piątek, 23 grudnia 2016

Idą Święta! Miej się na baczności, mamo!


Każda mama wie, że czas przedświąteczny to przede wszystkim góra pracy. Najpierw sprzątanie - zwłaszcza przy małych dzieciach jest niezłym wyzwaniem. Sztuką jest zrobienie jakichkolwiek porządków bez tworzenia w tym czasie chaosu w innym miejscu domu. Później przygotowywanie wieczerzy wigilijnej. Jednak w całym tym rozgardiaszu przedświątecznym może umknąć kilka ważnych kwestii, na które mama (tu chodzi głównie o dzieci do lat 3) bezwzględnie powinna uważać.



#1 Choinka


Przystrojona na miarę możliwości dzieci, oczywiście. To znaczy: głównie ozdoby robione w przedszkolu lub w domu, pierniczki, cukierki i wszystko, co dalekie jest od inspiracji na Pintereście pokazujących skandynawskie wnętrza podczas Świąt.

Jeśli masz małe dziecko, ważne, by na choince nie pojawiły się szklane bombki. Szkoda by było je stłuc, po pierwsze. Po drugie – i chyba ważniejsze – istnieje ogromne ryzyko, że nie zauważysz brzdąca, który wkłada taką do buzi. Bombki szklane są cieniusieńkie. Nawet maluch mający trzy zęby potrafi się do takiej dobrać.

Choinka to też często bardzo małe ozdoby. Mimo, że dwuletnie dziecko już nie wkłada wszystkiego do buzi, to jednak wciąż lubi się bawić małymi elementami. Często koło ust. I robi to bezwiednie. O młodszym nie wspominam.

No i światełka. Jeśli choinka jest na podłodze, rozważ zawieszenie światełek trochę wyżej. Już raczkujące dziecko dopadnie kabelek i zaintrygowane kolorowymi światełkami będzie chciało się temu bliżej przyjrzeć. Dalszy scenariusz jest przewidywalny. Bezpieczniej będzie choinkę umieścić na wyższym podeście, czy niskim stoliku, by ograniczyć dostęp malucha do choinki w ogóle.

Choinka, jak się okazuje, może przynieść więcej kłopotów niż radości. Dzieci ciut starsze muszą uważać, by jej nie przewrócić, a młodsze, by podczas pełzania czy raczkowania nie skosztować igieł upadających ze żywej choinki.


#2. Menu świąteczne pod lupą.



Często nawet nie rodzice, ale na przykład dziadkowie sądzą, że skoro dziecko już w zasadzie może wszystko jeść, to oznacza to dosłownie wszystko. Nie. A wieczerza wigilijna pełna jest zakazanych produktów.

- karp – jest rybą tłustą o drobnych ościach, więc odpada. Świąteczną rybą jest także śledź. Niestety również jest zbyt ciężkostrawny. Co nie znaczy, że dziecko nie będzie mogło zjeść ryby w ogóle. O ile skończyło pół roku, może zjeść gotowaną, chudą rybę (np. po grecku, z warzywami). Pieczoną jednak dopiero 11-miesięczny bobas może zajadać.

- pierogi lub uszka z kapustą i grzybami – o ile ciasto byłoby nieszkodliwe, o tyle kapusta i grzyby mogą przynieść wam w nocy ostrą jazdę bez trzymanki z powodu bólów brzuszka.

- kapusta z grochem – ciężkostrawna, wywołująca wzdęcia potrawa.
- sałatka jarzynowa z majonezem. - tylko bez majonezu, bez groszku konserwowego, kiszonych ogórków i kukurydzy konserwowej, którą czasem niektórzy dodają.
- ciasta z masą, ciasta z margaryną, makowiec, sernik, piernik, ciasta zawierające bakalie czy miód – w zasadzie żadne nie będzie dobre dla niemowlęcia, ale jeśli chcesz się uprzeć, przygotuj sobie dietetyczny biszkopt. Starsze dziecko, do lat 3 może zjeść sernik a nawet trochę makowca. Starszak może już jeść piernik, ale w niedużych ilościach. Miód i przyprawy korzenne nie zaszkodzą mu, o ile dziecko już wcześniej próbowało i składniki te zostały sprawdzone jako niewywołujące reakcji alergicznej (od 2 lat można próbować sprawdzać).

Za to dziecko spokojnie może pić kompot z suszu już od 8 miesiąca czy wypić trochę barszczu (niemowlę nie może pić kiszonego).


#3 Gwiazda betlejemska
 


Większość z nas kupuje ją w okresie Świąt. Ale uwaga – białe mleczko, które wypływa przy przełamaniu liścia jest bardzo trujące. Poczęstowanie się opadłym listkiem może skończyć się bardzo źle.


#4 Słodycze



Święta bez słodyczy? Większości z nas wydaje się to istną katorgą. Kwestią nie do przejścia. Na choince, w prezentach, ciasta na stołach... A kiedy ty, matka, gonisz wokół stołu, by wszystkim dogodzić, dziecko podbiera cukierki z choinki czy chrupie w kącie czekoladowego Mikołaja, który nota bene tylko z nazwy jest czekoladowy.

Oczywiście, że na twojej choince nie musisz w ogóle wieszać pierniczków czy innych słodyczy. O słodkościach w paczce nie wspominając. Ale wystarczy, że zagadasz się z bratową u teściów, a dziecko – za przykładem innych dzieci – spałaszuje połowę słodkich ozdób z babcinej choinki. Pytanie, co robisz. Czy reagujesz z pierwszym cukierkiem („To ostatni z choinki, bo będzie cała goła!”), czy odpuszczasz i machasz ręką, myśląc: „no dobra, raz w roku możemy zrobić wyjątek od tych słodyczy”? Oczywiście możecie zrobić wyjątek, pozwalając dziecku na trochę więcej, ale jeśli zamkniesz oczy na całą garść papierków po cukierkach, to – wierz mi – czekają cię trudne Święta. Możesz zapomnieć o zjedzonym obiedzie, przyzwoitym podwieczorku czy kolacji. Mowy nie ma. Ale to dopiero początek. Dziecko będzie tak rozdrażnione, że nie będziesz się z nim w stanie porozumieć i czegokolwiek od niego wyegzekwować. Czy muszę wspominać o tym, jak będzie wyglądało przekonywanie go, że czas do łóżka? Jeśli jednak jakimś cudem uda ci się go tam zagonić bez dantejskich scen, będzie problem z zaśnięciem. Tak działa cukier. W zasadzie na większość z nas. Tylko dla nas, dorosłych, dawka doprowadzająca do tego stanu musi być znacznie większa z racji większej wagi.


#5 Zaniedbanie



Lepienie uszek, pierogów, robienie masy makowej, pieczenie placków, strojenie choinki, porządki... to wszystko zajmuje nasz czas. Tak już jest, jeśli nie chcesz w pobliskim markecie kupować gotowców. A jeśli dodatkowo masz malucha, który połowy dań nawet nie będzie mógł skosztować, chcesz mu to zrekompensować przygotowując zwykły barszczyk z kluseczkami (bez nadzienia lub z nadzieniem mięsnym – własnej roboty)... zaczyna nie tylko brakować czasu, ale i rąk. Starszak więc zamiast się ucieszyć magiczną atmosferą, najprawdopodobniej udzieli mu się twoja nerwowość i rozdrażnienie. I albo schowa się gdzieś w kąciku ze swoimi smuteczkami, albo za wszelką cenę będzie chciał zwrócić na siebie twoją uwagę. Jak raz podasz kupne uszka, świat się nie zawali. A malcowi najprawdopodobniej będzie totalnie wszystko jedno, czy uszka będą kupione, czy zrobione przez ciebie. Poza tym następnym razem spróbuj je przygotować nieco wcześniej i zamrozić.


#6 Przebodźcowanie



Czas Świąt jest niezwykły. Tyle się dzieje, że czasem my, dorośli, jesteśmy tym zmęczeni. Tu wigilia, potem świąteczny obiad, goście jedni, drudzy. Albo wy jedziecie w gości. I wciąż stół, jedzenie, kolędy, harmider, dzieciaki szaleją, dorośli się śmieją, w tle czasem jeszcze ktoś lubi włączyć telewizor, jakby cała ferajna za mało hałasowała.

Z dzieckiem – nieistotne czy to niemowlę, czy trzylatek – będzie problem. Ono nie jest w stanie ogarnąć tyle wrażeń. Hałas, kolory, światełka... to wszystko bardzo szybko męczy takie maluchy. Im mniejsze, tym szybciej. Ważne, by w porę zauważyć, że dziecko ma już dość i trzeba się ewakuować. Tu nie zadziała system: „im bardziej zmęczone, tym szybciej zaśnie i dłużej będzie spać”. Tu to zmęczenie wynika z przebodźcowania. Dziecko będzie miało trudności z zaśnięciem (powinno mieć czas na wyciszenie się), a sen będzie niespokojny, nerwowy. Niewykluczone, że maluch będzie się budzić w nocy z płaczem, jakby dręczyły go koszmary. Co nie jest takie nieprawdopodobne.




Ważne, by Świąt nie rozpatrywać pod kątem zaangażowania się w nie w stu procentach. Przy małych dzieciach bardzo trudno o przygotowanie wszystkiego tak, by nie odbiło się to na dzieciach. One wymagają uwagi i opieki. Lepiej poświęcić im czas. Odpuścić makowiec na rzecz wspólnie wypiekanych pierniczków, a piękne ozdoby choinkowe zachować na czasy, kiedy dzieci będą rozumiały, że się ich nie je. Święta to czas dla rodziny. Dzieci urosną i pozwolą przygotować ci wspaniałą wieczerzę i odstrzelić dom na błysk. Cieszmy się Świętami, a nie marnujmy energii na stres i nerwy podczas przygotowań.

Jesteście jednymi z "obudzonych", czy może już to wiecie? A może macie jeszcze jakiś podpunkt do dodania?

poniedziałek, 12 grudnia 2016

11 grudnia - przewartościowanie, o tym jak zderzyłam się ze ścianą

11 grudnia 2016 r.
Niedziela


Mania: 7 miesięcy, 3 tygodnie i 5 dni
Bu: 3 lata, miesiąc, 3 tygodnie i 4 dni
Waga: Nie wiem. Chyba przestanę notować, bo odkąd nie mam wagi, trudno mi się zważyć. I o ten jeden element dnia jestem szczęśliwsza.
Pogoda: Trochę jakby szło przedwiośnie. Tylko, że mamy początek grudnia i śnieg byłby wskazany. No bo jak to tak...



Zderzenie ze ścianą


19:56


Ostatnio szanowny fejsbuk zaproponował mi wpis jednej z rozpoznawalnych blogerek parentingowo-lifestyle'owych. Prezentowała swoją pralkę. No i nie mogła się opamiętać z tych zachwytów, jaka ta pralka nie jest wspaniała, cicha, szybka, myśląca, sprytna a przy tym gustowna i dyskretna. Prawie jak człowiek jakiś. Nie, no lepsza, bo przecież człowiek nie zrobi ani tak cicho, ani tak szybko prania. Już nie wspominam o dyskrecji, guście i sprycie. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Ale wpis z cyklu "jak jesteś na kupnie pralki, to poczytaj", bo wpis jak za milion dolarów z mnóstwem artystycznych zdjęć.

Aż dochodzę do momentu, w którym porównuje ten cud techniki do swojego starego rzęcha, który - uwaga - nie miał nawet programu piorącego ręczniki. Czujecie? Szczena mi opadła, bo przecież program piorący ręczniki, to jak hamulec w samochodzie: nie wsiadasz, póki nie masz pewności, że tam jest. I to był ten moment, w którym stwierdziłam, że czas się stamtąd ewakuować.

Poczytujący ową blogerkę zapewne już się domyślają, o którą chodzi (ona zapewne nie ma bladego pojęcia, kim jestem, że bloga mam, o przejmowaniu się moim wpisem nie wspominając), ale to nieistotne: to naprawdę nic osobistego. Po prostu pomyślałam, że my - tak ogólnie blogerzy - zaczynamy się chyba zapominać i stawiać własne standardy jako te wzorcowe. No, umówmy się: stać cię na coroczne miesięczne wakacje na Hawajach (all inclusive, of kors), to się tym uciesz, ale nie próbuj wmawiać innym, że tydzień w podrzędnym hotelu nad polskim morzem to dno i pięć metrów mułu. Celowo użyłam tu czasownika "wmawiać", ponieważ blogerzy lifestyle'owi (ci poczytni, rzecz jasna, nie tacy jak ja z marginesu internetów) kreują rzeczywistość i wręcz potrzeby swoich czytelników. Oczywiście nikt im nie broni pisania, czego chcą. Pomyślałam jednak o tej obrzydliwej bezrefleksyjnej próżności Konradowego "moje". Aż mnie zemdliło. Zwłaszcza w kontekście nadchodzących powoli Świąt. Wiecie, zaraz się zacznie poruszanie tematu wigilii dla bezdomnych i te klimaty...

Bo czy ten program do prania ręczników to taki must have i to ja jestem taka zacofana? Wiadomość z ostatniej chwili: mam pralkę automatyczną (a nie Franię), która nie ma takiego programu.

Nasze potrzeby mylimy z pragnieniami czy wręcz ze zwykłymi chciejstwami. Można sobie mieć, co się chce. Ale wobec ludzi jest to trochę nie fair wpuszczanie ich w kanał wyimaginowanych potrzeb. Nie kreuję owej blogerki na zblazowaną dziewczynę, która żyje (na bardzo wysokim poziomie) z prowadzenia bloga. Nie mam nic do niej, powtórzę to. Tylko tak mnie tknęło, że powoli wielu z nas nie potrafi sobie wyobrazić życia bez gadżetów. GADŻETÓW, które - jak nazwa wskazuje - są tylko GADŻETAMI.

Od razu uprzedzę komentarze z gatunku: "ale ona najwidoczniej sama, własną ciężką pracą do tego doszła, to chyba może się tym pochwalić". No może. "I może sobie pisać na swoim blogu, wolność słowa jeszcze przysługuje wszystkim bez wyjątku, prawda?" Ano tak.

To w czym problem? Może się czepiam, bo jestem sfrustrowana własnym niepowodzeniem (w porównaniu z ową blogerką mój blog to porażka) - jak zapewne pomyślą niektórzy. Ale może trochę powinniśmy się otrząsnąć, stanąć z boku i zrewidować własne wartości. Czy przypadkiem nie będzie tak, że wielu z nas powie, jak to najbardziej w życiu ceni rodzinę, miłość i zdrowie? A potem okaże się, że tak naprawdę wielu pracuje, nie mając czasu dla rodziny (nie mówię o przypadkach, w których jest jeden słabo zarabiający, chwytający się każdej pracy 24/7, byleby było co do garnka włożyć). Często wielu ignoruje przeziębienie dzieci, posyłając je do szkoły i przedszkola, bo przecież trzeba iść do pracy - zdrowie dziecka nie ma tu znaczenia za bardzo... No i niby się kocha, ale tak naprawdę to raczej rzeczy materialne, a nie ludzi...

Nie mówię, że jestem święta. Ale po przeczytaniu wpisu u tej właśnie blogerki (która niestety posłużyła tutaj jako kozioł ofiarny, ale nie jest w tym odosobniona!), tak mną wstrząsnęło to stwierdzenie o tym programie do prania ręczników, że sama zaczęłam się nad sobą zastanawiać.


PS. Do momentu, w którym dziewczyna zaczyna pisać o tym nieszczęsnym programie, wpis był - jak każdy rozbudowany test (sponsorowany?) urządzenia. Nie wiem jednak, co było dalej. Nie miałam ochoty już czytać.



Możliwe, że teraz pojawi się ogólny lincz, bo przecież brać blogerska winna się wspierać. Tak, ale tylko w dobrych sprawach, to raz. A dwa, niestety to był tylko przykład, jakich wiele w internetach.

sobota, 3 grudnia 2016

2 grudnia - jak to życie potrafi zamęczyć

2 grudnia 2016 r.
Piątek




Mania: 7 miesięcy, 2 tygodnie i 3 dni
Bu: 3 lata, miesiąc, 2 tygodnie i 2 dni
Pogoda: Zimowa. Pada śnieg. Patrzysz za okno i aż chcesz to robić z kubkiem gorącej herbaty, przytulając się do ciepłego grzejnika.




19:50

No właśnie, pogoda świąteczna, chociaż Święta ostatnio raczej bywają bez śniegu. Chce się człowiek zadumać nad tym, że jemu tak fajnie, cieplutko i aż się chce siąść do komputera i pracować. Nawet uczyć się chce. 

Tylko tym razem nie podoba mi się śnieg. Generalnie dzisiaj nic mi się nie podoba, bo mam dość. Miałam nic nie pisać, zanim humor mi się nie poprawi. Ale niestety. Mimo świadomości, że inni mają/miewają gorzej, nie potrafię poczuć się lepiej. Tak po ludzku, wiecie, że nie chce się beczeć. Bo dziś już naprawdę mi się chce. Już rano, przy pierwszym usypianiu [sic!] na pierwszą drzemkę tak jakby przeczuwałam coś. Nie wiem, że kolejny skok rozwojowy? Że jakiś gorszy czas? Że zęby? Ani apetytu, ani spania, ani zabawy, ani nawet maminy podołek - nic nie było dziś w stanie zadowolić Maniuli.

Po drzemce (40 minut, szał)widziałam małą poprawę, ale co z tego, skoro przez cały czas marudziła. Dobra, ignorowałam to, to widziałam, że coś tam koło siebie robi, tylko tak jakby "z nudów" dodatkowo jęczała.

No i oczywiście nie zasnęła po południu. Nie chciała jeść ani się bawić. Teraz jak o tym myślę, to może coś jej dolega (albo będzie dolegać). Ok, Mania pod obserwację. 

Niestety nie jestem przez to mniej zmęczona - słabo sypiam, plus Mania ma godzinę przerwy w nocy (ej, co z tymi dziećmi?!), a na stałe budzi się o szóstej lub szóstej trzydzieści.



Ze zmęczenia mnie mdli i nawet nie mam apetytu. W sumie to się dobrze składa, bo gdybym odczuwała większy głód, byłabym jeszcze dodatkowo wkurzona. A tak to przynajmniej nie odczuwam tego, że czasu na jedzenie ostatnio brak. Po ciuchach widzę, że schudłam, chociaż waga nadal nie naprawiona.

I wiecie co? Jeszcze dwa miesiące temu byłabym zadowolona. Dziś jakoś nie. 



Błagam, kobitki, pomóżcie: jakie macie sposoby na takie mamine słabości? Co dodaje Wam sił? Tylko nie chcę słyszeć o kawie. Z kofeiną, czy bez. Ostatnio nawet nie znajduję czasu, żeby ją zrobić. 
... a tak nie chciałam się nad sobą użalać!


21:42


Z pozytywnych rzeczy:

Zawsze, kiedy ja usypiam Buńkę mamy swój rytuał przy zasypianiu. Po krótkiej modlitwie kładzie się to moje dziecię z wybraną przez siebie przytulanką, a ja ją przykrywam kołdrą i wymieniamy swoisty dialog.
- Dobranoc - mówię.
- Dobranoc - odpowiada.
- Kolorowych snów - na to ja. 
- Kolorowych snów... - na to ona.
- ... i niech ci się przyśnią aniołki - mówimy razem.
A później całują ją raz w czoło.
- Kocham cię - mówię.
- Kocham cię - jak echo moja Bunia. I oczywiście zawsze musi mnie też pocałować w czoło.
A wtedy ja ją obdarzam kilkoma pod rząd buziaczkami w policzek. Ona musi po prostu "mi oddać". 

Dziś jednak jakoś tak było szybko, bo byłam zmęczona. Po chwili słyszę ciche chlipanie.
- Co jest? - pytam.
- Bo ja też chciałam tak dużo dać buziaków...


Dzieci uwielbiają rytuały. Zresztą daleko by szukać. Hasło "kolorowych snów i niech ci się przyśnią aniołki" mówiła mi mama. A jej powtarzała jej mama. Widocznie jako dorośli też te rytuały lubimy. 
A może podświadomie wierzymy, że niczym zaklęcia pomogą nam, jak pomagały naszym rodzicom i dziadkom...?


Dobranoc. Przyślijcie mi energię.


czwartek, 17 listopada 2016

Mamo, zadbaj o swój biust - dobry biustonosz kup!

 

 artykuł sponsorowany

 

 

Bu podczas zabawy małymi figurkami zwierząt domowych zauważa „mamę świnkę” i odwraca ją do góry nogami:

Bu: Mamuś, mama świnka ma butelki, wiesz?

Ja (powstrzymując się od śmiechu): Tak, a z czym?

Bu (głosem mówiącym „No coś ty! Nie wiesz?”): … no z mlekiem!

Ja: No, przecież...!

Bu: Ty też miałaś kiedyś u siebie, prawda?

Ja: Ale co: butelki?

Bu (głosem nieco zniecierpliwionym, jakby chciała powiedzieć: „ale ty nic nie kapujesz!”): No, mleko, mama!


Wtedy przemknęło mi przez głowę, że gdyby nie dobry biustonosz, to zapewne i mój biust przypominałby rzeczone butelki. Brawo biustonosz do karmienia! Brawo ja, że go kupiłam!

 





Każda kobieta (już) wie, że dobry biustonosz nie jest tylko częścią bielizny, która utrzymuje nasz biust na odpowiednim poziomie. Przede wszystkim ma dbać, by miał wciąż ładny kształt, by się nie deformował. Poza tym ma modelować go tak, by uatrakcyjniał naszą sylwetę. Nie wspominam już o wygodzie i estetyce. Kiedyś wydawało się kobietom, że jeśli biust nie wyskakuje nieproszony, to jest „pasuje”. Na takim myśleniu można się naprawdę przejechać, bo okazuje się, że dobrać odpowiedni biustonosz to sztuka. I pomyśleć, że biustonosz do karmienia ma jeszcze więcej zmiennych...



Rozmiar stanika



Wydaje się rzeczą najważniejszą. Na pewno jednak najtrudniejszą. Co prawda można go sobie wyobliczać samemu, jednak najlepiej zrobi to brafitterka. Jeśli jednak jesteś Zosią Samosią, to napiszę ci jak samej odnaleźć się w tej ciążowej rozmiarówce.

Musimy zmierzyć obwód pod biustem (dość ściśle) i w biuście (trochę luźniej). Jeśli w ciąży nie przytyłaś za bardzo, od wyniku obwodu pod biustem odejmij 5, jeśli tak – odejmij 10. Co do rozmiaru biustu, trzeba wymiar pod biustem odjąć od wymiaru samego biustu. I teraz: jeśli jest to 13, to masz miseczkę A. 15 daje B i tak dalej. Rozmiar rośnie co 2. Ale trzeba wziąć poprawkę na to, że różne firmy robią różne biustonosze. No i najważniejsze: literka literce nierówna. Miseczka z rozmiaru 75B będzie mniejsza niż 80B.


Przymierzalnia...



Ale to nie wszystko. Wymiary to jakiś początek. Biustonosz należy przymierzyć. Powinien mocno utrzymywać biust na zapięciu środkowym, jeśli ma trzy. Jeśli dwa – na tym bliższym. Nie powinien cię ściskać.

Powinnaś od łopatki wręcz zgarnąć biust do obu miseczek i wyregulować ramiączka. Pamiętaj, by się nie garbić! Tyle jeśli chodzi o jakieś prawdy uniwersalne. Karmienie zmienia wszystko.


Najlepsze do karmienia



Tuż po porodzie, jeśli nie masz ogromnego biustu nie będziesz musiała zakładać stanika. Nawet jeśli to nie twoje pierwsze dziecko, to twoje piersi na pewno zdążyły zapomnieć, co to znaczy karmienie i jak bolą popękane brodawki. Najlepszą metodą jest wietrzenie, więc nawet przez kilka pierwszych dni można sobie darować biustonosz. Ale bardzo często biust po kilku dniach się zmienia. Dzieje się tak, bo organizm wysłał sygnał o zapotrzebowaniu na dużą ilość mleka. Dlatego nie zaopatruj się w kilkanaście tych samych staników, a kup jeden lub dwa, by ewentualnie kupić większy, gdybyś tego potrzebowała. Kiedy organizm na dobre wejdzie w laktację, biust może się zmniejszyć. Także tutaj nie ma jakiejś stałej zasady i trzeba być na to gotowym.

Kobiety karmiące często walczą z samoistnym wypływem mleka. Umówmy się: „walczą” to za dużo powiedziane. Raczej próbują z tym żyć. Wkładki laktacyjne załatwiają problem, ale trzeba je umieścić w biustonoszu. Także: czy dzień, czy noc – stanik jest potrzebny. Na noc i na początek tej całej przygody najlepsze będą takie z z naturalnego materiału, który jest przewiewny i szybko schnie. Dobra jest bawełna, o ile nie przeszkadza ci, że długo schnie i widać na niej plamy. Koniecznie bez fiszbin czy usztywnień. Z wygodnym zapięciem na granicy miseczki i ramiączka.

Na dzień możesz się pokusić o te bardziej usztywniane. Koronki i inny szał zostaw na specjalne okazje. I to najlepiej, kiedy już laktacja wejdzie ci w krew i będziesz się z tym wszystkim czuła swobodnie.


No i nie zapomnij, że masz się w nim dobrze czuć!


Gdybyś akurat była na etapie kupowania, zaglądnij tutaj i zobacz biustonosze Carriwell może upolujesz stanik marzeń! :)


środa, 16 listopada 2016

16 listopada - no to odpadam, czy nie?




16 listopada 2016 r.
Środa



Mania: 7 miesięcy i 1 dzień
Bu: 3 lata i 1 miesiąc
Waga: olewam, bo wciąż niesprawna, a nie uważam, by to było najważniejsze w tym momencie.
Pogoda: taka jakby zimowa. Popadało chwilę, warstewka śniegu leży przed domem, ale do Świąt daleko





11:12


Jak jest? Ciężko. Zamieniam się w chodzące widmo, które gdy tylko ktoś się pojawi na horyzoncie nabiera nieco koloru. Tak, by kompletnie ludzi nie straszyć. 

Mało jem. I to tego bardzo źle. Nie, żeby niezdrowo, ale chleb - co z tego, że pełnoziarnisty - powinien prócz masła mieć coś jeszcze. Jakaś wędlina? Ser? Warzywo? Dżem? Bosh, cokolwiek. To nie. To mnie tak odpycha, że nie jestem w stanie nawet przełknąć myśli o jedzeniu czegoś takiego. No i jogurt. I nieśmiertelna kawa. Miałam przechodzić na energy-syfy, ale on też mnie odpychają. 

Coraz częściej boli mnie głowa, nie mam sił, nie sypiam dobrze, Mania ze swoim histerycznym płaczem potrafi mnie samą do łez doprowadzić. Bo ona przestała już jęczeć, kiedy wychodzę i znikam na chwilę z jej pola widzenia. Zobaczyła, że te jęki (widzę przecież, że dziecku nic nie ma) matka stara się ignorować - ej, nieważne, że ignoruję je, bo wychodzę to toalety - to teraz zaczęła wpadać w histerię. I potrafi w 10 sekund zanieść się takim płaczem, jakbym zrobiła jej krzywdę. Co najmniej. Kiedy wracam z toalety, od płaczu jest już sina i uspokajanie jej trwa przynajmniej 10 minut. To jakieś chore. Buńka też ząbkowała i też miała skoki, ale bez jaj...

Najgorsze, że ona nie lubi chusty. Tylko na rękach, więc nie jestem w stanie zrobić literalnie NIC. A kiedy śpi (przez błogosławione 30 minut - szał, co nie?) to ja zamiast zrobić sobie coś porządnego do zjedzenia, to biorę cokolwiek, kawa i zasiadam do pracy. A jest tego ostatnio. Co prawda na moje własne życzenie i nie żałuję, żeby było jasne. nawiązałam współprace na wielu płaszczyznach i po prostu mam obsuwę. Nawet chciałam zaryć noc, ale zasnęłam czołem "przytulona" do stołu. A było nieźle, tylko nagle wszystko musiało się zwalić na raz: angina przyszła nie w porę, jakieś uczuleniowe kwestie u Bu, które wymagają już-teraz-zaraz leczenia. Do tego ząbkowanie, skoki-nie-skoki u Maniusi, brak snu, dobrego jedzenia i czasu na ruch (na COKOLWIEK), ból głowy...

To wszystko jest jak zamknięte koło, bo jedno napędza i jednocześnie powoduje drugie. Nie wiem, jak się z tego wyrwać. Gdzieś umarły moje postanowienia, kiedy nawarstwiło się tak wiele. Do tego w firmie u eR. niekoniecznie jest najróżowiej, chociaż praca i zamówienia są. To innego rodzaju problemy, którymi się bardzo przejmuje, bo pośrednio mogą w nas uderzyć konsekwencje złych decyzji.

Za dużo. Uśmiech nagle stał się ogromnym wysiłkiem. Zachowuję siły, by pokazywać go Mani i Buni. Dla eR. już nie starcza... Ale on wie, dlaczego. I nic nie może zrobić.

Od kilku dni ogromną część energii poświęcam na powstrzymywanie się od łez. Płaczę pod prysznicem, kiedy już eR. śpi. Rozmawiamy, ale mam już dość pokazywania mu łez. Przecież to nie jego wina, a wiem jak przeżywa, kiedy płaczę.

Piszę to tym nie po to, by narzekać, ale by pokazać, jak jest i jak mi ostatnio ciężko. Wiem, że nie mam najgorzej na świecie, ale jakoś to nie pomaga. To raczej jeden z tych bodźców, które zamykają ci usta, kiedy chcesz narzekać. Więc tego nie robię. Naprawdę.



W głębi serca cieszę się, że dzieci tego nie widzą. Śmieją się i bawią jak zwykle. Dziecko, które nie osiągnie pewnej dojrzałości nie powinno widzieć łez rodziców.


poniedziałek, 7 listopada 2016

7 listopada - Obywatelka Matka w 100club.pl

7 listopada 2016 r.
Poniedziałek



Mania: 6 miesięcy, 3 tygodnie i 2 dni
Bu: 3 lata, 3 tygodnie i 1 dzień
Waga: Nie wiem i olewam. Na razie. Bo waga zepsuta.
Pogoda: Taka, że nawet nie wiem, jak ją wiernie opisać. Jest tak koszmarnie mokro, szaro, mgliście i zimno, że nawet nie chcę patrzeć w stronę okna.





09:04


Mam newsa.

Nie, nadal jestem chora. Już trzeci dzień nie widać poprawy. A nawet momentami mam wrażenie, że jest gorzej. Słabo mi, łepetyna pęka, gardło przy odkrztuszaniu boli niczym otwarta rana, z której próbujesz zdjąć plaster. Znacie ten ból, kiedy kaszel nie chce się oderwać? Ty próbujesz, chociaż ból wyciska łzy, a tam w gardle nie chce się to pieroństwo oderwać i "wisi", a ty nie możesz mówić, bo flegma zalega gardło? No, to teraz tak mam. Plus katar i gorączkę wieczorami.

eR. polecił mi koniecznie umówić się do lekarza. Tylko gorzko się zaśmiałam. Nie zrozumiał.
Kto próbował do przychodni dzwonić rano w poniedziałek, ten wie, o czym mowa. Ale próbuję.
Zresztą, co mi lekarz powie. "Wyleżeć się, wygrzać, spocić, nie wychodzić z łóżka, wietrzyć dom i brać coś na dolegliwości objawowe: na gardło, na ból, na gorączkę..." Tylko, że ja nie mam możliwości się wyleżeć. A to oznacza, że przy najlepszych chęciach będę się leczyć jeszcze ładnych kilka dni. Jak nie tydzień, bo siekło mnie na ostro.



Ale wracając: mam newsa. Dzisiaj ja, Obywatelka Matka, debiutuję na portalu www.100club.pl  To takie bardzo przyjemne miejsce w sieci, gdzie znajdziecie dużo przydatnych artykułów dotyczących samego życia, relacji międzyludzkich, zdrowego trybu życia i pasji... Zresztą, sami możecie przeczytać o tym tutaj.

Co konkretnie wyprodukowałam? A taki artykuł, który miał trafić tutaj, ale poleciał tam. Jak wychować dziecko - 10 zasad, które uczynią cię lepszym rodzicem. Zaglądajcie, może polubicie, skomentujecie?


piątek, 4 listopada 2016

4 listopada - mombie

4 listopada 2016 r.,
Piątek





Mania: 6 miesięcy, 2 tygodnie i 6 dni
Bu: 3 lata, 2 tygodni i 5 dni
Waga: Wagi jak nie było, tak nie ma. Przymusowo tkwię w niepewności. Podoba mi się to, bo kiedy waga jest, to jakby wołała w łazience: "No, weźże sprawdź!" I od razu myślisz: "Na pewno przytyłam", a kiedy się odchudzasz, nerwowo szepczesz: "Spadło? Czy nie spadło...?" Czuję, jak odpoczywa moja psychika.
Pogoda: Rano był mróz. Teraz jeszcze nawet trzyma. Ale co tam! Słońce wyszło, cud jakiś!






09:27


To jeden z tych dni, kiedy naprawdę wszystko jest przeciwko tobie. Nawet nie to, że mam kiepskie samopoczucie i wmawiam sobie, że ta mała zabawka z jajka niespodzianki, na którą nadepnęłam nad ranem to oczywiście zmowa Losu i Pechem. To, powiedziałabym, naprawdę ze swej natury trudnych dni bardzo ciężko zapowiadający się dzień.

Mania się budzi. Jest ciemno, ale teraz, jak wiemy, to jest żadna wskazówka. O siódmej rano też jeszcze jest ciemnawo. Patrzę na komórkę: 01:50. I wiem, że to nie żart. Jęknęłam.
Dopiero teraz mój mózg odczytał informację z gardła, że boli, jakby jakbym miała tam miliony małych igiełek. Robię mleko dziecięciu, popijam wodę. Minimalnie lepiej. 
Mania buczy coraz głośniej, więc pędzę do niej. Zjada i zasypia. Uff. Cała noc przede mną. 

Budzi mnie wiercące się nieopodal dziecko - Mania. Znów?!, myślę zrezygnowana. Ale zaraz słyszę, że Bunia płacze przez sen. Już wiem, że to jej płacz obudził M. Wciąż jest ciemno, ale koło mnie nie ma już eR. To znaczy, że przynajmniej jest 6.

Patrzę na komórkę: 6:03. Niech to szlag. Bu płacze coraz głośniej, chce do taty. Muszę jej wytłumaczyć, że go nie ma. I może przejść jeszcze pospać w naszym łóżku. Cała zimna - bo przecież śpi odkryta, taka gorąca jest pół nocy - wskakuje na duże łóżko. Każę jej przeprosić Maniulę, że ją obudziła. Po minie dziecka widzę, że ta kwestia nie zostanie szybko załatwiona.
- Idę do łazienki - mówię. - Jak wrócę, Marysia ma być przeproszona.

Wracam.
- Przeprosiłam M. - mówi a ja z zaskoczenia aż nie wiem, co powiedzieć.- Idę sikać. 

Kiedy wraca, odzyskuję mowę. 
- Ładnie, że przeprosiłaś, bo obudziłaś ją a ona chciałaby jeszcze pospać. Niestety już nie zaśnie, bo tak mają małe dzieci - nie wchodzę w szczegóły. - Chcesz jeszcze pospać? To śpij. Ja biorę M. do kuchni. 

Dalej to już mordęga ubierania, czesania, namawiania do ubrania kurtki i czapki... W tle Maniula jujczy, że głodna, że pampers, że się jej nudzi, że... Znacie to. 

Moje gardło, niczym jedna rana, boli jak jasna cholera. Czuję, że zaczyna mnie coś łapać. Wiecie: jakieś dreszcze, zimno-gorąco, katar, ból głowy... 
Ale ubieram dzieci, biorę potrzebne rzeczy do torebki (czytaj: butelkę z mlekiem, pampersy, pieluchę tetrową i kilka różnych zabawek), wciskam Buni pojemnik na podwieczorek i wychodzimy.

To jest właśnie ten moment, kiedy na jednej szali stawiasz zdanie "wychodzę na zewnątrz z dwójką dzieci", a na drugiej stawiasz inne: "pakowanie potrzebnych (milion różnych) rzeczy, ubieranie młodszego dziecka, które już płacze, że mu ciepło, w tym czasie namawianie (umówmy się, że to o ten czasownik chodzi) krzyczącego starszaka, by ten się ubrał, szukanie smoczka, szukanie kluczyków do samochodu, ubieranie się w pośpiechu, zapominając przy tym o jakiejś części garderoby, zapakowanie (i zapięcie pasami) starszaka, zapakowywania młodszego wraz z fotelikiem (wrrr...), wyjazd". 


Po przyjeździe spojrzałam w lustro. Jestem mombie (mama+zombie).


tymczasem u mnie w ogrodzie...

czwartek, 3 listopada 2016

Macierzyństwo w dwóch słowach

Dziś lekko. Jakbym stanęła obok siebie i trzeźwo spojrzała na niełatwą rolę mamy. Dla tych, którzy chcą
mieć dzieci, ale ... się wahają.

Uwaga, nie będę słodzić mamom.





"Matka" - to słowo jak dźwięk dzwonu. Brzmi mocno i donośnie. I porusza.
A bycie matką w dzisiejszych czasach to już nawet nie jest wyzwanie. To tor z przeszkodami. Na każdym kroku człowiek może zginąć.

A tymczasem w cieplutkich pieleszach naszych stereotypów "matka" jest "mamusią", która mimo poświęcenia, braku czasu dla siebie, permanentnego niewyspania... zakłada różowe okulary i macierzyństwo staje się pięknym obrazkiem uśmiechniętej, szczęśliwej rodziny. Uwaga, może boleć: tak nie jest. Reklamy serków topionych ukazujące taką rodzinę, kłamią.

Bo tak naprawdę matka wszystko zawsze musiała wywalczyć: jedzenie (znacie tę walkę w Biedrze), ubrania (ty też gonisz po ciucholandach w dniu nowych dostaw?), czas na ogarnianie obowiązków domowych (dziecko się drze, ale ktoś ten kibel musi umyć), czas dla siebie (po 23, kiedy dzieci pójdą już spać), dla męża (ten moment, kiedy gasisz nocną lampkę... albo i nie), dla dzieci (średnio 3/4 dnia), zdrowe nawyki (tylko mama zna triki maskowania warzyw w łakociach), wychowanie i dobre maniery ("a dzień dobry, to gdzie?") dobry start dla swoich pociech...

Wiecznie w natarciu o dobre, lepsze jutro.
No i na tę okoliczność idealne dwa okruszki:


"takie dni", K. Pac-Raszewska / źródło

"macierzyństwo, macierzyństwo a my nieświadome w środku", K. Pac-Raszewska / źródło



wtorek, 25 października 2016

24 października - jak mój eR. ostatecznie nie został burakiem roku

24 października 2016 r.
Poniedziałek



Mania: 6 miesięcy, tydzień i 2 dni
Bu: 3 lata, tydzień i 1 dzień
Waga: nie wiem, waga się zepsuła. Serio. A nie, że tylko bateria padła.
Pogoda: Świetna. Ciepło - kilkanaście stopni, ciepły wiatr i jesienne, złote słońce. Momentami się chmurzy - tak, by nas nie rozpieszczać, ale i tak czuję się rozpieszczona. Od razu zrobiłam duże pranie.




21:30



Ostatnio często gęsto na blogach lifestyle'owych czy parentingowych widuję wpisy z gatunku: jestem mężatką, obcy facet mnie poderwał i chociaż grzecznie się wymigałam, poczułam się jak nastolatka. Powiedziałam wszystko mężowi, on zbaraniał i zaprosił mnie na randkę, jak za starych dobrych czasów. Wniosek: mężczyźni dbajcie o swoje kobiety, nawet jeśli sądzicie, że już są przez was upolowane.

Pomyślałam: "A może i ja się przyznam, zobaczymy, co na do eR..." Co prawda na obiad czy kawę nikt mnie nie zaprosił. Nikt też mnie ostentacyjnie nie podrywał... ostatnio. Co nie znaczy, że odkąd jesteśmy małżeństwem (czy wcześniej) takie rzeczy się nie zdarzały, np. kiedy jechałam do kumpeli i wychodziłyśmy do klubu, na przystanku, w autobusie... Inna rzecz, że ostatnio moje wyjścia z domu to spacery po własnym ogródki, zakupy w Biedrze czy szybki myk na ciuchy. I to prawie zawsze albo z wózkiem, albo z fotelikiem na ręku. 
Kiedy jednak udaje mi się wyskoczyć samej na te zakupy, często mi się zdarza łapać mężczyzn czy chłopaków na tym, że mi się przypatrują; czy kiedy po prostu jak w taniej komedii jakiś się za mną oglądnie. 
No to wczoraj wyparowałam:
- Nie mówiłam ci, ale ostatnio facet siedzący w samochodzie, obok którego przechodziłam obejrzał się za mną. Z uśmiechem.
- Taaaa...? A to nie był mój brat przypadkiem? Pewnie jak zwykle go nie rozpoznałaś - odparował, nawet na mnie nie patrząc.
- A ja nie wiem, jak twój brat wygląda niby? Byłam blisko i widziałam. - Rozmowa zaczynała przybierać obrót niekoniecznie jaki, jaki powinna była...
- Pewnie z tyłu siedziało dziecko - zaśmiał się. - I gość po prostu pokazywał mu twoją rozczochraną fryzurę. - Teraz zrobiło mi się przykro. Nie tak ta rozmowa się miała skończyć. Miał być trochę zazdrosny i powiedzieć, coś w stylu: "Ale nie odwzajemniłaś tego uśmiechu..., prawda?"
- Na pewno - powiedziałam cicho. Wyszłam. Na mojej twarzy od razu odbił się żal.

Czyli według mojego męża atrakcyjna już mogę być tylko w jego oczach? Czyli raczej nikomu się nie podobam, tylko jemu? Czyli widać po mnie męża i dwójkę dzieci? Czyli o dupę rozbić moje ćwiczenia, mój codzienny makijaż, fryzura, ubrania? Niech go szlag, pomyślałam.

Weszłam do pokoju, gdzie Bu coś jeszcze malowała, wyciszając się przed snem. 
- Coś się stało? - spytała, przyglądając mi się uważnie. Zdziwiło mnie to jej pytanie. Chyba mi dziewczyna dorasta...
- Coś ty! - uśmiechnęłam się. - Pokaż no mi ten rysunek...

Pół wieczoru czułam się beznadziejnie. Aż eR. sam mi wyznał:
- Wiesz, sądzę, że nie tylko możesz się podobać, ale na pewno się wielu facetom podobasz. A jak jeszcze teraz ćwiczysz, to w ogóle...
Trochę mnie wmurowało. Zwłaszcza po tym, co usłyszałam wcześniej.
- Zawsze byłem dumny z tego, że to ze mną jesteś. I zawsze się trochę bałem, że jednak spotkasz kogoś lepszego... 
- Mówisz, jakbyś był jakąś ofermą czy życiowym nieudacznikiem. I do tego brzydalem. - Zaśmiałam się. - A jesteś mega zaradny, przystojny, ogarnięty, myślący... Sam wiesz, że ci się powodziło u dziewczyn.
- Ja byłem jak te proszki do prania z średniej półki. Nie to co ty:górna półka - powiedział to całkiem serio.
- Ty i te twoje homeryckie porównania! - parsknęłam śmiechem.
- Powiedziałem ci tak z tym gościem, bo... tak chyba działa mój system obronny...
- I naprawdę poczułeś się lepiej, mówiąc mi, że pewnie patrzy jaka jestem rozczochrana?
- No właśnie nie. Dlatego ci to teraz wszystko mówię...
- To dobrze. Przez pół wieczoru myślałam, że mój mąż okazał się totalnym burakiem.


Żeby było jasne: eR. nie dokucza mi co wieczór, ani też nie strzela takich wyznań. Co prawda czasem jego poczucie humoru potrafi mnie doprowadzić do granic wytrzymałości - on nie z tych, co powie zaraz "żartuję", a raczej z tych, którzy poważnie pieprzą jakieś głupoty a reszta się musi sama zorientować w sytuacji. Ale do jego "stylu" już się przyzwyczaiłam. Natomiast mimo częstych komplementów, prób podrywu (tak, tak, eR. często mnie podrywa, nawet przy dzieciach), takie wyznania należą raczej do rzadkości. Dlatego mimo odrobiny buractwa, w sumie się wybronił.

wtorek, 18 października 2016

18 października - Codziennik, cz.1

18 października 2016 r.
Wtorek



Mania: pół roku i 3 dni
Bu: 3 lata i 2 dni
Waga: 58, 5 kg. Tak, to raczej efekt zaniedbania ćwiczeń i "niedojedzenia".
Pogoda: Jesienna. Może nie nieprzyjemna, ale szału nie ma. Za to jest spacer i sesja zdjęciowa z ogrodu.




14:12


Dziś obudziłam się zmęczona. Tak dla odmiany, chciałoby się dodać z przekąsem. Ale pomyślałam: "jakoś to rozchodzę" i od razu zrobiło mi się lepiej, bo reklamę raczej wszyscy kojarzą. I to właśnie taki dzień, na rozchodzenie. Udało się.

Pogoda za oknem tak naburmuszona, jakby chciała mi wejść do domu na złość. I zapaskudzić podłogę  brudnymi buciorami. Tymczasem, tradycyjnie już, po pierwszej drzemce udałam się do babci. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie ma co dramatyzować. Temperatura okazała się łaskawa, bez przenikliwego wiatru.

Ostatecznie poszłyśmy na półgodzinny spacer. Mania to jednak uwielbia spacery i swoją "wózkownię". zabawowym tamburynem z wizerunkiem świnki Peppy obwieszczała całej wsi, że idziemy - w końcu - na spacer. 

W rezultacie mamy bardzo jesienne zdjęcia, chociaż nie przywołują na myśl złotej, cieplutkiej, łaskoczącej delikatnie jesieni. To raczej ta jesień, kiedy wiele krzewów krzyczy kolorami, ale człowiekowi bliżej do tych kolorów z głębi kominka.

Postanowiłam pokusić się o nowy cykl. Codziennik. Moje wpisy generalnie traktują o moim życiu codziennym, jednak dotąd nie pojawiały się moje zdjęcia. Chcę zachować anonimowość. Nie zrezygnowała z tego, w żadnym razie. Będę jednak wstawiać zdjęcia różne. Ale moje, a nie zdjęcia CC0*.


 chciałam zrobić zdjęcie kwiatom - a tam paź. królowej!

jedna z ostatnich. jak u Małego Księcia

jesień w ogrodzie. albo raczej: koniec lata

jesienny optymizm.

jesienny optymizm, tylko zasuszony na pamiątkę

na werandzie

pytanie: czyje to odbicie?



*CC0 - Creative Common Zero. Rodzaj licencji, jaką zdjęcie może posiadać. Najprościej: darmowe zdjęcia, bez konieczności wyjaśniania umieszczania źródła ich pochodzenia (czy autora). Więcej: tutaj.


A Wasza jesień jaka jest? Pociągająca nosem? Opatulona ciepłym kocem? A może trzyma w ręku Pumpkin Spice Latte (btw, dziś wieczorem będzie przepis)? Czy przypadkiem nie zbiera kasztanów i kolorowych liści? Nie skacze po kałużach w różowych kaloszach? Piszcie, czy lubicie jesień.



wtorek, 11 października 2016

11 października - smutna jesień z pozytywnym akcentem

11 października 2016 r.
Wtorek


Mania: 5 miesięcy, 3 tygodnie i 5 dni
Bu: 2 lata, 11 miesięcy, 3 tygodnie i 4 dni
Pogoda: A pogoda listopadowa, niech ja szlag! - za przeproszeniem. Jeszcze śniegu z deszczem brakuje do tak zwanego szczęścia






14:55
 

Jeden z tych dni, kiedy dziecko, które zazwyczaj mało śpi w dzień (chociaż powinno), pewnego dnia zasypia kamiennym snem na dwie godziny...

... a ty nie wiesz, czy powinnaś się niepokoić, czy z radością rzucić w wir pracy odkładanej tygodniami.

Oczywiście nigdy nie wiesz, kiedy taki dzień nadejdzie. Nastawiasz się, że - jak zwykle - dziecko obudzi się po trzech kwadransach (wersja optymistyczna), więc nawet nie myślisz, że mogłabyś coś zrobić.
 
Ja w takich sytuacjach zabieram laptopa i odpoczywam z małą. Zawsze mogę ją "dolulać", by zasnęła jeszcze na nadprogramowe 5-10 minut.

Kiedy się budzi, robię wszystko inne. Wróć: usiłuję. 
Bo bywają też dni okrutnie męczące. W czasie "skoku" albo przy ząbkowaniu, kiedy to dziecię buczy w zasadzie cały dzień. A ty musisz powiesić pranie bez niego na rękach. No przecież też bym się zbuntowała. Uch!

A późnym popołudniem, kiedy mąż wraca z pracy lubi palnąć, biedak nieświadomy: "nie noś jej, bo się potem od ciebie nie odklei". Włączam wówczas bajkę Starszej i rozpoczynam krucjatę przeciwko słownemu znęcaniu się nad matką, która słucha jęków dziecka od samego rana, więc ma już dość i niech sobie Tatuś tak jeden cały dzień znosi takie jęki a potem wieczorem "pozwala się dziecku wypłakać".
Kończy się to zazwyczaj pokojowo, zawarciem porozumienia o zajściu nieporozumienia.
 

Nie dalej jak wczoraj postanowiłam umyć lodówkę, bo kiedy ją otwierałam to było "coś tak czuć", jak mawiała moja śp. prababcia. 

Mania nie była zachwycona, że zostawiłam ją na "placu zabaw" z zabawkami, a sama sobie poszłam. Mój głos, jak się okazało, to nie było coś, co takiego półroczniaka mogłoby satysfakcjonować. Ale, jak wiemy, są takie prace w domu, które zaczęte po prostu muszą być dokończone. I do takich należy np. mycie lodówki. Musiałam jednak na tym poprzestać, bo dziecko buntowało się tak głośno i rozpaczliwie, że ostatnią półkę myłam drącymi rękami. Rozmrażanie musiałam sobie darować, bo - jak nic! - osiwiałabym w tym czasie.


15:06

Dziś po raz pierwszy od urodzenia (a nawet ciut wcześniej) będę miała korki! Jestem tak podekscytowana, jakby za drzwiami pokoju nie stało biurko, a lustro z jakimś cyber-przejściem do innego świata, w którym na godzinę jestem poddawana przyjemnym zabiegom relaksacyjnym, niczym w spa. Taki powrót do tego, co było przed, do mini-niezależności (to w końcu moja kasa, a nie jakieś tam 500+ czy macierzyński, który idzie głównie na pieluchy, mleko i inne takie). I kupię sobie za to buty. 

Ktoś pomyśli: śmiech na sali, żeby mi mąż nie dał na buty. Ależ on mi chce dać. Tylko to nie o to chodzi. Trudno wyjaśnić to komuś, kto zarabia. Ja zarabia(ła)m korepetycjami, z którymi musiałam skończyć na czas opieki nad dzieckiem. Nie potrafię opisać, jak mi źle z tym, że "mąż mi wydziela". To tak brzmi, chociaż nigdy tak nie wygląda. Nigdy nie było sytuacji, w której bym nie dostała tyle, ile potrzebuję. Bez cienia wątpliwości, że chcę za dużo. Zawsze dostanę. Na cokolwiek, co uważam, że jest potrzebne i służy. Nie trwonię kasy (nawet własnej) na coś, co stoi w kącie i zbiera kurz. Ale mimo wszystko zależność finansowa mi ciąży. 



Też tak macie? Niby nic, niby to moje zarabianie na ten moment jest symboliczne - Mania jest wciąż za mała, żebym mogła wrócić do dawania lekcji na pełen etat - a jednak zmienia wszystko. Samopoczucie przede wszystkim. Niektóre kobiety chcą wychodzić za mąż za milionera, by nie pracować, tylko dostawać. Nie umiałabym tak. Nie tak mnie nauczono. 

PS. U mnie dziś taka zupa. Spróbujcie kiedyś, bo u mnie wszyscy ją chwalą, że najlepsza cukiniowa :)

poniedziałek, 3 października 2016

3 października - #CzarnyProtest

3 października 2016 r.
Poniedziałek



Mania: 5 miesięcy, 2 tygodnie i 4 dni
Bu: 11 miesięcy, 2 tygodnie i 3 dni
Waga: 59 kg (ale spodnie lecą i brzuch już prawie płaski)
Pogoda: Jakby ją kto zaczarował - cały czas, miarowo i ze smutkiem pada deszcz. "Niebo płacze, mama" - taka kwintesencja.




11:06



Wchodzę na facebooka i widzę, jak na moich oczach przewala się czarna fala: połowa znajomych zmieniła zdjęcie profilowe na #CzarnyProtest.

Ponieważ już pisałam, dlaczego sama nie biorę udziału w tym niemym krzyku liter i obrazów, nie będę się powtarzać, ale też zamierzam tego zmieniać. 

Czy to oznacza, że jestem przeciwko? Nie. Wręcz przeciwnie. Bardzo przeciwnie. Chociaż mogłoby się wydawać, że jest zgoła inaczej, bo ostatnio pisałam o 4 kłamstwach związanych z projektem ustawy antyaborcyjnej. Po prostu nie znoszę pseudomądrej gadaniny, która jest oparta o cudzych wypowiedziach. Tylko i wyłącznie.

Prawda jest jednak taka, że ustawa jest bardzo zła i krzywdząca. Ma tyle niedociągnięć, że aż strach pomyśleć, ile wariantów interpretacji może się pojawić. Wiemy, że to projekt obywatelski, więc z założenia nie może być doskonały. Ale skierowano go do dalszych prac. A istotą protestu jest zmuszenie władzę do tego, by go wycofała.

Mimo, że podoba mi się, iż życie ludzkie według ustawy zaczyna się w chwili poczęcia i od tej chwili należy o niego dbać, a nie - harat!, bo ma zespół Downa, co się przecież do tej pory zdarzało.
Ktoś zakrzyknie: "A jeśli płód nie ma rąk i nóg, ma wady genetyczne i źle zbudowane serce, to mamy pozwolić mu żyć?" Ja na to odpowiem pytaniem: "A jeśli po wypadku ktoś zostanie bez kończyn, w połowie będzie sparaliżowany, to już nie człowiek? Nie należy mu się szacunek i opieka?"

Ale ustawa ma mnóstwo punktów, których się boję:


1. Karalność kobiet.



Rozumiem przypadek kobiety, która w ciąży pije, rodzi pod wpływem alkoholu biedne dzieciątko, które wita świat mając 2 promile. I pamiętam taką głośną sprawę. Kobiecie nie można było zbyt wiele zarzucić. Taki punkt gdzieś powinien być w jakiejś ustawie.

We wspomnianym tekście o kłamstwach pisałam, że kobiety nie będą karane, a niektóre media, osoby publiczne i inne trąbią o więzieniach. To nie tak. Zapewne sprawy będą umarzane i wszystko będzie się rozchodzić po kościach. Tylko pytanie, czy to o to w tym chodzi. Widzę wyraźnie różnicę pomiędzy "nie podlega karze" (jak zapisano w projekcie) a "nie popełnia przestępstwa". W pierwszym wypadku trzeba uznać, iż przestępstwo miało miejsce, a dopiero później, po zbadaniu sprawy, odstąpić od wymierzenia kary. Bo jeśli gdzieś napisano "nie popełnia przestępstwa" to znaczy, że nie ma sprawy: człowiek jest niewinny i kropka. Nawet biorąc pod uwagę zasadę domniemania niewinności, mówimy cały czas o tym, że podejrzanie wyglądające poronienie może być przedmiotem śledztwa.

2. Usunięcie trzech wyjątków



Ustawa nie może czegoś nakazywać – od do. Może nakazać dzieciakom uczyć się. Ale już nie może powiedzieć im, jak i gdzie mają tę wiedzę zdobywać. Wiele mam decyduje się na naukę dzieci w domu, prawda? Tymczasem kiedy mamy do czynienia z ludzkim życiem, nagle okazuje się, że rząd, który popchnął obywatelki (mniejszościowy) projekt ustawy ma na ten temat swoje – mojsze – zdanie. Celowo nie piszę, że „państwo” tylko raczej władza i ta mniejszość, która podpisała poparcie dla projektu, by wylądował on w sejmie, bo to jednak co innego...
Państwo powinno robić wszystko, by nam, obywatelom żyło się dobrze. Nie powinno ułatwiać aborcji na życzenie, bo to jest – mówiąc dość brutalnie – w interesie państwa. Dzieci mają się rodzić. Ile znacie przypadków wśród innych gatunków, by zabijało swoje młode? No właśnie. Aborcji mówimy nie. Ale co, jeśli mamy do czynienia z taką sytuacją...?


a ) wyjątek dopuszczenia możliwości aborcji w przypadku gwałtu.



Nie ma chyba większego upodlenia dla kobiety, jak gwałt. Akt, który powinien być święty, piękny i prowadzić (bo taki jest w swym założeniu) do cudu, jakim jest nowe życie, nowy człowiek; staje się nagle przekleństwem. Już samo to zostawia na kobiecie blizny, które potrafią do końca życia boleć niczym świeże, otwarte rany. A teraz wyobraźmy sobie, że – mimo rzadkości występowania takich sytuacji – kobieta jest w ciąży. I co teraz? Nie jestem w sobie w stanie wyobrazić tego, co może czuć. Nie mogę się też wypowiadać tak, jakbym wiedziała. I chyba nie o to tu chodzi. Chodzi raczej o możliwość wyboru. Prawda jest taka, że dopóki nie wiesz, jak to jest być w tej tak skrajnie trudnej i okropnie bolesnej sytuacji – nie dowiesz się. I nie zrozumiesz. Państwo powinno nam w takich sytuacjach możliwość wyboru. I opiekę. I zrobić wszystko, by kobieta podejmując decyzję, wiedziała, co to w konsekwencji oznacza dla niej i dziecka.


b) wyjątek dopuszczenia możliwości dokonania aborcji w przypadku zagrożenia życia matki (niezależnie od wieku dziecka)



W ustawie wyraźnie podkreślono, że kobieta, której życie jest zagrożone musi dostać najlepszą opiekę medyczną. Nawet jeśli miałoby się to zakończyć śmiercią dziecka. I niby „gra muzyka”, a jednak nie, ponieważ z ustawy wynika, że opieka ta dotyczy tylko w przypadku zagrożenia życia. Jeśli istniałoby tylko podejrzenie poważnego (i w konsekwencji zagrażającego życiu kobiety) schorzenia – tutaj być może kobieta mogłaby mieć problem z wyegzekwowaniem leczenia. Prewencyjnie nie można stosować praktyk, które mogę zagrażać życiu dziecka.


c) wyjątek dopuszczenia możliwości dokonania aborcji w przypadku choroby dziecka (np. genetycznej), w wyniku której umrze tuż po porodzie.



Osobiście nie uważam, by śmierć dziecka tuż po porodzie była dla mnie wyznacznikiem terminacji ciąży. Czytałam wypowiedzi rodziców, którzy cieszyli się z podjętej decyzji o urodzeniu. Dzięki temu mogli chociaż na chwilę potrzymać dziecko na rękach, a potem mogli wyprawić mu pogrzeb a na cmentarzu maleństwo ma grób. Ktoś, kto nie ma dziecka nie zrozumie, jaki to dar, by potraktowano je jak człowieka.
Ale wiem, że jest to bardzo trudna sytuacja. Dlatego także w tym wypadku jestem za tym, by państwo pozostawiło tę decyzję rodzicom. Kto zadecydowałby o urodzeniu – zadecyduje i tak. Nawet jak w prawie będzie pozostawiona ta furtka.
Wiem jednak – czytam wypowiedzi lekarzy – że bardo wiele usuwanych ciąż, to dzieci z zespołem Downa. I to jest przesada. Takie dziecko jest prawie normalne. Trzeba mu pomagać, jest to ogromny ciężar i trud, ale wszystkie narządy działają normalnie. Są cofnięci umysłowo. Czy to znaczy, że nie mają prawa do życia? Czasami takie dzieci normalnie funkcjonują w środowisku. A stopnia upośledzenia nie dowiemy się w ciąży. Na przykład w przedszkolu u Bu, w jej grupie jest taki chłopiec. Wszystkie dzieci go lubią, chociaż wymaga większej uwagi, to jednak dzieci bardzo mu pomagają. Już nie wspominam o tym, że taka sytuacja uczy dzieci od małego wrażliwości i tolerancji.


***



Nie biorę jednak udziału w proteście. Nie zmieniam zdjęcia profilowego, nie strzelam sobie selfie w czerni, nie zasypuję swojej ściany na facebooku masą hashtagów. 
 
Łączę się w proteście z tymi (nie tylko kobietami, bo protestują też panowie), którzy chcą, by kobiety nie bały się zachodzić w ciążę.
Mogą o siebie dbać i robić wszystko, co mogę, by ich dziecko było zdrowe. Ale odkąd dojdzie do zapłodnienia, cały proces jest poza jej zasięgiem. W jej ciele dzieje się prawdziwy cud, ale nie ma ona żadnego wpływu na to, czy nie będzie to zaśniad, ciąża pozamaciczna, choroba genetyczna, schorzenie, które spowoduje, że dziecko umrze. Dlaczego więc w takich sytuacjach ma być w ogóle podejrzana?! Niech dopiszą punkt o karalności ciężarnych, które ćpają i piją, krzywdząc w ten sposób dzieci.
Łączę się w proteście z tymi, którzy chcą, by kobieta miała prawo wyboru w sytuacjach, których nawet w marny sposób nie można sobie wyobrazić „teoretycznie”.


Ale nie łączę się z tymi, którzy wykorzystują Czarny Protest po to, by zamanifestować jedyne prawo do decydowania o swojej macicy (a kogo interesuje czyjaś macica?).
Nie łączę się z tymi, którzy w dniu dzisiejszym chcą zawsze i wszędzie decydować, czy ich dziecko się urodzi, czy nie. Niezależnie od tego, czy jest zdrowe czy chore.
Nie łączę się z tymi, którzy dziś pod Sejmem krzyczą, że skoro to ich brzuch, to mają prawo „wygonić intruza”, kiedy chcą.
Nie łączę się z żadną z tych kobiet, która przyjdzie dziś na protest z kartką „chrońmy kobiety przed episkopatem”, tak, jakby to Episkopat posłał ustawę do dalszych prac. A księża uważają, jak uważają, bo „taki mają zawód”. Ale nie oni ustanawiają prawo. I nikomu niczego nie każą/nie zabraniają. A tak jak księża zdarzają się różni, tak i nauczyciele bez powołania się zdarzają, więc ja tam księży dzisiaj „rozgrzeszam”.

wtorek, 27 września 2016

Ustawa antyaborcyjna – 4 kłamstwa

 

Ustawa antyaborcyjna – 4 kłamstwa





Nie oczekujcie, że będę jak Wellman. Nie będzie wywlekania na wierzch spraw, które dotyczą mnie i mojej macicy. Jakby kto był ciekawy - obie mamy się dobrze.


Już czytałam, jak to pewnainternautka rozprawiła się nowelizacją ustawyantyaborcyjnej. Otóż najwidoczniej coś jej umknęło. To nie tak, że podpisuję się pod ustawą obiema rękami, nie. Mam swoje zarzuty. Ale nie znoszę ignorancji, hipokryzji i powtarzania wypowiedzi pseudointeligentów, chociaż na temat nie wie się nic. A od kilku dni mam wrażenie, że internety oszalały: wszyscy przekrzykują się, cytują tych mondrych i cieszą się, że pokazali faka.


Bardzo irytujący jest fakt, że z tych ludzi bardzo niewielu czytało ten projekt (wraz z uzasadnieniem). To od razu widać po ich wypowiedziach. Mało kto staje w obronie ustawy, bo od razu wszyscy rzucają się na niego, zanim dokończy zdanie a później zadowoleni, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku obywatelskiego lajkują udostępniane masowo selfiki w czerni „ważnych osobistości show biznesu”. Żal dupę ściska.


Ale to moje zdanie, wy możecie mieć swoje, oczywiście.





Propaganda działa jak dobrze naoliwiona maszyna, bo do ludzi idzie przekaz jednostronny, jednowymiarowy: kobieta będzie oskarżana, a może nawet karana za poronienia, nie będzie mogła zrobić dokładnych badań dziecku (i tym samym dowiedzieć się o jego niepełnosprawności), nie będzie mogła dokonać aborcji w przypadku gwałtu (do 12 tyg. ciąży) czy zagrożenia swojego życia (niezależnie o wieku płodu). Wszystko to sprawia wrażenie, że politycy (i grupa porąbanych świrów z Ordo Iuris) jedno, a cała Polska - drugie.

A to przecież nieprawda! Jest naprawdę wielu, którzy cieszą się, że ta ustawa weszła. Ale jest też paru takich, którzy częściowo są za, a częściowo nie. I do takich należę ja. Dziwne, co?

Już raz pisałam o tym. Jestem osobą wierzącą. Więcej: Kościół mi nie przeszkadza, tak jak przeszkadza wielu.
Grunt, że w myśl mojej wiary, a także religii (podkreślam tę kolejność!), życie zaczyna się w momencie poczęcia. Nie ma momentu znanego lekarzom, który można byłoby nazwać "początkiem życia". Rozwój płodu jest tak dynamiczny, że nie sposób w jego trakcie nagle powiedzieć "o, to chyba tutaj". Czyli o zarodku, o płodzie mówię "mały człowiek". A ja nie jestem mordercą. Dla mnie aborcja to zabójstwo. Aborcji mówię NIE. Piszę o tym po raz drugi, bo chcę, by to było jasne dla moich Czytelników.

Czyli powinna mnie radować myśl, że od uchwalenia ustawy dzieci w łonie matek będą spały spokojnie. Niekoniecznie. To znaczy: niekoniecznie te dzieci będą spały spokojnie...

Bardzo fajnie, że nasze państwo nie idzie z "duchem UE", nie traktując aborcji jako środka antykoncepcji. Ale moje stanowisko w kwestii trzech wyjątków nie jest zbieżne z tą nową ustawą. Państwo chroni obywateli przed głupotą, nie pozwalając na powszechną aborcję, ale nie powinno za nich decydować. O moralności ludzi powinni decydować... oni sami. Bo jeśli ja znalazłabym się w sytuacji podlegającej któremuś z trzech wyjątków, chciałabym sama móc zadecydować. I mogę zdecydować, że nie dokonam zabiegu. Ale ktoś inny może zadecydować inaczej. To są   n a p r a w d ę   trudne sytuacje. I póki się ktoś sam w którejś nie znalazł, nie ma nawet mglistego pojęcia, jak to jest.

Jednak bezrefleksyjne powtarzanie za kimś haseł tylko oddala wszystkich od prawdy, do której te osoby rzekomo dążą. Mówię tu czterech kłamstwach, z którymi się rozprawię.


Kłamstwo 1#

Badania prenatalne będą zakazane.



To, że usunięto zapis o nich, a w uzasadnieniu napisano, że przestaną mieć uzasadnienie, świadczy jedynie o logice. To ustawa antyaborcyjna i w odniesieniu do niej (a co za tym idzie, do aborcji), badania prenatalne nie będą już przydatne. Kiedyś uznawano za dowód w sprawie zakwalifikowania danego przypadku do tych trzech wyjątków. Teraz, kiedy ich już nie ma – badanie prenatalne jest niepotrzebne, prawda?

Pamiętajmy, że badanie to pomaga wychwycić wcześnie wady płodu, a co za tym idzie podjąć leczenie. Można popytać u ginekologów. Podczas pierwszej ciąży były przesłanki, że dziecko może mieć wadę serca. Badanie prenatalne II trymestru sprawdza działanie narządów dziecka. Jeśli coś byłoby nie w porządku, a dziecko zaraz po porodzie kwalifikowałoby się na operację – już w ciąży jestem na to gotowa. Umawiam się z kardiochirurgiem, zaklepuję termin (często odległy, więc wczesna informacja bywa zbawienna) i dziecko od razu może być wyleczone. A to tylko jeden przykład.

Samo w sobie badanie nie jest zabronione:
„Niezależnie od powyższego dostęp badań prenatalnych gwarantowany jest ustawodawstwem regulującym dostęp do świadczeń medycznych, a zamieszczenie tych norm w Ustawie stanowiło zbędne superfluum”.

Uwaga! Jakby ktoś nie wiedział (a zdarza się), najpowszechniejsze badania prenatalne są nieinwazyjne. To znaczy, że nie zagrażają dziecku, bo to tak naprawdę bardziej szczegółowe USG. Co do inwazyjnych – odpowiedź poniżej.


Kłamstwo 2#

Teraz w przypadku zagrożenia życia ciężarnej, nie będzie można jej leczyć.



To jest nielogiczne. Bo dziecko bez matki nie przeżyje. Także i ustawa nie przewiduje konieczności podejmowania ryzyka nieleczenia matki. Wszystkie możliwe sposoby ratowania życia matki są możliwe. Nawet, jeśli przez to poroni. Tak, tu mamy do czynienia z „konfliktem” równorzędnych praw: prawo do życia dziecka nienarodzonego i prawo do życia jego matki. To nie tak, ze nowelizacja stawia któreś prawo wyżej (to wbrew Konstytucji), ale zwraca uwagę, że tutaj ważna jest celowość zabiegów medycznych: mają ratować zdrowie i życie matki. Zabronione jest jednak stosowanie pewnych zabiegów w celach profilaktycznych. Czyli: jeśli istnieją poważne przesłanki, że należy przeprowadzić badanie inwazyjne (jak to było w moim wypadku z zaśniadem), należy je przeprowadzić, a nie czekać czy kobieta nie kopnie w kalendarz.
A to oznacza, że jeśli nastąpiło poronienie w wyniku działań ratujących kobietę – nie ma mowy o żadnym karaniu!


Kłamstwo 3#

Kobieta poroni, a już do domu zapuka prokurator i policjant. A kobieta zamiast przeżyć w spokoju żałobę po dziecku, będzie torturowana psychicznie bezpodstawnymi podejrzeniami.



Kolejna bzdura. A raczej powiedziałabym, że naprawdę przerysowane spojrzenie na to, co akurat tutaj jest naprawdę istotne. Art. 152 § 2 rzeczywiście mówi o tym, że za nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka przewiduje się karę do 3 lat więzienia. Ale dalej przeczytamy, że „nie podlega karze matka dziecka poczętego, która dopuszcza się czynu określonego w § 2”, czyli poroni, stanie się to nie z jej winy. Nawet jak będzie jeździła na rowerze, czy potknie się i upadnie. Podkreślę to: kobieta nie jest winna w przypadku poronienia (nie mówimy o aborcji, czyli celowych zabiegach mających na celu zabicie tego dziecka).


Kłamstwo 4#

Teraz to dzieci w okresie okołoporodowym będą umierać na potęgę, bo nie będzie można diagnozować poważnych schorzeń.



Cofamy się zatem do uzasadnienia, że badania prenatalne nie będą zakazane. I te nieinwazyjne i te inwazyjne, jeśli ich przeprowadzenie będzie miało na celu diagnozę naprawdę poważnego schorzenia zagrażającego życiu kobiety.
Sama jestem przykładem, że nawet wcześniej, kiedy obowiązywała antyaborcyjna ustawa „kompromisowa”, lekarze nie ryzykowali przeprowadzenia inwazyjnych badań prewencyjnie, ot tak. A podejrzenia o zaśniad to bardzo poważna sprawa. Nie tylko chodzi o dziecko, a głównie o kobietę. Bardzo często czekali się do samego końca i przeprowadzali je w ostateczności.




Piszę o tych kłamstwach, bo powtarzanie ich za ludźmi, którzy najczęściej nie sięgnęli do źródła lub przeczytali bardzo pobieżnie wprowadza zamęt.

Ale żeby było jasne, powtórzę to po raz enty: Jestem za tym, by w ustawie były jednak dopisane te trzy wyjątki, chociaż głęboko wierzę, że Bóg dałby mi siłę, by nie dokonać zabiegu. Każdy jednak ma prawo wybrać, kiedy ma do czynienia z niewyobrażalnie trudną sytuacją.


Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric