdzięczyć się w inny sposób.

 /Checklista kolejno wykonywanych czynności do pobrania za darmo w formacie pdf 

/Dodatkowo tutaj możesz pobrać plik z całym mini-poradnikiem dotyczącym tej metody gruntownego sprzątania./

 
Czy artykuł był pomocny? Co sądzisz o tej metodzie sprzątania? A może sama masz dodatkowe rady, które usprawniłyby jeszcze ten sposób sprzątania? Wszystkie cenne uwagi są dla mnie ważne!


Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric