niedziela, 24 lipca 2016

27 lipca - cały ten mój kram i czwarta rocznica ślubu



27 lipca 2016 r.
Czwartek


Mania: 3 miesiące, 27 dni
Bu: 2 lata, 9 miesięcy i  26 dni

Waga: 59, 5 kg
Pogoda: Istne szaleństwo. Że też jeden dzień jest w stanie pomieścić coś takiego: skraw, wicher, ściana deszczu, burze z piorunami. Brakuje jeszcze gradobicia i klasycznego zimowego śniegu. Szczęść Boże!



17:41


Dorwałam się do komputera. Z trudem poruszam powiekami, zmuszając je do mrugania. Zmęczenie odbija się na dnie kubka z niedopitą kawą. Cisza o tej porze to jak święto narodowe. Powinnam celebrować ten moment aż się nie skończy. A tylko patrzeć, jak się skończy.

Mania śpi. Chyba próbuje nadrabiać ostatnie dwa dni, kiedy w swej łaskawości raczyła w ciągu dnia spać (pozbierawszy do kupy wszystkie drzemki) caaaałą godzinę. Przypominam, że dziecko ma niecałe cztery miesiące. Czyli pozamiatane. 

To niechybnie skok rozwojowy. Może i spałaby mi na rękach, ale kiedy Bu w domu, to raczej możemy o tym pomarzyć.

A Bu w tym (i następnym, o zgrozo!) tygodniu ma wolne od przedszkola. Nie wszyscy wiedzą, że Bu roznosi energia w domu (a kiedy upał na przemian z burzami i ostrym deszczem, to głównie w domu...). To trochę tak, jakby przywiozła swoją osoba całe przedszkole. 

Wierzcie mi lub nie, ale nie mam czasu na nic. Śniadanie jem o godzinie 15, kiedy Mania idzie na mini-drzemkę a Bu ubłaga u mnie jeden odcinek Kubusia Puchatka. Czasem dwa. Powiedziałabym, że nawet częściej, ale nie mam siły się tym przejmować. Chcę, by chociaż jedno dziecko nie hałasowało na swój sposób. A to dlatego, że skuszona błogim siedzeniem na kanapie, patrząc w pustą przestrzeń po zjedzonym śniadaniu, odczuwam natychmiastową potrzebę wypicia kawy, by nie przewrócić się na oczach córki, przybijając klasycznego gwoździa ze zmęczenia. 



***

Wchodzę w niedzielę po kościele do domu. Cisza. 
A jak wiadomo cisza w domu, w którym jest dwójka maluchów zawsze jest podejrzana. Dodajmy jeszcze, że są z ojcem. Teraz już zaczynasz się martwić. Przecież z tatą najlepsza się głośna zabawa, taka na pograniczu, że momentami chcesz krzyknąć: "Ej, ale uważaj na jej głowę!". Stąd cisza budzi niepokój.

Z ciszy wydobywa się dźwięk gadającej do siebie żywo Mani. 
Myślę: "Pewnie eR. u niej jest". Zaglądam - Mańka sama w pokoju, wymachuje kończynami. Przełknęłam ślinę. Kilka razy zawołałam eR. po imieniu. Cisza.

Szybko wkraczam do salonu. 
Bu siedzi na dywanie obok sofy z książeczką na kolanach. Obok mnóstwo rozłożonych zabawek.
- Tatuś śpi, mamusiu - szepcze.

Patrzę, rzeczywiście: jak byk! eR. skulony na kanapie śpi. Trącam go.
- Ej, nie zajmujesz się dziećmi?! 
Budzi się, jakby po utracie przytomności. Patrzy na mnie i widzę, że próbuje sobie przypomnieć gdzie jest i co się w ogóle dzieje. 
- C-co..?
- Ty śpisz?! No chyba kpisz! - Taa, jestem w szoku bardziej niż powinnam byś zła. 
- Nie śpię... - mówi, ale zaraz dociera do niego, że przecież go obudziłam, więc raczej oczywiste, że spał. - Moment, H. mnie uśpiła. Pamiętam, że kazała mi zamknąć oczy i opowiadała mi bajkę...

Patrzę z politowaniem. Mógłby wymyślić coś bardziej wiarygodnego. Na dziecko będzie zwalał, jasne!
- Tatusiu, obudziłeś się - mówi Moja Córa z pretensją w głosie. - Musisz potrzebować spać! - Eh, jak ja uwielbiam tę jej składnię!

W zdumieniu obserwuję, jak podchodzi do eR. i głaszcze go po włosach i zaczyna lulać trzymając za jedną stronę poduszki, na której leżał. 
- Śpij, tatuś, opowiem ci bajkę - mówi - Ale tylko jedną, zgoda?

Uśmiecham się z niedowierzaniem, jak mała kopiuje mnie. Może już nie lulam jej w poduszce, ale wszystkie hasła, głaskanie po głowie i wciąż powtarzanie: "Zamknij oczka!"...  No, kopia!


***


W sobotę chrzciliśmy Manię. Wszystko się udało (kolejny wpis będzie dedykowany organizacji chrzcin). Do tego stopnia, że dopiero wieczorem uświadomiliśmy sobie, że w czwartek (21 lipca) mieliśmy czwartą rocznicę ślubu.

Kwiatowa. Co prawda kwiaty się u nas nie pojawiły, ale nie szkodzi. Mam swoją teorię, dlaczego kwiatowa. To proste: jeśli minie się papierowa, bawełnianą i skórzaną, to już może być tylko lepiej ;) Papier nie jest trwały. Bawełna na pewno trwalsza, chociaż rozciąga się w praniu, więc różnie z nią bywa. Skóra jest materiałem niezwykle porządnym i cenionym - nasze małżeństwo rozwojowo jest już na pewnym poziomie, dograliśmy się i czujemy jak na naszych oczach się konsoliduje. Teraz przyszedł czas, by się małżeństwem i tą jednością ucieszyć. Relacja rozkwita niczym najpiękniejszy kwiat. A my wciąż piękni i młodzi... W przyszłym roku czeka nas drewniana. Już mam pewne wyobrażenie o tym, skąd ta nazwa, ale nie uprzedzajmy faktów...

Tego wieczora właśnie, kiedy dzieciaki zasnęły snem kamiennym o 21:30, padłam na kanapę. 
- A może w ramach zaległej rocznicy zrobimy sobie romantyczny wieczór? - zapytał eR. łasząc się do mnie. 
- No nie wiem... - jakoś mnie te jego zaloty nie brały. - Wciąż myślę o tym moim uwięzieniu, nic nie mogę dla siebie zrobić.
- Ambicja cię uwiera, daj sobie czas. Dopiero co urodziłaś! - tłumaczy mi eR, widząc, że mój nastrój daleki jest od romantycznego. - Weź ją schowaj na chwilę, aż M. będzie większa. Wtedy ruszysz z kopyta!

Popatrzyłam pytająco:
- Schować?
- Na przykład... w stopie! - Caaaały eR.
- Eeee...- przyglądam się mojej stopie...
- Co? Ambicja się tam nie zmieści? - pyta prowokująco.
- Nie, zdecydowanie jest za duża na stopę - uśmiecham się.
- To w pupie schowaj, chyba, że tam będzie miała za dużo miejsca? 

Prycham. 
- Nie, no żartuję. Twoja ambicja jest duuużo większa.


Foteliki samochodowe - wszystko, co należy wiedzieć

Foteliki samochodowe - wszystko, co należy wiedzieć

/artykuł sponsorowany/


Fotelik jak i wózek to temat rzeka, kiedy zaczyna się przygodę z kompletowaniem wyprawki dla dziecka. I jeśli wszystko musicie zakupić sami, fotelik ex aequo z wózkiem potrafią mocno nadszarpnąć budżetem. Jednakże bezpieczeństwo malucha jest najważniejsze, a na tym naprawdę nie warto oszczędzać. To się zawsze zemści. Kupisz tańsze śpioszki, darujesz sobie najdroższe kosmetyki na rzecz tańszych (niekoniecznie gorszych), ale fotelika po prostu musisz być pewna.



Dziś uświadomiłam sobie, że za tydzień będę zawozić Starszą Córę do Klubu Malucha. Co więc zrobię z małym 3-miesięcznym Bąbelkiem? Zabiorę ze sobą, oczywiście. Jak? W foteliku. To także wydaje mi się oczywistą oczywistością.

A jednak nie dla wszystkich i nie zawsze. Dlatego dziś poruszę temat fotelików samochodowych. Lekkomyślność niektórych ludzi, którą w wielu przypadkach należałoby nazwać po prostu głupotą, potrafi zatrważać. Stąd mój wpis: zebrałam najważniejsze informacje, które moim zdaniem odgrywają kluczową rolę przy zakupie fotelika.




Fotelik: tak czy nie?


Muszę przyznać, że włos się jeży na głowie, kiedy słyszy się o rodzicach przewożących maluchy na kolanach. Może kiedyś to było dopuszczalne, lata świetlne temu, kiedy samochody należały do rzadkości, nie były w stanie osiągać takiej prędkości jak te obecnie, więc i wypadki z ich udziałem należały do rzadkości. Czasy się zmieniły. Obecnie bezpieczna podróż samochodem nie zależy jedynie od ciebie, jako uważnego, ostrożnego i odpowiedzialnego kierowcy. Czasami ty jesteś ok, ale inny kierowca już nie. Nie można liczyć tylko na siebie: „Przecież jeżdżę ostrożnie”. Albo gorzej: „Przecież to poboczna droga i bardzo krótki odcinek!” A guzik. Najwięcej wypadków ma miejsce właśnie na takich drogach. Ciekawe, że właśnie im wyższa kategoria drogi, tym wypadków jest mniej a i wzrasta stosowanie fotelików: drogi powiatowe (80%), drogi ekspresowe (100%) i autostrady (96%)1. A to nie wszystko: dzieciaczki są tak kruchymi istotkami a ich kręgosłup tak delikatny, że niebezpieczne może być także nagłe hamowanie. A one są za małe, by mógł ich chronić zwykły pas bezpieczeństwa: potrzebują fotelika, który będzie tak zaprojektowany, że uwzględni ich wzrost, wagę i proporcje w stosunku do osoby dorosłej.

Poza tym prawo stoi po stronie maluchów: foteliki to absolutna konieczność. Artykuły 39 i 45 kodeksu drogowego mówią:

Art. 39
Ust. 3. W pojeździe samochodowym wyposażonym w pasy bezpieczeństwa dziecko w wieku do 12 lat, nieprzekraczające 150 cm wzrostu, przewozi się w foteliku ochronnym lub innym urządzeniu do przewożenia dzieci, odpowiadającym wadze i wzrostowi dziecka oraz właściwym warunkom technicznym.
Ust. 4. Przepis ust. 3 nie dotyczy przewozu dziecka taksówką osobową, pojazdem pogotowia ratunkowego lub Policji.

Art. 45
Zabrania się:
[...]
Ust. 4 przewożenia w foteliku ochronnym dziecka siedzącego tyłem do kierunku jazdy na przednim siedzeniu pojazdu samochodowego wyposażonego w poduszkę powietrzną dla pasażera;
Ust. 5. przewożenia, poza specjalnym fotelikiem ochronnym, dziecka w wieku do 12 lat na przednim siedzeniu pojazdu samochodowego.

Brak fotelika to złamanie przepisu, czyli mandat w wysokości 150 zł i 6 punktów karnych. Tylko czy chodzi o uniknięcie mandatu czy o bezpieczeństwo dziecka? No właśnie.

Nie wszystko złoto co się świeci


Wchodzisz do sklepu z artykułami dla dzieci i kierujesz się w stronę fotelików. Stoisz naprzeciwko paru ciągnących się wzdłuż sklepu rzędów fotelików i nie możesz pozbierać myśli - taki wybór. Zgłupiałaś. To normalne. To nie działa tak, że masz jeden model, a ty będziesz mogła wybrać jedynie kolor. Sprawa jest bardziej skomplikowana. Bo nie każdy ładny fotelik spełnia kryteria, przechodzi wzorowo różne testy a przy tym jest lekki. Niestety najczęściej estetyka nie idzie w parze z gwarancją bezpieczeństwa.

Co to znaczy: bezpiecznie?


Europejska Norma Kontrolna (ECE) R44/04 wyznacza jedynie minimalny poziom bezpieczeństwa fotelików. Nie jest restrykcyjny, więc producent nie musi się wysilać. Pal sześć producenta. Tu chodzi o dziecko. Pytanie więc, czy nas interesuje minimum, czy maksimum w kwestii bezpieczeństwa malucha w samochodzie.

Dla najmłodszych dzieci (od 0 kg) wszystkie foteliki z zasady produkowane są tak, by montowano je tyłem do kierunku jazdy. Wynika to z prostej fizyki. Podczas zderzenia czołowego głowa dziecka jest dociskana do oparcia fotelika. My, siedząc przodem do jazdy musimy mięśniami karku „utrzymać” naszą głowę. I jesteśmy w stanie to zrobić, chociaż i tak po zderzeniu najczęściej dokucza właśnie ból karku i głowy. Czyli mamy mocne mięśnie, ale także odpowiednie proporcje głowy do reszty ciała, która jest mała. U dziecka jest odwrotnie: głowa w stosunku do reszty ciała jest duża a i mięśnie karku wciąż słabe. I to właśnie sprawia, że umieszczanie fotelika tyłem do kierunku jazdy powinno trwać co najmniej do 15 m-ca życia. Polecam przeczytać artykuł: Wypadki, a foteliki montowane tyłem do kierunku jazdy

Czyli montujemy tyłem. Możemy także z przodu, o ile jesteśmy w stanie wyłączyć poduszkę powietrzną lub jej nie posiadamy w tym miejscu. Nie wolno tego zlekceważyć, ponieważ poduszka otwiera się nieprawdopodobnie szybko (z prędkością 300 km/h). Musi, skoro sam wypadek trwa czasem kilka sekund i reakcja naszego ciała podczas uderzenia jest równie szybka. Poduszka może nas uratować tylko jeśli nasze ciało uderzy w nią, kiedy ta będzie już całkowicie otworzona. Jeśli taka siła (którą porównuje się do bardzo mocnego uderzenia kijem baseballowym przez zawodowca) uderzy w fotelik - wstrząs mózgu i śmierć. Tego należy się spodziewać. Na myśl o tym człowiek od razu chce przepinać wszystkie foteliki świata z przednich siedzeń na tylne.2

Wspominałam, że jednak fotelik fotelikowi nierówny. Podstawowy certyfikat, o którym pisałam dopuszcza fotelik do sprzedaży. Tyle. A to żadna gwarancja. Foteliki mogą przechodzić wiele testów, które oceniają go w różnych sytuacjach i pod wieloma kątami. Jeśli jesteś na kupnie fotelika przede wszystkim zajrzyj tutaj, a dowiesz się jak poszczególne foteliki sprawdzają się na wielu płaszczyznach. Niestety nie ma tam wszystkich fotelików. Nie jest to na szczęście jedyne źródło. Jeśli jednak są trudności w znalezieniu informacji, jak dany fotelik wypadł w testach, dobrze się zastanów czy go kupować...

Jak kupować foteliki?


Po pierwsze: bezpieczeństwo.
Po drugie: gabaryty. Liczy się waga samego fotelika. Jeśli masz do pokonania schody lub będziesz pokonywać spore odległości dźwigając fotelik, zwróć uwagę czy ma wygodną rączkę i czy nie jest za ciężki (musisz jeszcze dodać rosnącą wagę dziecka).
Po trzecie: cena. Na bezpieczeństwie nie oszczędzamy, ale spokojnie możemy kupić bezpieczny fotelik używany w dobrym stanie. Aby zaoszczędzić można też przymierzyć dziecko do fotelika i jeśli będzie ok, kupić przez internet, co czasem wychodzi nawet taniej z przesyłką.
Po czwarte: IsoFix. Jeśli masz go w aucie – wszystko gra: jest to ponoć najbezpieczniejszy sposób montowania fotelika. Jeśli nie, trzeba pomyśleć o innym.
Po piąte: Czy chcesz, by fotelik był kompatybilny z wózkiem (2w1 lub 3w1). Niestety mało jest takich wózków, które wszystkie elementy mają na podobnym poziomie. Najczęściej właśnie fotelik traci najwięcej. Ale znalezienie dobrego fotelika w zestawie nie jest niemożliwe.


Mnie się udało znaleźć: Jane Slalom i do tego fotelik Jane Strata, który dobrze spisuje się w testach, jest wygodny dla dziecka. Zadowoleni jesteśmy ze wszystkich elementów zestawu. Kupiliśmy używany w rewelacyjnym stanie za pół ceny, chociaż dość ciężki. Jednak w naszej sytuacji waga nie ma aż takiego znaczenia. Tak czy siak., jak to mówią: „Interes życia”.

Foteliki do zakupienia dostępne są m.in. na stronie www.babyland.pl, gdzie znajdziesz naprawdę ogromny wybór, a wybrany przez ciebie model ma zawsze kilka propozycji kolorystycznych, które można wybrać. Wybieraj mądrze!



czwartek, 14 lipca 2016

14 lipca - Nuklearna rodzina wbrew własnej woli



14 lipca 2016 r.
Czwartek


Mania: 73 dni (2 miesiące i 20 dni)
Buńka: 2 lata i 8 miesięcy i 29 dzień
Waga: 60,1 kg
Pogoda: Ponuro, deszcz wisi w ciężkim powietrzu, które nie chce wymienić się z dusznym powietrzem w domu. Mimo otwartych na oścież drzwi i okien.


13:34

Mam doła.
Doła..? Serio? Nie wiem, kiedy ostatnio używałam tego określenia. Chyba w liceum.

A teraz przydługa opowieść o tym, skąd to samopoczucie, jak gdyby ktoś usiadł mi na klatce piersiowej. I tylko to przekonanie, że wykłócanie się, zwracanie uwagi tylko pogorszy sytuację i popsuje to, co jest...


Nuklearna rodzina wbrew własnej woli



Odkąd pojawiło się drugie dziecko jesteśmy tylko my i nasze dzieci. Niewątpliwie najszczęśliwsi szczęściarze. Bo czy może być coś więcej warte niż kochający małżonek, szczęśliwe i zdrowe dzieci? A kiedy dodamy do tego własny kąt (ba, dom i ogród!) i fakt, że niczego nam nie brakuje, można powiedzieć, że opływamy w hollywoodzkie luksusy. I to wszystko mając lat 28. Doprawdy skandal.


Odkąd wyszłam za mąż staram się być dobrą żoną. Odkąd urodziłam Bulinkę także matką, pamiętając przy tym, że wciąż jestem żoną. A ponad tym wszystkim – kobietą, by i siebie nie zaniedbać. Czy jest to takie nadzwyczajne? Na pewno wymaga od kobiety uporu, zaradności, dobrej organizacji czasu i właściwej hierarchii priorytetów, które zmieniają się (lub mogą zmienić) wraz z nową rolą życiową. Tyle. I aż tyle, jak się okazuje.



Moje dzieciństwo, a stosunek do życia



Bez zwątpienia dzieciństwo wpływa na całe życie. W mniejszym lub większym stopniu determinuje nasze późniejsze decyzje czy kierunek jaki nadajemy naszemu życiu. Kropka. Takie są fakty i z tym się nie dyskutuje. Trochę szkoda, bo czasami chciałabym podjąć polemikę i niestety mam poczucie bezsilności wobec tego, co czuję czy co sądzę...

A co to takiego? Zawsze byłam typem wrażliwca, romantyczką, troszkę wyjętą z kontekstu pragmatycznego aspektu życia. Nie byłam oderwana od rzeczywistości, po prostu życie, które wymaga zabiegów typu „zapłacić za obiad w szkole” było poza moim zasięgiem. Robiła to moja siostra. Młodsza. Typowa realistka stąpająca twardo po ziemi.

Mama zawsze miała poczucie, że moja wrażliwość i nieporadność mnie zgubi. I wciąż to powtarzała, dodając: „musisz sobie radzić, przecież nie zawsze będę obok ciebie”. Prawda, ale to nie sprawiło, że stałam się trwalsza, bardziej zorganizowana i praktyczniejsza, bo wiecznie miałam poczucie, że muszę udowodnić, że taka jestem. I to udowodnić mamie. To, że przestała narzekać na moją zbytnią wrażliwość i przejmowanie się wyznaczało poziom dumy, jaki widziałam w oczach mamy. Banał, ale cóż... Zaakceptowałam już fakt, że nie jestem tak wyjątkowa jak mi się zdaje.

Jak to wpłynęło na moje życie? Po ślubie byłam żoną idealną. Dom dosłownie lśnił. Lodówka pełna, pranie zrobione i wyprasowanie, obiad dwudaniowy na stole (nigdy dwa razy to samo), co drugi dzień ciasto. I miałam nerwicę. Ale chyba o tym nie chcę pisać.

Potem zostałam mamą. Szczęśliwą mamą, która walczyła cztery miesiące z koszmarnymi kolkami u dziecka. Dodajmy, że dziecko to potrafiło włączyć takie decybele, że piszczało uszach. A ja musiałam skończyć pisać pracę magisterską i obronić się czym prędzej. Teściowa przyjeżdżała dwa razy w tygodniu, bym mogła pisać. I to te dwa dni, kiedy Buńka była zwyczajnie grzeczna i spała pół dnia. A ja tłumiłam poczucie bycia złą matką, bo ważniejsze było to, by się obronić. Bo mama naciskała: „Obroń się i miej to z głowy”. Niestety sama nie przyjechała ani raz, by zająć się małą, mimo iż mieszkaliśmy wówczas... całe dwieście metrów od moich rodziców. Dziecko nie miało spania, więc rodzice też nie mogli go mieć – wyglądałam jak zombie. Teraz już wiem, dlaczego mama mi nie zaoferowała pomocy. Sądziła, że to kolejny problem, które go nie umiem rozwiązać: dziecko. Jej słowa pocieszenie to: „Przesadzasz, dzieci takie już są”. Wspominałam już jak zareagowała moja rodzicielka na wieść, że jestem w ciąży? "No, tylko żebyś się teraz obroniła...". Zero "super!" czy "gratulacje!". Nawet mój tata się lekko zdziwił. Nieważne już. Powinnam była już wtedy wiedzieć, w która stronę to wszystko zmierza i nastawić się, że teraz dziadkowie (tj. moja mama, bo ona organizuje życie im obojgu) będą pomagać od wielkiego dzwonu, w sytuacjach, które sami zauważą, że bez ich pomocy się nie obejdzie.


Zanim zostaliśmy nuklearną rodziną...



… Buńka była sama. My i ona. Przecież ogarniemy jedno małe dziecko. Bez przesady, prawda? W domu nadal lśniło, pranie na czas, chociaż prasowanie lubiło się skumulować. Obiad był prawie zawsze, chociaż często jednodaniowy. Deser w formie ciasta co tydzień. I nie narzekałam. To była podstawa. Nawet jeśli zdecydowałam się nie kłamać, jak to wszystko z zamkniętymi oczami robię i do tego jedną ręką, prawie zawsze dodawałam, że „wiesz jak jest: różnie, ale staram się ogarniać”. No i nadal miałam nerwicę. Słabo sypiałam.

Bywało, że w kryzysie płakałam, kiedy Bunia szła na drzemkę. Czasem nie tylko wtedy. Dlatego wówczas eR. z własnej inicjatywy prosił swoją mamę, by wzięła Buńkę na kilka godzin do siebie. To trochę pomagało. W miarę upływu czasu, Bulinka rosła i była „prostsza w obsłudze”. Dzięki temu Bunia czasami, jeśli była taka konieczność, zostawała u niej na noc. U moich rodziców niestety rzadko. Natomiast z racji tak małej odległości, często odwiedzałam rodziców. Tak na chwilę, na tak zwaną kawę.

W końcu Bulińcia poszła do żłobka, prywatnego Klubu Malucha, bo nie byłam już w stanie z nią wytrzymać. Miałyśmy się dość: dzień i noc razem przez 1,5 roku. Nie, nie jestem osobą, która spełnia się w roli mamy na pełen etat. Czyli skończył się czas, w którym potrzebowałabym takiego wsparcia jak wzięcie małej do babci. Nawet w wakacje, bo przecież... no właśnie, moi pracujący rodzice zawsze coś mieli. Tuz przez zajściem w ciążę z drugim dzieckiem Buńka (1,7 lata) została na dwie noce z dziadkami, byśmy mogli pojechać na niecałe trzy dni...

Mama do dziś często powtarza, że powinna mi częściej pomagać, ale... no właśnie. Tych „ale” jest tyle, że wolę nie słuchać jak się z tego tłumaczy. Mam przeświadczenie, że to problem młodych dziadków. Nie chodzi o to, że nie akceptują tej roli, ale oni wciąż coś mają ważniejszego niż pomóc swoim dzieciom. Może ja miałam inne wyobrażenie o roli dziadków, bo moi byli dziadkami jak z bajki...

Trudna ciąża ale z happyendem



Moja druga ciąża nie była łatwa, o czym możecie przeczytać tutaj. Zaczęło się wszystko normalnie, ale już w drugim miesiącu wylądowałam w szpitalu. Potem było już tylko gorzej, więc eR. Przejął wszystkie obowiązki, włącznie z tymi dotyczącymi Bulinki. Moi rodzice ją często odbierali z przedszkola, ale po dwóch godzinach eR. brał ją do domu. Umówmy się: nie, żeby się upierał. Już częściej mała lądowała u teściów. Czasem na noc. Ale nie było z nią problemów, bo chodziła do Klubu Malucha. Moja mama – ilekroć Bu u niej spała – powtarzała, jakie to świetne dziecko. Grzeczne, zabawi się cichutko [sic!], nie goni jak wariat, ładni je i śpi. Zero problemów.

- Może teraz twoja mama będzie ją częściej brała, skoro zobaczyła, że H. nie jest problematyczna... - powiedział z nadzieją eR. 
 
Taaa... Kiedy mówiłam mamie, będąc już w domu, że źle się czuję, nie wstaję z łóżka, a eR musi gdzieś jechać i nie mogę zająć się małą, ona na to, że ma po całym tygodniu tyle sprzątania... no i „przecież ona [Hania] jest taka fajna, zabawi się... Nic w zasadzie nie będziesz musiała robić”. Aż kusiło powiedzie: „Jak nic nie trzeba koło niej robić, to dlaczego jej nie weźmiesz? Ty chodzisz, ja mam zakaz chodzenia”. Ale przełykałam łzy i szybko kończyłam rozmowę. A eR. kombinował, czy jego mama nie znajdzie chwili. W końcu ma czternaścioro wnuków. A moja aż trójkę.

Wiem, że moja mama pracuje, a teściowa nie. To z pewnością duża różnica. Już wówczas i kuzynka, i sam eR. przebąkiwał, że mama nawet do Krakowa jeździła siostrze przy dziecku pomagać, a mnie to nigdy... Potem siostra urodziła drugie, więc zrozumiałe było, że trzeba jej pomóc. Nawet jeśli starsze miało skończone 3 lata i chodziło do przedszkola. Ba! Nawet brała wolne, by w tygodniu jej pomóc.

Kiedy moja druga ciąża była na finiszu, mama sama z siebie zadeklarowała kilka dni wolnych i pomoc, bo wiadomo, że z drugim jest inaczej... Ucieszyłam się. Nie brałam pod uwagę tego, że może się wycofać, bo widzi, że przecież ogarniam. A co, mam nie zmieniać dziecku pieluch i nie karmić, żeby miała poczucie, że sobie nie radzę? Mania miała żółtaczkę, nie chciała przybierać na wadze, ja walczyłam z nawałem i jeszcze z obowiązkami domowymi, ale przecież jestem ośmiornicą z kilkunastoma rękami, prawda? Szybko okazało się, że muszę wrócić do szpitala [tutaj więcej, tylko trzeba "przewinąć" relację z porodu]], by mnie „doczyszczono”, bo organizm nie poczuwał się najwidoczniej do tego. Uprosiłam mamę. Wyszłam jeszcze tego samego dnia po zabiegu. Mańka była idealna w tym czasie. Nie wiedziałam jeszcze, że to nie wróży nic dobrego. 


Drugie dziecko otworzyło mi oczy 


Po miesiącu Maniula dostała kolki. I tak do końca drugiego miesiąca się darła od 17:00 do 20:00. Dobrze, że nie od 22:00 do 1:00, jak Bunia. Moja mama zaakceptowała ten fakt, co mnie ucieszyło. Pojawiła się nadzieja, że może raz na jakiś czas przyjedzie do mnie i po prostu mnie odciąży. Teściowa, odwrotnie niż moja mama, nie ma prawa jazdy, więc jest mocno ograniczona pod względem mobilności. Ale niestety. Mama w sobotę ma sprzątanie a w niedzielę zawsze jakiś wyjazd z tatą i moim młodszym bratem. Za to przyjechała siostra z odsieczą. Z dwójka dzieci. Wzięła Bunię i przynajmniej miałam tylko jedno dziecko na głowie. Bo przecież kiedy dziecko ma kolki, ma problemy zarówno z jedzeniem jak i spaniem wciągu dnia.

Ale jakoś to wytrzymałam. To był czas połogu i szalejących hormonów, więc mówiłam sobie, że dopiero po zakończeniu połogu będę mogła trzeźwo spojrzeć na tę sytuację. Teraz czuję się tak otrzeźwiona, że aż boli mnie klatka piersiowa. Znów mam nawrót nerwicy...

Zaczęło się od tego, że chcieliśmy w wakacje chociaż na weekend (tj. piątek wieczór, sobota i niedziela do popołudnia) wyskoczyć. Kiedy adrenalina i połóg się zakończył czułam się coraz gorzej psychicznie i potrzebowałam chwili oddechu. Tylko ja i eR. Ciąża była ciężka nie tylko dla mnie, oboje tego potrzebowaliśmy.

Zaczęliśmy szukać terminu. Okazało się, że wolnych weekendów nie ma za wiele, wyjąwszy te, kiedy nie ma teściowej i mojej mamy... zostały dwa terminy, w tym jeden, który rozpoczynał się wówczas za trzy dni. Ponieważ był to czas, kiedy teściów nie było, najpierw odezwałam się do mojej mamy. Co się nie nakombinowała! Ostatecznie okazało się, że możliwy byłby tylko jeden termin, jeśli chodzi o wzięcie dwójki. Padła propozycja jeszcze, by wziąć jedno w innym terminie, bo będzie już miała dzieci siostry. Teściowie walczą wówczas z miodem (pasieka kilkudziesięciu uli, robią od rana do wieczora - Mania odpada...) Po godzinie, kiedy przemyśleliśmy kwestię, oddzwoniłam. Niestety, termin już nieaktualny za bardzo, bo i w ten weekend przyjeżdżała siostra z dziećmi i będą chcieli gdzieś wyjść. Nie mam pretensji do siostry, bo to mama powinna była powiedzieć jej: wstrzymajcie się z decyzją, bo czekam, czy nie będę mieć wówczas H. i M... Ale nie. Koniec końców pojechaliśmy na jeden dzień, w niedzielę. Poszliśmy w góry. Było super, dopóki nie dowiedziałam się, że Mania się darła (bo moja mama wyśmiała pomysł z zostawieniem mojej bluzki), a Bunia marudziła pół dnia, bo nie chciała nic zjeść..
 
Pisałam, że wcześniej padł pomysł, by w tygodniu zostawić dzieci, bo mama bierze wolne, ale w grę wchodziło tylko jedno dziecko. Jednak po tej nieszczęsnej niedzieli próbowała się wycofać, chociaż chyba  było jej głupio tak otwarcie, więc sami się wycofaliśmy. A mama na to: „jak uważasz...”.

Nie miałabym pretensji, gdyby moja mama po prostu już taka była: nie lubiła zajmować się dziećmi, wolała szaleć i jeździć z tatą gdzieś co weekend a w tygodniu pracować na pełen etat i nie myśleć o wsparciu córki. Ale moja mama jest święcie przekonana, że moja siostra bardziej potrzebuje jej wsparcia. Dlaczego? Moja siostra i jej mąż prowadzą cały czas studenckie życie. I, dyplomatycznie rzecz ujmując, jej wybranek nie jest typem pracoholika. Zupełnie nieżyciowy artysta bez większego poczucia obowiązków wobec domu czy dzieci. Moja mama twierdzi, że siostra ma nie dwójkę, a trójkę dzieci. I dlatego to ona potrzebuje wsparcia, bo ja z moim „świętym eR” ogarniamy wszechświat jedną ręką, więc zwrócenie się o pomoc przy dzieciach to z naszej strony czysta bezczelność. Prawda jest jednak taka, że mąż siostry chodzi do pracy, chociaż jego praca nie ma regularnego rytmu, jak praca siostry. U nas to ja nie mam regularnego rytmu pracy, a mój eR. - tak.

Myślałam, że nie może mi być bardziej przykro, dopóki nie dowiedziałam się, że mama bierze starszego syna siostry na dwa tygodnie na wakacje gdzieś w Polskę, bo mały w tym czasie nie ma przedszkola. Moja Bunia też ma dwa tygodnie zamknięty Klub Malucha i będę z dwójką dzieci sama. Zaznaczam, że te od siostry są starsze od moich, więc wymagają mniej zachodu i chodzenia koło nich. Kiedy po felernej niedzieli mama zauważyła, że jedna osoba przy dwójce moich maluchów to spore wyzwanie, bez żadnej sugestii między wierszami powiedziałam: „Teraz sobie wyobraź, że będę miała taką dwójkę przez dwa tygodnie końcem lipca, bo H. ma wolne w przedszkolu”. Co moja mama na to? „Jesteś młodsza, dasz radę. Ja też miałam was dwie i jakoś musiałam sobie radzić”. I tylko babcia (mama mojej mamy) prychnęła: „Widzę, że już zapomniała, jak jeździłam do was, a całe wakacje byłyście u nas na wsi...”



***

Proszę wszystkich Czytelników o wybaczenie za takie uzewnętrznienie się. Dawno nie czułam takiej goryczy. Czuję się zdemotywowana. Mama tylko dzwoni i pyta, czy przygotowuję się do egzaminu, bo powinnam. A ja staram się nie zgrzytać zębami, bo chyba usłyszałaby to przez telefon. I jest mi tak przykro, że czasem brakuje mi odwagi, by się odezwać, bo usłyszy mój łamiący się głos – tylko wysłuchuję i przełykam ślinę, by opanować drżenie.



wtorek, 5 lipca 2016

nr 42, 5 lipca

5 lipca 2016 r.
Wtorek






Mania: 73 dni (2 miesiące i 20 dni)
Buńka: 2 lata i 8 miesięcy i 29 dzień
Waga: 60,1 kg
Pogoda: Słonecznie, ciepło. Może nawet cieplej niż lubię, ale nie ma tragedii, nie ma lejącego się z nieba żaru i duchoty w powietrzu. Przynajmniej pranie ładnie schnie.



13:13



Stracić dane na komputerze. Kto nigdy chociaż raz nie utracił ważnego dokumentu, ten albo nie ma komputera, albo jest z kosmosu (gdzie najprawdopodobniej komputerów nie ma, więc na jedno wychodzi).


Straciłam w czeluściach bloggera jeden stary wpis. Jeszcze z czasów ciąży. Pisałam go niespełna miesiąc, dopracowując, poprawiając, aż będzie naprawdę doskonały - "15 sposobów jak nie zwariować po porodzie". Nie, żebym potrzebowała go sobie poczytać odkąd po raz drugi zostałam mamą. Ale jego przygotowanie nie tylko kosztowało mnie sporo zachodu i pracy, ale też były to moje naprawdę odkrywcze przemyślenia. Nie wiem jak Wy w takich momentach, ale ja w tym momencie nie jestem w stanie napisać go jeszcze raz. Nie teraz i na pewno jeszcze długo nie... To nie tak, że nie pamiętam go, ale jestem tak zła i rozżalona, że mam ochotę tłuc talerze i płakać, co oczywiście nie zwróci mi tego wpisu. Stracę tylko niepotrzebnie ślubną jeszcze zastawę. 

Zupełnie nie wiem, jak to się stało: artykuł zniknął. A może jakimś cudem go usunęłam? Fakt jest faktem, wpis zatytułowany "15 sposobów jak nie zwariować po porodzie" zawiera tekst z innego wpisu, który teraz ma dwa życia: swoje i cudze. Więcej: wpis tak zatytułowany wydaje się... nieopublikowany! Za linkiem prowadzącym do wpisu nie ma niczego! "Strona, jakiej szukasz nie istnieje"czy coś w tym stylu. Chce mi się płakać.

Jeśli któraś z Was jakimś cudem skopiowała tekst "ku pamięci", błagam o przesłanie mi go. Nie łudzę się jednak specjalnie: to z mojej strony tupet sądzić, iż ktokolwiek miałby sobie coś ode mnie skopiować na pamiątkę. Mimo wszystko próbuję. A może którejś z Was przydarzyło się coś takiego?


Od dwóch nie nie wchodziłam na bloggera, obrażona na cały świat. Za zniknięcie artykułu (a może ja sama coś, cholera jasna, naklikałam...) obwiniałam bloggera, siebie, bloggera, zawieszającego się laptopa i bloggera... 

Aż nie chce mi się tu wchodzić. Idę tłumaczyć artykuł. 
Z Bogiem.


Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric