czwartek, 28 stycznia 2016

nr 19, 28 stycznia



28 stycznia 2016 r.,
Czwartek

Ciąża: 30 tydzień, 0 dzień
Waga: 64,5 kg
Pogoda: Ciepło. Kwadrans przed ósmą był dziesięć stopni. Na plusie! Poza tym raczej szaro. I śnieg jest już niestety szary. 



9:01

Dziś trochę lepiej, chociaż ból odkręgosłupowy towarzyszy mi prawie cały dzień i noc. eR. zawiózł małą do Klubu, ja zjadłam śniadanie w łóżku (muesli z maślanką + kawa zbożowa), tak jak jem od tygodnia. I napawam się tym luksusem. O tej godzinie samotność mi nie doskwiera. W ogóle dziś, muszę powiedzieć, czuję się wyjątkowo zmobilizowana do działania. Nie, skąd, nie zamierzam rzucić się w wir sprzątania, bo kolejny weekend przepadłby, a ja spędziłabym go pod szyldem: "nie dotykać, nie zbliżać się, staram się nie istnieć a jednocześnie przetrwać". 

Niestety mija tydzień od ostatniego sprzątania i wiem (równa się z "przerabiałam to", a nie "tak zakładam"), że jeśli prysznic nie zostanie umyty w tym czasie, kamień osadzi się dużo trwalej na ściankach i baterii. A wygląda przeokropnie. Jakbym po prostu nie miała w zwyczaju go czyścić. 

Swoją drogą nie wiem, czy to kamień. To jakiś osad z wody, bo zostaje na każdej baterii w domu. Może ktoś zna jakiś środek, który by mi ułatwił czyszczenie tego? Pucuję naprawdę dobrym mleczkiem a ostatnio nawet środkiem do "uporczywych silnych zabrudzeń", czy coś w tym stylu. I efekt nie jest zadowalający...

9:11

Ostatnio widzę, że całodzienne sprzątanie (chociaż delikatne, z przerwami, bez forsowania i dlatego trwa cały dzień) tylko pogarsza sprawę. Muszę je sobie rozbić na dwa dni. Już ostatnio tak zrobiłam i było niestety tylko trochę lepiej, ale nic na to nie poradzę. Nie mogę jeszcze tego zwalić na eR. Bidula już i tak ledwo ciągnie. Już przebąkuje, że w sumie nie obraziłby się, gdybym miała wcześniej rodzić. 
- Cesarkę by ci zrobili i byłoby z głowy - mówi.
- Aha - przytakuję kpiąco - a potem przez ładnych parę tygodni przeklinałbyś moment, w którym chciałeś, żebym ją miała. Nawet nie wiesz, jak powoli, w stosunku do naturalnego porodu, dochodzi się po cesarce. 
-  Ale już byłoby po wszystkim - próbuje zawalczyć.
- Umówmy się: jak coś jest szybciej, nie znaczy, że jest lepiej - wzdycham. 
- No wiem przecież. - Jak zwykle on to wszystko wie. Strasznie typowo.
- Poza tym, teraz na ten moment zastępujesz mnie w pewnych kwestiach z H. A teraz wyobraź sobie, że masz musisz dalej się nią zajmować, bo ja nie jestem w stanie; do tego musisz mi pomagać przy wstawaniu, siadaniu, chodzeniu i zajmowaniu się dzieckiem - np podawać mi je do karmienia. - Dobiłam go.
To znaczy to jego marzenie. A może po prostu otworzyłam mu oczy, bo od jakiegoś czasu temat przepadł. I dobrze. 

Tak czy inaczej dziś postanowiłam przygotować więcej CV i podań o pracę. Niby złożyłam w kilka miejsc, ale teraz widzę, że muszę jeszcze o kilku pomyśleć, w innych miejscowościach. 

10:24

Dobrze, że mama postanowiła wziąć ten roczny urlop i zaoferowała mi pomoc przy dziecku na czas jaki będę w pracy.
- Zwariuję, jak nie zrobię sobie przerwy po tych dziewięciu latach pracy - mówi rozgoryczona. I zmęczona. A był kwadrans po ósmej. Rano.
- Ja się dziwię, że tyle wytrzymałaś - mówię do słuchawki telefonu.

A w skrócie praca mojej mamy to kwestie administracyjne szkoły wyższej. Plus projekty unijne, plus organizacja pobytu i nauki dla zagranicznych studentów, plus dodatkowa praca, która przecież zawsze się znajdzie. Limit godzin? Jest, ale kto by się nim przejmował, prawda? Bo przecież tak się złożyło, że dziś musi zostać dłużej.  Co prawda pojutrze może przyjść godzinę później, tylko nikt nie bierze pod uwagę tego, że godzina więcej po południu to więcej czasu dla rodziny. A godzina rano w pustym domu, bo pozostali już w pracy/ szkole? Nie daje nic. Dosłownie.

A relacja szef - pracownik? To najtrudniejszy temat. Tata, jako osoba naprawdę wyważona, spokojna, którą trudno wyprowadzić z równowagi na co dzień, robi się siny jak tylko słyszy o "eM."*. 
- Hej - dzwonię do domu pewnego razu, jest coś osiemnasta z hakiem. Mama pracuje do szesnastej trzydzieści. - Mama jest?
- Cześć. Nie, nie ma - odpowiada tata. On jest raczej lakoniczny przez telefon.
- A wiadomo kiedy będzie? - pytam, celowo używając strony biernej. Tego typu rozmowy mają miejsce dość często, więc z doświadczenia wiem, że tak zadane pytanie zabrzmi lepiej.
- Nie. A na pewno ja tego nie wiem - odpowiada. - Wciąż w pracy.
- Rozumiem.
Nie chcę denerwować taty. Już i tak widzę, że samo poruszenie tematu podniosło mu ciśnienie, dlatego to jemu mówię z jakim interesem dzwonię. 

Bardzo typowa rozmowa. Różnice zachodzą tylko w detalach. 
Jak zareagował mój tata na wieść, że jestem drugi raz w ciąży? Bardzo entuzjastycznie. Nawet za pierwszym razem aż tak go to nie cieszyło, jak teraz. Kolejny wnuk/czka, to raz. Ale od razu wspomniał, że mama nareszcie znajdzie sposób, żeby się zwolnić z pracy. Będzie miała pretekst do rozmowy.

Pretekst. Czy to już nie mówi wiele o tej pracy? Pracownik chce odejść - odchodzi. A w tym przypadku na samą myśl o rozmowie na ten temat człowiekowi się odechciewa.

I tu wchodzimy głębiej w temat, jakim jest uzależniający stosunek pracownika do pracodawcy. Nie mówimy to o jakimś zaćmieniu, klapkach na oczach i ślepym zapatrzeniu. Mówimy tutaj o bardzo destrukcyjnej (przede wszystkim psychicznie) relacji zbudowanej o zobowiązania i poczucie wdzięczności (wynikającej z dobrego wychowania). W główniej mierze, choć nie tylko. 

To koło jest zamknięte, chociaż niewątpliwie podsycane przez pracodawcę. Świadomie, czy nie - wolę tego nie wiedzieć, bo znam tę osobę osobiście. I dotyczy to nie tylko mojej mamy. Zaczyna się od sporej różnicy wieku. Od tego, że kiedyś rozmawiało się per "pan/i" a dziś już jest się na "ty". Z czasem, rzecz jasna, bo później jakoś ta granica wieku zawsze się zaciera. W następnej kolejności należy dołożyć "prezenty". Wszelkiej maści. Zaczynając od mnóstwa jedzenia (osoba ta zarządza też kateringiem, upraszczając sprawę), przez ubrania po sponsorowane wyjazdy, wycieczki (nie jakoś drogie, ale zawsze!). Osoba ta jest apodyktyczna i nie sposób jej odmówić. A już na pewno nie tak, by nie było z tego wojny. I potem kiedy pracodawca prosi o coś, to w głowie (czytaj: w podświadomości) siedzą wszystkie te placki, sukienki, bluzki, bielizna [sic!], wyjazdy... I w taki sposób od lat dziewięciu mama walczy z tą pseudohojnością. Chociaż widzę, jak psychicznie jest uwiązana. Ona "po prostu nie może". Nawet nie będę w skrócie opisywać, dlaczego doszło do tego, że moja mama się u tej osoby zatrudniła. Trochę nie było wyjścia (wersja mamy), ale trochę też przyzwyczailiśmy się (ani ja, ani siostra wówczas jeszcze nie byłyśmy zamężne) do poziomu życia, z którego - w razie gdyby oferty nie przyjęła - musielibyśmy zrezygnować. Ale tak naprawdę potrzeby nie było (wersja taty i moja). Zaznaczę, że to nie tak, że wszyscy naciskaliśmy na mamę, bo chcieliśmy żyć dostatnie, tylko jeden tata był przeciwny. Nie. Nas nie zapytano o zdanie, mama po prostu tak założyła. Tata był jednak bardzo przeciwny. I widzę, jak rośnie w nim rozgoryczenie, bo kolejne lata tylko utwierdzają go w przekonaniu, że miał rację. I miał. On to nawet przewidywał (mama się śmiała), a teraz kobieta mi mówi, że zwariuje. No pewnie. A nawet jak nie zwariuje, to czeka ich kryzys małżeński.

___________
*Skojarzenie z Bondem nie jest tu takie nietrafione. Nawet pasuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli zatrzymałeś/aś się tu tylko na chwilę, daj znać. Nawet nie wiesz, jaką sprawisz mi tym przyjemność!

Bądź na bieżąco

Design by | SweetElectric