sobota, 27 lutego 2016

Starcie tytanów: dwulatek będzie mieć rodzeństwo (nr 22, 25 luty)



25 luty 2016 r., 
Czwartek

Ciąża: 33 tydzień, 4 dzień
Waga: 67 kg (nie wiem, jak to się stało, że wczoraj było całe pół kilo mniej...)
Pogoda: Bielusieńko. Jakby Święta Bożego Narodzenia wciąż były przed nami. Chwycił lekki mrozik. Ciekawe, czy zapalę auto...


07:31

Po kilku dniach męczącego wstawania o 6:30 (coś przestawiło się w "zegarze" H. i pełna zapału wyskakiwała z łóżka o tej porze, krzycząc: "Stajemy, mamusiu! Jedziemy do peśkola!"), mogłam spokojnie wstać dobrze po 7 i ucieszyć się ciszą poranka, ciepłą owsianką i herbatą z sokiem malinowym.

Oho, wstała. Już tupta w moją stronę, mrużąc oczy.

...


Pamiętam, jak zastanawialiśmy się nad drugim dzieckiem. Brałam pod uwagę wiele rzeczy. Jedną z nich był wiek Buńki: jaka będzie między dziećmi różnica wieku. Wyszło nam, że gdzieś od 2,5 do 3 lat. Co to oznaczało?
- że wciąż nie będzie całkowicie samodzielna,
- że być może będzie w środku burzliwego okresu "buntu dwulatka", o czym możesz przeczytać tutaj,
- że nie będę mogła przygotować jej na przyjście na świat rodzeństwa (z powyższych powodów),
- że Buńka będzie zazdrosna dziecko i będziemy walczyć jej demonstracyjnymi scenami zazdrođci,

Już 3-letnia dyiewcyznka byłaby bardziej samodzielna, "bunt dwulatka" miałaby za sobą, mogłabym jej wytłumaczyć czym jest rodzeństwo i miałabym więcej pewności, że rzeczywiście by to rozumiała... Co do zazdrości... Miałabym nadzieję, że wytłumaczenie jej, co oznacza przyjście na świat nowego dziecka pomogłoby w uniknięciu scen zazdrości.
Nasza decyzja (tak, to była nasza decyzja, żaden przypadek) była podyktowana czymś innym, co przeważyło szalę. Dlatego postanowiłam, że muszę się do tego przygotować. A na pewno bardziej niż w przypadku 3-latka. 

Drugie dziecko w drodze, a pierwsze jest małe. Co przedsięwzięłam (i widzę, że zrobiłam dobrze)?


1. Posłałam dziecko do żłobka. To znaczy, zrobiłam to dużo wcześniej, ale wydaje mi się, że to naprawdę dobry ruch, kiedy spodziewasz się dziecka. Oczywiście prywatna placówka to nieraz spore koszta, ale (mam nadzieję, że jeszcze wrócę do tematu i poświęcę temu zagadnieniu osobny post) naprawdę warto. Dziecko uczy się przez naśladowanie. W środowisku, gdzie jest więcej maluchów, naśladowanie jest prostsze, zabawniejsze i podobnie wygląda, więc dziecku łatwiej przychodzi przełamanie się do pewnych rzeczy. Nie wspominam już o korzyściach wynikających z kontaktów z rówieśnikami, z grupą: odpowiednie zachowania, maniery, dyscyplina, posłuszeństwo dorosłym (paniom), umiejętność zabawy z dziećmi, dzielenia się (zabawkami), szanowania zabawek. A do tego najczęściej żłobek organizuje różne dodatkowe zajęcia rozwijające i kształcące. Czasem nawet języki obce.

Jest to jednak opcja, która kosztuje. I to nie są drobne wydatki. Niemniej jestem zadowolona, że mała tam chodzi. Gdybym z nadmiaru obowiązków zdecydowała się na żłobek tuż po urodzeniu, byłby to błąd stulecia: "mama i tata już mnie nie kochają - kochają nowe dziecko, dlatego odsyłają mnie w obce miejsce, do obcych pań i obcych dzieci...". Posłanie Buńki wcześniej pozwoliło mi tego uniknąć. Mała uwielbia Klub Malucha, panie i dzieci. Ja jestem bardzo zadowolona z niego i kiedy urodzi się dziecko, żłobek będzie nadal częścią jej rytmu dnia. 

2. Uczę samodzielności i dobrych nawyków. Zaczęłam dość wcześnie, bo w końcu takich umiejętności dziecko nie zdobywa z dnia na dzień: nocnik, mycie zębów, mycie rąk, pomaganie w domu (zamiatanie, szykowanie posiłków i sprzątanie po nich w miarę możliwości, robienie prania z pomocą mamy, wycierania kurzu, sprzątanie za sobą itd.), ubieranie się, rozbieranie się, samodzielna zabawa...

Dzięki żłobkowi H. bardzo fajnie się "odpieluszkowała". Sama załatwia swoje potrzeby. Pamięta o myciu rąk. Przypomina o myciu zębów. Jej "sama!" wynikające z faktu, iż przechodzi "bunt dwulatka" próbuję wykorzystać. Ta energia mi się przydaje w tym momencie. Czasem jej "bunt" działa mi na nerwy, a ciąża mi nie ułatwia przejścia przez to. Generalnie jednak jej "sama!" pomaga mi. Czyli sama myje zęby, sama się ubiera, sama je i pije, sama sprząta itd. Na razie wiele z tego robi jeszcze nieudolnie, ale z dnia na dzień widać postępy i to, jak nabiera wprawy. Zanim dziecko się urodzi, większość podstawowych czynności będzie mogła z nadzorem zrobić sama. 

3. Oduczam złych nawyków

- Pozbyłam się zręcznie pieluch... w ciągu dnia. W nocy wciąż zakładam jej pampersa, bo niestety pęcherz dziewczynek (i później kobiet) inaczej niż u chłopców (mężczyzn) jest tak zbudowany, że sikają mniej, a częściej. Po kilku próbach poddaliśmy się. Musimy poczekać na przyjaźniejszy czas, kiedy jej "bunt" przyjmie łagodniejszą formę. Poza tym stres (czym niewątpliwie będzie dla niej dzidziuś) prawie na 100% spowodowałby powrót do pieluch.
- Odstawiłam butlę. Mała jeszcze w wieku dwóch lat, raz dziennie, wieczorem (na kolację) zjadała kaszkę z mlekiem przez butelkę. Nie powiem, że było to wygodne (na tym etapie było to baaardzo wygodne). Poza tym jedzenie przez smoczek uspokajało ją i wyciszało, przez co bardzo szybko zasypiała. Wiedziałam jednak, że samodzielne zasypianie bez pomocy smoczka w butelce będzie nas trochę kosztowało, więc już w połowie ciąży postanowiłam, że odstawimy ją. Czułam się okropnie, więc to eR. walczył z codzienną kolacją, którą zjadała bardzo chętnie (mleko z płatkami) i usypianiem małej.
- Oduczyłam jej spacerów w wózku. Niby nie jest to zły nawyk, ale dziecko ma sprawne nogi, więc powinno ich używać. W końcu ruch na świeżym powietrzu oznacza ruch dziecka, a nie dziecka w wózku. A nóżki niećwiczone na spacerkach nie będą miały kondycji. Jak ja potem wyjdę z noworodkiem na spacer, jak Buńka po kilku minutach będzie jęczeć, że chce do domu, na rączki czy do wózka. A tak, to - mam nadzieję - przynajmniej 30-40 minut wytrzyma. 

4. Podzieliłam się obowiązkami wieczornymi z mężem. U mnie sytuacja była trochę inna. Już na początku ciąży eR musiał przejąć moje obowiązki i cały czas sytuacja wymusza na nim czynne zaangażowanie. Kiedyś tak nie było. Kiedyś umawialiśmy się, że dzielimy między siebie, kto myje, a kto usypia. Resztę obowiązków spoczywało na mnie. Chociaż nie wynikało to z faktu, że eR. był takim wygodnisiem (z podejściem mocno tradycyjnym), że większość obowiązków związanych z dziećmi spoczywa na matce. Po prostu jakoś samo się tak utrwaliło... Jeśli masz tę szansę, od razu dziel obowiązki, zanim pojawi się dziecko. Nie musi być to trwały podział, chociaż kiedy brzuch rośnie umycie dziecka jest trudniejsze niż usypianie go. Niemniej jednak kiedy pojawi się noworodek, a ty będziesz karmić, nie możesz sobie pozwolić na histerię drugiego dziecka, bo mama zawsze myła czy pomagała przy kolacji. A najlepiej jeszcze, by tata znalazł jakąś atrakcję w tym, że to on będzie dziś usypiał starszaka czy go mył. Coś, co byłoby zarezerwowane dla mycia/ usypiania z tatą. Wtedy, w razie oporu, taki ojciec przypomni dziecku, że przecież czeka ich tutaj taka atrakcyjna przygoda...! 

5. Tłumaczenie i przypominanie o rodzeństwie. Już od samego początku (zanim jeszcze wylądowałam w szpitalu) oboje przypominaliśmy Buńce, że brzuch mamy jest delikatny, bo tam jest dzidziuś, a teraz brzuch rośnie, bo rośnie dzidziuś, a jak przygotowywałam wyprawkę, wózek, ubranka itd., tłumaczyłam, że niedługo z brzuszka wyjdzie dzidziuś i musimy być gotowi. Nie ma dnia, byśmy o tym jakoś nie wspominali. Mam wrażenie, że dopiero teraz (po ośmiu miesiącach) w miarę wie, co ją czeka. Tak w teorii, rzecz jasne. Rzeczywistość i tak i tak może ją przerosnąć. Oby jednak nie...

6. Małej H. rekompensuję wszystkie "straty". Ona nowy wózek, widzi jako stratę dla siebie. Tak jak i stos małych ubranek, nowych pościeli czy innych gadżetów. Widzi atrakcje, które nie są dla niej. Zawsze wszystko było dla małej H. Teraz nagle wszystko jest dla dzidziusia. To szok dla 2,5-latka. Roszczeniowego szkraba, który właśnie przechodzi bunt. Taka sytuacja (analogiczna) jest trudna nawet dla dorosłego. Wyobraźmy sobie rodziców wychowujących jedynaka, który jest już dorosły, ale i tak zawsze to jemu rodzice pomagali jak mogli, jego wspierali, o niego się martwili. Aż pewnego dnia przyjeżdża młodszy kuzyn i na powitanie zostaje wyprawione przyjęcie, rodzice i jego zaczynają wspierać, pomagać. Syn czuje się... niekochany, opuszczony i cholernie zazdrosny. Prosty mechanizm. Jeśli dorosły ma z tym problem, to jak wymagać wyrozumiałości od dziecka?! W jaki sposób rekompensowała zakupy dla dzidziusia?

- Nie kupiliśmy nowego łóżeczka. Buńka do niedawna spała w niemowlęcym, rosnącym (trójetapowym) łóżeczku. Teraz eR. złoży je do pierwszego etapu, a H. dostała nowe łóżeczko i nową pościel. 

- Kupowałam jej co tydzień jakieś ubranko. Nawet na ciuchach, wyprzedażach, promocjach... Takie dziecko i tak szybko wyrasta z nich. Ale ma poczucie, że ma coś nowego. Dla niej jest to nowe. Dzięki temu widzi, że dzidziuś coś dostanie, ale ona też. 

- Odwróciłam kota ogonem. Jak na przykład w kwestii wózka. Kupiliśmy wózek. Wszyscy się nim zachwycają. H. też. I woła: "H. będzie jeździła wózkiem! Tak!". "Nie, H. Ty jesteś za duża", mówi eR. Widzę podkówkę i szybko dodaję z entuzjazmem: "H. jest już duża i będzie pchała wózek! Będzie wozić dzidziusia!". Pomysł przypadł jej do gustu i to bardzo, bo ona, H., będzie wozić dzidziusia.


A jak było u Was? Jak się zapatrujecie na taką różnicę wieku? Lepsze większa, czy mniejsza?

4 komentarze:

  1. U nas różnica wieku to 5 lat. Ma to swoje plusy- jak opiekuńczość starszego (taka sama z siebie,nie narzucona), ale i minusy- starszy układa klocki/puzzle- młody psuje, starszy się złości i tak się wzajemnie docierają, zresztą my też bo trzeba jakoś to wszystko poukładać/rozwiązać, podzielić ich przestrzeń aby każdy miał swoje miejsce i nie dochodziło do sprzeczek, bo nie zawsze chcesz być z kimś, a po prostu sam-sam malować, układać, bawić się autkami. Starszy jednak przez 5 lat był jedynakiem a teraz musiał nauczyć się dzielić, bawić z "tym drugim". Podobno im mniejsza różnica wieku tym lepiej, ale ja suma summarum nie narzekam. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że różnica wieku nigdy nie będzie idealna. Zarówno większa jak i mniejsza ma swoje zalety, jak widać :) Mała różnica wieku dopiero po czasie "zdaje egzamin", na początku to dużo pracy dla mamy (głównie) i taty. Większa wiąże się z ryzykiem demonstrowania zazdrości (kiedy długo dziecko było same, nie musiało się "dzielić" miłością rodziców z młodszym rodzeństwem). Jak człowiek chce mieć drugie, to po prostu musi się liczyć z tymi trudnościami i tyle :) Dziękuję za odwiedziny i zapraszam ponownie!

      Usuń
  2. Ja mam tylko jednego szkraba więc za dużo do powiedzenia nie mam, choć świetnie opisałaś "oproblemy" jakie mogą się pojawić. Wszystko trzeba brać pod uwagę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że może - jeśli pewnego dnia będziesz na tym etapie - artykuł się przyda :) Przy dzieciach bardzo łatwo zrobić błąd w takich kwestiach, bo dzieci myślą inaczej niż dorośli. I te błędy ewentualne można zrobić niechcący i wręcz nieświadomie! :)

      Pozdrawiam i zapraszam ponownie!

      Usuń

Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!

Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric