sobota, 21 maja 2016

nr 35, 21 maja



21 maja 2016 r.,
Sobota


Mania: 37 dni (1 miesiąc i 6 dzień)
Buńka: 2 lata i 7 miesięcy i 5 dni
Waga: 61, 2 kg
Pogoda: Powiedziałabym, że kalka z dnia wczorajszego. Może nawet ładniej i może nawet cieplej. I co z tego, ja się pytam?





14:41

eR. jedzie na kawalerski do przyjaciela. Niby wszyscy wiedzą, że ma świeże dziecko, więc łaskawie wrócą jutro do południa. I podobno się tak strasznie nie upiją. Taaa, a jadą we trójkę do Zakopanego.

Dziś zostaję sama z Mańką i jej kolkowym problemem. Buńka pojechała do babci. Cała chata pusta. Tylko ja, Mania, kolka i łzy. No i jeszcze krzyk. A jutro po południu zabiorą mnie do Kobierzyna.


piątek, 20 maja 2016

nr 34, 20 maja



20 maja 2016 r.
Piątek



Mania: 36 dni (1 miesiąc i 5 dzień)
Buńka: 2 lata i 7 miesięcy i 4 dni
Waga: 61, 2 kg
Pogoda: Ładna, wiosenna, słoneczna. Optymistyczna. kontrastuje z moim samopoczuciem.



15:34


A jednak. Mańka ma kolki. "Najpierw, powoli, jak żółw ociężale" sytuacja się rozwijała. Mała miała coraz większe problemy z odbiciem. Nie ulewała już tak koszmarnie, pozbywając się wszystkiego, co ze mnie wyciągnęła, ale powietrze, które kotłowało się w brzuszku dawało jej popalić. I sytuacja zaczęła się stopniowo zaostrzać. Coraz mniej snu, coraz więcej płaczu.

Od kilku dni wiem, że to jest to. Wiem, bo Buńka też miała kolki. Tylko od 4 doby. Tej zaczęły się teraz.
Wiem, że będę stosować sab simplex, bo wiem, że pomoże. I może przetrwamy.

Dziś już się popłakałam: mała spała 1,5 h w południe. I tyle. Pozostały czas, to rozdzierający (lub trochę mniej) płacz.



Kiedy dziecko ma kolki, prócz desperackiego poszukiwania pomocy wszędzie, gdzie się da i stosowania nawet najdziwniejszych praktyk, zastanawiasz się przede wszystkim, czy nie przeskrobałaś czegoś, że sobie na to zasłużyłaś. Może nie na początku, ale kiedy te kolki naprawdę zaczynają już męczyć rodziców. Kiedy pojawia się drugie dziecko i to drugie także ma kolki, jesteś już prawie pewna, że należy zrobić porządny rachunek sumienia, bo na pewno gdzieś tam będzie przyczyna, że znów cię to spotyka. Chyba, że to mąż coś przeskrobał...



16:02


Mańka zasnęła. Umordowana, upłakana. Po policzkach ciekły łzy. Nam obu.
Tak, jak Buńka darła się, jakby ją zarzynali i szło osiwieć i ogłuchnąć jednocześnie, bo potrafiła osiągać nieprawdopodobne decybele, tak Malutka nie ma aż tak donośnego głosu. Ma jednak okrutnie przejmujący. Okrutnie dla nas. Płacze, jakby się żaląc, że nikt nie chce jej pomóc. Nie wie, nie rozumie, że po prostu na ten moment nie mam jak jej pomóc.

Boli mnie głowa. Kiedy zasypia, cisza, którą prawie mogę usłyszeć, dzwoni w uszach.

Kręgosłup chce odpaść od rąk. I odwrotnie.

Czuję jak niewidzialna ręka ściska mi klatkę piersiową. Drżącą ręką sięgam po metalowy kubek, nalewam wodę i stawiam na płycie. Nie mam odwagi włączyć czajnika bezprzewodowego. Zalewam torebkę melisy. Nie zaszkodzi, a może pomoże.



***

Przypomniała mi się sytuacja sprzed ponad dwóch lat, kiedy to Bulinka miała kolki. Ktoś, z pewnością chcąc dobrze, powiedział:
- No, zobaczcie! Jak szybko zleciały te 3 miesiące! 



Padłam. Komu szybko zleciały, to zleciały...

Ręce i piersi opadają. Dosłownie.



poniedziałek, 16 maja 2016

nr 33, 16 maja




16 maja 2016 r.
Poniedziałek



Mania: 32 dni (1 miesiąc i 1 dzień)
Buńka: 2 lata i 7 miesięcy (dokładnie dziś!)
Waga: 61, 4 kg
Pogoda: "Przeważnie pogodnie", według mojej aplikacji, co generalnie dobrze odzwierciedla jaka rzeczywiście jest pogoda. Niby ładnie, ale jak się zachmurzy, to od razu szaro i chłodno.


07:56


Od tygodnia śpię po 3 h w nocy. To się w końcu musiało zemścić.
Wczoraj obudziłam się na karmienie o 5:30, a położyłam się przed 6. O 6 z minutami dziarsko przytupała do nas Buńka ze swojego łóżka. 

- Wstajemy! - zawołała. I obudziła Mańkę. 

I wystarczyło, żebym się rozbeczała. Bo przecież kiedy "wy sobie śpicie, to ja tutaj kilometry przemierzam w nocy!" i chyba "mogę liczyć, że przez godzinę będę mogła spać1". Ale gdzie tam! Mała szybko sobie przypomniała, że skoro nie śpi to znaczy, że powinna być głodna i ostro zaczyna nadawać, jak to ta matka ślamazarnie zabiera się do nakarmienia. Ostatecznie widok piersi wyraźnie ją rozbawił i uświadomił najwidoczniej, że jednak głodna nie jest. 

Mam dość. Już to może gdzieś napisałam? 
Buńka miała kolki i to było wykańczające psychicznie. Fizycznie też, ale jednak pierwsze dziecko, to większe nerwy, stres i zmęczenie gdzieś spadało na drugi plan, bo z przejęcia to człek inaczej znosił to niewyspanie. Ale "niewyspanie" "niewyspaniu" nierówne. Buńka miała kolki, ale kiedy o godzinie 1 w nocy zasnęła była tak umordowana, że budziłam się do niej raz, a ona grzecznie jadła i "odbijała" (chociaż w dzień graniczyło to z cudem - i jedno i drugie) i zapadała w sen. I spała do 8. W związku z tym, że się dziecko nie wyspało w nocy. Coś za coś. 

Mania chce jeść, ale je łapczywie i nie mogę jej karmić na leżąco. Czyli w nocy po prostu muszę się spionizować na 20 minut karmienia a potem jeszcze zmusić do uruchomienia nóg i pospacerować po domu, żeby się odbiło i by zasnęła. Nie, nie płacze (chyba, że powietrze, które połknęła jakoś wyjątkowo ją uwiera), po prostu sobie patrzy oczkami i dopiero jak pohuśtam ją delikatnie - zamyka oczy. No, niestety, nie zaśnie sama. Chyba, że w wózku na spacerze. Nie trzeba nią też jakoś strasznie rzucać (niektóre dzieci, wiem to z opowiadań, po prostu potrzebowały tego, by nimi rzucało na boki i dopiero wtedy spały), wystarczy lekko na biodrach, delikatnie... Sądzę, że to działa, bo ja sama miałam taką leżącą i mało aktywną ciążę. 

Kiedy mała zasnęła w ciągu dnia, położyłam się z nią. I tylko się wkurzyłam, bo obudziłam się jeszcze bardziej rozdrażniona z niewyspania. Tak to już jest: nie nadrobisz nocnego snu w dzień. Tak jak się na zapas nie wyśpisz i nie najesz. 

A potem zaskoczyli nas goście: 2 rodziny, każda z trójką większych i mniejszych dzieci. No, a to Zielone Świątki, sklepy pozamykane. Niby niedziela, więc dom ogarnięty, ale powierzchniowo - kiepsko, bo puzzle porozrzucane, gdzieś misie, kredki, pisaki, malowanki, jakiś talerz, kubki, chusteczki higieniczne... 

eR. wyciągnął z piwnicy jakieś soki, z szuflady - ciastka, które czekały właśnie na taką "czarną godzinę" czy chipsy, które generalnie u nas nie schodzą, więc siedzą, póki nie pojawi się ktoś, kto jada takie przekąski. 
Niestety jednak takie rzeczy jak herbata i kawa lubią się skończyć właśnie w takich sytuacjach.

Jeszcze po herbatę gonię eR do sklepu, bo pija, a ja jakąś słabą także. Kawy mielonej jednak teraz nie kupuję, bo eR. nie pija za często i wywietrzałaby, a ja teraz w ogóle zrezygnowałam. Może wrócę za jakiś czas, jak mała podrośnie, ale wystarczyło mi się napić tej udawanej kawy z cykorią i mała nie spała pół dnia i była rozdrażniona. Chociaż w kawie nie ma żadnego dziadostwa i ma tylko 30% kawy w sobie, więc myślałam, że spoko. Ale chyba Mańka jeszcze jest za mała. W ciąży piłam kawę nawet 2x dziennie, chociaż nie za mocną, więc sądziła, że nie powinno być problemu - a jednak. Szkoda, bo teraz, kiedy mam tak kiepskie noce, taka kawa z rana byłaby zbawienna. Zbożowa co prawda próbuje oszukać mój zmysł wzroku i może trochę jakby smaku (przez mleko), ale nie pobudza, więc... dlaczego nazywa się ją kawą, do cholery?!




9:56

No, a ja? Cóż, nadal mnie boli brzuch. A w zasadzie to podbrzusze. Wydaje się, że czas "oczyszczania" powoli się kończy. Ale niestety wciąż czuję ból, w szczególności kiedy jestem zmęczona. Nie chodzi o to, że kiedy leżę i odpoczywam, to mnie nie boli, a jak się ruszam - tak. Najbardziej boli mnie po nocy. Kiedy obudzę się rano zmęczona jak po orce. 

Jednak badania dodatkowe, które zlecił mi lekarz (morfologia, mocz, białko CRP i betaHCG) wyszły prawidłowo, więc nic się w moim organizmie nie dzieje. Badanie pozostałości po zabiegu łyżeczkowania (tzw. wyskrobiny - przeokropnie brzmiące słowo) również wyszło dobrze - niczego tam nie znaleziono, więc tylko się cieszyć. Przykro jednak, że nadal boli.


niedziela, 8 maja 2016

Połóg - jak może cię niemile zaskoczyć


6 maja 2016 r.
Piątek




Połóg. Cóż za okropnie brzmiące słowo. Niby pochodzenie wręcz narzucające się to po prostu "łoże" - chodzi o "położenie się", "oszczędzanie" po porodzie. Co z tego, kiedy "położnica" brzmi jakoś tak ... średniowiecznie. Nie wspominam już nawet o fonetycznym skojarzeniu z "nałożnicą"...

Co to jest połóg?

Nic innego, jak okres 6-8 tygodni od porodu, w którym to czasie kobieta wraca do formy sprzed ciąży. A przynajmniej takie jest założenie. Większość zmian, które zachodzą w ciele kobiety podczas ciąży - cofa się. O to chodzi. 

Trochę historii - od historyka

Jako żem historyk z wykształcenia, nie byłabym sobą, gdybym nie zaglądnęła w historię tego zjawiska. Przyznam, że ciekawa sprawa z tym połogiem kiedyś była. 

Dawniej połóg nie był związany jedynie z fizycznością, jak obecnie. Był okresem bardzo ważnym dla kobiet. Wierzono, że odseparowanie świeżo upieczonej matki wraz z noworodkiem od reszty świata pomaga uchronić oboje przed Złem, mówiąc najogólniej. Poza tym odosobnienie zapewniało ochronę przed zarazkami z zewnątrz. Nie zdawano sobie z tego sprawy, ale na tym właśnie polegała ta mądrość ludowych zwyczajów. Oczywiście kobieta była bardzo osłabiona, dużo leżała i miała ogromny problem z ogarnięciem rzeczywistości. Dlatego mogły ją odwiedzać znajome, bliskie kobiety i pomagać jej. Szybko to jednak przerodziło się w uczty (nie stroniono od alkoholu), które dziś najlepiej odzwierciedlałoby słowo "biba", czyli nieskromna impreza z grubiańsko żartującymi i pijącymi na umór biesiadującymi. Coś, jak odpowiednik "pępkówki", którą obecnie często organizuje świeżo upieczony ojciec. 

Po zakończeniu połogu kobieta uroczyście przestępowała próg domu (tzw. wywód) i szła do kościoła ochrzcić dziecko. Nie zapominajmy też, że kiedyś była astronomicznie wysoka śmiertelność kobiet w połogu oraz noworodków. Po czasie 6-8 tygodni szanse na przeżycie obu wzrastały i można się było w końcu "pochwalić" urodzeniem dziecka i samym dzieckiem. Trochę to asekuranckie, ale z drugiej strony zrozumiałe: pochwalić się, a później grzebać jedno z dwojga...? Cóż, średniowieczni ludzie mieli grubą skórę, nie da się ukryć. 

Urodziłaś, ale to nie koniec dolegliwości...


Jeśli sądzisz, że wraz z porodem wszystko, co dokuczało w pod koniec ciąży, zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, no cóż, jesteś w ogromnym błędzie. Wszystko, co zniknie, to twój ogromny brzuch. Nawet nie oznacza, że zniknie całkiem...

Zmęczenie kontra mobilizacja

Wiesz, że poród to generalnie ból i wysiłek, jakiego nigdy wcześniej nie zaznałaś i raczej trudno będzie czemuś takiemu dorównać w przyszłości. To naturalne, że będziesz padać na twarz. Zaraz po tym, jak nacieszysz się dzieciątkiem i odświeżysz pod prysznicem. To będzie coś absolutnie nadzwyczajnego: będziesz spała bardzo głęboko, ale na dźwięk kwilącego maleństwa będziesz się zrywać, jakby to była słabiutka drzemka.

Może się jednak okazać, że z wrażenia będziesz miała problemy z wypoczęciem. Mogą ujawnić się obawy przed tym, że nie usłyszysz płaczu dziecka czy innych niepokojących rzeczy. Dziecko oddycha bardzo nieregularnie: najpierw tak, jakby biegło (nerwowo, szybko) a potem nagle przestaje, nawet na długi czas. To normalne, ale kiedy to zauważysz możesz się bać, że zapadnie w zbyt długi bezdech, podczas gdy ty będziesz smacznie spać.
 

Krwawienie

Jeśli chociaż raz zerknęłaś w stronę artykułów dotyczących porodu, na pewno już się tego spodziewasz. Będzie się z ciebie lało na potęgę. To będą tzw. odchody wraz z krwią. Najpierw schodzić będą bardzo intensywnie, potem mniej (kolor czerwono-brązowy) a na końcu będzie dość specyficzna wydzielina (odcień żółtawy). Każdy etap to gdzieś około 2 tygodni. Pocieszenie jest takie, że nie boli, jak przy okresie.


Ból

Dopiero co napisałam, że nie boli. No cóż. Nie boli jak przy okresie, ale... inaczej. To kurcząca się macica będzie ci dokuczać. Za pierwszym razem nie jakoś bardzo, ale z każdym porodem boli bardziej. Potwierdzam. Przez pierwsze dni miałam wrażenie, że rodzę po raz drugi. Zwłaszcza przy karmieniu. Ale im więcej się karmi, tym szybciej skończą się te boleści w dole brzucha...


Brzuch

A propos brzucha: to nie tak, że kiedy dziecko z ciebie wyskoczy to zaraz wróci talia osy i plaski brzuch. Przez pierwsze dni będziesz bardziej przypominać ciężarną końcem pierwszego trymestru niż położnicę (uh! znów to słowo!). A potem jak szybko brzuch się będzie kurczył to już często bardzo indywidualna sprawa. Czasem nawet pół roku trzeba czekać, a potem jeszcze wdrożyć regularne ćwiczenia, żeby brzuch mógł "wrócić na swoje miejsce".


Piersi - nawał i sutków boleści


Piersi to temat rzeka po porodzie. Często szybko zmienia się ich rozmiar (najczęściej na większy), ale najgorszy jest tzw. nawał mleczny. Przechodziłam za każdym razem. Ale o ile teraz dziecko ma apetyt (a do tego ulewa, więc szybko znów głodnieje) i pomagało mi przetrwać ten trudny czas (może potrwać aż 2 tygodnie!), o tyle za pierwszym razem było tragicznie: ból i łzy. I ogromne piersi do pasa.

Co to jest ten nawał? To nic innego jak namiar mleka wyprodukowany przez organizm. Niby natura myśli o wszystkim, to skąd ta "niedoskonałość"? No cóż: przez pierwsze dni dziecko ssąc stymuluje organizm do produkcji mleka. Od intensywności przesiadywania malucha przy piersi zależy później ilość pokarmu, którą kobieta wyprodukuje w odpowiedzi za to "zapotrzebowanie", czyli ssanie. Jeśli dziecko dużo je w pierwszych dniach, spodziewaj się nawału. Chociaż niektóre kobiety nie miewają go. I zazdroszczę im tego bardzo.

Jak przetrwać? Często karmić i odciągać minimalnie - do odczucia ulgi, tj. w momencie, kiedy poczujesz, jak napięcie piersi spada. Wiem, że kusi, by odciągnąć więcej. Ale to koło zamknięte. Im więcej odciągania (a mechanizm odciągania polega na tym samym co ssanie), tym więcej pokarmu, a nie o to chodzi przy nawale. Chodzi o to, by piersi nie pękły. I by nie zrobił się w nich jakiś stan zapalny. To, co podpowiedziała mi położna i co zmuszona byłam zastosować za pierwszym razem, to liście kapusty (schłodzone i rozbite tłuczkiem), które mają działanie ściągające. Przynoszą ulgę, serio. Czasem, jeśli nawał jest duży, można pić szałwię raz dziennie, ale obserwować piersi, bo szałwia hamuje laktację i można się pożegnać z karmieniem zamiast uregulować trudną sytuację. No i przed karmieniem trochę odciągnąć (by dziecku lepiej się jadło) i obłożyć ciepłą pieluszką (łatwiej wypływa pokarm), a także po karmieniu obłożyć okładem chłodzącym. Tyle w tej kwestii można. Ale najważniejsze to dużo karmić. A moja pierworodna nie chciała, więc i ja się mordowałam. Teraz mała ciupie równo, więc nawał udało mi się przetrwać w miarę bezboleśnie.

No i pozostała jeszcze kwestia bolących sutków, które nawet mogą krwawić. Czasami nie ma znaczenia, czy hartowałaś je wcześniej specjalnym kremem. Brodawki pękają, krwawią i bolą tak okrutnie, że trudno powstrzymać się od grymasów czy zgrzytania zębami (a tu trzeba być zrelaksowanym przy karmieniu, nie?). Mój sposób: smarowałam kremem od samego porodu. Nie czekałam, aż będą nieznośnie boleć, tylko od razu. No i zaciskałam zęby i karmiłam. Ponoć to właśnie karmienie przyspiesza gojenie i błędem byłoby odpuszczenie. Potem robią się nadwrażliwe, ale już nie bolą jak przy karmieniu.


Jadłowstręt i inne dziwactwa jedzeniowe


Jadłowstręt miałam za pierwszym razem. Co prawda jadłam w szpitalu, ale musiałam się zmuszać. Potem w domu miałam wiecznie uczucie pełności i przesytu, chociaż nie jadłam całymi godzinami. Czasem dopiero w południe jogurt i wieczorem... też jogurt. I tylko jeden rodzaj jogurtów jadłam, bo inne mi nie pasowały. Przełamywałam się, bo inaczej poszłyby mi włosy, zęby, paznokcie i cera. Ale było to bardzo ciężkie. Teraz mam inną sytuację: po karmieniu piję i jem słodkie, bo brakuje mi cukru, a potem zasycona kawałkiem ciasta nie jem pół dnia. Ostatnio musiałam się nawet sama opamiętać z takim głupim jedzeniem.

Dodatkowo teraz zmagam się z innym dziwactwem. Mam uczucie, że mam na coś ochotę. Taką potworną, że aż swędzi. Ale nie wiem, na co. Jakbym potrzebowała jakiegoś składnika, ale nie potrafię zgadnąć jakiego. Nawet nie wiem, czy chodzi o coś do picia czy jedzenia. Czasem strzelam - każę eR. kupić to czy tamto, w naszej lodówce jest wszystko, co lubię, ale to nie to. Tak dziwne, a jednocześnie okrutne uczucie. Nie polecam. Można zwariować.


Hormonalna huśtawka


A mówiąc o wariacjach, hormony znów dadzą ci w kość. Dopiero, co przyzwyczaiłaś się do nich (a raczej twój organizm), teraz znów nastąpią zmiany. Ich poziom będzie chciał wrócić do tego sprzed ciąży. Ale po drodze znów nabałaganią i wraz z w/w dolegliwościami dadzą mieszankę wybuchową. Możesz być chodzącą bombą, albo kupką nerwów, która nie przestaje płakać. Tak czy owak, możesz się zachowywać dziwnie. Oczywiście sama będziesz to tłumaczyła zmęczeniem, ale inni będą to widzieć inaczej.

Może się też zdarzyć (80% kobiet po porodzie tak ma, więc jest wysokie prawdopodobieństwo, że trafi na ciebie), że dotknie cię stan zwany baby blues. Kiedy smutki zaglądają ci w oczy bardzo często, każde niepowodzenie, płacz malucha, codzienne obowiązki, fakt, że teraz twoje życie stanęło na głowie (mimo, ze się nastawiałaś się na zmiany)... To wszystko potrafi sprawić, że byle słowo potrafi doprowadzić cię do histerycznego wręcz płaczu. Taki stan wywołują hormony, więc jest to sytuacja normalna. Wszystko zależy ile trwa taki stan (baby blues trwa kilka tygodni) i czy się nasila, czy słabnie. Jeśli się przedłuża i nasila - to znak, że być może to nie jest stan przejściowy, a depresja poporodowa i wówczas trzeba się będzie skonsultować z lekarzem.


Sikanie i tak dalej...


Wszędzie przeczytasz, że do 6 h po porodzie powinnaś się wysikać. Grubsze sprawy mają trochę więcej czasu - całą dobę. Czasem jednak ten czas się wydłuża, bo przed porodem organizm kobiety sam próbuje oczyścić sobie jelita organizując coś jak biegunkę na kilka dni przed. Stąd nawet przez 3 doby możesz nie odczuwać potrzeby opróżniania. A kobiety raczej nie zmuszają się do tego jakoś specjalnie, bo nieopodal znajduje się żywa rana. Nawet jeśli obyło się bez szycia (nie było pęknięcia ani nacinania), to jednak wystarczająco wiele się w tych okolicach wydarzyło, by traktować to miejsce jako szczególne wrażliwe.

Ta wrażliwość to nie tylko powierzchowna sprawa. Mięśnie tamtych rejonów (Koegla) są nadwyrężone (nawet jeśli ćwiczyłaś je w ciąży, poród na pewno dał im popalić) i trzeba im dać czas, by wróciły do siebie. Warto je wzmacniać ćwiczeniami. Ale zanim wszystko wróci do normy, może ci się zdarzyć, że popuścisz. To normalne, ale też krępujące, więc... można się niemile zaskoczyć, kiedy ci się kichnie.


Połóg nie jest seksowny


Po przyjściu ze szpitala masz wrażenie, że jesteś chodzący "a-seks". Nie tylko wydaje ci się, że wciąż wyglądasz, jakbyś dopiero co zeszła z porodówki, ale też tak się czujesz. Niestety mąż czy partner - by ci udowodnić, że dla niego wciąż jesteś seksbombą - musi poczekać na namiętności do końca połogu. A i czasem nawet dłużej, jeśli kobieta nadal nie czuje, że "doszła do siebie". Nie wspominam już o ochocie. Nie wszystkie kobiety chcą się kochać po zakończeniu połogu, zbyt zajęte myślami o dziecku. Z drugiej strony wiem, że są i takie, dla których ten okres wlókł się w nieskończoność i nie mogły się doczekać, kiedy "będzie już można".



A może o czymś zapomniałam? Może Wy macie jakieś swoje przeżycia związane z połogiem, które Was zaskoczyły? Może nawet pozytywnie?







czwartek, 5 maja 2016

nr 32, 4-5 maja



4 maja 2016 r.
Środa


Mania: 20 dni
Buńka: 2 lata, 6 miesięcy i 19 dni
Waga: 61, 2 kg
Pogoda: Do południa była ładna, słoneczna i cieplutka - czerwcowa. Teraz naszły chmury i w momencie lunęło. I grzmi.




16:20



Długi weekend za nami. 
Z dwójką małych - co trzeba podkreślić - dzieci (w tym jeden noworodek) długi weekend był naprawdę... długi. A wczorajszy wieczór myślałam, że się nie skończy. 

Widoki były przynajmniej nieobiecujące: Buńka rzyga i beczy nad miską a Mańce udziela się nasze zdenerwowanie i z nerwów ulewa jeszcze bardziej niż normalnie. I nie drze się tylko wtedy, gdy ją noszę. 

Dochodzi dziewiętnasta, H. zaczyna się bać wymiotów, bo coś jej utknęło i nie może tego do końca z siebie wyrzucić, więc płacze, ale nie chce widzieć miski. Do tego wisi nad nami konieczność kąpania Małej, bo nie była kąpana dwa dni.

Pół godziny później było gorzej: Bunia buczy na łóżku przerażona, my coś do niej mówimy, a Małą kąpiemy. Nie wiem, jak Maniula w tym wariatkowie zachowała spokój, ale była mega grzeczna i tylko trochę płakała przy wycieraniu. Zjadła i zasnęła. Odfajkowałam.

Wtedy usłyszałam:
- Tatuś... - to Bunia. - Brzuszek boli...
- Będzie wymiotowanie? - to eR.
- Idzie...!

I poszło. Aż zaczęła się krztusić, ale w końcu wyszło to, co jej tam zaległo. Potem, kiedy eR. ją obmył, zasnęła w minutę. 

Była 20:30. Kto by pomyślał - ja miałam wrażenie, że wieczór trwał przynajmniej pięć ciągnących się godzin. 

- Idę się myć i spać - zakomunikowałam. - Mam dość.
- Ja też.

Po 21:30 umyci leżeliśmy w łóżku. Zasnęłam na ramieniu eR. Jak zabita.






5 maja 2016 r.
Czwartek



Mania: 21 dni
Buńka: 2 lata, 6 miesięcy i 20 dni
Waga: 61, 3 kg
Pogoda: Na spanie. Taka szara, wilgotna i niezdecydowana w która stronę powinna się rozwinąć. Nie ma się nad czym rozwodzić. No, może temperatura jest całkiem przyjemna.


09:50


Herbata na laktację zamiast aromatycznej kawy. Nie mam nic przeciwko anyżowym smakom, ale ten napój nie podniesie mi ciśnienia. Niestety. 

I tak wypiję tę kawę, mówcie/piszcie, co chcecie. Moje dziecko nie śpi mniej, jeśli jego mama wypije słabą kawę. I to jeszcze taką z cykorią (40% kawy). 



* * *

Zaczyna mi szwankować słuch. Prawe ucho zaczyna wprowadzać zamęt: jakieś inne tony, szumy, gwizdy i buczenie, które nasila się przy głośnych dźwiękach. I generalnie zakłóca normalne słyszenie. 

Najgorzej, że nie mogę śpiewać. Jakbym słyszała drugi, fałszujący głos, który próbuje sprawić, że sama będę fałszować. Nie, żebym potrzebowała tego do śpiewania kołysanek - mała zasypia bez nich; nie to, co niegdyś mała Bulinka. Ja po prostu uwielbiam śpiewać i kształcę się w tym kierunku. I co z tego, że mam teraz czas. O dupę rozbić moje wysiłki - drugi głos przeszkadza mi tak, że musiałam odpuścić.


10:24


A teraz maseczka regenerująca i książka. Mała śpi. Teraz mam czas dla siebie. Potem biorę się za nadrabianie zaległości. Blogi czekają :)

niedziela, 1 maja 2016

nr 31, 30 kwietnia



30 kwietnia 2016 r.
Sobota


Mania: 16 dni
Buńka: 2 lata, 6 miesięcy i 15 dni
Waga: 61 kg
Pogoda: Wiosenna, chociaż wciąż straszą, że "to ostatni taki ładny dzień, potem ma się popsuć". Zrobiło się ciepło, mimo rześkiego poranka (4*C).


12:21




Wczoraj miałam mieć kontrolę po zabiegu.

Witam się z lekarzem.
- I jak się czujemy? - pyta. Moja "ulubiona" forma pytania w liczbie mnogiej.
- Dobrze - odpowiadam zadowolona, że w końcu mam dobre wieści. - Nawet już nie krwawię.

Zatrzymał się w pół kroku podczas przygotowania kozetki przy USG.
- Ale w ogóle? - patrzy na mnie z... uch! Czy to jest niepokój?
- Eee... tak - odpowiadam. Uśmiech gaśnie mi z twarzy. - O, nie... To nie jest dobry znak, prawda?

Kładę się i odsłaniam brzuch. Lekarz wzdycha.
- No i znów się ta macica zawinęła do tyłu. A tutaj - pokazuje mi na monitorze - widać, że w środku pewnie coś jeszcze jest... Skrzepy, krew... ale to się będzie musiało już wchłonąć.

Teraz wzdycham ja.
- Chyba będę musiał przepisać Pani antybiotyk, żeby coś się tam w tym czasie nie rozwinęło.

Czeka mnie jeszcze jedna wizyta kontrolna. Przynajmniej.

- Czy nie ma opcji, żebym jakoś sama mogła...hm... naprostować tę moją macicę? - pytam. Słaba nadzieja wdziera się między wiersze. - Jakieś ćwiczenia, czy coś...?
Lekarz ze współczującym uśmiechem kręci głową.
- Nawet ja nic nie mogłem zrobić podczas zabiegu. Próbowałem ją wyciągnąć, ale uparła się najwidoczniej.
- Czy już jej tak zostanie? - W moim głosie pobrzmiewa nuta niepokoju.
- No, mam nadzieję, że nie! - Zabrzmiało to przynajmniej jak: "Jeszcze by tego nam brakowało!"




12:36


Sobotnie przedpołudnie zeszło mi pracowicie. H. pojechała do babci, bo eR. postanowił wymienić bramę wjazdową i nie mógłby mi nawet na moment pomóc z dwójką.

Mańka po krótkiej drzemce od 7 - 8 rano, kiedy to zdążyłam zrobić moim śniadanie i spakować Bulinkę, obudziła się, by pozbawić mnie możliwości godnego zjedzenia śniadania. Postawiła na płacz, zamiast na kwilenie, więc nie mogłam tego ignorować.

Pojadła z obu piersi, rzygnęła - jak zwykle - i po chwili znów zgłodniała. Tylko, że była jakoś tak poddenerwowana, że wypięła się na mnie i moje piersi. Nakarmiłam ją z butli (moim pokarmem) i zasnęła gdzieś przed 10.

Rzuciłam się więc w wir prac domowych, wykorzystując fakt, że nie ma H. Niestety Mała nie spała snem ciągłym, więc prace przerywałam bagatela... 10 razy. Ale udało się. Przynajmniej mam poczucie, że odgruzowałam dom. Może podłogi wymagałyby lepszego potraktowania, ale już nie mam sił. Kręgosłup na wysokości klatki piersiowej daje czadu. Potrzebuję chwili odpoczynku. Po obiedzie czeka nas jeszcze spacer z Mańką i Buńką. I tak, po raz enty, zaprzepaszczę możliwość drzemki, kiedy mała śpi.

Takie życie matki dwójki dzieci.
 - Powiedziała filozoficznie i mało odkrywczo.

Ta, tylko nie mów, że się nie spodziewałaś.
Spodziewałam, ale to co innego niż brutalne zderzenie z rzeczywistością.



20:23


Pierwsza kąpiel w płaczu za nami. Dodam, że w płaczu rozdzierającym "jak tygrysa pazur antylopy plecy", cytując klasyka.
Nie było mowy o relaksacyjnym wieczornym karmieniu, jak to miało miejsce dotychczas. Dałam jej butlę z odciągniętym mlekiem, które wręcz pochłonęła. Rozlewając na boki, bo przecież kto by się tam przejmował niuansami z gatunku "mokre śpiochy", "morka koszula mamy" czy "mokry rożek". O drobnostkach takich jak marnotrawstwo bezcennego "napoju bogów" nie wspominam nawet.

Grunt, że ostatecznie zasnęła i teraz "śpi jak niemowlę", he he (sarkastyczny śmiech). Bowiem każdy rodzic wie, że powiedzenie to nie tylko nie jest prawdziwe (skąd się więc wzięło?), ale i tragikomiczne. Dylemat, czy się śmiać czy płakać, że tak bardzo mija się z prawdą.

Tak czy inaczej, dziś pierwszy dzień, jak Mańka sporo dokazuje (czyt.: płacze). Czuję się prawdziwie wypompowana. To nawet już nie zmęczenie, a całkowite wyzucie z energii.

I ten kręgosłup - doprawdy przykry ten ból. Na nic rogale, poduchy-fasole, fotele... Mój krzyż się po prostu uwziął. Nie miał możliwości być ćwiczony w ciąży i teraz wszystko wychodzi. Niestety do zakończenia połogu nie powinnam forsować ciała żadnymi ćwiczeniami; basen odpada... pozostaje mordownia i łagodzenie bólu pod prysznicem czy masażem zafundowanym przez męża.



I takie to życie.
Kończę, bo znów filozofuję banałami.

Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric