niedziela, 8 stycznia 2017

8 stycznia - weekend level hard

8 stycznia 2017 r.
Niedziela




Mania: 8 miesięcy, 3 tygodnie i 3 dni
Bu: 3 lata, 2 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni
Pogoda: Według 'tefałenowskiej' pogody mieliśmy mieć zimę stulecia - przez tydzień miało być -15*C. Tymczasem z dnia na dzień okazało się, że jednak nie -15, a -25*C. A tak naprawdę wieczorem termometr pokazywał -28*C. Od samego patrzenia na niego włosy w nosie zamarzały.





21:14



Patrzę w lustro. Wyglądam na przejechaną przez walca. Spoko, tylko wyglądam. Cisza w całym domu. Powiedziałabym: "status - impossible", a jednak.


Pewna N.N. proszona jest o wyrozumiałość wobec tego wpisu. I próbę uśmiechu.


Na weekend mieliśmy gości. Nazwijmy ich oryginalnie: Nowaki. No to Nowaki zajechali wypasioną furą na naszą Wieś Na Końcu Świata i Jedną Dalej. Wyczekiwani byli przez Bu z dużą niecierpliwością: (dzień wcześniej) A mogę patrzeć przez okno i czekać?

Bo Nowaki mają dwójkę dzieci. Takich, co to mają szansę zabawić się z naszymi. Szybko okazało się, że coś nie "zakliknęło" i każde miało inny pomysł na wieczór. Wróć: na kilka minut zabawy. Na te kolejne też. I kolejne. I kolejne. 

Bu była niepocieszona, że chłopiec (w podobnym wieku co Buńka) nie czuje zabawy "w rodzinę" i nie chce być "królem", kiedy ona jest "księżniczką". Nie interesowało go budowanie zamków z klocków. Zresztą  garaży dla samochodów też nie. W grę wchodziło tylko bieganie. I zabawa w chowanego. Pod warunkiem, że on nie będzie się chował. 


Tymczasem dziewuszka, jego siostrzyczka, swoją drogą przeurocza, rozkosznie piszczała, kwikała, mamrotała, artykułując swoje potrzeby. Jeśli dodamy do tego ostatnio odkryte przez Maniulę eksperymenty wokalne (czytaj: gardłowe darcie, wycie, siłowe pokrzykiwanie czy zawodzenie mniej lub bardziej melodyjne), robi się dość... żywiołowo i spontanicznie. Swoje piski, śmiechy, płacze dokładała moja Buńka i mały Nowak. My dodawaliśmy do tego głośne rozmowy (w końcu w tej wrzawie trudno mówić cicho), kawę a wieczorem grzane piwo i kino. Oczywiście jak już - koło 21, dzięki Niebiosom, jak mniemam - zasnęły wszystkie pociechy (rodzice już znają etymologię słowa "pociecha").

Od rana jednak dało się słyszeć z pokoju gości walenie po metalowych garnkach zabawowej kuchni i próby przejęcia władzy nad drewnianymi palnikami. Wesołe miasteczko uruchomiło się na nowo. Godzina 7:20. 

Potem krzątałam się już nie w zabawowej kuchni, żeby stworzyć tzw. śniadanie, które nie będzie zawierało mleka, jak robię to już od trzech miesięcy. 

Dziś poczułam dotkliwie co znaczy nie mieć zmywarki. Po śniadaniu, po czymś, co mogło być drugim śniadaniem, po kawie, po przygotowaniach do obiadu, po obiedzie, podwieczorku i kolejnej kawie. Tak, chcę mieć zmywarkę. Sądziłam, że obejdę się bez niej jeszcze jakiś czas, bo nie jest to jakaś pierwsza nasza potrzeba. Ale dziś jej zapragnęłam obiema zniszczonymi od wody rękami. Myślę, że eR. też poczuł to na dłoniach. A ja wciąż myślę, że może kiedyś czwórka dzieci... tylko już ze zmywarką w pakiecie. 


Mieliśmy ambitne plany poużywania wiejskiego powietrza, które zmroziłoby nochale małe i duże. Niestety, 20* mrozu to wciąż trochę za dużo. Z wypadu "na szopkę", czyli na imprezę w kościele polegającą na oglądaniu ruchomej szopki, też musieliśmy zrezygnować. Kiedy za dużo dzieci śpi na dużo w ciągu dnia, nagle okazuje się, że a to jedno musi zjeść, drugie spać, potem to pierwsze idzie znów spać i potem jeść... i tak, że ostatecznie nie pojechaliśmy. Zwłaszcza, że na tym mrozie, trzeba było więcej czasu poświęcić samochodom.

Ale za to na spokojnie wypiliśmy popołudniową kawę. Wróć: piliśmy na stojąco, wymieniając się między sobą, kto będzie brał udział w zabawie w chowanego: mały Nowak i Buńka mieli liczyć (Jeden, dwa, trzy, cztely, pięć, sześć, siedem, osiem, najn, ten, jak liczy Bu) i szukać jednego dorosłego. I tak zleciało popołudnie. 



Godzin 18:00. Wpadają w odwiedziny moi rodzice. Ale nie mają małych dzieci. Muszę przyznać, że przyjęłam ten fakt (dość oczywisty, ale nigdy nie wiesz...) z wdzięcznością godną zmęczonej singielki lub starej panny.


Godzina 19:00 Maniula status: game over.
Buńka dostaje kolację. Ziewa, ale błaga o Dorę. Włączam substytut "wieczorynki". 

Godzina 21:00 Buńka status: game over. Oczywiście nie przy wieczorynce. W łóżeczku. I mimo zmęczenia po umyciu się. 

Rodzice status: ostatnie (niewidzialne) życie. 

eR: Dziś na HBO GO idzie pierwszy odcinek nowego serialu, Taboo, oglądamy?
Dopóki nie włączył, myślałam, że to żart. Ale jest 22:37 a eR. co jakiś czas cofa kawałek, bo zasypia.  


Podsumujmy: było głośno, ale uroczo, żeby było jasne. I mimo cholernego zmęczenia, zaliczam ten weekend do bardzo udanych. I liczę, że przy następnym spotkaniu dzieciaki dotrą się szybciej, a nie na sam koniec.



A Wy macie doświadczenia? Jak je wspominacie?


2 komentarze:

  1. Pewna N.N. doda tylko,że wie, iż jej dzieci to dwa Szoguny i bardzo za nie przeprasza ;) Należy jednak docenić ich łaskawość, gdyż zazwyczaj w niedzielę wstają w okolicy 5.50-6.00. 7.20 to prawdziwy luksus :P

    Dziękujemy za wspaniały weekend!
    I za pomoc, by nasza "wypasiona fura" odpaliła na tym mrozie....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę powiedzieć, że nie dowierzałam. A jednak. Niemniej, nigdzie się tak nie wyśpisz jak u nas na Wsi J. Górskie powietrze robi swoje :-)

      Było nam naprawdę bardzo miło.
      PS. Fura zdecydowanie ma jeden mankament: nie potrafi latać, byście przelecieli nad korkami :)

      Usuń

Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!

Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric